Pagórami, wzgórzami, równiami
szedł Janosik i z towarzyszami.
Ilczyk, Gajdoś, Baczyński, Surowiec
szli po za nim przez bór i manowiec.
A w około była pustka dzika,
dzika pustka, siostra Janosika,
Janosika siostra, matka, żona,
dzika pustka, sercem ulubiona,
ulubiona sercu, oczom, duszy,
górska pustać, którą wiatr się puszy.
I ujrzeli miasta pod górami,
białe miasta z białemi wieżami,
i winnice ujrzeli kwitnące
i po łąkach stada stąpające,
zobaczyli zboża jak makaty
i jak gwiazdy na niebiosach kwiaty
i Dunaju rzekę modrosiną,
której wody aż do morza płyną,
i patrzyli z pagórów uprzejmie
na tę ziemię, jak oko obejmie,
i patrzyli na nią po przyjaźni
ci zbójnicy wierchowi i głaźni.
Nie o złoto im szło, ani srebro,
mieli złota schowanego dość,
mieli srebra aż pod piąte żebro,
że jak jodły z niego mogli róść,
jako jodły, gdy obsypie śnieg,
a Tatr łańcuch tego skarbu strzegł.
Nie o złoto i srebro im szło,
ani chcieli rąk czerwienić krwią,
ani chcieli na świat trwogę siać,
ni żupanom znać o sobie dać;
niech niedzicki i orawski gród
śpi spokojnie, patrząc w głębię wód;
lewoczański i koszycki graf
niech dumają, że Janosik praw...
Hej, praw on im! co łupieżą lud,
co słowiański piją pot i krew!
Lecz Janosik chce wesołych nut,
austryackich, modrookich dziew,
bo go walka strudziła i bój
i utrudził zbójowania znój.
Jam odbierał możnym i ubogim
dawał z możnych uzbierany łup;
jam w jedwabiu plątał ręce drogim
i wieśniaczkom go rzucał na ślub,
com go kupcom na gościńcu wziął,
a w królewskie ornaty jam dął!...
Tak se myślał i poszedł przed siebie,
bo on chodził, jak orzeł po niebie.
Hej! — powiada mu Surowiec — Ano
widzę karczmę przed się murowaną,
jeśli chcemy dusze poweselić,
prosto do niej, jak z flinty wystrzelić.
Popatrzył się Janosik pod słońce,
popod palce od blasku jarzące
i powiada po niedługiej chwili:
dobrze, chłopcy, tam będziemy pili...
A gdy przyszli do karczmy, do białej,
austryackie dziewki tańcowały,
austryaccy tańcowali chłopcy —
poglądnęli, że przybyli obcy.
Wszedł Janosik do karczmy, do białej,
stanął we drzwiach, jak dąb okazały,
jako dęby, towarzysze za nim,
w drogiej zbroi, w ubiorze nie tanim.
Siedli za stół, kazali dać wina,
austryacka pojrzała drużyna,
muzykowi do garści dał — naści! —
sam Janosik dwanaście dukatów.
Powstał cygan: co mam zagrać waści?
A Janosik: graj sam, do stu katów!
Nie dla siebie ja płacę twą pracę,
graj tym dziewkom! Za ich taniec płacę
i funduję im tutaj zabawę,
co na Austryę pójdzie i Morawę!
Wstali na to austryaccy chłopcy,
od siekiery i cepów parobcy,
obstąpili kołem Janosika:
Ktoś zacz?! — krzyczą. — Hajże na zbójnika!
Nam tu twego nie trzeba płacenia!
A Janosik brał dziewcząt spojrzenia.
Nam tu twego nie potrzeba złota!
A dziewczęta pociąga ciągota.
Nam tu takich nie potrzeba gości!
A Janosik podrgnął od lubości,
bo ile ich było w karczmie tam
krasnych dziewek, malowanych lic:
wszystkich serca wziął Janosik sam,
patrzał, płonął, o tłum nie dbał nic,
aż nareszcie, gdy mu byli blizko,
rzekł w to mrowie, jak na pośmiewisko:
Powitania przyjmcie czestne słowo,
Austryacy, a na bok ten gniew,
ja wam waszych nie uwiodę dziew,
ja se będę tańczył z cesarzową.
Oniemieli, potem w głośny śmiech,
aż zajękło na strychu od ech,
a Janosik kazał podać pióro,
skrobnął nożem, zaczernił miksturą.
Najjaśniejsza cesarzowa pani —
tak do Wiednia pisał nieobdalno —
tańcują tu dziś twoi poddani
i my tutaj zaśli drogą halną,
do twojego niemieckiego kraju,
z popod Fatry, Matry, ku Dunaju,
od tatrzańskich dolin staroleśnych
het do twoich dziedzin białowieśnych,
ja, Janosik, Ilczyk i Baczyński,
polski szlachcic, wnuczek starościński.
Ale nam tu bronią swoich dziewek,
a zatańczyć mamy też ochotę,
proszę, pani, zawdziej przyodziewek,
kolce w uszy i trzewiki złote,
w złotych butkach przyjedź do połednia,
bo inaczej ja pójdę do Wiednia.
Taki popadł na burg cały strach,
że aż stary zadygotał gmach,
bo Janosik posłał pismo swoje
przez Gajdosia na złote pokoje.
Zawołała cesarzowa pani:
Słudzy moi i moi poddani,
prince, grafy, burggrafy, barony,
wołajcie mi huzarów szwadrony,
zaprzęgajcie mi paradne kocze,
dworskie panie niech się w strój obleką,
niech się sama w strój świętny obłóczę,
bo Janosik tu ztąd niedaleko!...
Rozbiegły się grafy i barony
wraz z lokajstwem na wsze cztery strony.
Zadudniało na dunajskim moście —
karczmarz mówi: jadą nowi goście!
Tłum pogląda i oczom nie wierzy:
cesarzowa w odświętnej odzieży,
cesarzowa, Maryja Teresa — — —
Gott im Himmel! Krajckrukskriks! Herr Jessa!
Wypadł karczmarz i wypadli chłopi,
łby pogięli z kudłami z konopi,
na kolana popadali kołem,
a Janosik siedział po za stołem,
febra nimi od strachu potrząsa,
a Janosik gryzł czarnego wąsa.
Ozwała się cesarzowa pani:
Jak się macie, słudzy i poddani?
Czy w tej karczmie, Dei filii Mater,
jest Janosik, przybyły od Tater?
Drżącem słowem landwójt się ozowie:
są tu jacyś okropni zbójowie,
najjaśniejsza pani cesarzowo,
a jenerał ich rzekł takie słowo,
za które go stryczek będzie niańczył:
że on z tobą, pani, będzie tańczył!...
Rzekła na to cesarzowa: głupi!
Zamknij gębę, boć ją kat obłupi!
Chcesz ty burg mój i moją stolicę
w pył obrócić i przemienić w nice?
A czy niewiesz, ty barania głowo,
co to wyzwać moc Janosikową?
A czy nie wiesz, ośle zatracony,
że on góry podnosi ramiony?
A czy nie wiesz, ty kpie z nad Dunaja,
że on ludzi rozbija, jak jaja?!
Spuścił głowę landwójt ledwo żywy —
konie w koczu potrząsały grzywy,
potrząsały grzywy z pod huzarów,
a łydkami dygotał huf parów;
austryackie wystraszone pany,
harcopami podpierały ściany.
Wstał z za stołu Janosik w czerwieni,
bo miał serdak czerwieniućki nowy
i na portkach sztof karmazynowy,
i wystąpił poprzodku do sieni,
a po za nim towarzysze jego
zbrojni, strojni, a oczyma żegą.
I pokłonił się Janosik pięknie,
na kolano lewe on przyklęknie.
Nie klękam ja tu przed cesarzową,
ale składam dank za moje słowo
i nawet was pocałuję w rękę,
żeby moją okazać podziękę,
bobym iście, byście nie przybyli,
na wasz Wiedeń musiał iść tej chwili
Feldmarszałek książę Esterhazy,
tańczył ze mną w Budzynie dwa razy.
Wszystko byli to wielcy tancerze,
ale wszystkich niech ich kaduk bierze!
Przy zbójeckim tym halnym hetmanie
znam dopiero, co jest tańcowanie!
Tak Janosik tam zatańczył, gdy go zdjęła chęć.
Grzmiała karczma od wiwatów na mil wkoło pięć.
Grzmiała jeszcze, gdy odchodził, gdy wracał do gór,
uderzyła jego sława o wiedeński mur,
hej, od Wiednia aż do Budy grzmiała jego sława,
powtarzała ją Orawa, Cisa, Sawa, Drawa,
Dunaj, Wisła i Dunajec i głęboki Wag,
tak on tańczył, on, co zamki butem miął na prag,
tak on tańczył, on co biednym z możnych dawał łup
i słowackim stał dziedzinom jak słoneczny słup,
przed którym się Węgry gięły, aż go im wydała
własna rodna hej! Słowianka urodnego ciała,
własna rodna Liptowianka — — zwisł na szubienicy,
a po całej jęk słowackiej popłynął ziemicy.
Tak Janosik tańczył z cesarzową
niedaleko Wiednia u Dunaju.
Hej! Powiedzcie wy wichrową mową
stare Tatry, wy, grodzie do kraju,
hej powiedzcie, jacy byli ptacy,
jakie orły i jacy junacy!
↑Poprzednie ballady z cyklu „O Janosiku“: „Turniej Janosikowy“, „O Janosiku i Szalamonównie Jadwidze“ i „Janosikowa śmierć“ znajdują się w V. tomie moich poezyj i zostaną z czasem złączone w jedną całość, jako odrębna część dzieła „Na Skalnem Podhalu“.