Janek u karzełków (Korotyńska, 1933)

>>> Dane tekstu >>>
Autor Elwira Korotyńska
Tytuł Janek u karzełków
Podtytuł Baśń fantastyczna
Pochodzenie Księgozbiorek Dziecięcy Nr 27
Wydawca „Nowe Wydawnictwo”
Data wyd. 1933
Druk „Bristol“
Miejsce wyd. Warszawa
Ilustrator anonimowy
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron

KSIĘGOZBIOREK DZIECIĘCY.
E. KOROTYŃSKA.

Janek
u Karzełków.
Baśń fantastyczna.
Z ILUSTRACJAMI.
NAKŁADEM „NOWEGO WYDAWNICTWA“
WARSZAWA, ul. MARSZAŁKOWSKA 141.
Druk. „Bristol“, Elektoralna 31, Tel. 761-56.






Na pewnej pięknej i urodzajnej wyspie mieszkał rolnik z siedmiorgiem małych dzieci.
Najmłodszy z nich Janek był dzieckiem inteligentnem i ogromnie lubił fantastyczne baśnie i opowieści.
Mając lat ośm pojechał w sąsiedztwo do swego wuja, posiadającego kawałek gruntu i kilka krówek. Miał tam przebyć miesiące letnie, a powróciwszy do domu kończyć nauki szkolne, był to bowiem chłopiec chciwy wiedzy i bardzo pracowity.
Za towarzysza wakacji miał Janek starego, zacnego pastucha Mikołaja, który miał w głowie duży zapas różnych bajek i historji cudownych.
Janek nie odstępował ani na chwilę dobrego Mikołaja, prosząc go wciąż o coraz to nowe opowieści.
Interesowały go przedewszystkiem podania o karłach i krasnoludkach, w głębi ziemi żyjących i marzył o zobaczeniu ich kiedykolwiek.
Nasłuchawszy się przeróżnych rzeczy o bogactwach krasnoludków, nie myślał i nie mówił o niczem, jak tylko o złotej koronie, bucikach z kryształu, kieszeni pełnej pieniędzy, pierścieniach drogocennych, brylantach i o kobietach białości śniegu...
Stary Mikołaj żartował z tych marzeń dziecka i zachcianek, mówiąc: Ej, Janku, Janku, i o czem to marzysz? Nie doczekasz się niczego takiego: siekiera i kosa będą twym orężem, gdy dorośniesz, a żona twoja będzie jak i innych uczciwych rolników, dobrą, zacną kobietą, nic więcej...
Nie oziębiły te przepowiednie rozmarzonej głowy Janka. Przeciwnie, wzrastała w nim chęć pójścia do miejscowości zwanej: Dziewięć pagórków, słyszał bowiem kiedyś, że, gdyby mu się udało zdobyć od mieszkających tam karłów czapeczkę, mógłby zejść wgłąb ziemi, ujrzeć ich skarby, a ten, od którego zabrał okrycie głowy, musiałby mu usługiwać.
W wigilję świętego Jana, gdy młodzież i dziewczęta bawili się, tańczyli i szukali kwiatu paproci, Janek wdrapał się na najwyższy z Dziewięciu Pagórków i od dziesiątej wieczorem czekał na przybycie karzełków.
O dwunastej w nocy rozległy się jakieś dziwne szmery, szepty, tupanie nóg i ciche, melodyjne śpiewy.
Czuł Janek, że cała dolina pełna była tych maleńkich istot, brzęczących jak muchy i jak one zwinnych i lekkich.
Nie widział ich jednak, spragniony tego widoku Janek, czapki bowiem niewidki zakrywały głowy karzełków i czyniły ich niewidzialnymi.
Janek ułożony na miękkiej murawie, ze zwróconą ku tańczącym głową obserwował ich, mając nadzieję w sercu, że ich wkrótce ujrzy.
Raptem trzech karzełków odłączywszy się od tańczących towarzyszy, rozpoczęło gonitwę w tem miejscu, gdzie leżał Janek.

Podrzucając swoje czapeczki do góry, skakali i łapali je w powietrzu. Naraz jeden z nich zerwał z głowy swego towarzysza czapeczkę i rzucił ją na murawę. Padła ona na głowę leżącego tam Janka, który pochwycił ją z radością, gotów bronić swojej zdobyczy do końca.

W tejże chwili ujrzał całą gromadę zebranych na pagórku karzełków i mógł się dokładnie przyjrzeć zabawiającym się maleńkim stworzeniom.
Trzech małych karzełków, z których jeden był z głową odkrytą, przyszło do Janka, chcąc, dzięki swej lekkości i zręczności wydrzeć mu posiadaną czapeczkę.
Gdy się to nie udało, Janek bowiem trzymał ją z całej siły na głowie, poszkodowany zaczął błagać Janka o zwrot, dobierając słów jak najczulszych i jak najgrzeczniejszych.
Nie pomogły jęki i prośby, na wszystkie zaklęcia Janek pozostał głuchym. Kazał mu zaprzestać jęków i zabrać się do służenia mu, jego bowiem czapeczka była na głowie zdobywcy, któremu teraz cały swój czas powinien poświęcać.
Najpierwszym obowiązkiem karzełka było przynieść co do zjedzenia, głód bowiem dokuczał bardzo Jankowi, a radość ze spełnienia marzeń dodawała mu jeszcze apetytu.
Doskonałe mleko, bułki i wyborne owoce pokrzepiły małego szczęśliwca, który myślał teraz tylko o tem, co zobaczy we wnętrzu ziemi.
Zaledwie słońce zaczęło różowić niebo i śpiew skowronka rozległ się nad pagórkami — ustały śpiewy i tańce karzełków, cisza zapanowała dokoła a całe gromady maleńkich istot zbiegały z góry na dół, by skryć się we wnętrzu ziemi.
Janek ujrzał nagle między trawą i kwieciem jakiś kamień błyszczący, niby brylant najpiękniejszy w kształcie zamka.
Brylant ten, rozlewając jasność dokoła naraz otworzył przejście do podziemia i wpuściwszy wszystkich do środka zawarł się znowu nad nimi...
Janek odurzony był widokiem pereł, drogich kamieni, lśniących brylantów i różnych najpiękniejszych ozdób, ubierających wnętrze mieszkania karzełków. Zachwyt ogarnął go taki, że stał wpatrzony w to wszystko i oniemiały.
Wreszcie usnął znużony, a gdy się zbudził, ujrzał się na bogatem łożu, w prześlicznie urządzonem mieszkaniu z patrzącym mu pokornie w oczy służącym.
Widząc, że się Janek obudził, karzełek przyniósł mu ubranie z brązowego jedwabiu, czarne buciki ustrojone w czerwone wstążki i prócz tego dużo par pantofli ze szkieł błyszczących i drogich kamieni.
Janek prawie oszalały z radości, włożył czemprędzej ubranie, zjadł śniadanie złożone z mleka, ciastek i owoców i zaczął się rozglądać po swem mieszkaniu.
Sypialnia Janka pokryta była drogiemi kamieniami, a u sufitu wisiał olbrzymiej wielkości brylant rozjaśniający całą komnatę.
W murze pokoju znajdowały się ukryte drzwiczki po otwarciu których ukazała się zdziwionym oczom Janka, wspaniała szafa pełna naczyń złotych i srebrnych, koszów napełnionych pieniędzmi, szkatułek z biżuterją i kamieni drogocennych. Były tam i prześliczne obrazy i piękne zajmujące powieści.
Cały ranek spędził na przyglądaniu się tym cudom, w południe zaś, posłyszał dźwięki dzwonu i ukazał mu się jego karzełek, zapytując, czy ma podać mu obiad oddzielnie, czy też przyjdzie do wspólnego stołu karzełków.
Janek, chcąc się przyjrzeć dokładnie mieszkańcom podziemia, kazał się poprowadzić do sali, gdzie w krótce zaczęli się schodzić maleńcy ludzie z małemi, ładnie ustrojonemi kobietkami.
Posadzono Janka pomiędzy najładniejszemi karliczkami, które, jak wszyscy podziemni mieszkańcy, z natury wesołe, zabawiały go i uprzyjemniały mu obiad.
Obiad składał się z najpyszniejszych potraw, zakończyły go najdroższe wina i napoje, najwykwintniejsze owoce i kremy.
Muzyka przygrywała podczas obiadu, piękne ptaki sztuczne, doskonale naśladujące żywe stworzenia, fruwały nad ich głowami, śpiewając i ochładzając siedzących swemi skrzydłami.
Usługiwali nie karzełkowie lub karliczki, lecz dzieci takie jak i Janek, które, jakimś dziwnym zbiegiem okoliczności dostały się w ręce karzełków i zmuszone były pełnić tu do czasu określonego służbę.
Dzieci te ubrane były w piękne białe suknie i cieniutkie pantofelki szklane, dziewczynki nosiły na głowie kapturek niebieski, srebrny zaś pasek otaczał ich kibić.
Całe dwie godziny trwał obiad, poczem na dźwięk dzwonka znikły krzesła i stoły, zostali tylko w postawie stojącej wszyscy biesiadnicy i biesiadniczki, które rozpoczęły wnet zabawę i tańce.
Tańczono wesoło parę godzin, poczem każdy szedł do swego zajęcia i pozostawał przy niem aż do kolacji, po której znów wyruszali na pagórki, aby się na świeżem powietrzu zabawiać i weselić.
Po tygodniu bytności u karzełków Janek począł wychodzić na spacer ze swym maleńkim służącym i zachwycać się przecudną naturą, wonią kwiatów, prześlicznemi rzeczkami i unoszącemi się na ich falach łodziami w kształcie łabędzi.
Poznał również ludzi ze świata biało ubranych, zwanych mędrcami, a liczącemi po kilka tysięcy lat wieku, zwiedził szkoły karzełków, gdzie uczono czytania, pisania i ślicznych robót, gdzie opowiadano nieraz uczącym się dzieciom tak ulubione przez Janka fantastyczne opowieści.
Janek przebył już kilka lat u karzełków, nie myśląc zupełnie o świecie przez siebie opuszczonym, o rodzicach i wuju, u którego spędzał wakacje.
Było mu tu tak dobrze, że i myśleć nie chciał o powrocie do domu.
Tymczasem zdarzyła się niezadługo potem pewna przygoda, która zmieniła bieg jego myśli i kazała myśleć o porzuceniu karzełków.
Między służebnemi, podającemi do stołu była śliczna dziewczynka Elżbieta.
Pochodziła z tej samej wsi co i Janek i była córką pastora.
Dostała się do karzełków, mając lat cztery zaledwie. Bawiła się z dziećmi na Dziewięciu Pagórkach a zmęczywszy się bieganiem usnęła na murawie, zapomniana przez swe małe towarzyszki.
Rozpacz rodziców znana była Jankowi; poszukiwano jej wszędzie, naznaczano wysokie nagrody, ale wszystko to napróżno.
Dziewczynka bowiem wziętą została w nocy z murawy przez karzełków, którzy zaopiekowali się Elżbietką, wyuczyli służby i postanowili swym zwyczajem wypuścić ją na świat dopiero po pięćdziesięciu latach pobytu pod ziemią.
Elżbietka miała piękne złote włosy, oczy koloru nieba i cudny uśmiech na białej jak śnieg twarzyczce.
Nic więc dziwnego, że Janek pokochał to milutkie dziewczątko i starał się być z niem jaknajczęściej.
Ze swej strony Elżbietka przywiązała się również do Janka serdecznie, ale nic, nawet jego miłe towarzystwo nie zdołało rozproszyć jej smutku.
Zapytana przez Janka o powodzie stałego przygnębienia odpowiedziała ze łzami, iż zabija ją tęsknota za ziemią rodzinną i za rodzicami, że dziś właśnie posłyszała przez otwierające się drzwiczki w murawie pianie koguta i to bardziej niż zwykle rozraniło jej serce. Że szczęśliwą nie będzie dopóty, dopóki nie powróci do swoich. I zaklinała go, aby znalazł sposób wyrwania ją z tych podziemi.
Pod wpływem tych słów Janek również zaczął myśleć o opuszczonej ziemi i zatęsknił bardzo za ukochanymi.
Postanowił więc stąd się wydostać, zabrawszy ze sobą ukochaną dziewczynkę.
Przybywszy do sali kazał sprowadzić do siebie sześciu poważniejszych wiekiem i urzędem karzełków i poprosił ich o wypuszczenie Elżbiety wraz z nim, który, jako wolny człowiek ma prawo wyjść stąd, kiedy mu się podoba.
Odmowna odpowiedź karzełków oburzyła tak chłopca, że surowo rozkazał im zastanowić się nad tą prośbą, pozostawiając im do namysłu dzień i noc całą.
Na drugi dzień powtórzyła się tażsama historja. Odpowiedziano mu stanowczo, że nie mogą pozwolić na niweczenie ich zwyczajów, że pozwolą Elżbietce tak jak i innym służącym wrócić po pięćdziesięciu latach na ziemię.
Janek znienawidził karzełków po tej odmowie. O ile dawniej lubił ich i szukał ich towarzystwa, o tyle teraz unikał. Jadał oddzielnie, nie należał do ich zabaw i okazywał wciąż widoczną niechęć.
Elżbieta bladła i smutniała coraz bardziej, a tęsknota szarpała tak bardzo jej sercem, że mówić bez łez nie mogła.
Razu pewnego, przechodząc koło rzuconych na drodze kamieni, podniósł z nich parę i rzucać zaczął, uderzając jeden kamień o drugi.
Jakież było jego zdziwienie, gdy po rozbiciu się kawałka granitu spostrzegł ukrytą wewnątrz ropuchę, która, wysunąwszy jedną z nóg, chciała się ze swej kryjówki wydostać.
Janek złapał ropuchę, odrzucił kamień i czemprędzej pobiegł do pokoju.
— Mam was, obrzydliwe karły! — wołał z radością, — oddacie mi teraz Elżbietkę...
Trzeba bowiem wiedzieć, że karzełki podziemne nie znoszą widoku ropuchy i zdaleka ją czują.
Słyszał o tem Janek od starego pastucha Mikołaja i postanowił skorzystać z ich obrzydzenia do tych niewinnych stworzeń.
Włożył więc ropuchę do srebrnego pudełka i trzymając w ręku szedł naprzeciwko dwóch karłów, ciekawy, jakie wrażenie wywrze na nich ten twór upośledzony.

Zaledwie się do nich zbliżył, wyczuli obecność ropuchy i padając przed nim na kolana płacząc i jęcząc dopóty, dopóki nie oddalił się odnich.
Ufny teraz w swą władzę nad karzełkami postanowił ją natychmiast wyzyskać, zawołał więc swego służącego i kazał mu poprosić do jego pokoju najwyższych dygnitarzy z pośród karzełków z ich żonami i dziećmi.

Gdy przyszli, wyrzucał im ich niewdzięczność i brak dobrego wychowania, wymawiając, iż odmówili mu jedynej przysługi o jaką prosił.
— Ostatni raz proszę — rzekł do nich — abyście wyszli na chwilę i raz jeszcze zastanowili nad moją prośbą.
Jeśli się nie zgodzicie na to, o co proszę, doznacie czegoś, co wam wielkie nieszczęście przyniesie, i nietylko wam, ale i waszym dzieciom...
Nie długo się namyślali nad odpowiedzią. Ufni w swoją moc, weszli śmiało do pokoju i dali odpowiedź odmowną. Uśmiechnęli się przytem szyderczo, dla pokazania, że nie zlękli się postrachu Janka.
Rozgniewany ich odmową i szyderczymi uśmiechami, puścił się Janek do ogrodu, gdzie pod krzakiem zostawił pudełko z ropuchą.
Oddzielało go jeszcze sto kroków od karzełków i ich rodzin, gdy naraz wszyscy padli na ziemię, jakby rażeni piorunem, jęcząc i piszcząc przeraźliwie, jakby ich odzierano ze skóry.
Wyciągnęli dłonie ku Jankowi i rzucając się pod jego stopy, wołali. Łaski! łaski! wiemy i czujemy, że masz ropuchę, że poddać ci się musimy... Wyrzuć ją, a zrobimy wszystko, czego zażądasz...
Janek pewny wygranej, wyniósł ropuchę do ogrodu, wróciwszy zaś wszedł w układy z karzełkami.
— Tej nocy — mówił im — między dwunastą a pierwszą godziną, wychodzę stąd z Elżbietą.
Napełnijcie mi trzy wozy srebrem, złotem i drogimi kamieniami. Do dwóch wozów zładujcie meble i wszystko co do mnie należy. Każcie przygotować dla nas powóz w sześć koni zaprzężony... Przytem, macie udarować wolnością wszystkich zabranych tu przez was służących i dać im również tyle pieniędzy, żeby mieli na całe życie. Pamiętajcie też nie zatrzymywać u siebie pod ziemią nikogo dłużej nad lat kilka.
Karzełki przyjęli te warunki i zastosowali się do życzeń Janka.
Cały pagórek zaroił się od pracowitych istotek. Ładowali na wózkach złoto i drogie kamienie, a Janek zamyślony siedział, przyglądając się ich mrówczej pracy. Cieszył się, że wraca do domu, ale przyznawał w duchu, że tęsknić będzie za tem cichem i wygodnem schronieniem u dobrych karzełków.
O północy, Janek wyszedł z groty, pożegnał się z karzełkami, poczem rzucił czapeczkę do wnętrza, radując tem swego służącego. Powróciwszy do rodziny, witani byli serdecznie, potem Janek ożenił się ze śliczną Elżbietką, używając bogactw na otarcie łez ludzkich i na ukojenie niedoli.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Elwira Korotyńska.