Jan III Sobieski Król Polski czyli Ślepa Niewolnica z Sziras/56
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Jan III Sobieski Król Polski czyli Ślepa Niewolnica z Sziras |
Podtytuł | Romans Historyczny |
Rozdział | 56. Kto jesteś mnichu? |
Wydawca | A. Paryski |
Data wyd. | 1919 |
Miejsce wyd. | Toledo |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Johann Sobieski, der große Polenkönig und Befreier Wiens oder Das blinde Sklavenmädchen von Schiras |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Sobieski przybył do Lwowa jednocześnie z królem, i miał z sobą pułk kawaleryi, z którym miał się przyłączyć do wojsk zebranych nad brzegami Dniestru.
W orszaku jego znajdowali się adjutant Wychowski i Tatar Iszym Beli, który już dawno wyleczył się z ran i prosił Sobieskiego na klęczkach, ażeby go nie oddalał od siebie, lecz wziął na wojnę.
Iszym Beli był jeszcze młody i nosił piękne, starannie pielęgnowane wąsy.
Ubrany był w krótki, błękitny kaftan, hajdawery spięte u góry bogato przyozdobionym pasem, za który zatknięta była broń, w sandały na nogach i szczególnego kształtu czapkę czerwoną z kutasem, przypominającą fez.
Był to młodzieniec smukły, piękny i zręczny.
Ciemne jego czy biegały niespokojnie, widziały wszystko, nic przed ich wzrokiem nie uszło.
Król zajął kilka pokoi w zamku hrabiego Borkowskiego. Przy królu umieścił się jego orszak. Sobieski zaś ze swoim adjutantem i Tatarem pozostali w kordegardzie zamkowej, znajdującej się tuż przy bramie miasta.
Hrabia Borkowski zaprosił wprawdzie do siebie hetmana koronnego i wielkiego marszałka Sobieskiego, ten jednak wołał umieścić się w kordegardzie, gdzie było obszerne i dogodne miejsce.
Jeźdźcy jego zaciągnęli wartę, czuwającą nad bezpieczeństwem króla i wodza. Byli oni gotowi położyć życie W spełnieniu obowiązku i w obronie swego dowódcy.
Bohater rzucił się na twarde i wcale nędzne posłanie, które dla niego przygotowano.
Wychowski wypoczywał w sąsiednim pokoju w fotelu.
Tatar pozostał w sieni i położył się na podłodze, podesławszy pod siebie zużytą derę.
Nie mógł jednakże zasnąć.
Miał przeczucie, że tej nocy coś niezwykłego musi nastąpić.
Po północy wojsko miało wyruszyć w dalszą drogę.
Sobieski, położywszy się na łóżku, zasnął wkrótce.
Tatar otworzył po cichu drzwi i wszedł do pokoju marszałka.
Czy miał jakie zdradzieckie zamiary?
Gdyby w tej chwili chciał zabić Sobieskiego i uciec, wielki marszałek byłby bez ratunku zgubiony.
Wychowski nie spał. Miał on ciągle podejrzenia względem Tatara.
Nagle wydało mu się, że słyszy czyjś chód w przyległym pokoju, w którym spał Sobieski.
Wstał i przystąpił ostrożnie do drzwi.
Uchyliwszy drzwi po cichu, zobaczył wchodzącego cichaczem do pokoju wodza, słabo oświetlonego Iszyma Beli.
Potwierdzało to w straszny sposób jego podejrzenia.
Po co Tatar podczas nocy wszedł do pokoju swego pana? Iszym Beli przybliżył się do łóżka.
Wychowski stał na czatach, gotów w każdej chwili rzucić się na Tatara wprzód, nimby ten zdążył wykonać zamach morderczy.
Czemuż jednak Iszym Beli nie wydobył z zanadrza sztyletu?
Popatrzył on tylko przez chwilę na swego śpiącego pana, a potem położył się na podłodze przy jego łóżku.
Tego Wychowski nie spodziewa] się.
Nie wszedł zatem do pokoju w kto rym spał Sobieski, lecz wrócił zawstydzony do swego fotelu.
Iszym Beli nie miał złych zamiarów względem Sobieskiego, pragnął jedynie z blizka czuwać nad nim.
Po północy Wychowski, jak mu to było poleconem, obudził marszałka i Tatara.
Iszym Beli zerwał się szybko.
— Skąd się tu wziąłeś? — zapytał Sobieski.
— Przebacz panie, — odpowiedział Iszym z nizkim ukłonem, obawiałem się o twe życie.
— O moje życie?... dlaczego?...
— Miałem jakieś złe przeczucie...
Czy mi pozwolisz, panie, abym zawsze spał blizko ciebie?
Sobieski roześmiał się.
— Ja się nie boję, — rzekł, — ale skoro chcesz tego, niech tak będzie. Idź i przyprowadź mego konia!
Gdy Tatar odszedł, Sobieski zwrócił się do swego adjutanta.
— Widzisz, jak się myliłeś! — rzekł — przestrzegałeś mnie przed nim, a tymczasem mam w nim wiernego sługę. Idź i zobacz, czy najjaśniejszy pan już wyrusza.
Wychowski wyszedł z kordegardy, aby spełnić rozkaz wodza.
Sobieski pozostał sam w starożytnej, obszernej, sklepionej komnacie, w której panowała głęboka cisza.
Podczas gdy przypasywał szablę i kładł kapelusz, zapukano do drzwi.
Nie słyszał tego.
Wkrótce potem zapukano powtórnie.
I tego ponownego zapukania nie dosłyszał Sobieski, ponieważ chodził po pokoju i szabla jego szczęk wydawała.
Zapukanie odezwało się po raz trzeci, i w tejże chwili otworzyły się drzwi.
Sobieski słyszał wprawdzie, że drzwi się otwierają, sądził jednak, że to Tatar powraca i stał tyłem do drzwi, nie oglądając się.
W tej chwili dał się słyszeć głos, który Sobieskiemu żywo przypomniał jedną z dawno ubiegłych nocy.
— Janie Sobieski!...
Wielki marszałek obejrzał się.
W głębi pokoju stał ów mnich, którego widział już niegdyś.
— Kto mnie woła? — zapytał Sobieski.
— Czy mnie poznajesz?
— Poznaję w tobie owego tajemniczego mnicha, który już raz pokazał mi się w Krakowie i ostrzegał mnie.
— I dzisiaj przychodzę, aby cię ostrzedz!
— Czyż jesteś wszędzie? Skąd się dzisiaj zjawiasz we Lwowie?... Tajemniczy człowieku, powiedz kto jesteś?
— Nie pytaj mnie o to, Janie Sobieski! Zapanuj nad swą ciekawością, gdyż jej zaspokojenie nie przyniosłoby ci pożytku, lecz owszem przejęłoby cię przerażeniem, — odpowiedział mnich.
— A jednak muszę wiedzieć, kto jesteś? Dlaczego przychodzisz do mnie? Przed czem mnie ostrzegasz, tajemniczy człowieku?
— Nie staraj się zbadać, kto jestem, — odpowiedział mnich, — nie dokazałbyś tego i tylkobyś sobie zaszkodził! Twoja niezmordowana nieprzyjaciółka, Jagiellona Wassalska, chciała mi wówczas zerwać kaptur, aby się dowiedzieć kto jestem, ale to było nadaremne! Nadaremnie, wołała straży! Przedsiębrała wszelkie środki, kazała zamknąć bramy zamku...
— A jednak nie znalazła cię, tajemniczy człowieku, — dokończył Sobieski, — to mnie tembardziej zaciekawia, żeby się dowiedzieć kto jesteś.
— Twój przyjaciel i obrońca, Janie Sobieski — jestem duchem opiekuńczym Polski... niechaj ci to wystarczy!
— Jakże pozyskałem twą przyjaźń skoro cię nie znam! — zapytał Sobieski.
— To dość, że ja cię znam! Udajesz się do obozu nad Dniestr... i ja tam będę... Lecz moja przestroga jest ci już tutaj potrzebną! Sprzysiężono się na twe życie! Strzeż się hetmana polnego litewskiego Paca! Zawiść może go popchnąć do ostateczności! Strzeż się Jagiellony Wassalskiej! Ostrzeż króla!
— Jakto?... sądzisz, że istnieje sprzysiężenie przeciw wybrańcowi narodu? — zapytał Sobieski.
— Nawet prymas należy do niezadowolonych i sprzysiężonych! Słuchaj głosu mojej przestrogi! Nie ufaj nikomu! Jeżeli kanclerz Pac, albo wielki [1]ścić w namiocie króla, odpowiedz, że ten zaszczyt nie tobie, ale prymasowi się należy! Tym sposobem ocalisz siebie i króla!
Mówisz więc, że jest sprzysiężenie przeciw naszemu życiu, tajemniczy człowieku? — zapytał Sobieski, a zatem przestrzegę naprzód króla!
— Nie czyń tego, mój synu! — odpowiedział stąry mnich, — skutkiem ostrzeżenia byłoby to jedynie, że sprzysiężeni chwyciliby się innych środków, aby zgubić ciebie i jego.
— A więc każę aresztować prymasa i obu Paców i oskarżę ich o zdradę!
— Nie braknie ci odwagi do takiego czynu, Janie Sobieski, wiem o tem! Ale oburzysz przeciw sobie całą szlachtę i magnatów, a tym sposobem tylko przysłużysz się swoim nieprzyjaciołom.
Sobieski zamyślił się. Widocznem było, że uznawał trafność tych słów.
— Posłuchaj mojej rady, mój synu, — mówił tajemniczy mnich dalej, — udaj się z królem do obozu, ale nie śpij w namiocie króla, lecz staraj się, żeby tam sypiał prymas!
Sam sypiaj w namiocie osobnym i nie dopuszczaj nikogo do siebie.
— Skąd możesz wiedzieć, tajemniczy człowieku, co mnie i królowi zagraża? — zapytał Sobieski, — co cię skłania do ostrzegania mnie o tem?...
— Życie twoje potrzebnem jest dla Polski, Janie Sobieski! Twoja waleczność, twoja odwaga ocali ojczyznę od upadku! Nie powinieneś umrzeć! Ty jesteś duchem bohaterskim Polski, mającym kraj zatrzymać na krawędzi przepaści!
— Pięknie brzmią twoje słowa, szanowny starcze i miłe są dla mego ucha, nie dla tego że mi przepowiadasz wielką przyszłość, ale dla tego, że wróżysz lepszą przyszłość dla mej ojczyzny, — odpowiedział Jan Sobieski.
— Wiem, że kochasz swój kraj, mój synu!... potrzeba, byś dla niego ocalał!... Poświęć dlań wszystko!... Wierna twa szabla niech będzie twoją towarzyszką, a w niej szukaj jedynej pociechy, a wielkich dzieł dokonasz! Wiele już zwycięstw, odniosłeś, ale wielka sława czeka cię jeszcze, którą szabli swojej będziesz zawdzięczał!
— Kto jesteś, tajemniczy człowieku, który przemawiasz do mnie w ten sposób?... Nie ukrywaj się dłużej!..., Przemawiasz do mnie jak mój ojciec...
ten jednak zginął dawno z ręki nędznego skrytobójcy, którego ukarałem za tę zbrodnię! Czy jesteś duchem mego szlachetnego, niezapomnianego ojca? O! mów czcigodny starcze, odsłoń zasłonę, która okrywa twoją twarz, wyjaw, przedemną swoją tajemnicę!
— Nie staraj się przeniknąć mojej tajemnicy, Janie Sobieski, — odpowiedział mnich, — nie dowiesz się nigdy kim jestem.
— Nigdy? — powtórzył Sobieski.
Wymówiwszy to słowo, postąpił krok naprzód, ażeby zbliżyć się do mnicha.
Starzec w mniszej odzieży podniósł ręce z gestem przestrogi.
— Nie zbliżaj się do mnie! — zawołał, — ciekawość twoja pozostanie niezaspokojona! W chwili, gdy zbliżysz się do mnie, aby mi wydrzeć moją tajemnicę, ustanie raz na zawsze moje posłannictwo, zbawienne dla Polski i dla ciebie! Twój duch opiekuńczy zniknie, gdy z niego zerwiesz zasłonę!
— Ciężka to pogróżka, pobożny mężu.
— Przykra dla ciebie, a jednakże konieczna.
W tej chwili Tatar ukazał się we drzwiach.
Iszym Beli, ujrzawszy mnicha w pokoju swego pana, ukląkł, pochylił się głęboko i skrzyżował ręce na piersiach.
Mnich przeszedł powoli i poważnie koło niego i znikł po chwili w długim, ciemnym korytarzu zamkowym.
Wkrótce potem dał się słyszeć szczęk szabli.
Wychowski wszedł do pokoju.
— Najjaśniejszy pan w tej chwili wyjeżdża, panie marszałku, — rzekł.
— Chodźcie, — zwrócił się Sobieski do swego adjutanta i do Iszyma Beli.
Po chwili wyszedł wraz z nimi.
Przed drzwiami stały konie, które Tatar przyprowadził dla swego pana i dla kapitana, oraz dla siebie.
Okryci cieniem nocy, jeźdźcy puścili się w drogę.
W niejakiej odległości od miasta doścignęli króla Michała i jego orszak.