Józef Balsamo/Tom III/Rozdział XXVIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Józef Balsamo |
Podtytuł | Romans |
Wydawca | Wende i spółka |
Data wyd. | 1925 |
Druk | Drukarnia „Rola“ J. Buriana |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Joseph Balsamo |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom III Cały tekst |
Indeks stron |
Najstarsza córka króla oczekiwała na ojca w wielkiej galerji Lebrun, w której Ludwik XV ukazał się w chwili, gdy grupy dworzan zaczęły się zbierać w przedsieniu. Powzięte przez księżniczkę postanowienie było przedmiotem ogólnych uwag i szeptów.
Księżna Ludwika, postawy majestatycznej i urody królewskiej, księżna, na której czystem czole nierzadko zalegała chmura smutku, imponowała otoczeniu cnotą i poszanowaniem władzy, przymiotami od lat pięćdziesięciu bardzo rzadkiemi we Francji.
To też w czasie ogólnej do władców nienawiści, ją jednak szczerze kochano. Cnotliwą była, ale nie surową, świeciła dobremi uczynkami, brzydziła się miłostkami.
Ludwik XV obawiał się jej, ale ją szanował. Dumny był z niej nawet, i jej też jedynie nie uszczęśliwiał złośliwemi zarzutami i ubliżającą poufałością, na jaką sobie pozwalał w rodzinie.
Młodsze trzy: Adelajdę, Wiktorję i Zofję, nazywał zawsze Ochłapek, Łachmanek i Gałganek, Ludwikę zawsze tytułował „Madame“.
Od czasu gdy Terenjusz i Kondeusz unieśli do grobu rycerskość i waleczność, a Marja Leszczyńska godność majestatu, otoczenie tronu skarlało. Księżna Ludwika, charakteru prawdziwie królewskiego, bohaterskiego, była dumą korony francuskiej, posiadającej tę jedną już tylko perłę czystą w pośród klejnotów fałszywych.
Nie można powiedzieć, aby Ludwik XV kochał Ludwikę, bo on siebie tylko kochał, ale więcej mu szło o nią, niż o inne.
Gdy wszedł, ujrzał ją na środku galerji, wspartą o stolik inkrustowany. Była w czarnem ubraniu, piękne włosy bez pudru pokrywała koronką, wysoko piętrząca się ponad głową, czoło miała pogodne, ale smutniejsze niż zwykle. Wodziła wzrokiem po szeregach portretów, porozwieszanych na ścianach.
Król zastanowił się, widząc z jaką ciekawością i uwagą przypatrywano się tej scenie.
Galerja jednak była długa, zgromadzonym wolno było patrzeć, ale słyszeć nie mogli.
Księżna zbliżyła się i ucałowała rękę rodzica z szacunkiem.
— Mówiono mi, że wyjeżdżasz? odezwał się Ludwik XV. — Czy do Pikardji?
— Nie, Najjaśniejszy Panie, — odpowiedziała księżna.
— A! — rzekł król, podnosząc głos — udajesz się zapewne w pielgrzymkę do Noirmonticos.
— Nie, Najjaśniejszy Panie; usuwam się do klasztoru Karmelitek w Saint-Denis, jak już o tem wiecie.
Król zapanował nad sobą, ale serce mu zabiło.
— Nie, nie moja córko! — powiedział nie opuścisz mnie, nie wierzę! to niepodobieństwo!
— Dawno już postanowiłam to sobie, mój ojcze; Wasza Królewska Mość raczyłeś udzielić swego pozwolenia, nie racz że cofać go teraz.
— Daliśmy to zezwolenie po długiej walce ze sobą, ale byliśmy przekonani, iż w ostatniej chwili nie będziesz miała serca nas porzucić. Nie możesz zagrzebać się w klasztorze, nieszczęście tylko, lub zmiana położenia popchnąć do tego mogą. Córka króla Francji biedną nie jest, a jeżeli jest nieszczęśliwą, nikt tego wiedzieć nie powinien.
Król unosił się mówiąc, i był teraz prawdziwym królem i ojcem.
— Najjaśniejszy Panie! — odparła Ludwika, na którą wzruszenie tak rzadkie u rodzica, podziałało bardziej, niż to okazać chciała — nie osłabiajcie zamiarów moich czułością waszą. Zmartwienie moje nie jest zwyczajne, i dlatego tylko zapewne, postanowienie nie licuje z moim wiekiem.
— Masz więc zmartwienie, biedne dziecko?
— Straszne, Najjaśniejszy Panie! — odpowiedziała księżna.
— Córko moja, dlaczego ja nic o niem nie wiem?
— Bo to rany, których ludzka ręka zagoić nie jest w stanie.
— Nawet ręka króla?
— Nawet króla.
— Ani ojca?
— Ani ojca, Najjaśniejszy Panie.
— Nabożna jesteś, Ludwiko, powinnaś więc znaleźć siłę w religji...
— To za mało, Najjaśniejszy panie, pragnę się zamknąć w klasztorze, aby się więcej nauczyć. W ciszy Bóg przemawia do serca człowieka; w samotności człowiek mówi do Boga.
— Wielkie to zaiste poświęcenie. Tron Francji rzuca wspaniałe błyski na dzieci około niego wychowane, czyż ci to nie wystarcza?
— Przekładam cień celi klasztornej, mój ojcze; odświeża on serce, a zarówno jest miły silnym i słabym, pokornym i wyniosłym, wielkim i małym.
— Czy uciekasz przed niebezpieczeństwem? W takim razie, Ludwiko, król cię przecie obroni!
— Nasamprzód niech Bóg króla ustrzeże!
— Pamiętaj, Ludwiko, że unosisz się gorliwością źle zrozumianą. Dobrze jest modlić się, ale nie potrzeba bezustannie odmawiać pacierzy.
— Królu mój! nigdy dość prosić Boga nie będę mogła, aby odwrócił nieszczęścia, wiszące nad głowami naszemi; dobroć moja i czystość, są nic nie znaczącą ofiarą na tę intencję.
Król cofnął się i popatrzył uważnie na księżnę.
— Nigdy w ten sposób nie przemawiałaś do mnie, Ludwiko — powiedział. — Jesteś w błędzie, dziecko drogie; ascetyzm cię zaślepia.
— O! Najjaśniejszy panie, nie nazywajcie tak prawdziwego poświęcenia, nie nazywajcie tak ślubu czystszego, niż go kiedykolwiek uczyniła wierna poddana dla króla, a córka dla ojca w potrzebie pilnej. Tron Wasz, Najjaśniejszy Panie, tron, którego opiekuńczy cień mi ofiarujecie, chwieje się pod ciosami, których wy nie dostrzegacie, ale które ja odgaduję. Coś okropnego w głębi nurtuje, monarchja lada chwila zapaść się może w otchłań bezdenną.
Czy Ci powiedziano kiedy prawdę, Najjaśniejszy Panie i ojcze?...
Księżna Ludwika spojrzała do koła, a przekonawszy się, że nikt jej słyszeć nie może, ciągnęła:
— W ubraniu siostry miłosierdzia zwiedzałam ciemne ulice, nędzne poddasza i podziemia jękami przepełnione. Wszędzie tam, Najjaśniejszy Panie, mrą w zimie z głodu i chłodu, w lecie z pragnienia i upału. Po wsiach, których nie znacie, przejeżdżając jedynie z Wersalu do Marly i z powrotem, niema ziarna na żywność dla ludu, niema go do obsiania pól, które, jak gdyby przeklęte, rodzić przestały! W ciszy nocnej, z powiewem wiatru, lecą skargi na ucisk, na zbytki i tyranję; głodny lud nietylko skarży się i jęczy, ale się burzyć zaczyna. Izby poselskie ze swej strony domagają się głosu, domagają się prawa wypowiedzenia głośno tego, co wszyscy powtarzają po cichu: „Królu gubisz nas! ratuj! albo się sami ratować zaczniemy!“
Uczeni szerzą idee wolności, opowiadają ludowi, jak postępujesz, Najjaśniejszy Panie, lud marszczy czoło, ile razy ujrzy władców swoich.
Wasza Królewska Mość żeni obecnie syna! Ongi gdy Anna Austrjacka żeniła swego, Paryż silił się na upominki dla księżniczki Marji-Teresy. Dziś przeciwnie... miasto nie ofiarowywa nic zgoła, i trzeba było podnieść gwałtem podatki, aby opłacić powozy, wiozące córkę Cezarów synowi Ludwika Świętego.
Duchowieństwo modli się oddawna o miłosierdzie dla ludu, a czyliż potrzebuję nareszcie mówić o tem, co i sami widzicie, Najjaśniejszy Panie?
Królowie bracia nasi, zazdroszczący nam dawniej, teraz się od nas odwracają. Z czterech córek Waszej Królewskiej Mości, króla Francji, nie może wyjść żadna zamąż, a jest dwudziestu książąt w Niemczech, trzech w Anglji, szesnastu w Stanach Zjednoczonych, nie licząc kuzynów naszych Burbonów hiszpańskich i neapolitańskich. Chybaby wziął nas Turek, aleśmy chrześcijańskie księżniczki. Nie o sobie mówię, mój ojcze, na los swój się nie skarżę, jam szczęśliwa, bom wolna, bom nikomu niepotrzebna, bo będę w cichości, w odosobnieniu, w ubóstwie, prosić Boga, aby odwrócił od was straszną burzę nadciągającą.
— Córko! dziecko moje — rzekł król — obawa maluje ci przyszłość w kolorach groźniejszych, niż są w rzeczywistości!
— Racz, Najjaśniejszy Panie, — odparła księżna Ludwika, — wspomnieć na ową księżnę starożytną, na ową prorokinię, co przepowiadała ojcu i braciom wojnę, zniszczenie, pożogę!... Szydzono z niej, nazywano bezrozumną! Nie postępujcie tak ze mną. Strzeżcie się, ojcze!... Zastanówcie się, królu!
Ludwik XV skrzyżował ręce i opuścił głowę na piersi.
— Córko moja — szepnął — surową jesteś dla mnie, czy wszystko to złe, które wyszczególniłaś, dziełem jest mojem?
— Niech Bóg uchowa! Złe to czasy, w których żyjemy. Posłuchajcie, co się dzieje, posłuchajcie jak oklaskują każdą aluzję przeciw królestwu rzuconą w teatrze. Lud, Najjaśniejszy Panie, bawi się i raduje kiedy nas nie widzi, gdy nas spostrzega zachmurza się w tejże chwili. Niestety i tu tak samo; piękni młodzieńcy, śliczne kobiety — rzekła melancholijnie — kochajcie! śpiewajcie! bawcie się! Tu wam zawadzałam, tam służyć będę. Tu mój widok tłumił wasze śmiechy radosne; tam ja modlić się będę z całego serca za króla, za siostry, siostrzeńców moich, za was, za naród francuski, za wszystkich ukochanych sercem czystem, nie zmąconem żadną namiętnością.
— Córko! — powiedział król ponuro — błagam cię, nie opuszczaj mnie, pozostań przynajmniej jeszcze czas jakiś ze mną.
Ludwika ujęła ojca za rękę i patrząc w twarz jego szlachetną, mówiła:
— Nie, ojcze, ani godziny dłużej nie pozostanę w tym pałacu. Czas wielki prosić Boga, czas zacząć odkupywać łzami rozkosze, którym się oddajecie. Przebacz mi, dobry mój ojcze...
— Zostań, Ludwiko, zostań — powtarzał król, ściskając córkę w objęciach.
— Królestwo moje nie jest z tego świata — odpowiedziała rzewnie, oswabadzając się z uścisków ojcowskich. — Żegnaj ojcze. Wypowiedziałam ci dziś, co mi kamieniem od lat dziesięciu leżało na sercu. Widzisz, że jestem szczęśliwa, że się uśmiecham, że niczego nie żałuję...
— Mnie nawet, córko moja?
— Ciebie bym żałowała, gdybym cię nigdy już ujrzeć nie miała; ale nie zapomnisz chyba o mnie, zajrzysz choć czasem do Saint Denis.
— Nigdy a nigdy!...
— Nie roztkliwiaj się, Najjaśniejszy Panie. Wierzę, iż rozłączenie nasze nie będzie długie. Siostry moje nic jeszcze o tem nie wiedzą, służba tylko jest wtajemniczona. Od tygodnia wszystko gotowe, pragnę zaś, aby wtedy dopiero, gdy zamknie się za mną furta klasztorna, wieść o tem co się stało, rozeszła się po dworze.
Król wyczytał w oczach córki, że postanowienie jej jest niezłomne; wolał zatem, że odjedzie bez rozgłosu. Ludwika unikała płaczu sióstr, ze względu na przywiązanie do nich, król ze względu na nerwy swoje.
A przytem, nie życzył sobie, aby smutne sceny w Wersalu opóźniały wyjazd do Marly.
Pomyślał zresztą, iż może lepiej będzie, gdy, powracając z orgij, niegodnych ani króla ani ojca, nie ujrzy więcej twarzy smutnej i poważnej, wyrzucającej mu jego postępowanie niewłaściwe.
— Niech się więc stanie wola twoja, dziecię kochane — rzekł. Błogosławię ci, córko najlepsza!
— Dajcie mi rękę do ucałowania, Najjaśniejszy Panie, a pobłogosławcie mi w myśli.
Dla wtajemniczonych widok to był wspaniały, gdy szlachetna księżniczka, opuszczając dwór, zbliżała się z kolei do przodków, spoglądających z ram złoconych i jakby dziękujących jej za to, że w pełni życia i siły idzie się zamknąć obok ich grobowców.
Król we drzwiach skłonił się raz jeszcze córce i powrócił, ani słowa nie wyrzekłszy.
Dworzanie, jak tego etykieta wymagała, podążyli za nim.