Hrabina Charny (1928)/Tom IV/Rozdział XLVI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Hrabina Charny
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1928-1929
Druk Wł. Łazarski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La Comtesse de Charny
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom IV
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XIVI.
W TEMPLE.

Gmina, urządziwszy rzeź, której daliśmy powyżej próbkę, a chcąc zapanować nad Zgromadzeniem i prasą przez terroryzm, lękała się bardzo o to, aby nie stało się co złego więźniom w Temple.
I w istocie, w położeniu, w jakiem się znajdowano, bo Longwy było wzięte, Verdun otoczone, a nieprzyjaciel o pięćdziesiąt mil od Paryża, król i rodzina królewska byli szacownymi zakładnikami. Zabezpieczali oni życie najbardziej skompromitowanym.
Wysłano więc do Temple komisarzy.
Pięciuset ludzi nie wystarczyłoby do strzeżenia tego więzienia, ale jeden z komisarzy wynalazł sposób pewniejszy niż bagnety i dzidy, kazał otoczyć Temple trójkolorową wstęgą a napisem:
„Obywatele, wy którzy zemstę umiecie pogodzić z poszanowaniem rozkazu, uszanujecie to zamknięcie! Potrzebne Ono dla naszego bezpieczeństwa!“
Król i królowa nie wiedzieli co się dawało drugiego września w Paryżu. Około Temple był wprawdzie ruch większy niż zwykle, ale przyzwyczajono się już do tej gorączki.
Król jadał o drugiej godzinie, i dziś więc zjadł obiad jak zawsze, poczem zszedł przejść się do ogrodu, z królową, panią Elżbietą, delfinem i córką.
Król miał już tylko przy sobie jako kamerdynerów, panów Clery i Hue.
Biedny Thierry, którego widzieliśmy dziesiątego sierpnia, ustępującego swego pokoju królowej na naradę z panem Roederer, był w Opactwie i miał być zabitym w dniu trzecim września.
Widząc spokój króla, jeden z urzędników zwrócił się do niego:
— Czy nie wiesz pan co się dzieje? Ojczyzna w największem jest niebezpieczeństwie.
— Jakże pan chcesz, abym cośkolwiek wiedział? — odpowiedział król, jestem w więzieniu i wszystko trzymane jest przede mną w tajemnicy.
— A więc ja panu powiem to, o czem nie wiesz: nieprzyjaciel wszedł do Szampanii i król Pruski idzie na Chalons.
Królowa nie mogła się powstrzymać od radosnego poruszenia.
Jakkolwiek było ono szybkiem, nie uszło baczności urzędnika.
— Tak, tak — powiedział, zwracając się do królowej — wiemy o tem, że my, nasze żony i nasze dzieci poginą, ale wy odpowiecie nam za wszystko: umrzecie pierwej i lud zostanie pomszczony!
— Niech się dzieje wola Boska — odpowiedział król. — robiłem, co mogłem i nie mam sobie nic do wyrzucenia.
Mathieu zwrócił się do pana Hue, stojącego przy drzwiach:
— Co do ciebie, Gmina mi zleciła cię przyaresztować.
— Kto ma być aresztowany? — zapytał król.
— Pański kamerdyner — wskazał na pana Hue.
— Pan Hue! — podjął król, a o cóż go oskarżają?
— Mnie to wcale nie obchodzi: ja wiem tylko, że dziś wieczór będzie stąd wyprowadzony, a papiery jego zostaną opieczętowane.
Wychodząc, urzędnik powiedział jeszcze do pana Clery:
— Strzeż się, bo spotka cię to samo, jeżeli nie będziesz szedł drogą prostą.
Nazajutrz, trzeciego września, o jedenastej zrana, król był z rodziną w pokoju królowej, gdy jeden z municypalnych przyszedł do Clery’ego z rozkazem, aby poszedł na górę do pokoju króla. Znajdowali się tam już Manuel i kilku innych członków Gminy.
Wszystkie twarze wyrażały niepokój. Manuel, jak już mówiliśmy, wcale nie był krwi chciwym, miał on nawet w Gminie swoją partję umiarkowaną.
— Co król myśli o aresztowaniu kamerdynera? — zapytał.
— Jego królewska mość jest tem bardzo zaniepokojony — odpowiedział Clery[1].
— Nic mu nie będzie — podjął Manuel — jednakże zlecono mi powiedzieć królowi, że Hue nie powróci tu już, i że Rada zastąpi go innym. Możesz powiedzieć o tem królowi.
— To nie należy do mnie — odpowiedział Clery i proszę, bądź pan tak dobrym, uwolnij mnie od doniesienia memu panu wiadomości, która mu bolesną będzie.
Manuel pomyślał chwilę i dodał:
— Dobrze, idę do królowej.
I poszedł istotnie, a tam zastał króla.
Król przyjął wiadomość ze spokojem.
— Dobrze, dziękuję panu — odrzekł — będę się posługiwał kamerdynerem mego syna, a jeżeli Rada sprzeciwi się temu, samem sobie służyć gotów.
Poczem z lekkiem poruszeniem głowy dodał:
— Jestem na wszystko zdecydowany.
— Czy masz pan jakie żądanie? — zapytał jeszcze Manuel.
— Brakuje nam bielizny. Czy moglibyśmy otrzymać pozwolenie od Gminy, aby nam jej dostarczono więcej?
— Odniosę się do Rady — odpowiedział Manuel, a widząc, że król nie pyta go o żadne wiadomości, odszedł.
O pierwszej król chciał użyć przechadzki.
W czasie tych przechadzek chwytano zwykle pewne oznaki sympatji z jakiego okienka na poddaszu lub z poza żaluzyj, a oznaki te wielką były dla więźniów pociechą; dziś jednak nie pozwolono zejść rodzinie królewskiej.
O drugiej podano obiad. W połowie obiadu usłyszano bicie w bębny i krzyki zbliżające się do Temple. Rodzina królewska wstała od stołu i zebrała się w pokoju królowej. Hałas zbliżał się coraz bardziej.
Co go spowodowało?
Mordowano w la Force, tak jak i w Opactwie, tylko nie pod przewodnictwem Maillarda, lecz Héberta; ta rzeź była straszniejszą.
W Opactwie ocalono czterdzieści dwie osób, nie uratowano nawet sześciu w la Force.
Pomiędzy więźniami w la Force, była biedna księżna Lamballe. Widzieliśmy ją wszędzie i zawsze, jako szczerze oddaną królowej.
Królowa kochała ją, jak kochała panią de Buemenee, panią Marsan, pannę Polignac, ale lekkomyślna i niestała w swoich uczuciach, dała jej może tyle ucierpieć, jako przyjaciółce, co Olivierowi de Charny, jako kochankowi. Tylko, jak widzimy kochanek się znużył, przyjaciółka zaś pozostała wierną.
Oboje zginęli dla tej, którą kochali.
O ósmej rano otwarły się drzwi pokoju pani Lamballe. Znieruchomiała z przestrachu.
Obejrzała się i spostrzegła dwóch gwardzistów narodowych.
— Wstawaj, pani, zwrócił się gburowato jeden z nich do księżnej, masz iść do Opactwa.
— Oh! moi panowie, odpowiedziała, niepodobna mi wstać z łóżka, jestem tak osłabioną, że nie będę mogła iść z wami.
Jeden z gwardzistów nachylił się do jej ucha, gdy drugi przy drzwiach czatował.
— Bądź pani posłuszną, chcemy cię ocalić — rzekł.
— A zatem odejdźcie, abym się ubrać mogła...
Dwaj ludzie usunęli się, a pani de Navarre pomogła jej się ubrać, czyli raczej ubrała ją sama.
W dziesięć minut gwardziści powrócili.
Księżna była gotowa, tylko tak jak powiedziała nie miała siły iść z nimi; biedna kobieta drżała na całem ciele. Oparła się na ramieniu gwardzisty, który do niej przemawiał i tak zeszła ze schodów.
Stanąwszy w bramie, znalazła się nagle przed krwawym trybunałem. Przewodniczył mu Hebert.
Na widok tych ludzi z zakasanemi rękawami, na widok tych katów zakrwawionych, zemdlała.
Trzy razy zapytywana, mdlała za każdym razem i nie była w stanie odpowiedzieć.
— Ależ chcę panią ocalić! — szepnął jej znów zcicha człowiek, który już raz zrobił jej nadzieję.
Obietnica ta dodała nieco sił nieszczęśliwej.
— Kto jesteś? — zapytał Hebert.
— Marja-Ludwika z linji Sabaudzkiej, Carignan, księżna de Lamballe.
— Tytuł twój?
— Ochmistrzyni domu królowej.
— Czy wiedziałaś pani o spiskach dworu z 10-go sierpnia?
— Nie wiem. czy były jakie spiski dziesiątego, ale jeżeli były, nie słyszałam o nich.
— Zaprzysięgnij równość, wolność, nienawiść dla króla, nienawiść dla królowej i monarchizmu.
— Zaprzysięgnę z łatwością dwa pierwsze, lecz nie mogę zaprzysiąc tego, czego nie mam w sercu.
— Przysięgnijże pani! — szepnął jej gwardzista, lub zginiesz!
Księżna rozpostarła ręce i, chwiejąc się, postąpiła instynktownie do bramy.
— Przysięgnijże! — szepnął jej znów jej protektor.
Wtedy, jak gdyby lękając się, aby nie wyrzec bezwstydnej przysięgi, położyła rękę na ustach, aby przytłumić słowa, które mimowoli mogłyby się jej z ust wyśliznąć.
Kilka stłumionych jęków wydobyło się z poza palców.
— Przysięgła! — krzyknął gwardzista, i dodał zcicha — Wychodź pani prędko drzwiami nawprost, a wychodząc krzyknij: „Niech żyje naród!“ a będziesz ocaloną.
Na progu znalazła się w ręku siepacza, który na nią oczekiwał; był to ten sam, co odciął głowy dwom gwardzistom w Wersalu.
Obiecał ocalić księżnę.
Pociągnął ją do czegoś bezkształtnego, trzęsącego się, zakrwawionego i szepnął zcicha:
Krzyknij: „Niech żyje naród!“ no, krzyknijże, pani: „Niech żyje naród!“
Zapewne byłaby krzyknęła na nieszczęście jednak otworzyła oczy i zobaczyła stos ciał ludzkich przed sobą. Jakiś człowiek w podkutem obowiu deptał po nich i wyciskał krew jak sok z winogradu.
Zobaczyła ten straszny widok, odwróciła się i zaledwie mogła zawołać:
— Boże! co za okrucieństwo!
Nie dosłyszano niby tego okrzyku.
Powiadają, że pan de Penthievre, teść, dał sto tysięcy franków, ażeby ocalić nieszczęśliwą.
Popchnięto ją w wąskie przejście, wiodące z ulicy Świętego Antoniego do więzienia, gdy nędznik jakiś, perukarz, nazwiskiem Charlot, pełniący obowiązki dobosza pomiędzy ochotnikami, przebił się przez tłum zebrany i zerwał jej czepek dzidą.
Chciałże tylko zerwać jej czepek, czy też chciał ją w twarz zranić?..
Krew się polała! a wiadomo, że krew wywołuje krew: ktoś z tłumu cisnął polanem na księżnę; polano trafiło ją w tył głowy, potknęła się i osunęła na kolana. Nie było już żadnego teraz ratunku; ze wszystkich stron dosięgnęły ją ostrza szabel a dzid. Nie krzyknęła nawet; nie żyła już w rzeczywistości odkąd wymówiła ostatnie słowa.
Zaledwie skonała, gdy zdarto z niej odzienie i wystawiono piękne ciało na widok publiczny.
Umieszczono je na słupie i trzymano tak pod strażą czterech ludzi od ósmej zrana do południa.
Nakoniec ktoś przyszedł i uciął głowę ofiary. Cienka, łabędzia szyja nie stawiała żadnego oporu.
Nędznik, który dopuścił się tej zbrodni haniebniejszej może na trupie, niżby była na żyjącej istocie, nazywał się Grison. Historja jest najzawziętszem z bóstw; wyrywa ze swego skrzydła pióro, macza je we krwi, zapisuje nazwisko i wskazuje takowe pogardzie potomności!
Grison został później zgilotynowany, jako przywódca bandy złoczyńców.
Inny, nazwiskiem Rodi, wyrwał serce księżnej z piersi.
Pastwiono się tak nad biedną kobietą, za jej miłość dla królowej. Jakże strasznie musiała być nienawidzona ta królowa!
Potem zatknięto na piki zakrwawione części ciała i puszczono się w drogę do Temple.
Tłum nieprzeliczony postępował za zbrodniarzami, ale oprócz kilku dzieci i kilku pijaków, miotających słowa obelżywe, cały orszak zachowywał przerażające milczenie.
W drodze natrafiono na sklep perukarza i zatrzymano się przy nim.
Człowiek niosący głowę wszedł do wnętrza i postawił głowę na stole.
— Ufryzuj mi tę głowę, bo pójdzie odwiedzić swoją panią w Tample — powiedział.
Perukarz ufryzował piękne włosy księżnej, i udano się w drogę do Temple, teraz już z okrzykami.
Te to właśnie okrzyki posłyszała rodzina królewska.
Zbrodniarze przybyli z obrzydłą myślą pokazania królowej pokrajanych części ciała księżnej.
Ale trójkolorowa wstęga stanęła im na przeszkodzie. Ci zbrodniarze, ci mordercy, siepacze, nie śmieli przekroczyć tej wstęgi!...
Zażądali, aby wpuszczono do Temple szesciu łotrów, a między nimi trzech z kawałkami ciała, aby im pozwolono obejść wokoło wieży, dla pokajania królowej szcząków zakrwawionych.
Przyzwolono bez żadnych dyskusyj.
Król siedział i udawał, że gra z królową w tryszaka. Zbliżając się do siebie pod pozorem gry, więźniowie mogli przynajmniej zamienić ze sobą swobodnie słow kilka.
Nagle król spostrzegł, że jeden z urzędników municypalnych zamknął drzwi z pośpiechem i skoczył do okna, by spuścić zasłonę.
Był to Danjou, były seminarzysta, olbrzym, nazywany Księdzem sześciostopowym, z powodu wielkiego wzrostu.
— Co to się stało? — zapytał król.
Danjou, korzystając z tego, że królowa tyłem była odwrócona od niego, dał znak ręką królowi, ażeby nie pytał.
Krzyki, obelgi, groźby, dochodziły do pokoju mimo drzwi i okien zamkniętych; król zrozumiał, że się działo coś strasznego; położył rękę na ramieniu królowej, aby ją zatrzymać na miejscu.
W tej chwili zastukano do drzwi i Danjou mimo chęci musiał otworzyć.
Stukali oficerowie gwardji i municypalni.
— Panowie — zapytał król — czy rodzina moja jest bezpieczną?
— Zupełnie — odrzekł człowiek w ubraniu gwardzisty z podwójnemd szlifami, — ale rozeszła się wieść że niema już nikogo w wieży, i że wszyscy jesteście uwolnieni. Pokaż się pan w oknie, aby lud uspokoić.
Król nie wiedząc co się działo, nie widział potrzeby opierania się tej radzie.
Chciał postąpić do okna, ale go Danjou powstrzymał.
— Nie czyń tego, Najjaśniejszy Panie! — zawołał.
I, zwracając się do gwardzistów narodowych, dodał:
— Lud powinien więcej mieć zaufania do swych urzędników.
— A więc — oświadczył człowiek ze szlifami — to jeszcze nie wszystko, chcą, aby ten pan przyszedł do okna zobaczyć głowę i serce księżnej de Lamballe. Przynieśli je tu, aby wam pokazać, jak lud obchodzi się ze swymi tyranami. Radzę ci zatem, mój panie — dodał, zwracając się do Ludwika XVI — pokazać się w oknie, jeżeli nie chcesz, aby ci to wszystko tutaj przyniesiono.
Królowa krzyknęła i padła zemdlona na ręce pani Elżbiety i córki.
— Ah! — powiedział król — mogłeś pan oszczędzić królowej tej strasznej wiadomości!
I pokazując mu grupę trzech kobiet, dodał:
— Widzisz pan, co uczyniłeś!
Człowiek wzruszył ramionami i wyszedł.
O szóstej stawił się sekretarz Pétiona. Przyszedł on wyliczyć królowi dwa tysiące pięćset franków. Widząc, że królowa stoi nieruchoma, myślał, że było to przez uszanowanie dla niego i był łaskaw prosić ją, aby usiadła.
„Matka moja stała, powiada w pamiętnikach swych córka królewska (Madame Royale), bo od tej straszliwej sceny pozostała nieruchomą, nie wiedziała, co się koło niej dzieje. Przestrach zmienił ją w posąg“.




  1. Clery był kamerdynerem delfina.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.