Jerozolima/Część II/Baram Pasza
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Jerozolima |
Wydawca | Księgarnia H. Altenberga |
Data wyd. | 1908 |
Miejsce wyd. | Lwów |
Tłumacz | Felicja Nossig |
Tytuł orygin. | Jerusalem |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała część druga |
Indeks stron |
Koloniści byli zadowoleni, że wynajęli nowy, piękny dom przed bramą Damaszku. Był on tak obszerny, że mógł wszystkich pomieścić i że mała tylko ilość rodzin musiała szukać innego umieszczenia. Przyjemnie było mieszkać w tym domu, który miał piękne terasy i otwarte kolumnady, dające wspaniale schronienie podczas upałów letnich. I Koloniści nie mogli wyzbyć się myśli, że Bóg chciał im okazać swą szczególną łaskę, skoro dopuścił, że właśnie ten dom był do najęcia. Często mówili o tem, że nie wiedzieli, jakby to mogli urządzić, by w kolonii była łączność i powodzenie, gdyby nie znaleźli byli tego domu i musieli mieszkać rozrzuceni w różnych stronach miasta.
Rzecz się tak miała, że dom ten należał do Barama Paszy ówczesnego gubernatora Jerozolimy.
Przed trzema laty zbudował on ten dom dla swej małżonki, którą miłował nadewszystko. Wiedział, że nie mógł jej zrobić większej przyjemności, niżeli dając jej ten dom, gdzie mogła zamieszkać z całym swym wielkim dworem, z synam i ich zonami, z córkami i mężami tychże, oraz z wszystkiemi dziećmi i sługami.
Ale gdy dom był gotów i Baram Pasza wprowadził się z swoimi, spotkało go straszne nieszczęście. W pierwszym tygodniu, po sprowadzeniu się umarła mu jedna córka, w drugim tygodniu druga, a w trzecim ukochana żona. Baram Pasza przepełniony głębokim bólem, wyprowadził się rychło z pałacu, zamknął go i zapieczętował, przysiągłszy, że nigdy noga jego w nim nie postanie.
Odtąd pałac stał pustką, aż na wiosnę Gordoniści przyszli do Barama Paszy prosząc go, aby im dom wynajął. Byli bardzo zdziwieni, że dał zezwolenie, gdyż wszyscy sądzili, iż Baram Pasza nie pozwoli już nigdy nikomu mieszkać w tych murach.
Lecz gdy w jesieni zaczęto rozsiewać owe krzywdzące potwarze o Gordonistach, niektórzy z amerykańskich misyonarzy zastanawiali się nad tem, jakby można zmusić tych ludzi do opuszczenia Jerozolimy. I postanowili udać się do Barama Paszy i mówić z nim o jego lokatorach. Opowiedzieli mu wszystko złe, co o nich słyszeli i zapytali go, czy może pozwolić, aby ludzie tak ohydni mieszkali w tym domu, który on zbudował był dla swej małżonki.
∗ ∗
∗ |
Znikła już noc ponura, co trzymała Jerozolimę w swych cieniach, a miasto powoli odzyskiwało swe dzienne wejrzenie. Na bramie Damaszku żebracy już przed długą chwilą zajęli byli swe miejsca a psy uliczne, włóczęgi które przez całą noc były w ruchu, udały się teraz na dzień do swych nor i na śmieciska, które służyły im za legowiska. Tuż przy bramie rozłożyła się mała karawana na nocne leże. Teraz zabierali się już naczelnicy, przywiązywali tłumoki z towarami do klęczących wielbłądów, które mocno ryczały, czując ciężar na swym grzbiecie. Od gościńca zbliżali się wieśniacy z wielkimi koszami jarzyn. Pastuchowie schodzili z gór i przechodzili uroczyście po pod sklepienie bramy, a za nimi tłoczyły się wielkie stada owiec przeznaczonych na rzeź i kóz do wydoju.
Właśnie w chwili, gdy przed bramą był największy tłum, nadjechał stary człowiek na pięknym, białym ośle. Był wspaniale ubrany; kaftan miał z miękkiego w prążki jedwabiu a nad nim aż po nogi spadający żupan z jasno błękitnego brokatu obszyty futrem. Pas i turban zdobne były bogatym haftem ze złocistego jedwabiu. Twarz jego była zapewne niegdyś piękna i czcigodna, ale teraz była od starości zniszczona, oczy łzawe, usta zapadłe a duża biała broda wisiała w długich rozczochranych pasmach o żółtych końcach.
Ludzie, cisnący się przed bramą dziwili się i mówili między sobą: „Dlaczego Baram Pasza wjeżdża przez bramę Damaszku na ulicę, której od trzech lat nie chciał oglądać?“
A inni znów pytali: „Czy może Baram Pasza obejrzeć chce dom, chociaż przysięgał, że w nim więcej nie postanie?“
Jadąc w pośród tłumu przez bramę miasta rzekł Baram Pasza do sługi swego Machmuda który mu towarzyszył:
„Czy słyszysz Machmucie iż wszyscy, których spotykamy dziwią się i pytają: „Co to ma znaczyć? Czy Baram Pasza ma zamiar zwiedzić dom, którego od trzech lat nie widział?“
Służący odrzekł, iż on również słyszał, że się ludzie dziwili.
Wtedy rzekł Baram Pasza ze złością: „Czyż sądzą, iż jestem tak stary, że można ze mną robić, co się komu podoba! Czy sądzą, że zniósłbym, ażeby oby ludzie wiedli złe życie w domu, który zbudowałem dla mojej dobrej i czcigodnej małżonki?“
Sługa Barama Paszy chciał ułagodzić gniew swego pana rzekł doń: „Panie, zapominasz, że nie po raz pierwszy słyszymy, że się chrześcianie wzajemnie spotwarzają.
Baram jednak podniósł w gniewie ręce do góry i zawołał: Fleciści i tancerki zamieszkują te miejsca, gdzie umarli moi drodzy! Ten dzień nie dojdzie końca, zanim ci złoczyńcy nie będą wypędzeni z mego domu!“
Ledwie to wyrzekł stary Pasza, gdy nadeszła gromadka dziatwy szkolnej, idącej parami szybkim krokiem. A gdy Baram dzieci zobaczył, ujrzał iż były zupełnie niepodobne do wszystkich innych dzieci, które tłumiły się po ulicach Jerozolimy, gdyż były czysto umyte, odziane w całe sukienki i silne obuwie i miały włosy jasne, gładko uczesane.
Baram Pasza zatrzymał swego osła i rzekł do swego sługi: „Idź i zapytaj się, czyje to dzieci!“
„Nie potrzebuję pytać o to“, odrzekł sługa, „gdyż widzę je tu codziennie. To są dzieci Gordonistów i chodzą do szkoły, którą ci ludzie urządzili w swym domu, zanim wynajęli twój wie]ki dom.“
Gdy Pasza spoglądał jeszcze za dziećmi, nadeszło dwóch ludzi, należących również do kolonii, wioząc w taczkach, najmłodsze dzieci, które nie mogły jeszcze same chodzić do szkoły. Pasza widział, że małe dzieci klaskały w dłonie z radości, że jadą, ci zaś co ich wieźli, śmieli się do nich i biegli szybciej, aby im radość sprawić.
Wtedy sługa zebrał się na odwagę i zapytał Barania Paszę: „Czy nie sądzisz, o Panie, że dzieci te mają dobrych rodziców?“
Ale Baram Pasza był starym człowiekiem i niezachwianym w swym gniewie, jak to jest zwyczajem u starych. „Słyszałem, co właśnie ich towarzysze o nich mówili,“ odrzekł, „i powiadam ci, że zanim wieczór nadejdzie, będą z domu mego wygnani.“
Gdy Baram Pasza ujechał kawał dalej, spotkał gromadę kobiet idących ku miastu w europejskim stroju. Szły spokojnie i obyczajnie, suknie ich były proste, a w rękach miały ciężkie, napełnione kosze.
Pasza zwrócił się do sługi swego mówiąc: „Idź i zapytaj się, kto one są!“
Sługa zaś odrzekł: „Nie potrzebuje pytać o to, o Panie, gdyż spotykam je codziennie. To są kobiety Gordonistów, które zanoszą do Jerozolimy żywność i lekarstwa, ażeby pielęgnować chorych, którzy są zbyt słabi, aby przyjść mogli do nich, prosie o pomoc.“
Baram Pasza odrzekł: „Chociażby nawet złość swą ukryli pod skrzydłami aniołów, to jednak wypędzę ich z mego domu.“
Jadąc dalej, dotarł nareszcie do wielkiego domu. Gdy się zbliżył usłyszał hałas licznych głosów, a tu i ówdzie uderzał głośny okrzyk o jego uszy.
Zwrócił się do sługi i rzekł: „Czy słyszysz jak muzykanci i tancerki hałasują w moim domu?“
Lecz gdy skręcił o róg domu, ujrzał chorych i rannych lezących na ziemi przed wejściem do domu. Oni to opowiadali sobie o swych cierpieniach, a niektórzy wydawali czasem głośne okrzyki boleści.
Machmut, sługa jego zdobył się na odwagę i rzekł: „Oto są muzykańci i tancerki, o których sądziłeś, iż hałasują w tym domu. Przychodzą oni tu co ranka, aby pytać o radę Gordonistów, aby ich dozorczyni opatrzyły.“
Baram Pasza odrzekł: „Widzę, że ci Gordoniści zawrócili ci głowę, ale ja jestem zbyt stary, abym się dal oszukać ich kłamstwem. I mówię ci, gdyby to było w mej mocy, kazałbym ich wszystkich powywieszać dokoła dachu mego domu.“
I Baram Pasza trwał jeszcze w swym gniewie, gdy zsiadł z osła i wchodził po schodach. Gdy wszedł na podwórze, wyszła mu naprzeciw wysoka i dumna kobieta i powitała go. Włosy jej były białe, chociaż zdawała się nie mieć więcej, niż czterdzieści lat, Miała twarz mądrą i nakazującą szacunek, a chociaż suknię miała na sobie skromną i czarną, to jednak wyglądała tak, jak gdyby przyzwyczajoną była rozkazywać wielu ludziom.
Baram Pasza zwrócił się do Machmuda i rzekł:
„Kobieta ta zdaje się być tak dobra i mądra, jak Kadisza, małżonka Proroka, co ona robi w tym domu?“
A sługa jego Machmud odrzekł: „To jest pani Gordon, która rządzi kolonią, odkąd zeszłej wiosny umarł jej mąż.“
Lecz serce starca stwardniało na nowo i rzekł głosem rubasznym dy Machmuda: „Powiedz jej, iż przybyłem tu, aby ją i ludzi jej wygnać z tego domu.“
A sługa jego rzekł: „Czy sprawiedliwy Baram Pasza zechciałby wypędzić tych chrześcian zanim sam widział ich zbrodnie? Czy nie lepiej byłoby, o Panie, gdybyś powiedział kobiecie tej: Przybyłem tu, aby obejrzeć mój dom! A jeżeli się przekonasz, że jest tak, jak ci donieśli misyonarze, powiesz jej wtedy: Musisz opuścić to miejsce gdyż występek nie może zamieszkać w tym domu, gdzie pomarli moi drodzy.“
Wtedy odrzekł Baram Pasza: Idź i powiedz jej, że chcę obejrzeć dom mój.“
Machmud oświadczył to pani Gordon, a ona odpowiedziała: „Cieszy nas, że możemy pokazać Baramowi Paszy, jak się urządziliśmy w jego pałacu.“
Pani Gordon, kazała przywołać młodą Miss Young, która od dzieciństwa mieszkała w Jerozolimie i mówiła płynnie po arabsku, prosząc ją ażeby oprowadzała Barama.
Baram Pasza wziął ramię swego sługi i rozpoczęła się wędrówka. Ponieważ Baram chciał zwiedzić cały dom, Miss Young zaprowadziła go najpierw do suteren, gdzie znajdowała się pralnia. Z dumą pokazała mu sporą ilość wypranej odzieży, piękne koryta i kotły, oraz pilne i poważne robotnice, zajęte przy praniu lub przy prasowaniu.
Tuż obok była piekarnia: Miss Young rzekła do Barama Paszy: „Patrz, Panie jaki doskonały piec zbudowali nasi bracią. I oto jaki piękny chleb sami wytwarzamy!
Z piekarni zaprowadziła go do stolarni, gdzie pracowało kilku starych ludzi. Miss Young pokazała Baramowi Paszy kilka prostych stołów i ławek, sporządzonych w kolonii.
„Ach Machmudzie, ci ludzie są zbyt podstępni dla mnie“, rzekł stary Pasza po turecka, przypuszczając, że Miss Young go nie rozumie. „Zapewne wiedzieli o niebezpieczeństwie, wyśledzili moje przybycie. Myślałem, że zastanę ich przy winie i przy grze, a tymczasem zastaję wszystkich przy robocie.“
Miss Young zaprowadziła teraz Barama Paszę do kuchni i do szwalni, a stąd do innego pokoju, którego drzwi otwarły się z pewną uroczystością. Była to izba tkacka, gdzie warsztaty klekotały i kołowroty były w pełnym ruchu.
Wtedy sługa Barama Paszy zdobył się na odwagę i prosił pana swego, aby obejrzał mocne sukno, które tu tkano. „Patrz o Panie“ rzekł, „to nie są lekkie materye dla tancerek, lub szaty dla lekkomyślnych niewiast.“
Ale Baram Pasza milczał i szedł dalej.
Gdzie tylko zajrzał widział, ludzi z uczciwemi, rozumnemi twarzami. Wszyscy siedzieli spokojnie przy robocie, ale gdy wszedł do pokoju, spojrzeli z życzliwością.
„Powiedziałam im,“ rzekła Miss Young do Barama Paszy „że jesteś dobrym Gubernatorem, który wynajął nam ten piękny dom, a oni proszą mnie bym ci podziękowała, że byłeś dla nas tak dobrym.“
Ale Baram miał przez cały czas twardy i rubaszny wyraz w twarzy i nie powiedział ani słowa do Miss Young. Ona zatrwożyła się i myślała w duchu: „Dlaczego nie mówi do mnie: Czy ma jakieś złe zamiary?“
Wprowadziła Paszę do długiej wązkiej jadalni, gdzie właśnie zabierano ze stołu i myto naczynie ze śniadania. I tu również widział ścisły porządek i największą prostotę.
I raz jeszcze sługa jego Machmud zdobył się na odwagę i rzekł go niego: „Czy to możliwie, o Panie,“ aby ci ludzie, którzy sami sporządzają sobie suknie i pieką sobie chleb, zamieniali się w nocy na flecistów i tancerki?“
A Bąram Pasza nie znalazł odpowiedzi.
Szedł przez wszystkie lokalności swego domu bardzo wytrwałe. Był w wielkiej sypialni męskiej i widział porządnie usłane, proste łóżka. Był w pokojach rodzinnych, gdzie mieszkali rodzice wraz z dziećmi. Wszędzie tu widział czysto wymiecione podłogi, białe firanki, piękne meble z jasno bejcowanego drzewa, ładne chodniki i bawełniane kraciaste kapy.
Wtedy coraz większy gniew ogarniał Barama Paszę, i rzekł do Machmuda: Ci chrześcianie są zbyt podstępni. Rozumieją się na tem, by ukryć swe grzeszne życie. Spodziewałem się, że zastanę podłogę zasypaną łupinami z pomarańcz i popiołem z cygar. Myślałem, iż ujrzę kobiety gawędzące, palące fajki i malujące paznoknie.“
Na koniec wszedł po białych marmurowych schodach do sali zgromadzeń. Była to dawniej sala przyjęć Paszy, lecz obecnie ustawiono w niej na sposób amerykański pojedyńczemi grupami stoły i krzesła; prócz tego były tu książki i czasopisma, fortepian i organy, oraz wisiało kilka pięknych fotografii na jasnych ścianach.
Tu znów pani Gordon przyjęła gości, a Baram Pasza rzekł do swego sługi: „Powiedz jej, że ona i zwolennicy jej muszą opuście ten dom, zanim wieczór nadejdzie.“
Ale Machmud, sługa Barama Paszy, odrzekł mu: „O Panie, jedna z tych kobiet mówi twoim językiem. Niechaj sama z ust twoich usłyszy twój rozkaz!“
Baram Pasza podniósł wzrok i spojrzał na Miss Young, a ona z uprzejmym uśmiechem spotkała się z jego wzrokiem. I Baram Pasza odwrócił się od niej i rzekł do sługi swego:
Nigdy jeszcze nie widziałem twarzy, której Wszechmocny użyczył większej piękności i czystości. Nie mam odwagi powiedzieć jej, że słyszałem, iż ludzie jej popadli w grzech i w lekkomyślne życie.“
I padł Baram Pasza na krzesło i ukrył twarz w rękach, zastanawiając się nad tem, co jest prawdą, to co słyszał, czy to co widział.
Wtem z cicha otwarły się drzwi i wszedł stary, ubogi podróżny. Miał na sobie szary wytarty płaszcz a nogi jego owinięte były szmatami. Na głowie miał brudny turban, którego zielony kolor zdradzał, iż podróżny był wyznawcą religii Mahometa.
Nie zważając na Paszę, człowiek ten wszedł do pokoju i usiadł w oddaleniu od innych na krześle.
„Kto jest ten człowiek i czego chce?“ zapytał Baram Pasza, zwracając się do Miss Young.
„Nie znamy go “ odrzekła Miss Young, „nigdy jeszcze tu nie był. Nie bierz nam jednak za złe Panie, że on tu wszedł. Dom nasz jest dla wszystkich otwarty, którzy chcą tu szukać schronienia.“
„Machmudzie“, rzekł Pasza do swego sługi, „zapytaj tego wędrowca czy jest potomkiem Proroka, i czego tu chce u chrześcian?
Machmud wypełnił zlecenie i zwrócił się znów do Barama Paszy.
„Odpowiedział mi, że niczego nie pragnie, lecz nie chciał przejść tędy, nie wszedłszy, ponieważ jest napisanem: „Niechaj nogi twe nie grzeszą, gdy przechodzisz przed mieszkaniem sprawiedliwego.“
Baram Pasza siedział przez chwilę milcząc, potem zaś zwrócił się do sługi swego i rzekł:
„Czyś dobrze słyszał co mówił, idź i zapytaj się raz jeszcze, czego chce w tym domu!“
Machmud poszedł i wrócił za chwilę; Słowo w słowo powtórzył to samo.
„Podziękujmy więc Bogu, mój przyjacielu Machmudzie“, rzekł Baram z prostotą: „On to przysłał nam tego człowieka, ażeby nas objaśnić. On kazał mu tu wejść, ażeby oczy moje ujrzały prawdę. Teraz wrócimy do domu, przyjacielu i nie wypędzę tych chrześcian z ich mieszkania.“
Wkrótce potem Baram Pasza oddalił się, ale po godzinie Machmud wrócił do kolonii prowadząc pięknego białego osła Paszy. Oddał go kolonistom wraz ze zleceniem Barama Paszy, że ten osioł ma. małe dzieci rano odwozić do szkoły.