Iliada (Popiel)/Pieśń XII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Iliada |
Wydawca | nakładem tłómacza |
Data wyd. | 1880 |
Druk | W. L. Anczyc i Spółka |
Miejsce wyd. | Kraków |
Tłumacz | Paweł Popiel |
Tytuł orygin. | Ἰλιάς |
Źródło | skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron | |
Artykuł w Wikipedii |
Leczył Ewrypilosa rannego, a tamci się bili,
Argejowie z Trojany kupami. Lecz nie miał już więcéj
Przekop obronić Danaów, i mur szeroki na brzegu,
Rowem obwiedli (lecz ofiar wspaniałych bogom nie dali),
Żeby im szybkie okręty i liczne łupy wojenne
Wewnątrz obraniać; lecz mimo go woli bogów stawiali
Wiecznych, to téż nie długo miał stać on nienaruszonym.
Króla Priama zaś miasto nie było jeszcze zburzone,
Póty i mur ogromny Achajów stał nieporuszony.
Później atoli gdy z Trojan polegli wszyscy najlepsi,
Z wielu Argejów zaś — jedni polegli, a inni zostali,
Poczém Argeje w okrętach do drogiéj ojczyzny zdążyli;
Wtedy postanowili Pozejdon a z tymże Apollon
Mur rozburzyć, strumieni potęgę nań zesyłając.
Ile ich jest, co z gór Idajskich płynie ku morzu,
Grenikos i Ajzepos, a niemniéj boski Skamander,
Wreszcie Simoïs, gdzie wiele szyszaków i tarczy skórzanych
Nagle runęło w kurzawę wraz z rodem mężów półbogów;
Ujścia ich wszystkich odwrócił zarówno Fojbos Apollon,
Lał bezustannie Zews, by co prędzéj do morza je wrzucił.
Sam zaś ziemią trzęsący, z trójzębem w rękach, na czele,
Podwaliny wszystkie z kretesem do morza wyważył,
Belek i ciężkich kamieni, co z pracą stawiali Achaje;
Potem zaś wielkie wybrzeże napowrót przykrył piaskami,
Mury zniszczywszy, a rzeki skierował by nazad wracały
W swoje koryta, gdzie przedtém urocze wiły się nurty.
Tak to mieli postąpić, Pozejdon i możny Apollon,
Koło warownych murów, i belki na wieżach trzeszczały
Obrzucane. Argeje gwałceni chłostą Diosa;
Do głębokich okrętów przyparci nieśmieli się ruszać,
Pełni obawy Hektora, strasznego dowódcy pogoni;
Równie jak czasem w obławie myśliwych mężów i psiarni,
Dzik albo lew się obraca dufając zuchwale swéj sile;
Oni się sami nawzajem do czworoboku szykując,
Czołem do niego stawają, i wypuszczają przeliczne
Wcale nie lęka, nie boi, aż w końcu go zgubi odwaga;
Często się zwraca próbując przełamać mężów szeregi,
Kędy zaś obces naciera, cofają się przed nim myśliwi;
Takoż i Hektor po tłumach się zwracał i towarzyszów
Nie odważyły się chyże; i z głośném rżeniem na stromym
Brzegu jak wryte stanęły, bo rów ich szeroki odstraszał;
Z bliska zaś ani przesadzić, lub krokiem przejechać nie było
Łatwo, bo brzegi spadziste po całéj długości sterczały
Opatrzone palami, co wbili synowie Achajscy,
Gęsto i wielkie, na silną od wrogich mężów zaporę;
Tędy nie łatwo by konie zaprzężne do wozu z kołami
Przeszły, namyśla się więc piechota czy tego dokaże.
„Dzielny Hektorze i Trojan przywódcy i sojusznicy!
Brakiem rozwagi by było przebywać rów na rumakach.
Trudny on bardzo do przejścia, bo pale ostre na brzegu
Sterczą, a tuż za niemi się wznoszą mury Achajów.
Konnéj, i sądzę że na téj węziźnie na szwank się wystawią.
Jeśli w umyśle złowrogim zupełnie tych zniszczyć zamierza,
Grżmiący wysoko Zews, a Trojan pragnie popierać —;
Pragnąłbym wielce natenczas, by zaraz to wszystko się stało,
Jeśli atoli się zwrócą i pogoń z ich strony się zacznie,
Od okrętów, a my wpadniemy w przekop głęboki,
Wtedy ja sądzę, że nawet posłaniec w możności nie będzie
Dostać się nazad do miasta, przed siłą zwróconą Achajów.
Nasi giermkowie niech konie na brzegu przekopu trzymają,
Sami zaś pieszo walczący pod bronią i w pełnym rysztunku,
W ślady Hektora pójdziemy gromadnie, atoli Achaje
Nie zdołają się trzymać gdy zguba nad niemi zawisła“.
Zatem odrazu z powózki z rynsztunkiem zeskoczył na ziemię.
Reszta zaś Trojan bynajmniéj nie pozostała w powózkach,
Ale się wszyscy ruszyli ujrzawszy Hektora boskiego.
Późniéj zaś każden swojemu woźnicy rozkazy wydaje,
Rozstawiają się zatém i siebie nawzajem szykując,
W pięciu stanąwszy oddziałach za naczelnikami zdążają.
Którzy ciągnęli z Hektorem i z Polydamantem szlachetnym,
Liczbą i męztwem na więcéj celują i głównie pragnęli
Trzeci za niemi podążył Kebrion; a koło powózki,
Hektor zostawił innego niższego wartością niż Kebrion.
Parys, Agenor i Alkath oddziałem drugim dowodził;
Trzecim atoli Helenos i bogom równy Dejfobos,
Azios Hyrtaka potomek; z Arysby go konie przyniosły
Wielkie, ogniste, od brzegów Selleonta strumienia.
Czwartym oddziałem dowodził Anchiza potomek ogromny,
Enej, a razem z nim synowie dwaj Antenora,
Sojusznikami sławnemi dowodził atoli Sarpedon;
Asteropaja dzielnego i Glauka do siebie przydzielił,
Oni mu bowiem stanowczo zdawali się być najlepszemi
Między innemi, lecz po nim, bo on nad wszystkich celował.
Obces na hufce Danajów ruszyli, w nadziei że tamci
Nie zdołają wytrzymać, lecz wpadną do ciemnych okrętów.
Wtedy to inni Trojanie i sojusznicy przesławni
Rady Polydamanta nieskazitelnego słuchali;
Koni na miejscu zostawić, jakotéż sługę woźnicę;
Ale z powózką zamierzał ku szybkim ruszać okrętom.
Niemiał on już niebaczny przed losem złowrogim uchodząc,
Ciesząc się swoją uprzężą i wozem, od strony okrętów
Pierwéj albowiem go Mojra z imienia złowroga pokryła,
Z Idomeneja oszczepu świetnego Deukalidesa.
Trzymał się bowiem na lewo od statków, którędy Achaje
Zwykli byli powracać z równiny z wozami i końmi;
Wrót nie zastał zawartych i skobel nie zasunięty,
Lecz je rozwarte trzymali mężowie, by z druhów którego
Z bitwy uciekającego módz schronić pośród okrętów.
Tędy on prosto rumaki kierował, a za nim dążyli
Nie zdołają wytrzymać, lecz wpadną do ciemnych okrętów;
Głupi; właśnie przy bramie znaleźli dwóch mężów najlepszych,
Hardych, z Lapithów rodu mołojców, przywykłych do boju;
Ten był Pejrithoosa potomek odważny Polypojt,
Oni to obaj przy wejściu obozu o wrotach wysokich,
Stali podobnie jak dęby o szczytach wyniosłych na górach,
Wytrzymujące wichurę i całodzienne ulewy,
Które głęboko do ziemi wpuszczone korzenie trzymają;
Impet Azya wielkiego wstrzymali nieustraszeni.
Tamci zaś prosto na mury warowne, do góry podnosząc
Suche tarcze ze skóry, dążyli z krzykiem ogromnym,
W ślady za Azyem książęciem, Jamenem i również Orestem,
Pierwsi zatenczas już byli Achajów łydookutych
Napominali w obozie, by dzielnie bronić okrętów;
Kiedy atoli zoczyli do muru się dobywających
Trojan, a wrzawa i popłoch się wszczęły ze strony Danajów,
Równie jak para odyńców zajadłych, co w jarach lesistych
Stawia się nacierającéj obławie psów i myśliwych;
Z boku wypadną i knieję podszytą łamią w impecie,
Wykorzeniając ze szczętem, a kłami dzwonią okropnie,
Takoż i jasna miedź, co im piersi okrywa dzwoniła,
Od pocisków morderczych, bo z męztwem okrutném się bili,
Górną poparci załogą i własnym siłom dufając.
Tamci zaś kamieniami ze szczytów rzucają warownych
Łodzi. Tak samo jak płaty śniegowe się sypią na ziemię,
Kiedy je wicher gwałtowny czarnemi kołysząc chmurami,
Kłęby gęstemi wypuszcza na ziemię obficie rodzącą;
Takoż i z rąk się pociski sypały, zarówno Achajów
Kiedy w nie kamień uderzy, tak samo i tarcze wypukłe.
Wtedy zajęknął żałośnie i w biodro się własne uderzył
Azios Hyrtaka potomek i rzeknie z urazą to słowo:
„Zewsie rodzicu zaprawdę kłamliwym zupełnie się dzisiaj
Naszą odwagę wytrzymać zdołają i dzielną prawicę.
Oni zaś równie jak osy pośrodku gibkie i pszczoły,
Które kiedy na drodze skalistéj gniazdo usłały,
Z dziury głębokiéj się wcale nie ruszą, lecz w obec myśliwych
Takoż i oni, choć tylko we dwoje od bramy ustąpić
Niechcą, za nim nie będą zabici lub wzięci w niewolę“.
Tak powiedział, lecz serca Diosa tą mową nie skłonił,
W duszy on bowiem Hektora zamierzał sławą obdarzyć.
Ale mi trudno to wszystko, jakżebym był bogiem obwieścić,
Wszędy albowiem przy murze kamiennym powstawał okropny
Ogień. Atoli Argeje choć zatrwożeni, z potrzeby
Stają w obronie okrętów. Bogowie się w duszy martwili
Daléj zaś walkę i straszne zniszczenie Lapici prowadzą].
Wtedy syn Pejrithoosa odważny w boju Polypoit,
Dzidą ugodził Damaza przez hełm o miedzianéj przyłbicy;
Nie wytrzymała śpiżowa ochrona, lecz owszem na wylot
W środku pomięszał ze krwią i tak walczącego pokonał;
Późniéj atoli Pylona i Ormenosa rozbroił.
Syna zaś Antimachosa Leontej, Aresa potomek,
Hippomachosa ugodził, oszczepem w przepaskę trafiwszy.
Antifatesa nasamprzód, natarłszy nań środkiem przez tłumy
Z blizka zupełnie ugodził, zaś on na wznak się przewrócił.
Później atoli Menosa, Jamena, a wreszcie Oresta,
Wszystkich z kolei powalił na ziemię obficie rodzącą.
Młodzież co szła za Hektorem i Polydamantem nadeszła;
Było ich wiele najlepszych i oni to głównie pragnęli
Mury przełamać i ogniem podpalić szybkie okręty.
Zastanawiali się jednak na brzegu przekopu stanąwszy.
Sęp górnolotny, co pędził od skrzydła lewego szeregów,
Węża o łusce czerwonéj niosący w szponach strasznego;
Żył on i jeszcze się rzucał i nie zaprzestał obrony,
Trzymającego albowiem zębami w piersi pod szyją
Rzucił bólami zmuszony i w środku tłumów upuścił;
Potem za wiatru podmuchem uleciał z okrzykiem wrzasliwym.
Zlękło się wojsko Trojańskie ujrzawszy węża zwinnego
Leżącego w pośrodku, znak egidodzierżcy Diosa.
„Zawsze mi zwykłeś Hektorze przyganiać w ciągu narady,
Chociaż uczciwie doradzam; boć nie przystoi mi wcale
Będącemu z pospólstwa od rzeczy się wtrącać, ni w radzie,
Ani téż w boju, lecz twoją potęgę zawsze pomnażać;
Daléj nie idźmy ażeby się bić z Danajami przy łodziach.
Sądzę albowiem że tak się zakończy, jeżeli naprawdę
Ptak ów na wróżbę dla Trojan nadleciał, gdy mieli przechodzić,
Sęp górnolotny, co pędził od lewéj strony szeregów,
Jeszcze żywego; odrzucił go w dal zanim wrócił do domu,
Nie dokazawszy go unieść, by dać go swoim orlętom.
Takoż i my jeżeli przez wrota i mury Achajów
Siłą potężną wtargniemy, a placu ustąpią Achaje,
Wielu albowiem z Trojan zostawim, których Achaje
Spiżem żywota pozbawią w obronie okrętów stawając.
Takby z pewnością osądził wróżbita, co mądrze w umyśle
Znaki tłómaczy i któren w narodzie wiarę znajduje“.
„Polydamancie nie miło mi wcale, co tutaj powiadasz;
Mógłbyś inną, a lepszą, od téjże rady wymyśleć.
Jeśli atoli naprawdę z namysłem to powiedziałeś,
Tedy zapewne bogowie cię pozbawili rozumu,
Rady, na którą przyzwolił i którą mi sam przyobiecał;
Ty zaś radzisz by ptaków o skrzydłach szeroko rozwartych
Słuchać, lecz o takowe ja niedbam, ani się troszczę,
W prawąli ciągną stronę ku słońcu i jasnéj jutrzence,
My zaś owszem wielkiego Diosa ufajmy zamiarom,
Któren nad ludźmi wszystkiemi i nieśmiertelnemi panuje.
Jedna jest wróżba najlepsza, a tą, obraniać ojczyznę.
Czegóż to tak się obawiasz i bitwy i strasznéj potyczki?
Koło okrętów Argejskich, to nie ma obawy byś zginął;
Braknie ci bowiem odwagi wojennéj co wroga wytrzyma.
Jeśli zaś będziesz potyczki unikał, lub kogoś innego
Namówiwszy słowami od walki będziesz odwodzić,
Tak powiedziawszy na czele prowadził, a inni szli za nim
Z krzykiem ogromnym; lecz Zews, co w gromach sobie podoba,
Z szczytu Idajskich gór poruszył wicher burzliwy,
Któren pędził kurzawę na statki; atoli Achajów
Jego to znakom pomyślnym i własnym siłom ufając,
Wielką warownię Achajów przełamać usiłowali.
Gzymsy od wieży zdzierają i niszczą zapory, a szkarpy
Wysunięte drągami podważą; Achaje takowe
Wyburzywszy takowe sądzili że mury Achajskie
Złamią; lecz z placu Achaje bynajmniéj ustąpić nie chcieli,
Ale tarczami ze skóry do koła gzymsy zakrywszy,
Z wierżchu takowych na wrogów pod mur podchodzących rzucają.
Wszędy obchodzą do koła, by męztwo Achajów pobudzić,
Łagodnemi jednego, innego ostremi słowami
Karcą, którego tylko niechętnym widzą do boju:
„O moi drodzy! z Argejów kto celującym lub średnim,
W boju mężowie; na teraz dla wszystkich działanie gotowe;
Sami to wreszcie najlepiéj widzicie. Niech nikt się do tyłu
Nie odwraca ku statkom, gdy hardą groźbę usłyszy;
Owszem, naprzód odważnie i jedni drugich pilnujcie,
Byśmy zaczepkę odparłszy do miasta wrogów zagnali“.
Głośno tak obaj krzyczeli by walkę Achajów ożywić.
Równie jak płaty śniegowe w tumanach gęstych padają
Pośród dnia zimowego, gdy Zews rządzący stanowi
Wiatry uciszył i sypie bez przerwy, aż wreszcie zakryje
Szczyty gór niebotycznych i strome wierzchołki krawędzi,
Trawą zarosłe równiny i pola uprawne rolnika,
Nawet zatoki i brzegi sinego morza przypruszy,
Z góry się zmrokiem okrywa gdy burze Diosa nadchodzą;
Tak z przeciwległych szeregów kamienie gęsto leciały
Jedne na Trojan, te znowu od Trojan na wojsko Achajskie
Wypuszczane, a łoskot nad całym murem się wznosił.
Nie przełamali bramy warowni i wielkiéj zasuwy,
Gdyby nie syna własnego Sarpeda Kronid rządzący,
Był na Argejów wypuścił jak lwa na bydło rogate.
Zaraz on tarczę przed siebie podnosi gładką zupełnie,
Środkiem zaś kilka pokładów z wołowych skór zestósował
W koło złotemi drutami na poprzek je umocowawszy;
Taką przed siebie podnosząc i dwoje oszczepów dźwigając,
Naprzód się rzucił, jak lew uchowany w górach, co łaknie,
Żeby się dostać do bydła i szczelne napadać zagrody;
Wtedy chociaż i przy nich napotka czujnych pasterzy,
Z oszczepami i psami, mających pieczę o trzodzie,
Wcale nie myśli bez próby się dać wypędzić z zagrody,
Bywa ugodzon na wstępie od zwinnéj ręki oszczepem;
Takoż i Saperdona boskiego odwaga znagliła
Szturm do warowni przypuścić i gzymsy basztowe przełamać.
Szybko się zatém obraca do Glauka Hippolochidy:
Miejscem wyższém, potrawą i kielichami pełnymi,
W Lykii, a wszyscy się na nas jakoby na bogów patrzyli?
Czemu na włościach obszernych mieszkamy nad Xantha brzegami,
W piękne ogrody zasobnych i rolę pszeniczkę rodzącą?
Pierwszym stanąć odważnie do walki wrzącéj gorąco;
Żeby tak o nas gadali w pancernych hufcach Lykijskich:
,Nie bez chwały zaprawdę nad Lykią rządy sprawują
Nasi książęta, i darmo tłustemi bydlęty nie żyją,
Żyje w nich dusza, gdyż między Lykiami są pierwsi do walki’.
Drogi mój, żebyśmy mogli potyczki téj unikając
Nigdy się nie postarzeć i nieśmiertelnemi pozostać,
Ani ja sam bym nie chciał potykać się między pierwszemi,
Teraz atoli (wszak zawsze czyhają Kiery tysiączne
Śmierci, a ludziom nie dano przed nimi się schronić lub uciec),
Idźmy, by sławę dla innych pozyskać lub własną dla siebie“.
Rzekł, a Glaukos się na to nie zwyrócił i nie był od tego.
Ich ujrzawszy przestraszył się syn Peteona Menesthej,
W jego to basztę albowiem dążyli gotując zagładę.
Wypatruje wzdłuż muru Achajów, czy kogo nie ujrzy
Z wodzów, któren by zgubę od niego i druhów odwrócił;
W miejscu stojących i Tewkra co szedł ostatni z namiotu,
Blizko; lecz jego wołanie nie mogło być wcale słyszane,
Taki był hałas, a wrzawa się aż do niebios unosi,
Od uderzeń pocisków na tarcze i hełmy grzywiaste,
Usiłowali stojący, przemocą je złamać i wtargnąć.
Raźno więc ku Ajaxowi wysyła keryxa Thoota:
„Idźże boski Thoocie i biegnąc Ajaxa przywołaj,
Raczéj nawet ich obuch, i to z wszystkiego najlepszém
Tak albowiem natarli wodzowie Likijscy, a zawsze
Idą gwałtownie na przebój, gdy ciężka nadchodzi rozprawa.
Jeśli zaś onym i tam się praca i bitwa gotuje,
Niechże choć sam Telamończyk waleczny Ajas przybywa,
Rzekł; usłyszawszy to keryx rozkazom nie był przeciwny,
Szybko więc pobiegł ku murom Achajów miedzią okrytych;
Stanął przy boku Ajaxów i tak się odrazu odezwie:
„Ajaxowie Argejów dowódcy miedzią okrytych!
Udać się tamże, by troszkę w robocie przyjąć udziału;
Lepiéj wy obaj, bo to z wszystkiego będzie najlepszém,
Szybko się tam albowiem gotuje okropne zniszczenie;
Ciążą na nas okrutnie wodzowie Likijscy, a zawsze
Jeśli zaś również i tutaj się praca i walka gotuje,
Niechże choć sam Telamończyk waleczny Ajas przybywa,
Tewker zaś łuku świadomy niechaj się do niego przyłączy“.
Rzekł, a nie był do tego nieskorym syn Telamona;
Zaraz do Ojliadesa w skrzydlate odezwie się słowa:
W miejscu stanąwszy Danajów pobudźcie by ostro się bili;
Ja zaś udam się tamże i wezmę udział w potyczce;
Późniéj powrócę ja nazad, jak tamtych skutecznie wspomogę“.
A do niego się Tewker braciszek rodzony przyłączył;
Z łukiem zagiętym Tewkra pośpieszył Pandion za niemi.
Kiedy do baszty Menestha zacnego, od wnętrza wzdłuż muru
Lecąc przybyli (zaprawdę znaleźli ich w wielkiej potrzebie),
Naczelnicy oddziałów Likijskich i dzielni wodzowie;
Starli się więc ze sobą do walki i wszczęła się wrzawa.
Syn Telamona Ajax nasamprzód męża pokonał,
Druha Sarpedonowego Efikla wielkodusznego,
Leżał ogromny, przy gzymsie najwyżéj; niełatwo by człowiek
Wzniósł go do góry oburącz, chociażby i w sile młodości,
Z ludzi żyjących dzisiaj; lecz on go dźwignął i rzucił;
Hełm o czterech guzikach zgruchotał i kości połamał
Ztoczył się z baszty wysokiéj, a z gnatów życie mu uszło.
Tewker Glauka silnego, potomka Hippolochosa,
Strzałą ugodził, gdy tamten na mur wysoki się wdzierał,
W miejsce gdzie ramię obnażył; od dalszéj walki go wstrzymał.
Rannym jego nie ujrzał, i słowy dumnemi nie zelżył.
Wielce się zmartwił Sarpedon gdy Glaukos placu ustąpił,
Zaraz jak tylko zmiarkował; lecz mimo to walczyć nie przestał;
Ale Alkmaona syna Thestora oszczepem trafiwszy,
Upadł na twarz a zbroja od miedzi ozdobna brzęczała.
Wtedy Sarpedon chwyciwszy za gzymsy dłonią potężną
Szarpnął, puściły zupełnie calutkie, a mur się od góry
Cały odsłonił; dla wielu do przejścia drogę otworzył.
W pas go ugodził świecący na piersiach, od tarczy co męża
Całkiem okrywa, lecz Zews na teraz Kiery od syna
Swego odwrócił, by tenże przy łodziach sterniczych nie zginął.
Ajas go w tarczę pchnął przyskakując, atoli na wylot
Od zapory cokolwiek ustąpił, atoli bynajmniéj
Jéj nie opuścił, bo w duszy spodziewał się chwałę pozyskać
Zatém się odwracając na boskich Lykiów zawoła:
„Czemuż o Lykijczycy od strasznéj walki stronicie?
Żebym ja sam się przedarłszy do statków drogę otwierał;
Spieszcie więc za mną, albowiem łatwiejszém jest dzieło gdy wielu“.
Tak powiedział, zaś oni przejęci naganą władyki,
Z drugiéj zaś strony Argeje wzmocnili swoje szeregi,
Z wnętrza warowni i wielkie się dzieło dla nich przedstawia;
Ani Lykiowie waleczni albowiem niemogli Danajów
Mury złamawszy, otworzyć wolnego do statków przystępu,
Ani też zbrojni w dzidy Danaje Lykiów niemogli
Ale jak wzdłuż granicy dwóch ludzi zacięcie się spiera,
W rękach miary trzymając, na wspólnéj miedzy granicznéj,
Stojąc na małym kawałku o równą cząstkę się kłócą;
Takoż i tych przegradzają strzelnice tylko, a z góry,
Skórą wołową obszytych, i lekko zwrotnych tareczkach.
Wielu rany poniosło na ciele od spiżu srogiego,
Kiedy któremu w odwrocie się plecy z pod tarczy odkryły
W ciągu potyczki, a wielu na wylot przez tarczę raniono.
Były zbryzgane z stron obu, Trojańskiéj, tak samo Achajskiéj.
Ale i tak nie zdołali ucieczki wywołać Achajów;
Oni się bowiem trzymali, jak wagi uczciwa kobieta
Trzyma, zarazem ciężarki i wełnę do góry podnosząc
Między onymi tak samo się walka na równi ważyła,
Póki się Zews nie zgodził na sławę przeważną Hektora
Priamidesa, co pierwszy się dostał do murów Achajskich.
Krzyknął donośnie na Trojan, by zewsząd go można usłyszeć:
Mury i ogień żarzący zaniećcie pośród okrętów“.
Mówił on tak zagrzewając, uszami wszyscy słyszeli,
Prosto kupami na mury się rzucą, atoli następnie
Aż na gzymsy się wdarli trzymając ostre oszczepy.
Blizko przy bramie, od spodu okrągły, atoli od wierzchu
Ostro kończysty, i dwóch najtęższych z ludu mocarzy
Łatwo na wóz ciężarny by z drogi go dźwignąć nie mogli,
Z ludzi dzisiejszych; lecz on go acz sam z łatwością kołysał
Równie jak łacno pasterz podnosi runo z barana
Biorąc obiema rękoma, i mało go ciężar utrudza,
Takoż i Hektor za kamień chwyciwszy niósł prosto ku wrotom
Zamykającym bramę, dychtownie i silnie wpuszczonym,
Ciężkie zasuwy, spojone do kupy czopem jedynym.
Podszedł, stanął bliziutko, i wsparłszy się w środek ugodził,
Dobrze się rozkraczywszy, by darmo pocisku nie puścił;
Obie zgruchotał zawiasy, a kamień wleciał z łoskotem
Nie utrzymały, a wrota na obie rozpadły się strony
Pod naciskiem kamienia. Wskakuje Hektor prześwietny,
Z twarzy do nocy pospiesznéj podobny; od miedzi się świecił
Groźnéj, która mu ciało okrywa, a dwoje rękoma
Chyba kto z bogów gdy wskoczył do bramy z płomieniem w źrenicy.
Głośno na Trojan zawołał krzątając się w pośród zamieszki,
Żeby na mury wchodzili, zaś oni rozkazu słuchali;
Jedni odrazu na mury się wdarli, a reszta przez same
W stronę obszernych okrętów i wrzawa powstała niezmierna.