Janosik Nędza Litmanowski/XVII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Janosik Nędza Litmanowski |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Instytut Wydawniczy „Bibljoteka Polska“ |
Data wyd. | 1922 |
Druk | Zakłady graficzne Bibljoteki Polskiej w Bydgoszczy |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Mgły zawaliły świat. Mgły jesienne, grube, ponure, w których najbliższe drzewa, najbliższe domy nikły niewidzialne. Góry i dolina utonęły w pomroku, słońce zczezło w nim, zda się na wieczność.
Wrota od obory okolicznej skrzypnęły, psy wszczęły hałas, ale ucichły.
— Wtorysi znajomy hłop idzie — rzekł stary Nędza do żony, która koszulę męską cienką igłą ślicznie haftowała.
Trzej towarzysze Janosikowi, Gadeja, Mateja i Mocarny, czarni od trudu skał, stanęli u progu sieni, u drzwi pół uchylonych, jak to u gazdy, gdzie czeladzi wiele i ten i ów ze sprawą przychodzi.
— Idź ty piérsy — rzekli Mateja i Mocarny do Gadei, którego Janosik najwięcej lubił i cenił i którego starzy Nędzowie najwięcej pośród nich radzi widzieli.
Wstąpił Gadeja pierwszy w sień, wysoki próg przekraczając i głowę pod ocapem chyląc, otwarł drzwi od białej izby świętalnej i wchodząc rzekł:
— Nieg bedzie pofalony Jezus Krystus.
— Niegze bedzie. Witajcie! — odpowiedzieli starzy Nędzowie.
Trzej chłopi weszli i stanęli rzędem przed drzwiami za sobą zawartemi.
Popatrzyli na nich Nędzowie.
— Trzok was — rzekł stary Nędza.
— Trzok.
Grdyki towarzyszom Janosikowym zadrgały; milczenie zapadło.
Wszyscy czterej chłopi opuścili głowy, tylko stara Nędzowa nie przestawała cieńką igłą ślicznego haftu na koszuli wyszywać.
— Ka Janosik? — zapytała Gadei.
— Ostał.
— Ka?
— W Batyzowskiej Dolinie.
— Kie przydzie?
— Nie przydzie.
Umilkła stara Nędzowa i rzekła po chwili:
— Przynieście go.
— Popiół.
Porwała się Nędzowa z ławy, rzuciła koszulę na stół i krzyknęła:
— Jako!?
A stary Nędza rzekł zduszonym głosem:
— Ja wiedział. Siumny sie mi pokazał. Gadajcie.
Ale wszyscy trzej towarzysze Janosikowi zaczęli płakać; zaszlochał z nimi i stary Nędza, choć jeszcze nie wiedział nieszczęścia. Stara zaś Nędzowa stała wsparta o stół dłonią na koszuli. I rzekła jakby do siebie:
— Ja mu jom haftowała zywemu, ja mu jom haftowała umartemu — — popiół, popiół, popiół...
Cicho, ostrożnie, wsunęły się do izby Zubkosowe dziewczyny z Wojtusiem. Widziały one od siebie idących trzech towarzyszy Janosikowych. Zaraz płakać jęli wszystko troje.
Długo, długo płakali, aż stary Nędza się ozwał:
— Gadajcie! Jako béło?
Gadeja odpowiedział:
— On tak zginon, jak oreł, kie weń pierun strzeli. Wysoko w Tatrak.
— Stryłom go Pan Bóg zabiéł? — zapytał Nędza.
— Nié.
I Gadeja opowiedział śmierć Janosikową i rzecz chłopów, której świadkowie jeszcze snać byli nie popowracali do domów.
Słuchali Nędzowie ponurej opowieści dzień po dniu, godzina po godzinie, jako zwykło się było prawić, gdy Janosik ze zbójnickiego chodu powrócił, wino złociło się od kagańca w puharkach, dukaty błyskały na stole, a miłe ciepło otulało radzących w dobrze zamkniętej izbie.
Gadeja skończył i twarz na ręku sparł.
Stara Nędzowa, której łzy z oczu nie ciekły, rozdarła napoły koszulę haftowaną, wyszła z izby i siadła na ławie przed domem.
— Haw stela sie Janosik rusał — — haw stela sie rusył po raz ostatni.
Popiół, popiół, popiół...
Zaś stary Nędza długo płakał, czoło dłońmi obejmując, aż się zwładał i rzekł:
— Kiela béło hłopów pod Halami, kiela béło i w nasém rodzie, béł Waligóra i Wyrwidąb, Pętorzek i Wódpusc, béli Łamiskała i Walilas Toporowie z Hrubego, béli i w nasém rodzie Jano z Gronia, co Miętusianom siedemsto dojek wzion i na nędze ik przywiód, i Juro Siumny, pradziadek, i ini, bo ta i dziadek i ociec i ig bratowie i zaś moji i ja béli my hłopy, jak sie patrzy, nie płone, ale takiego, jak to moje dziecko, nie béło.
— Ani nie bedzie — rzekł Mateja.
— Co dobre, bierom bogi, dawno ludzie mówili... Minon sie, jak gma — — jak cyste rano od wyhodu słonka... Darmo.
— Wieki przejńdom — rzekł Gadeja — zakiela sie taki najdzie, co on to światu opowié.
— Jaki Janosik béł — rzekł Mateja.
— I jak sie skońcéł — rzekł Mocarny.
— Hej, hej, hej — zawiódł stary Nędza — Bóg dał, Bóg wzion. Co robić? Popiół ostał... W Batyzowskiej Dolinie... Daleko... Wysoko w Tatrak... Ani go wej wiater moze haw nie przyniesie bez wiérhy... Nigda... W popiół sie mi syn obyrtnon... Piéknie uhowany... Telo wej...
A gdy dziewki Zubkosowe wyszły przed izby, ku strynie, zastały ją nieruchomo siedzącą na ławie, opartą plecami i głową o ścianę, wpatrzoną zamarłemi oczyma we mgły, poza któremi stały Czerwone Wierchy, gdzie Janosik lubił w ciepłe dni poglądać, leżąc pod świerkami na trawie, lub na ławie siedząc, z palcami za przypory portek założonemi i nogami wyciągniętemi przed siebie.
Nie śmiały się ku niej zbliżyć i odeszły.
Spotkał je Maciek, który ze stajni szedł.
— Wiés, Janosik brat sie kazał spalić w Batyzowskiej Dolinie — powiedziała mu Krystka.
Maciek zbladł i stanął.
— Rany Boskie! Prawde gadas!?
— Prawde. Towarzisia w izbie.
— Cemuz ja ś nim nie béł, hoć jesce jeden raz!
— Maciek — rzekła Krystka — wejze skrzipce, zagraj Janosikowom nute, strykowi i strynie.
Więc poszedł Maciek cicho na wyzkę nad izbami, zniósł skrzypce, siadł za domem i we mgły grube grać począł Janosikową nutę, którą on lubił śpiewywać:
Nie bój sie Janicku, nie bój sie tego nic!
Orawskiego Zamku, luptowskik siubienic!
Nie bój sie Janicku, nie bój sie nie zginies!
Wyjńdzies do wirsycka, siekireckom zwinies!
Grał długo, do obiadu, na którym trzej towarzysze Janosikowi zostali. Słuchali wszyscy w milczeniu. Dusza Janosikowa głosiła się do nich.
Przyszła z za wierchów, z za Tater i słuchała swojej nuty tanecznej. A tak się zdawało, że chwila, a usłyszą wszyscy jego głos:
Nie bój sie Janicku, nie bój, nie zginies!...
On tu jest s nami — myśleli wszyscy. — Prziseł zaźreć na dom, na gazdowstwo swoje, na ojca i matke, na siostry i brata strycnego, odpytać ik, odpytać świat...
Hej, miéłyz mocny Boze!...
A gdy poobiadowano, na wszystkich starczyło, legli starzy Nędzowie bólem, żalem i wiekiem zmożeni na pościel spać, trzej towarzysze Janosikowi do domów swoich odeszli. Wojtuś w chałupie został kozikiem strugający z brzostowego drzewa, Krystka zaś i Jadwiga wyszły z Maćkiem od stryków i powracały do siebie.
Krystka szła naprzód, za nią zaś Jadwiga przytuliła śliczną młodą twarz do Maćkowego ramienia i szepnęła:
— Wiés, Maciuś, taka mie lubość, a mgłość obujena, co ani myśléć, ani iść nié mogem. O mój słodki! Sama nie wiem, cy mi barzyj Janosika brata luto, cyk barzyj tobie zakohała?
Przegięła mu się na ręce, którą ją objął, wtył, piersi jej bryznęły z pod gorsetu i białej koszuli ku górze, biodra zmiękły i krasne drobne usta z białemi drobnemi zębami rozchyliły się.
Poszły dziewczyny do domu swego, Jadwiga siadła za warsztatem, na którym tkała płótno piękne i cieńkie, Krystka zaś rozciągała na podłodze biało umytej śliczną ciemno‑niebieską w biały deseń ozdobnie tłoczoną spódnicę, którą wprzód utacała dokładnie wałem drzewianym. Maciek siadł na niski stołek trójnożny i brząkał palcem po strunach.
— Jus nie beemy bratowi Janosikowi śpiéwować — rzekła Krystka.
— O bo nié.
— Skońcéły sie jus jego nuty.
— Na wiecność.
— Nie bedzie jus nic namyślował.
— Ani mu hań wiater nie zasumi: pod jaworkem, pod zelenym...
Krystka i Jadwiga zaprzestały roboty, warsztat ustał warczeć, Jadwiga rozłożyła spódnicę na stole, siadła na ławie przy Krystce i objąwszy ją za szyję ramieniem, zaczęła, a siostra zaraz poszła za nią:
Pod jaworkem, pod zelenym,
orze Hancia wołkem ciémnym,
jesce skiby nie zorała,
matka na niom zawołała — —
Janosikową ulubioną pieśń.