Joanna (Sand, 1875)/Rozdział XXIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Joanna |
Rozdział | XXIII. Włóczęga |
Wydawca | J. Breslauer |
Data wyd. | 1875 |
Druk | S. Burzyński |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Bogumił Wisłocki |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
W chwili, w której Joanna zamek opuściła, Kadet, zdziwiony tém nagłém odejściem poszedł uwiadomić o tém Klaudyją. Klaudyja spiesznie zawiadomiła o tém Maryją, a Maryja niespokojna i przestraszona niezwłocznie do matki się udała, aby od niéj zażądać wyjaśnienia. Pani Boussac uciekła się do wysokiéj polityki pani Charmois, a ta, widząc, że to rozwiązanie przewyższało jéj nadzieje i wszystkie jéj układy, wzięła na siebie przyprowadzić Wilhelma do tego, że uzna konieczność tego rozłączenia.
I w istocie, skoro wieczorem pani Charmios ćwierć godziny tylko z młodzieńcem sam-na-sam pozostała, tenże zdawał się być spokojniejszym i poddającym się swojemu losowi. Lecz, podczas gdy pani pod-prefektowa poszła się chwalić zwycięztwem swojém przed panią zamku, Wilhelm ubrał się na prędce, zeszedł do stajni, i niemówiąc ani słowa nikomu, a nawet korzystając naumyślnie z chwili, w której słudzy zajęci byli wieczerzą, osiodłał sam Sporta, wyprowadził go po cichu przez tylną furtkę, wsiadł na niego, i cwałem popędził drogą do Toull.
Joanna go już o więcéj jak godzinę wyprzedziła, a on spinał swojego konia, pragnąc jak najrychléj ją dogonić, i zmusić ją do wyrzeczenia się swego zamiaru, nimby jeszcze do Toull doszła. Lecz już i górę Barlot i skały krwawo-ofierne minął i nigdzie jéj nie zdybał; w tém, na zakręcie drogi koło skały nagle z sir Arthurem się spotkał.
Noc była bardzo ciemna; ale że Anglik był na miejscu wyższém drogi jak Wilhelm, tenże poznał go natychmiast po zarysie jego wielkiego słomianego kapelusza, i po kołnierzu jego nieprzemakalnego carrika, któren się odbijał na przeźroczystém tle nieba.
— Przyjacielu, wstrzymaj się, — rzekł podjeżdżając do niego, — i poznaj mnie.
— Na koniu i w podróży? — zawołał sir Arthur; — chwała bogu! mój kochany Wilhelm już wyzdrowiał!
— Tak, Arthurze, jużem wyzdrowiał, wyzdrowiał od razu, — odpowiedział Wilhelm głosem drżącym. — Miałbym wiele rzeczy ci do powiedzenia; ale przedewszystkiem powiedz mi, czyś gdzie na drodze Joanny nie zdybał?
— Joanny? Czy Joanna jest w drodze o tém czasie? Nie zdybałem nigdzie żywéj duszy zacząwszy od Toull, z kąd wprost wracam. Przepędziłem tam dzień cały rozmawiając z księdzem proboszczem Alain, i nikt tam w Toull Joanny nie oczekiwał. Racz-że mi wytłómaczyć.....
— Arthurze, wiész o wszystkiem. Odgadłeś, że kocham Joannę, i to przyczyną było żeś się oddalił; ale tego nie wiész może Arthurze, żem ją obraził, i że ona dla tego uciekła. Boże mój boże! jakaś zgroza mnie przejmuje! gdzie ona tylko być może?
— Jakżeż dawno w drogę się wybrała?
— Niewiém już dobrze czy godzina, czy dwie godzin temu; każda chwila rokiem się mi wydaje, odkąd jéj szukam.....
— Nie mogła ujść daleko.... — rzekł Harley. — Oto wiész co, rozłączmy się. Ja wrócę do Toull, i będę się starał po wszystkich chatach po drodze o niéj się wywiadywać, a ty uczyń to samo wracając do Boussac. Musiała się koniecznie gdziekolwiek zatrzymać.
— Słusznie masz Arthurze, rozdzielmy się!
— Jeszcze jedno słowo, Wilhelmie! cóż ma znaczyć ta wielka niespokojność twoja? Jakież nieszczęście by mogło spotkać Joannę w tej okolicy, gdzie jest wszystkim znaną, i gdzie wieśniacy są tak gościnni i przyjaźni?
— Mój przyjacielu, ja się boję czy kto inny nieobraził u nas Joanny jeszcze bardziéj jak ja! Niewiém nic pewnego..... ale mam pewne podejrzenie..... lubo nie chcę oskarżać mojéj matki! Obawiam się rozpaczy Joanny!
— Cóż jej będziesz mógł powiedzieć, Wilhelmie, aby ją uspokoić? Czyli jesteś upoważnionym do wzięcia ją na powrót ze sobą?
— Arthurze, jéj miejsce jest odtąd u mnie, przy mnie, między mną i moją siostrą!.... Nie powinna nas już nigdy więcéj opuszczać, i wiém co jej powiedzieć mogę, aby jej wynagrodzić to złe, które jej wyrządziłem.
— Jeżeliś postanowił złożyć u jéj nóg miłość godną jéj i siebie, Wilhelmie, znasz mnie, możesz wtedy śmiało na mnie liczyć....
— Nie rozumiesz ranie Arthurze. Wszystko ci wytłómaczę.... ale nie teraz.... To nie jest czas po temu; teraz trzeba nam szukać Joanny.
— Długobyście ją mogli szukać! — ozwał się głos chrypliwy tuż koło nich słyszeć się dający; a Wilhelm zwróciwszy głowę, spostrzegł człowieka nachylonego pod ciężarem biesagi, i opierającego się na lasce; człowieka, który na żebraka wyglądając, zwolna przeszedł między jego i Arthura koniem.
— Kto jesteś? — zawołał Anglik, chwytając go za kołnierz ręka olbrzymią. — Czy wiész, gdzie jest ta osoba któréj szukamy?
— Jeżali zaczynacie od tego, że mię zadusić chcecie, to wam nie będę mógł nic powiedzieć, — odrzekł Raguet z wielką krwią zimną.
Ciemność niedozwalała Wilhelmowi rozpoznać rysów ojca Raguet ze Zbójkowa, i z resztą, bardzo rzeczą było wątpliwą, czy się wbiły tak głęboko w jego pamięć. Zdawało się mu jednak, że ten głos ponury nie był mu nieznajomym. Widząc, że Anglik go puszcza, on teraz z kolei chwycił go za kołnierz odzieży obdartéj i powtórzył pytanie Anglika:
— Kto jesteś?
— Jestem biédnym człowiekiem, który szuka swego życia biédnego gdzie może, — odrzekł Raguet, — ale nie róbcie mi gwałtu i nie drzyjcie mi mojéj odzieży, mój kochany panie, to się wam na nic nie przyda. — I zwolna Raguet obrócił laskę w swej ręce suchej i zwinnej, gotów do silnego uderzenia w łeb Sporta, aby zmusić jeźdźca, żeby go puścił.
— Mój poczciwcze, — rzekł łagodnie Harley, — jeżeliś widział dziewczynę tędy przechodzącą, to nam powiedz, gdzie ją będziemy mogli znaleźć, a zostaniesz za to wynagrodzonym.
— Jakiéj-że wy dziewczyny szukacie — odrzekł Raguet udając, że nie jest pewny swego. — Jeżeli to ma być Joanna, córka matki Tuli, piękna pastérka z Ep-nell, jak ją w okolicy powszechnie nazywają, to ją widziałem bardzo dobrze, i wiém, którędy poszła. Ale wy nie jesteście na tej drodze, moi panicze kochani, i moglibyście się całą noc od Toull do Boussac przechadzać, a jednak byście jéj nie zdybali.
— Mówże więc, gdzie jest, — zawołał Wilhelm, — tylko żywo!
— A jak wam powiém, a z tąd co złego dla mnie wypadnie, któż mi za to wynagrodzi?
— Ileż chcesz? — zapytał Anglik.
— Dalibóg, mój panie; widać że macie na tyle rozumu, aby wiedzieć, że jedna przysługa zasługuje wzajemnie na drugą. A podobne przysługi to się płacą dobrze; o tak, płacą się nawet bardzo drogo w teraźniejszych czasach. Nie musicie mieć dobre zamiary na tę dziewczynę, bo was dwóch, i nie mogła by się wam nawet obronić, gdyby was nie chciała.
— Nędzniku! zachowaj dla siebie twoje nikczemne uwagi, i mów, albo cię uduszę! — zawołał Wilhelm odchodząc od siebie i wstrząsając włóczęgą.
— Zwolna, tylko zwolna, — rzekł Raguet — strzeżcie się, abyście mnie nie rozpalili! Niewypada dręczyć tak biédaków; zwykle się tego kiedyś żałuje.
— Uspokój się Wilhelmie, — odrzekł sir Arthur, — i pozwól, niech ten stary szaleniec się wytłómaczy. Zapewnie wiész kto my jesteśmy, i chcesz od nas pieniędzy. Dostaniesz; tylko mów żywo, albo będziemy myśleli, że nas chcesz oszukać, i niczego więcéj słuchać nie będziemy.
— Niewiém wcale kto wy jesteście, — odpowiedział roztropny Raguet. — Ja was nie znam. Taki biédak jak ja, to nie zna wcale wielkich panów. Wiémy tylko, że panowie lubią po nocy uganiać się za ładnemi dziewczętami, i wiémy także, że Joanna z Ep-nell jest z swojéj piękności znana. Zwłaszcza, że wy nie jesteście piérwsi, którzy ją tutaj szukacie: jużem ja tu kogo innego zdybał nie dawno.
— Kogo innego, — zawołał Wilhelm wściekając się ze złości.... — mów więc, mów, gdzie on jest?
— Zabrał ze sobą dziewczynę tam, gdzie ją nigdy nie znajdziecie! — odrzekł Raguet złośliwie. — Dobra noc, moi kochani panowie! niech pan bóg was prowadzi! — I niespodziewane poruszenie zrobiwszy z siłą, któréj by w nim nigdy się znaleźć niespodziewano, uwolnił się od gwałtownego uściśnięcia Wilhelma, i uszedł kilka kroków skulony jak wilk, który umknął z jakiéj zasadzki!
— Chcesz luidora, lub dwa, jeżeli nam prawdę powiész? — zawołał spokojny i roztropny Harley, dogoniwszy go natychmiast.
— Pięćdziesiąt franków od was, i tyleż od waszego towarzysza, nie żądam więcéj!.... Ale to wam jeszcze nic nie pomoże, choć wam powiém, gdzie są ci kochankowie, chyba że znacie dobrze te okolice: i w tedy jeszcze trzeba już było ze sto razy przejechać tą drogą, aby w nocy nie zbłądzić.
— Poprowadź nas, dostaniesz sto franków.
— Oho! sto franków tylko, aby mię sprowadzić z drogi tak daleko! człowieka w tym wieku jak ja! Nie, nie, mój panie, z tego nic nie będzie.
— Więc powiedz ile chcesz, i ruszaj naprzód!
— To warto dalibóg, dwa razy tyle!....
— Zgoda, będziesz miał dwa razy tyle; a jeżeliś prawdę powiedział, to może jeszcze trochę więcéj dostaniesz. Ale strzeż się, żebyś nas nie oszukał, i nie spodziewaj się wcale, abyś nas mógł w zasadzkę złowić. Jesteśmy dobrze uzbrojeni, i nie bardzo dowierzamy.
— To tyle znaczy, co powiedzieć, że się boicie! Dobrze! i ja się boję.... Wilcy się boją ludzi, ludzie się boją djabła, i wszystko w świecie boi się wszystkiego w świecie.
— A wyż czego się boicie?
— Być także oszukanym. A gdybyście mi téż zamiast zapłaty pistolety pokazali! Chciałbym wiedzieć wasze nazwiska, abym jutro mógł was odszukać i pieniądze przyrzeczone od was odebrać, gdybyście dzisiaj słowa nie dotrzymali.
— Ten człowiek drwinki sobie z nas tylko robi, — rzekł Wilhelm do swego przyjaciela. — Jest to niepodobieństwem, aby Joanna nie miała być sama, Arthurze; uwolnijmy się od tego żebraka, i jedźmy sobie daléj.
Raguet widząc że się Harley waha, namyślił się inaczéj. Wiedział on bardzo dobrze, z kim ma do czyniema, aby się miał oszukaństwa obawiać; a jego nieufność udana, była tylko igraszką jego ducha pogardzającego i szyderczego.
— Słuchajcie, — rzekł, — w tém wszystkiém wiele jest niebezpieczeństwa dla mnie; dalibóg, więcéj jak za dwieście franków! Ale to nic nie szkodzi; już ja bym was wnet odszukał, i wstydu wam narobił przed światem, gdybyście mnie uczciwie nie wynagrodzili. A teraz, daléj w drogę! tędy!
I udał się drogą do Lavaufranche, któréj strzegł, jak by straż czujna, już od pół godziny.
— Zapewniam cię, że ten łotr nas w pole wywiedzie, — rzekł Wilhelm do sir Arthura. — Zaprowadzi nas do jakiéj jaskini rozbójników, a to wszystko nas tylko opóźni.
— Sprobować zawsze trzeba! — odpowiedział sir Harley.
— Daléjże moi panowie, coś wam bardzo powoli idzie, — rzekł Raguet, — a macie przecież ośm nóg na wasze usługi.
— Wy to bardzo zwolna idziecie, — odrzekł Anglik. — Wskażcie nam lepiéj drogę, zamiast co nam przeszkadzacie, wlekąc się jak żaba poprzed naszemi końmi.
— Czy tak myślicie? — rzekł Raguet, kryjąc swoją biesagę pod wielkim kamieniem, gdzie był pewnym, że ją na powrót znajdzie, bo naznaczony był krzyżem, i uświęcał tym sposobem to miejsce wyklęte dróg rozstajnych, miejsce na którém zawsze weselisko czarownic i djabłów się odprawia, jeżeli krzyżem ś. lub męką pańską od tego nie jest uchronione. I natychmiast żebrak, dotąd skulony, się wyprostował, a starzec mdły, jak gdyby bóty siedmio-milowe był ozuł, tak zaczął iść szybko, i z taką lekkością, że nawet konie zaledwie za nim zdążyć mogły.
Doszedłszy do podnóża wzgórza Montbrat, zatrzymał się.
— To tutaj moi panowie, — rzekł, — a teraz mi zapłaćcie, albo zbudzę ludzi z folwarku, a wy nie będziecie mogli wejść tak łatwo przez bramę zamku pana Marsillat.
— Marsillat! — zawołał Wilhelm, poznając nakoniec zwaliska, gdzie niegdyś z młodym licencyjatem prawa nieraz śniadał. I cwałem popędził ścieżką na górę, podczas gdy sir Arthur Raguetowi dwanaście sztuk złota wyliczył, nie wypuściwszy z ręki rękojeści pistoleta, któren trzymał przez cały czas, na każdy wypadek do wystrzału gotowy.
— A teraz puść uzdę mego konia albo ci w łeb wypalę, — rzekł do włóczęgi dając mu zapłatę.
Raguet spostrzegł w ciemności lśnienie się złota Anglika i stali jego broni. Usłuchał go tedy, obmacał i policzył swoje luidory, a potém się rzucił na ścieżki kryjome, jemu tylko znane.
— Znajdziecie klucz od bramy podwórza, — rzekł mu, — na piérwszym kamieniu po prawéj ręce, inaczéj byście się tam nie dostali. Wieżyczka jest także na prawo; z łączki prowadzi chodnik ciasny, a potém jedne tylko drzwi będą, które nie są tak bardzo mocne, jak się wydają. Zapłaciliście mi dobrze, jestem z was rad. Z Marsillata zaś nielitościwiec, któryby dał człowiekowi umrzeć z głodu u swoich drzwi. Jeżeli mnie jemu wydacie, tom zginął; ale piérwéj jeszcze z wami słówko bym pogadał. — I znikł.
Arthur w krótce dogonił Wilhelma. Będąc zawsze panem siebie samego, wstrzymał młodzieńca u bramy.
— Przyjacielu, — rzekł do niego, — co chcesz czynić? Być może iż nas oszukano; to nawet bardzo podobném do prawdy się zdaje. Jakież mamy podobieństwo, aby Marsillat miał Joannę mimo jéj wolę z drogi do Toull aż tutaj sprowadzić? a przecież tego nie przypuścisz, aby ta szlachetna istota dobrowolnie miała w te miejsca przyjść za zdrajcą? A wreszcie czy sądzisz, aby Marsillat był zdolny do popełnienia zbrodni?
— Sądzę, że jest do wszystkiego zdolny! Spieszmy się sir Arthurze, gdyż mam jakieś przeczucie, że Joanna jest tutaj, i że w niebezpieczeństwie się znajduje.
— A jednak to nie jest do wiary podobne. Uspokój się Wilhelmie, i poszukajmy jakiéj wymówki, dla czego o tak późnéj godzinie i tak z nienacka napadamy na twojego przyjaciela.
— On, moim przyjacielem! nigdy nim nie był ten nikczemnik!.....
— Kochany Wilhelmie, zazdrość cię unosi i zaślepia. Marsillat może jest zupełnie niewinny. W każdym razie wypada nam zachować krew zimną. Jakimże to prawem wdzieramy się z bronią w ręku do pomieszkania człowieka, z którym dotąd żyliśmy tylko w stosunkach przyjaźni? Wilhelmie, sądzę, i wyznać to się ośmielam, że Joanna mi nie równie jest drogą jak tobie; że jéj honór jest świętszym dla mnie, jak mój własny.... A jednak niepodobna mi jest, na słowo takiego złoczyńcy, wejść tutaj z bronią w ręku i żądać Joasi. Nie wahałem się ani na chwilę jechać za owym włóczęgą, i nie waham się wcale szukać Joanny nawet w pomieszkaniu samém Marsillata; ale chciałbym, aby się to odbyło stósownie do przepisów honoru, grzeczności, i słuszności.
— Arthurze, — rzekł Wilhelm, ściskając mocno ramie swojego przyjaciela, — niepodobna mi zostać spokojnym: moja głowa pała, a krew mi w żyłach kipi... a jednak nie czuję żadnéj zazdrości o Joannę, i nie jestem w niej zakochanym.... przynajmniéj, nie jestem w niej więcéj zakochanym.... a może i nigdy nim nie byłem.... Był to tylko błąd mojéj wyobraźni, popęd święty, odzywający się mimowolnie w piersi mojéj! Arthurze, ty jeden tylko w świecie powinieneś i możesz o tém wiedzieć, bo ty chcesz i musisz zostać mężem Joanny.... Joanna jest córką mego ojca! Joanna jest moją siostrą..... Osądź teraz sam, czyli nie mam prawa szukać jéj nawet w objęciu samém Marsillata, i czyli to nie jest obowiązkiem moim z bronią w ręku takiemu nikczemnikowi ją wydrzeć!
Harley, z tego wyjawienia na chwilę osłupiały, wkrótce się opamiętał i swoją krew zimną i zwykłą przytomność umysłu odzyskał.
— Wilhelmie, — rzekł, — pozwól mi, niech piérwszy do niego przemówię, i cokolwiek bądź się stanie, hamuj twoją popędliwość i bądź panem siebie.
Zsiadł z konia, poszukał klucza w miejscu, które mu Raguet oznaczył, i otworzył bramę. Chcąc temu zapobiedz, aby jego przyjaciel młody piérwszy się nie wziął do rzeczy, kazał mu na lewo się udać w koło łączki, a sam poszedł na prawo do wieżyczki, niepowiedziawszy mu nic o tém. Wszedł w chodnik, utknął o Finetkę, która już od godziny z wielką cierpliwością do drzwi się dobywała, przytknął ucho do tych drzwi, i usłyszał głos donośny Marsillata, wymawiającego dobitnie następne słowa:
— Nic nie szkodzi Joanno! mimo twoją wolę! Wszak za jeden pocałunek nie zostaniesz potępioną!
I słyszał, jak kroki uciekające i goniące o to sklepienie głośne się odbijały, i zarazem coś, jak by dwie ręce z rozpaczą na drzwi się rzuciły, i je wyważyć się siliły.
— Puśćcie mnie panie Leon, dalibóg! przerażacie mnie, — ozwał się zarazem głos niespokojny Joanny. — Jeźli tylko żart sobie ze mnie zrobić chcecie, to ten żart bardzo nielitościwy, bo wolę raczéj umrzeć, jak z temi rzeczami żartować.
Wtedy to Harley, aby Marsillata oderwać od występnego zamiaru swojego, zapukał nagle do drzwi z siłą niepospolitą. Wilhelm już był tuż za nim.
— Ah! dzięki bogu najwyższemu! — zawołała Joanna, — otóż i ludzie, których się wstydzić będziecie musieli panie Leon.
— Joanno, — rzekł Marsillat z cicha, — milcz, lub zginiesz!
— Zabijcie mnie, zabijcie, jeźli chcecie, — rzekła Joanna, — ale ja milczeć nie będę.
Lecz jednakowo zamilkła, słysząc, że Marsillat swoją strzelbę nabija, którą na prędce zdjął ze ściany, i lufę ku drzwiom zwrócił.
— Joasiu, — rzekł mówiąc ciągle po cichu, — piérwszy, któren tu wejść się odważy bez mojéj woli, drogo mi to przypłaci!.... Jeżeli nieszczęściem słówko piśniesz, krzykniesz, lub się ruszysz z miejsca; to otworzę, i zabiję!
— Panie Marsillat, — odpowiedziała Joanna cichym głosem; — dla miłości boga, otwórzcie spokojnie. Nie powiém ani słowa, nie będę się całkiem na was żalić. Nie róbcie nieszczęścia; wszak ja tylko tego żądam, abym mogła wyjść niespostrzeżona, i nigdy ani słowa o tém nikomu nie powiém, żeście mnie nastraszyć chcieli.
Do drzwi stukano ciągle, i tak silnie, że w zawiasach się ruszyły. Ale że ani słowa nikt jeszcze nie przemówił, Marsillat myślał szczérze, że to są złodzieje. Tę uwagę swoją Joannie powierzył, i kazał jej się schronić w alkierzu, z obawy, aby ją przypadkiem kula nie ugodziła.
— Jeżeli to są złodzieje, — rzekła Joanna, — to wam pomogę się bronić panie Leon. Nie jestem ja bojaźliwa. Bylem tylko potém pójść sobie mogła, to nie żądam niczego więcéj.
— Dobrze więc, dzielna dziewczyno, — rzekł Marsillat z odwagą stanowczą — weź tę strzelbę, co wisi na ścianie, tam, nad kominkiem, i trzymaj się za drzwiami, abyś mi ją podać mogła, jeźli z piérwszéj wystrzelę. Kto idzie, — dodał głośno — czego żądacie?
— Otwórz panie Marsillat, — rzekł sir Arthur, — mam z tobą pomówić o rzeczach ważnych i pilnych.
— Oho, mój panie, — odrzekł Marsiilat, — mówisz bardzo głośno, i pukasz za nadto silnie! Czy to jest twoim zwyczajem w ten sposób ludzi budzić? Dozwól mi tyle czasu, abym się mógł ubrać. A ty, — rzekł po cichu do Joanny, — skryj się za zasłony od łóżka, jeżeli nie chcesz, abym zęby wybił twojemu zazdrosnemu Anglikowi.
— Ja! ja się mam kryć za wasze łóżko? — odpowiedziała Joanna. — O nie, mój panie, tego ja nigdy nie uczynię.
— Jak chcesz, — rzekł Marsillat. — Ty i tak już za moją kochankę uchodzić będziesz, i zobaczysz co z tego wyniknie! Jak sobie chcesz, moja luba!....
— Panie Harley! — zawołał głośno, — jak ci się naprzykrzy bić pięścią w drzwi moje, to mi powiész! Uprzedzam cię, że nie jestem sam, i że nie otworzę. Proszę iść na łączce mnie oczekiwać; i tylko z daleka, bardzo proszę. Tam się dowiém, co będzie na twoje usługi.
— Otwórz, mój panie! — zawołał Wilhelm, który się już dłużéj wstrzymać nie mógł, — a oszczędzisz nam pracy wyważenia tych drzwi.
— Czy tak? więc was dwóch? — odrzekł Marsillat zimno i pogardliwie. — A zatém wyłamcie drzwi moi panowie, jeżeli macie do tego odwagę. Mam cztéry kul na wasze usługi, bo tego wcale sobie nie życzę, abyście moją kochankę widzieli.
— A zatém to ma być walka na śmierć! — zawołał Wilhelm; — bo i my jesteśmy uzbrojeni, i wejść musimy. — I wstrząsł drzwiami gniewem do rozpaczy przywiedziony.
Marsillat widząc, że się drzwi podają, i ramy ich wychodzą z muru niedawno dopiéro odnowionego, wyrzekł się myśli dłuższego bronienia się. Uważał to za rzecz niegodną siebie mścić się na dziecku zazdrosnym inaczéj, jak wzgardą i wyszydzeniem. Cofnął się w tył chroniąc się od upadających drzwi, i szukał po ciemku Joanny, aby ją o niebezpieczeństwie ostrzedz. — Ale Joanna znikła, jakby laską czarodziejską. On sądził, że się namyśliła przecież i ukryła za łóżkiem, i chciał się o tém zapewnić, lecz w tej chwili drzwi z trzaskiem upadły. Sir Arthur wpadł piérwszy z gołemi rękami, stawiając Wilhelmowi zaporę swém ciałem, pomimo wściekłość burzliwą młodzieńca, który się go wyprzedzić silił, trzymając w każdym ręku pistolet.
— Bardzo ślicznie! moi panowie, — rzekł Marsillat. — Mógłbym was przyjąć jak rozbójników, kiedy wam się podobało swoje uniesienia zazdrości wspólnie połączyć, i w taki sposób niegrzeczny i gburowaty zgwałcić moje mieszkanie. Ale ja się lituję tylko nad waszém śmieszném zachowaniem się, i żądam od was wynagrodzenia uczciwszego i mężniejszego jak zabójstwo; dwóch przeciwko jednemu, po omacku!
— Natychmiast mój panie, jeżeli sobie tego życzysz, — zawołał Wilhelm. — Księżyc wschodzi, a twoje podwórze jest dość szérokie, abyśmy mogli rozmierzyć.
— Nie dzisiaj, moi panowie; jutro, — rzekł Marsillat: — mam tu przy sobie kobietę, któréjbym nie chciał jeszcze bardziéj przestraszać. Nie będę dotąd spokojny, dopokąd mi nie zrobicie tego zaszczytu, i z tąd się nie oddalicie.
— My się z tąd nie oddalemy, dopokąd się nam nie uda przekonać, i wymódz na tobie to przyrzeczenie, że ta kobiéta spokojnie z tąd będzie mogła odejść; — odrzekł z największą oziębłością Harley — gdyż o tém wiemy dobrze, mój panie Marsillat, że ona tu jest wbrew swojéj woli.
— To kłamstwo, — zawołał Leon, — a kiedy mię już zmuszacie do tego, abym się bronił, więc wam oświadczam, iż się nie zbliżycie do mojego łóżka tak łatwo, jak do moich drzwi.
— Joasiu! — zawołał Wilhelm, — wyjdź z miejsca gdzieś się ukryła i opowiedz nam!.... Nie bój się niczego, przyszliśmy tutaj, aby cię obronić.
— Widzicie sami, moi panowie, — rzekł Leon szyderczo, — że ta osoba, którą się wam Joanną nazywać podoba nie jest wcale tutaj; albo, jeźli tu jest, nie bardzo widać pragnie waszéj opieki, bo nawet nie odpowiada.
— Jeżeli nie odpowiada, — zawołał Wilhelm, — to zapewnie albo zemdlała, albo umarła: lecz czyś ją shańbił, czy zamordował, musiemy ją mieć koniecznie, choćby nam nawet przyszło natychmiast w tobie ukarać najostatniejszego ze zbrodniarzy i nikczemników.
Księżyc zaczął właśnie wspinać się nad wzgórza widnokręgu, a wietrzyk świéży, któren często wejściu tego ciała niebieskiego towarzyszy, pędził chmurki przed sobą. Jasny promień jego zajrzał i do wnętrza wieżyczki, a sir Arthur, którego wzrok był tak przenikliwy i dobry jak rozsądek jego, natychmiast o tém się zapewnił, że łóżko najmniéj poruszone nie było, że zasłony były odsunięte, i że w tej małej izbie — budowy starożytnéj — nie było ani szafy, ani alkierzu, gdzieby się Joanna ukryć była mogła. Musiała zatém wyjść ukradkiem w chwili, kiedy Wilhelm i on wpadli do izby; musiała korzystać z téj piérwszéj chwili zamięszania, aby się zręcznie wykraść. Te uwagi wróciły sir Arthurowi spokojność, która go opuszczać zaczęła.
— Wilhelmie, — rzekł do młodego barona, — nie unoś się tak bardzo podejrzeniem i obawą. Joanny tu niema, musiała już uciec na podwórze, idź ją tam poszukać, a ja się tymczasem rozmówię z panem Marsillat.
— Joanna kłamać nie umie. Joanna mi powie prawdę, — zawołał Wilhelm, wybiegając na podwórze. — Biada ci Marsillat, jeźli jéj zażalenie cię potępi.
— Panie Marsillat, — rzekł Arthur, skoro z nim sam-na-sam pozostał; — nie wiém jeszcze, jak nazwać pańskie zachowanie się, gdyż niewiém, jakich środków użyłeś, aby zniewolić Joannę do towarzyszenia ci tutaj. Ale o tém wiém dobrze, że z tąd wyszła w dziewiczej swojej czystości, i radbym w to uwierzył, żeś się ją namówić spodziewał, niemając myśli zadania jej gwałtu.
— Proszę cię mój panie, racz mię uwolnić od twoich uwag nad mojém zachowaniem się, moimi zamiarami, — odpowiedział Leon. — Nie jestem obowiązany nikomu zdawać z nich rachunku, i to ja mam prawo żądać od ciebie wytłómaczenia mi swojego zachowania się i swoich zamiarów. Oczekuję od ciebie mój panie, albo dostatecznego wytłómaczwnia się, albo blizkiego wynagrodzenia.
— Gdybym był lekkomyślnie uczynił, — rzekł Harley, — gdybym był wszedł tutaj, nie mając pewności, że znajdę Joannę, gdybym był ją nie słyszał opierającą się twoim zamiarom, gdybybym nakoniec się był oszukał, tobym chętnie cię przeprosił, i nie czekałbym nawet, abyś ty miał zażądać odemnie wynagrodzenia. Ale podsłuchałem was pode drzwiami, i uczyniłem to po piérwszy i ostatni raz w mojém życiu. Nie wstydzę się tego wcale; bo to uczyniłem teraz na mocy prawa, które mam bronić ją przeciwko twojemu zbrodniczemu i nieprzyzwoitemu przechwalstwu. Ale, żebym shańbił ten honór drogi w twoich oczach, objawiając się lekkomyślnie jéj obrońcą, więc bardzo chętnie ci wyłożę, jakim prawem stanąłem w obronie Joanny.
— Bardzo dobrze, — rzekł Marsillat z gorżkim uśmiechem; — właśnie tego się dowiedzieć byłoby moim życzeniem. Z jakiego powodu możesz sobie większe prawo rościć do téj pięknéj dziewczyny, któréj z pewnością za żonę pojąć nie myślisz, gdyż jesteś już żonaty?
— Żonaty? ja? Któż to ci taką śmiészną bajkę powiedział! Oszukano cię, mój panie; jestem wolny, i zamiarem jest moim żądać ręki Joanny, nawet po tém bardzo draźliwém zdarzeniu, które tu zaszło; narażając się nawet na śmieszność, któréj na mnie wylać zapewnie nie omieszkasz. Niech cię to przeto nie zadziwia, mój panie, iż jako ubiegający się o rękę Joanny przychodzę ją usunąć twojej zniewadze. Nie byłbym inaczéj gwałtem się wdarł do twojego mieszkania. Jestem bowiem przekonany, że po niejakich układach z nami, byłbyś nam otworzył dobrowolnie te drzwi, które gwałtowność mojego młodego przyjaciela mimo moją wolę wyłamała. Lecz Wilhelma popędziło do tego uniesienie, stanowiące podstawę jego dzielności wewnętrznéj, i uczucie oburzenia i troskliwości, mógłbym powiedzieć ojcowskiéj. Jako ojciec jéj chrzestny, to jest, jedyny obrońca, i jedyny krewny przybrany siéroty, przyrzekł mi był właśnie jéj rękę i ustanowił mnie jéj obrońcą. Wiém o tém dobrze, mój panie, iż to wszystko wielką śmiesznością ci się wyda, i na jakie szyderstwo się narażam, mówiąc do ciebie z taką otwartością; i właśnie dla tego, że cię uważam od dnia dzisiejszego jako nieprzyjaciela mego spokoju, mego szczęścia w przeszłości, teraźniejszości, i na przyszłość, proszę cię o to, abyś mi oznaczył dzień i godzinę, gdzie i kiedy zadosyć uczynienie mi dać raczysz.
— A zatém ty mój panie będąc napastnikiem, stajesz przeciwko mnie jako człowiek obrażony i wyzwany, dla tego, że ci się podoba żenić się z tą dziewczyną, któréj młody baron uwieść nie miał na tyle dowcipu? A to przedziwnie! Przyjmuję jednak tę rolę, którą mi udzielasz, bylem się tylko mógł bić z tobą, gdyż tylko tego jedynie pragnę.
— Proszę te rzeczy uważać, jak się podoba, mój panie, zostawiam ci wybór broni, i wszelkie korzyści pojedynku, i tylko o to proszę, aby na jutro rano czas był naznaczony.
— To być nie może, mój panie; pojutrze mam bronić sprawy, od któréj zawisł honór i istnienie całéj rodziny zacnéj. Mamy dzisiaj poniedziałek. Ze świtem jadę do Gueret. Odłóżmy tę rzecz do mego powrotu, to jest do środy rana.
— Niech i tak będzie mój panie, i spodziewam się, iż do tego czasu ani nie zażądasz, ani nie przyjmiesz żadnego innego wezwania zadosyć uczynienia.
— Rozumiém cię panie Arthur, — rzekł Marsillat z dobrotliwością człowieka zupełnie spokojnego i odważnego. — Chcesz przed moją zemstą uchronić twojego młodego przyjaciela. Nakłoń go do odwołania tych obelg, któremi mnie niedawno udarował, a ja ci przyrzekam, że je zapomnę.
— Do tego nigdy się nie da nakłonić, mój panie, a nawet bym się z tém do niego nieodezwał. Jeden pojedynek powinienby w tej chwili być dostatecznym dla twojej urazy; jeżeli w nim padnę, stanie się zadość twojemu honorowi.
— Wiém dobrze o tém, że Wilhelm jest dzieckiem, i dosyć mu już dałem godzin w strzelaniu i szermierstwie, abym sobie miał życzyć sposobności wystąpienia naprzeciw niego na pewno. Proszę zatém być pewnym mojéj wspaniałomyślności, i tylko żądam tego, aby mię dzisiaj do ostateczności nie doprowadził.
— Gdy w téj mierze żadnego zaręczenia dać nie mogę, chciéj przynajmniéj nie wystawiać się więcéj na obelżywe uniesienie tego młodzieńca; pójdę do niego, i oddalę go z tąd. Chciéj z łaski swojéj nie opuszczać dopotąd téj izby, dopokąd tego nie uczynię.
— Dobrze. Przyrzekam ci to, sir Arthurze. Lecz jeszcześmy się nie umówili o broń i miejsce?
— Zostawiam to twojemu wyborowi. Oczekuję jutro rano uwiadomienia od ciebie, i zastósuję się do twoich życzeń. Nie jestem wyćwiczony w żadnéj broni, wybór tedy jest dla mnie bardzo obojętny.
— Tam do djabła! wyznanie twoje bardzo mię martwi! Ja jestem równie silny na pałasze, jak i na pistolety.
— Wiém; tém lepiéj dla ciebie.
— Zdamy wybór na losy.
— Jak ci się podoba!
Harley pożegnał Leona, i oddalił się spiesznie. Wilhelm wracał z niespokojnością wielką ku wieży. Był sam.
— Arthurze, nigdzie Joanny znaleźć nie można. Szukałem ją po całych zwaliskach. Nie może być nigdzie tylko w wieży. Marsillat ją musiał gdzie ukryć. Musi gdzieś leżeć skrępowana, lub umierająca! W tém się jakaś zbrodnia okropna ukrywa. Puść mnie! puść! muszę wrócić do wieży. Zaduszę tego złoczyńcę. Wydrę mu prawdę z gardła, i wszystko połamię w jego haniebnej jamie.
— Wilhelmie, nie bądź popędliwym! — rzekł Harley. — Zważałem na wszystko, na jego zachowanie się, na jego głos, i na wszystkie szczegóły jego mieszkania. Pies Joanny wszedł z nami do wieżyczki, i już go tam nie ma, ani go téż tu nie widzę. Zdawało się mi, żem go słyszał szczekającego i wyjącego na dworze, podczas gdy z Leonem rozmawiałem. Joanna uciekła, niema najmniejszéj wątpliwości. Znajdziemy ją zapewnie na drodze.
— Twoja ufność jest szalona, Arthurze! Jeżeli Joanna tu jest, więc ją zostawiamy w rękach tego nędznika! Nie, nie, ja z tąd bez niéj nie wyjdę!
— Patrzaj! — rzekł Arthur wskazując mu przedsionek ciemny starożytnego grodu. — Czy nie widzisz tam kogoś stojącego! to zapewnie Joanna! — I obaj się rzucili ku bramie, mimo któréj w istocie szybko cień jakiś przemknął.
Lecz nie była to Joanna. Był to Raguet ze Zbójkowa, dający im znak, aby szli za nim.