<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Jelita
Podtytuł Legenda herbowa z r. 1331
Wydawca Spółka wydawnicza księgarzy w Warszawie
Data wyd. 1881
Druk Wł. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na commons
Inne Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron



IX.


Radość i przestrach razem przyniosła z sobą żona wojewody, przybywszy w nocy do zameczku, który zawsze jeszcze w obawie o sąsiada, tak czujną był otoczony strażą, jak czasu wojny.
Wrót jéj w początku otwierać nie chciano, chociaż mówiła im o sobie i o Florjanie — obawiano się zdrady. Nareście wyszedł stary ojciec na wyżki, rozpatrzył się w szczupłym orszaku wojewodzinéj, i na zamek ją puszczono.
Domna stała tu już, z mniejszem dziecięciem na ręku, posłyszawszy o mężu, niecierpliwa, by się coś o nim dowiedzieć.
Wieść o bitwie pod Płowcami głucha i niepewna, doszła tutaj, ale z niéj o losie tych, co walczyli, nic wnieść nie było można.
Opowiadano, że padło ich wielu, że zwycięztwo było okupione drogo.
Wszyscy więc tu w trwodze byli o Szarego, wiedząc, jak rad niebezpieczeństwa szukał i siebie nie szczędził.
Wojewodzina poczęła od tego, że im oznajmiła o Florjanie...
Domna poskoczyła do niéj żywo, z radością i niepokojem, nie umiejąc sobie wytłumaczyć, co wojewodzina w tych stronach — mogła mieć za sprawy i dlaczego się tu znajdowała.
— Jam ci téż Leliwianka — rzekła przybyła Halka — i dla tegom się czuła obowiązana, Florjanem zaopiekować.
— A on! on! gdzież jest? — zapytała Domna.
— Nadąży wkrótce — odezwała się Halka — wyście mężnego serca niewiasta, nie będę więc taiła przed wami, że rannym był w bitwie...
Domnie oczy się załzawiły, dziecko przycisnęła do piersi.
— Ranny był? — szepnęła, pilno się wpatrując w mówiącą.
Stary ojciec drżał słuchając...
— Dziś już rany znacznie pogojone, a że mu pewnie nigdzie lepiéj być nie może, jak w domu — więc przybędzie wkrótce...
Wszystko to Domnie się jeszcze nie dość wydawało jasnem — stała, czekając coś więcej.
Weszły razem do dolnej izby, w któréj młoda pani ze swemi prządkami i dziećmi siadywała wieczorami. Stary powlókł się za niemi...
Wojewodzina obejrzała się do koła, zaczęła podróżną odzież zdejmować, ale nie spieszyła z opowiadaniem, na które oczekiwano.
— Pani moja miłościwa — odezwała się podchodząc ku niéj Domna, która dziecię złożyła w kolebce... — Nie kryjcie nic przedemną — mówcie mi o moim... wszystko.
To, czém się Bogu jego dotknąć podobało — ja z nim podzielać powinnam. — Bóg mi da męztwo! ja wszystko chcę wiedzieć!
Jestem córką ojca, który za młodu rycerzem był — ród mój cały nie inną sprawą się parał — my niewiasty ich, choć zbroi nie wdziewamy, serca zbroić musiemy...
Uściskała ją wojewodzina.
— Siostro ty moja — rzekła z rozrzewnieniem — my! my wprawdzie ran nie odnosim, krwi nie lejem, ale odboleć musiemy za wszystkich — i w naszych sercach odbija się, co oni cierpią... — Bóg z tobą. Florjan żyw powraca, zdrów będzie — ale wycierpiał wiele...
Trzy krzyżackie włócznie, rozdarły mu wnętrzności — cudem ocalony został... Jedzie on tu i jutro będzie przy tobie...
Król sam znalazł go na pobojowisku, a mężny człek, gdy nad nim się użalał, jeszcze miał siłę mu się poskarżyć, że od sąsiada cierpiał więcéj, niż od tych ran, które mu włócznie zadały...
Domna rękami zakryła twarz... Starzec załamał dłonie, milczeli wszyscy, wojewodzina daléj mówiła.
— Król mu przyrzekł, że go od sąsiada uwolni, sam opatrzyć go kazał, i dziś już niema niebezpieczeństwa...
Z płaczem rzuciła się młoda pani dziękować zwiastunce, potém jak nieprzytomna pobiegła uklęknąć i pomodlić się — potem chciała natychmiast choćby na koń siąść i naprzeciw męża jechać — lecz Halka nie dozwoliła na to, ojciec się oparł...
Wojewodzina nie powiedziała nic jeszcze o swéj bytności u Bąka, i teraz dopiero, gdy Domna zaczęła się kłopotać, aby mściwy sąsiad nie napadł w drodze na Forjana — o swojéj przygodzie mówić poczęła.
Wszyscy wydziwić się nie mogli, iż z niéj cało wyszła.
— Powiedziałam ja mu — dodała wojewodzina — o tém, co król przyrzekł Florjanowi, i zdaje się że Nikosz, choć się uśmiechał z tego, musiał wziąć do serca królewskie słowo...
Domna się przecież nie uspokoiła, poki[1] naprzeciw męża ludzi kilku zbrojnych nie wysłała...
Halka, która choć zdala, patrzała niemal na straszną walkę pod Płowcami, i dla męża swego — o którego się lękała, o najmniejsze jéj szczegóły dopytywała — poczęła teraz opowiadać o tym dniu pamiętnym, w którym krzyżacka duma ukróconą, a okrucieństwo ich ukarane zostało...
Co żyło we dworze, cisnęło się słuchać do izby, pode drzwi — i milczenie uroczyste, okrzykami radości i znakami krzyża świętego przerywane tylko — panowało w czasie powieści Halki, która sama się nią zapaliła i unosiła...
Młoda pani swym mężem i jego męztwem bohaterskiém, czuła się dumną. Łzy jéj wysychały od tego uczucia radości i czci dla człowieka, który tak prostym być umiał, tak skromnym, a tak rycersko w życiu się całém sprawował...
Rósł w jéj oczach ukochany mąż, potężnego ducha, który blizkim śmierci będąc, pamiętał o tém tylko, aby królowi rodziny swéj spokój i przyszłość polecić.
Przy nim maleli inni, którzy wielkiemi być chcieli, a nie mieli cnoty jego żelaznéj... zwyciężającéj cierpienie, urągającéj się śmierci...
— Mój Florek! — powtarzała sobie z bijącém sercem i wracającemi do łez oczyma... — Mój!!
Całowała dzieci i chciałaby była powiedzieć im, jak mieli czcić ojca — na to jéj słów brakowało...
Nazajutrz zameczek od rana gotował się jak do uroczystości wielkiej, na przyjęcie swojego pana.
Wieść od dworu poszła po wioskach — z echem królewskich słów i obietnic.
Gromady zbierały się witać wracającego na granicy. Ze wszystkich wsi, postrojony świątecznie lud, cisnął się na drogę wiodącą do zameczku.
Opowiadano sobie i to co było i to, co każdy z serca dodawał do powieści o trzech włóczniach i o złym sąsiedzie. Historja stawała się już legendą, która wieki przetrwać miała,[2]
Na zamku Bąka, postrzeżono ten ruch wielki i niepokój około Surdęgi, lecz ztąd nikt się nie ruszył, ni pomagać, ni przeszkadzać. Z za ostrokołów Nikosz patrzał niespokojnie, rozkazawszy zamek zaprzéć, a ludziom broniąc wychodzić z niego; jakby się lękał o siebie.
Domna zaraz dała znać do Lelowa, zkąd brat jéj i co żyło, skoczyło także na spotkanie Florjana.
Z woza swego, przysłoniętego skórami, Szary zbliżając się ku domowi, wyglądał coraz niespokojniej. Znajoma okolica dozwalała mu obliczać czas i odległość, mierzyć biciem serca zbliżanie się do Surdęgi.
Napróżno jednak naglił i prosił powożących, aby pospieszali — rozkaz był wydany, aby rannego wieźli powoli, wozowi się nie dając przechylać. Szli słudzy z obu stron po złych przeprawach podtrzymując go, aby wstrząśnienia nie czuł. Lecz o ranach swoich i o cierpieniu zapomniał Florjan, tak pilno mu było swoich zobaczyć, Domnę uścisnąć.
Dobili się tak do granicy, gdzie krzyż stał, a koło niego ludzi kupa... Włodarz z częścią gromady z Lasek i Woźników, podbiegł pierwszy do pana.
Stary sługa po nogach go całował, a gromada wołała radośnie i ciągnęli z nią daléj. Czuł się już między swojemi.
— Miły Boże! — mówił w duchu — leżąc na pobojowisku, gdym sądził, że mi już ostatnia nadeszła godzina, czym się ja spodział, że téj chwili dożyję?
Gdy przeciągali naprzeciw zameczku Bąka, drżącą ręką Florjan nieco skórę odgarnął i spojrzał na Wilczą górę. Stała, jakby na niéj żywéj duszy nie było — choć skrycie wiele oczów ciekawych patrzało z niéj na ten orszak, posuwający się dołem ku Surdędze.
— Hej! hej! — mruczał Nikosz z za płota — prowadzą go, jak z pogrzebem idąc. Któż wie? Może mu życia nie wiele zostało, a z nim, gdy zdechnie, i obietnica królewska pójdzie do dołu.
Stanął wóz nagle, choć do zamku jeszcze kawał drogi było — przed Florjanem ukazała się siwa głowa ojca i biały czepiec żony, na ręku trzymającéj dziecinę.
Płakali wszyscy i ściskali ręce, a mówić nikt nie mógł...
Gdy wóz się zatrzymał w podworcu, a ludzie na ręce wziąwszy Szarego, do izby go nieśli — on trzymając za rękę żonę, uśmiechał się wesoło do niéj i do dziecka.
— A no! — zawołał — smutkom tym i łzom daćby pokój! Jest się z czego radować i Bogu dziękować.
Podniósł do góry drugą rękę i zakrzyczał wesoło.
— Ojcze kochany, kubka, choć kroplę wypijemy prze zdrowie króla i korony naszéj...
Do żony się zwrócił.
— A wy! odezwijcie się co wesołego. Piosnkę zanucić! Rycerska rzecz zawsze dobréj myśli być w złéj i pomyślnéj doli równo.
Wziął kubek podany i do ojca obracając się.
— Króla zdrowie! niech nam długo i szczęśliwie panuje!!






  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – póki.
  2. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; zamiast przecinka winna być kropka.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.