Juliusz Cezar (Shakespeare, tłum. Paszkowski, 1895)/Akt czwarty

<<< Dane tekstu >>>
Autor William Shakespeare
Tytuł Juliusz Cezar
Pochodzenie Dzieła Wiliama Szekspira Tom II
Redaktor Henryk Biegeleisen
Wydawca Księgarnia Polska
Data wyd. 1895
Druk Piller i Spółka
Miejsce wyd. Lwów
Tłumacz Józef Paszkowski
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tom II
Cały zbiór:
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

AKT CZWARTY.

SCENA PIERWSZA.
Tamże. Komnata w domu Antoniusza.
ANTONIUSZ, OKTAWIUSZ i LEPID siedzą przy stole.

Antoniusz. Ci wszyscy mają więc umrzeć, nazwiska
Ich mam spisane.
Oktawiusz. Twój brat musi także
Umrzeć, Lepidzie, zgadzasz-li się na to?
Lepid. Zgadzam się.
Oktawiusz. Umieść go więc, Antoniuszu,
Na liście.
Lepid. Ale tylko pod warunkiem,
Że Publiusz, syn twej siostry, Antoniuszu,
Podobnież śmierci ulegnie.
Antoniusz. Ulegnie.
Patrz, oto jednem pociągnięciem pióra
Jużem go skazał. A teraz, Lepidzie,
Chciej nam tu przynieść Cezara testament,
Ażebyśmy się — wspólnie naradzili,
Czy się co nie da obciąć z uciążliwych
Jego legatów.
Lepid. Czy was tu zastanę?
Oktawiusz. Albo tu, albo w Kapitolu.

(Wychodzi Lepid).

Antoniusz. Lekki to człowiek i bez żadnych zalet,
Zdatny jedynie do posyłek. Jestże
On wart mieć udział przy podziale świata
I jedną trzecią część jego otrzymać?
Oktawiusz. Sameś tak sądził, skoroś go zawezwał
Do układania z nami czarnej listy
Skazanych na śmierć i proskrypcyę.
Antoniusz. Więcej
Ja, Oktawiuszu, niż ty, dni widziałem.
Jeśli na niego włożym część zaszczytów,
Co nas uwolni od pewnych drażliwych
Ciężarów władzy, dźwigać on je tylko
Będzie, jak osieł dźwiga wór ze złotem:
Pocić się, jęczeć w pracy, kierowany
Lub popędzany po wytkniętej drodze!
Skoro zaś skarb nasz doniesie, gdzie zechcem,
Wtedy zdejmiemy z niego drogi ciężar,
I usuniemy go na bok, jak osła,
Aby spokojnie z zwieszonemi uszy
Pasł się na trawie.
Oktawiusz. Rób jak chcesz, jednakże
Jestto odważny, doświadczony żołnierz.
Antoniusz. Takim jest także mój koń, Oktawiuszu.
Ja mu też za to wyznaczam nie skąpą
Porcyę obroku. Wkładam go do boju,
Uczę go zwrotów, uczę jak i kiedy
Ma stać, kłusować lub ruszyć z kopyta,
Ruch jego ciała jest grą woli mojej.
Tak samo prawie ma się rzecz z Lepidem.
I jego trzeba tresować, prowadzić,
Poganiać — bo duch jego jest leniwy.
Kocha się w sztukach, rupieciach i fraszkach,
I takie rzeczy, które już oddawna
Wyszły z użycia, na które my plujem,
U niego modą się stają. Nie miejmy
Go za nic więcej, jak za sprzęt przydatny.
Teraz-że otwórz, Oktawiuszu, ucho
I wpuść w nie ważną wieść: Brutus i Kasyusz
Gromadzą wojska, trzeba nam niezwłocznie
Stawić im czoło. Obrachujmy przeto

Złączone siły nasze, powołajmy
Naszych przyjaciół i rozwińmy wszelkie
Możliwe środki. Tymczasem zaś złóżmy
Walną naradę i pilnie rozważmy,
Jakby najlepiej tajne złe wyśledzić,
A jawnemu z pewnym skutkiem przeszkodzić.
Oktawiusz. Zróbmy tak, bośmy na sztych wystawieni
I obsadzeni mnóstwem nieprzyjaciół,
Ci zaś, co w oczy się śmieją, chowają
Nieraz jad w sercu.

(Wychodzą).
SCENA DRUGA.
Przed namiotem Brutusa w obozie pod Sardes.
Odgłos kotłów. BRUTUS, LUCYLIUSZ i LUCYUSZ wchodzą z żołnierzami, TYTYNIUSZ i PINDAR nadchodzą z przeciwnej strony.

Brutus. Stój!
Lucyliusz. Wymień hasło!
Brutus. Cóż tam, Lucyliuszu?
Gdzie Kasyusz? Rychłoż tu będzie?
Lucyliusz. Niebawem.
Pindar pozdrawia cię od niego, wodzu.

(Pindar oddaje list Brutusowi).

Brutus. Pięknie pozdrawia mię. Twój pan, Pindarze,
Bądź wskutek zmiany, bądź też złych poszeptów,
Każe mi. pragnąć, aby się odstało
To, co się stało, lecz skoro ma nadejść,
Porozumiemy się, mniemam.
Pindar. Nie wątpię,
Że mój pan takim, jak jest, się pokaże,
To jest zacności i honoru pełnym.
Brutus. Któż o tem wątpi? Lucyliuszu, słowo.

(Biorąc go na stronę).

Jakże on ciebie przyjął?
Lucyliusz. Dosyć grzecznie,
I z oznakami szacunku, jednakże
Nie z tą serdeczną otwartością, ani
Poufałością swobodną, jak dawniej.

Brutus. Odmalowałeś obraz przyjaciela,
Którego zapał ochłódł. Z dawien dawna
Znajome to są dzieje, Lucyliuszu,
Że przyjaźń, stygnąc, przywdziewa subtelną.
I wymuszoną szatę ceremonii.
Prosta rzetelność nienawidzi blichtrów,
Lecz ludzie zręcznie się układający
Są, jako owe Ironie paradiery,
Które na oko ogień obiecują,
Lecz niechno krwawą poczują ostrogę,
Wnet opuszczają grzywę i jak hetki
Padają w próbie. Idzież jego wojsko?
Lucyliusz. Dzisiejszej jeszcze nocy zajmie ono
W Sardes kwatery. Znaczniejsza część jego,
To jest konnica, nadciąga z nim razem.

(Marsz za sceną).

Brutus. Czy słyszysz? To on. — Biegnij, Lucyliuszu
Jak najuprzejmiej na jego spotkanie.

(Wchodzi Kasyusz z żołnierzami).

Kasyusz. Hola! Stój!
Brutus. Hola! Stój i wymień hasło.

(Za sceną trzy razy: „Stój“).

Kasyusz. Szlachetny bracie, bardzoś mi uchybił.
Brutus. Niech mię bogowie sądzą, nie uchybiam
Nieprzyjaciołom nawet, a miałżebym
Uchybiać bratu mojemu?
Kasyusz. Brutusie,
Kształtna to forma ukrytej niechęci!
Jeżeli chcesz w niej trwać...
Brutus. Zwolna, Kasyuszu,
Łagodnie wynurz swoj żal. Znam cię dobrze.
Nie toczmy sporów tu w obec wojsk naszych,
Które powinny widzieć tylko naszą
Przyjaźń i zgodę. Każ im się usunąć,
Pójdziemy potem do mego namiotu,
Tam mi twe skargi wypowiesz.
Kasyusz. Pindarze,
Powiedz dowódzcom, aby swoje roty
W tył stąd cofnęli nieco.

Brutus. Lucyliuszu,
Uczyń podobnież. Niech się nikt nie waży
Wnijść do namiotu mojego przed końcem
Naszej rozmowy. Lucyusz i Tytyniusz
Staną dlatego na straży u wnijścia.

(Wychodzą).
SCENA TRZECIA.
W namiocie Brutusa. Lucyusz i Tytyniusz przechadzają się w pewnej odległości).
Wchodzą BRUTUS i KASYUSZ.

Kasyusz. Żeś mi uchybił, dowód na to taki:
Skazałeś na śmierć i ukryłeś hańbą
Lucyusza Pellę, za to, że Sardyanom
Dał się przekupie, a kiedym listownie
Wstawiał się za nim, bom go znał, tyś listy
Moje odrzucił i prośbą pogardził.
Brutus. Sameś uchybił sobie, pisząc za nim.
Kasyusz. W obecnych czasach nie godzi się wdawać
W zbytnie rozbiory ladajakiej winy.
Brutus. Pozwolisz sobie powiedzieć, Kasyuszu,
Że i na tobie cięży podejrzenie,
Jakobyś maczał rękę w nadużyciach,
Skrycie frymarcząc stopniami i one
Niegodnym ludziom sprzedając za złoto.
Kasyusz. Ja, moją rękę maczać w nadużyciach?
Wiesz dobrze, że to Marek Brutus wyrzekł,
Inaczej mowa ta, na wszystkie bogi,
Byłaby twoją ostatnią.
Brutus. Nazwisko
Kasyusz uzacnia niecność twych postępków,
I kara przed niem kryje głowę.
Kasyusz. Kara!
Brutus. Przypomnij sobie marzec, Idus marca.
Za cóż to, jeśli nie za świętą sprawę
Słuszności, zginął wielki Juliusz Cezar?
Jakiż nikczemnik w innej, niż ta sprawie
Podniósł nań sztylet, tknął się jego ciała?

I my to teraz, my, cośmy przeleli
Krew najpierwszego z tegoczesnych mężów,
Za to jedynie, że cierpiał łupiestwa,
Myż to dziś mamy brudzić sobie palce
Plugawym wziątkiem i rozległy zakres
Obywatelskich dostojeństw sprzedawać
Za garść barłogu? Zaprawdę, wolałbym
Sto razy być psem, co szczeka na księżyc,
Niżeli takim Rzymianinem,
Kasyusz. Nie szczekaj na mnie, Brutusie, nie zniosę
I Tego obejścia. Chcąc mnie upokorzyć,
Zapominasz się, jam żołnierz, Brutusie,
Starszy od ciebie w praktyce i prędzej
Mógłbym ja tobie dyktować warunki,
Niż ty mnie.
Brutus. Tegobyś nie mógł, Kasyuszu.
Kasyusz. Mógłbym.
Brutus. Powiadam, że nie.
Kasyusz. Nie wyczerpuj
Mej cierpliwości; mógłbym się zapomnieć.
Miej wzgląd na siebie, nie kuś mego gniewu.
Brutus. Idź, gardzę tobą.
Kasyusz. Czy podobna?
Brutus. Słuchaj,
I nie przerywaj mi. Cóż to, czy myślisz,
Że ja wybrykom twoim kadzić będę;
Że zadrżę, gdy mi urąga szaleniec?
Kasyusz. O, bogi! bogi! mamże znieść to wszystko?
Brutus. To wszystko? Więcej jeszcze: Wrzej z wściekłości,
Dopóki dumne twe serce nie pęknie,
Idź, pień się w obec twoich niewolników
I każ służalcom twym truchleć. Co? jażbym
Miał się chwiać? ja stać na palcach przed tobą?
Czołgać się przed twym humorem? Na bogi,
Musisz sam w sobie strawić jad twej żółci,
Chociażby ci miał wnętrzności rozsadzić.
Od dzisiaj gniew twój jest dla mnie igraszką
I pośmiewiskiem.
Kasyusz. Do tegoż to przyszło?

Brutus. Mówisz, żeś lepszy żołnierz: dowiedź tego.
Zamień chełpliwość w czyn, będzie to dla mnie
Miłym widokiem; bo co się mnie tyczy,
Lubię się uczyć od szlachetnych ludzi.
Kasyusz. Krzywdzisz mię ciągle, krzywdzisz mię, Brutusie,
Pod każdym względem; mówiłem, żem starszy,
Nie zaś, żem lepszy żołnierz. Czym ja mówił,
Żem lepszy?
Brutus. Mniejsza mi o to, czyś mówił.
Kasyusz. Cezar za życia nie śmiał mię tak drażnić,
Brutus. Milcz: tyś to nie śmiał go tak niecierpliwić?
Kasyusz. Jam nie śmiał?
Brutus. Tak jest.
Kasyusz. Jego niecierpliwić?
Brutus. Tak jest: nie śmiałeś, bo ci miłe życie.
Kasyusz. Nie dufaj zbytnie w mą przyjaźń, bo mógłbym
Zrobić coś, czegobym potem żałował.
Brutus. Mógłbyś żałować tego, coś już zrobił.
Groźby twe niczem są dla mnie, Kasyuszu;
Bo mnie poczciwość tak warownie zbroi,
Że one koło mych uszu przechodzą.
Jak ów wiatr, którym gardzę. Posyłałem
Po pewną sumę pieniędzy do ciebie:
Odmówiłeś mi onej; posyłałem
Po nią do ciebie, bo nie umiem grosza
Podłymi zbierać środkami. Na bogi!
Wolałbym raczej serce me stęplować
I krew mą sączyć za drachmy, niż z twardych
Rąk biednych kmieci, pokątnym sposobem,
Wyciskać krwawo zarobione mienie.
Chciałem od ciebie pożyczyć pieniędzy
Na zapłacenie żołdu mym legionom;
Odmówiłeś mi. Któżby po tym kroku
Poznał Kasyusza? Byłżebym ja sobie
Tak był postąpił z Kajusem Kasyuszem?
Jeżeli Marek Brutus kiedykolwiek
Do tego stopnia okaże się sknerą,
Iż nędzne swoje skrzynie na klucz zamknie
Przed przyjaciółmi: o! wtedy, bogowie,

Spuśćcie na niego wszystkie swe pioruny
I w proch go zgniećcie!
Kasyusz. Jam ci nie odmówił.
Brutus. Odmówiłeś mi.
Kasyusz. Nie, nie odmówiłem.
Jakiś półgłówek przyniósł ci tę bajkę.
Brutusie, ciężko zraniłeś mi serce:
Przyjaciel kryje wady przyjaciela,
A ty, Brutusie, zwiększasz owszem moje.
Brutus. Nie zwiększam, gdy wprost sam tylko je znoszę.
Kasyusz. Nie cierpisz mnie więc?
Brutus. Nie cierpię twych przywar.
Kasyusz. Przyjazne oko nie dostrzega nigdy
Podobnych rzeczy.
Brutus. Nie dostrzega onych
Oko pochlebców, chociażby ta k wielkie
Były jak Olimp.
Kasyusz. Przybądź, Antoniuszu,
I ty, bezbrody Oktawiuszu, przybądź,
Nasycić zemstę swą we krwi Kasyusza.
Bo Kasyuszowi obrzydł już świat, skoro
Go nienawidzi ten, co był droższym
Nad wszystko w świecie; skoro nim brat gardzi,
Jak psem pomiata, wszystkie jego błędy
Notuje, uczy się onych na pamięć,
Aby mu nimi z regestra pluł w oczy.
O! mógłbym z żalu we łzy się rozpłynąć!
Oto mój sztylet, oto moja pierś.
Bije w niej serce pełniejsze, bogatsze
Od Plutusowych min, droższe od złota;
Wyrwij je, jeśli jesteś Rzymianinem.
Jam ci odmówił złota, dajęć serce;
Uderz w nie, jakoś uderzył w Cezara;
Boś ty Cezara bardziej nienawidził,
Aleś go lepiej kochał niż Kasyusza.
Brutus. Schowaj swój sztylet; gniewaj się i zżymaj,
Jeśli chcesz; wszelką masz wolność potemu.
Rób, co chcesz. Zakał nazwijmy kaprysem.
O! mój Kasyuszu, tyś wprzęgnięty w jedno
Jarzmo z jagnięciem, którego zawziętość

Równie jest trwałą, jak ogień krzemienia,
Który, skrzesany nieco silniej, szparką
Wydaje iskrę i wnet znowu chłodnie.
Kasyusz. Na toż żył Kasyusz, aby Brutusowi
Za pośmiech tylko i igraszkę służył,
Gdy go gwałtowna krew i żal uniesie?
Brutus. Jeślim to wyrzekł, wyznaję, że byłem
Niemniej gwałtowny.
Kasyusz. Ty mi to wyznajesz?
Daj rękę.
Brutus. Razem z sercem.
Kasyusz. O, Brutusie!
Brutus. Czegóż chcesz więcej?
Kasyusz. Zechcesz-że być odtąd
Pobłażającym dla mnie, gdy porywczość,
Którą mam z matki, sprawi kiedykolwiek,
Iż się zapomnę?
Brutus. Będę nim, Kasyuszu!
Ilekroć razy okażesz się cierpkim
Względem Brutusa, on sobie pomyśli
O twojej matce i chętnieć wybaczy.

(Hałas za sceną).

Poeta (za sceną). Wpuśćcie mię, wpuśćcie do wodzów; jest jakieś
Pomiędzy nimi nieporozumienie:
Nie należy ich samych pozostawiać.
Lucyliusz (za sceną). Nie wnijdziesz.
Poeta (za sceną). Chyba śmierć zdoła mnie wstrzymać.

(Wchodzi).

Brutus. Cóż to jest, co się to znaczy?
Poeta. Wodzowie!
Wstydźcie się; wamże przystoi się waśnić?
Podajcie sobie dłonie, mir uderzcie:
Dawniej ja od was żyję, więc mi wierzcie.
Kasyusz. Cha, cha, jak nędznie rymuje ten cynik?
Brutus. Precz stąd, zuchwały natręcie; precz zaraz.
Kasyusz. Wybacz mu, jużto taka jego mania.
Brutus. Umiem cierpliwie słuchać jego dziwactw,
Kiedy stosowny do nich czas wybierze.
Wojna obejdzie się bez tych kuglarzy.
Precz stąd, precz.

Kasyusz. Oddal się, dobry człowieku.

(Wychodzi Poeta).
(Wchodzą Lucyliusz i Tytyniusz).

Brutus. Idź, Lucyliuszu, i ty Tytyniuszu,
Kazać dowódzcom przygotować nocleg
Dla wojsk nadeszłych.
Kasyusz. I wróćcie tu zaraz
Z Messalą.

(Wychodzą Lucyliusz i Tytyniusz).

Brutus. Chłopcze, przynieś puhar wina.
Kasyusz. Nie spodziewałem się nigdy, Brutusie,
Abyś mógł być tak gniewnym.
Brutus. O, Kasyuszu,
Gdybyś znał wszystkie moje utrapienia!
Kasyusz. Gdzież się podziała twoja filozofia,
Skoro chwilowym troskom się poddajesz?
Brutus. Nikt smutków lepiej odemnie nie znosi.
Porcya nie żyje.
Kasyusz. Co! Porcya?
Brutus. Nie żyje.
Kasyusz. Dlaczegożeś mię nie zabił na miejscu,
Kiedym ci przyszedł w takiej chwili drażnić!
O niepowrotna, opłakana strato!
Na cóż umarła? co spowodowało
Tę śmierć tak nagłą?
Brutus. Niespokojność o mnie,
A przytem rozpacz, że młody Oktawiusz
Oraz Antoniusz przyszli do takiego
Stopnia potęgi; jednocześnie bowiem
Wieść ta mię, doszła z wieścią o jej śmierci.
To ją dotknęło tak, że w obłąkaniu,
Pod nieobecność sług połknęła ogień...
Kasyusz. I tak umarła?
Brutus. Tak.
Kasyusz. O, nieśmiertelni!

Lucyusz wchodzi z winem i światłem).

Brutus. Nie mówmy o niej. Dobrze, daj tu puhar:
W nim wszelką niechęć pogrzebiem, Kasyuszu.

(Pije).

Kasyusz. Szlachetny toast ten łechce mi serce;
Lucyuszu, napełń czarę aż po brzegi.
Pijąc za zdrowie mojego Brutusa,
Nie mogę wypić zawiele.

(Pije).
(Wchodzi Tytyniusz z Messalą).

Brutus. Wnijdź, Tytyniuszu; witaj nam Messalo!
Siądźmy tu teraz razem przy tej świecy
I radźmy, co nam pozostaje czynić.
Kasyusz. Już cię więc nie ma, Porcyo!
Brutus. Przestań, proszę.
Siądźcie panowie. Odebrałem właśnie
Wieść, że Oktawiusz i Marek Antoniusz
Z ogromną siłą przeciwko nam ciągną,
I ku Filipom kierują swój pochód.
Messala. I ja przed chwilą odebrałem listy
Podobnej treści.
Brutus. Z jakimże dodatkiem?
Messala. Z tym, że Oktawiusz, Antoniusz i Lepid
Stu senatorów skazali na gardło.
Brutus. W tym punkcie nie są zgodne nasze listy.
W moich jest mowa o siedemdziesięciu,
Którzy zginęli skutkiem ich proskrypcyi.
W liczbie tych był i Cycero.
Kasyusz. Cycero!
Messala. Tak jest, Cycero padł z innymi razem.
Nie miałżeś, wodzu, listów od swej żony?
Brutus. Nie miałem.
Messala. I nic ci o niej nie piszą?
Brutus. Nic.
Messala. To mnie dziwi.
Brutus. Dlaczegóż mnie badasz?
Miałżebyś o niej co wiedzieć?
Messala. Nie, wodzu,
Nic nie wiem.
Brutus. Jeśli jesteś Rzymianinem,
Powiedz mi prawdę.
Messala. Znieśże, wodzu, prawdę
Jako Rzymianin. Zona twa umarła,
I to sposobem nadzwyczajnym.

Brutus. Żegnam cię, Porcyo! Messalo, my wszyscy
Musimy umrzeć. Często myśląc o tem,
Że kiedyś będę ją musiał utracić,
Znoszę dziś mężnie myśl, żem ją utracił.
Messala. Tak wielkie serca znoszą wielkie ciosy.
Kasyusz. W sztuce tej chciałbym ci zrównać, Brutusie,
Lecz siły moje sprostać ci nie mogą.
Brutus. Wróćmy do rzeczy. Jakież wasze zdanie,
Mamyż się teraz udać ku Filippom?
Kasyusz. Nie jestem zatem.
Brutus. Jakiż tego powód?
Kasyusz. Następujący: Według mego zdania,
Zawsze jest lepiej, kiedy nieprzyjaciel
Nas szuka, nie my jego. Tym sposobem
Nuży on wojsko, wyczerpuje środki,
Słowem, przyprawia się sam o uszczerbek,
Kiedy tymczasem my, spokojnie siedząc
Pełne i świeże zachowujem siły.
Zawsze gotowi dzielny stawić odpór.
Brutus. Dobre powody winny zawsze lepszym
Miejsca ustąpić. Lud zamieszkujący
Całą od Sardes do Filippów przestrzeń.
Sprzyja nam tylko w przymuszony sposób,
Żywiąc tajemną niechęć za pobrane
Przez nas podatki. Gdyby nieprzyjaciel
Ciągnął tym krajem, powiększyłby siły
I, pokrzepiony tym nabytkiem, śmielej
Natarłby na nas. Utraci tę korzyść,
Jeżeli spiesznie stawimy mu czoło
Pod Filippami, dalszym niebezpiecznym
Pochodom jego zagradzając drogę.
Kasyusz. Bracie, posłuchaj mnie.
Brutus. Za pozwoleniem.
Trzeba ci jeszcze obok tego zważyć,
Żeśmy już wszelkie wyczerpali źródła,
Ze nasze legie są już wypełnione,
Że nasza sprawa doszła dojrzałości,
Nieprzyjaciołom sił przybywa codzień,
A nam na szczycie przesilenie grozi.
W zabiegach ludzkich jest przypływ i odpływ,

Pora przypływu stosownie schwytana
Wiedzie do szczęścia, kto one opuszcza,
Ten podróż życia po mieliznach z biedą
Musi odbywać. Myśmy teraz właśnie
Na tak wezbrane wypłynęli morze,
Trzeba nam z fali przyjaznej korzystać,
Inaczej okręt nasz zginie.
Kasyusz. Chcesz tego,
Niechże tak będzie, postąpimy naprzód
I stoczym z nimi bój pod Filippami.
Brutus. Późna w rozmowie noc nas zaskoczyła.
Natura musi konieczności uledz.
Skrzepmy ją trochą snu. Jestże co więcej
Do załatwienia?
Kasyusz. Nic więcej. Dobranoc.
Jutro ze świtem opuścimy leże
I marsz!
Brutus. Lucyuszu, daj mi nocne szaty.

(Lucyusz wychodzi).

Bądź zdrów, kochany Messalo, dobranoc,
Cny Tytyniuszu, szlachetny Kasyuszu,
Dobranoc: śpijcie zdrowi.
Kasyusz. Drogi bracie!
Źle się zaczęła ta noc. Niech się odtąd
Takie jak dzisiaj rozdwojenie nigdy,
Nigdy pomiędzy nami nie powtarza!
Dobrze, Brutusie?
Brutus. Wszystko będzie dobrze.
Kasyusz. Dobranoc, wodzu nasz.
Brutus. Dobranoc, bracie.
Tytyniusz i Messala. Dobranoc, wodzu.
Brutus. Żegnam was, koledzy.

(Kasyusz, Tytyniusz i Messala wychodzą).
(Lucyusz przynosi nocne ubranie).

Daj tu tę szatę. Gdzież jest twoja lutnia?
Lucyusz. Jest tu w namiocie, Panie.
Brutus. Drzemiąc mówisz.
Nie mam ci tego za złe, biedny chłopcze,
Za długoś czuwał. Zawołaj Klaudyusza

I jeszcze kogo, chciałbym, żeby przy mnie
Spali tej nocy.
Lucyusz. Warronie! Klaudyuszu!

(Wchodzą Warro i Klaudyusz).

Warro. Czy nas pan wołał?
Brutus. Proszę was, przepędźcie
Tę noc pod moim namiotem. Być może,
Iż będę musiał was zbudzić i posłać
Z jakiem zleceniem do mojego brata
Kasyusza.
Warro. Stanie się, Panie, jak każesz,
Będziem tu stali i czuwali.
Brutus. Tego ja nie chcę; połóżcie się, śpijcie;
Może się jeszcze namyślę inaczej.
Patrzaj Lucyuszu, oto owa książka,
Której szukałem, wetknąłem ją wczoraj
W kieszeń tej nocnej szaty.

(Słudzy pokładają się).

Lucyusz. Pewny byłem,
Żeś mi jej, Panie, nie oddał.
Brutus. Wybacz mi: złą mam pamięć, mój Lucyuszu;
Będziesz-li jeszcze m ógł unieść na chwilę
Ciężkie powieki i ze strun twej lutni
Wydobyć parę akordów?
Lucyusz. Panie, jeżeli ci to będzie miłem...
Brutus. Będzie. Za bardzo trudzę cię, mój chłopcze,
Ale ty dla mnie chętnie trud ponosisz.
Lucyusz. Panie, to moja powinność.
Brutus. Nie żądam,
Aby powinność przechodziła siły.
Wiem, że krew młoda potrzebuje wczasu.
Lucyusz. Jużem się trochę przespał.
Brutus. Dobrześ zrobił.
Będziesz mógł wkrótce znowu się położyć,
Wkrótceć uwolnię. Jeżeli bogowie
Żyć mi pozwolą, będziesz ze mnie kontent,

(Muzyka i śpiew).

Senna tych dźwięków melodya.
Nielitościwy śnie, jużżeto kładniesz

Twe ołowiane berło na tem dziecku,
Które cię pieśnią chce zakląć? Spij słodko,
Lube pacholę, nie będę tak srogim,
Iżbym cię budził. Lecz on zgniecie lutnię,
Jak się pochyli, odłóżmy ją na bok.
Dobranoc, mój ty chłopczyno.

(Bierze książkę).

Zobaczmy,
Czy nie ma czasem znaku, gdzie stanąłem
A! tu podobno.

(Siada).
(Wchodzi duch Cezara).

Jak źle się pali ta świeca! — Na bogi!
Któż się to zbliża? Chorobaż to wzroku
Stawia przedemną to widmo okropne?
Zbliża się ku mnie. — Stój! powiedz, czem jesteś,
Straszliwa maro, od której widoku
Krew moja marznie i włos mój się jeży?
Jest-żeś ty jakim rzeczywistym tworem.
Bóstwem, aniołem lub wyrzutkiem piekieł?
Mów!
Duch. Jestem twoim złym duchem, Brutusie.
Brutus. Po coś tu przyszedł? Czego chcesz?
Duch.Przyszedłem
Powiedzieć tobie, że mnie wkrótce ujrzysz
Pod Filippami.
Brutus. Dobrze, mam więc ciebie
Zobaczyć znowu?
Duch. Tak, pod Filippami.

(Znika).

Brutus. Pod Filippami mam cię tedy ujrzeć!
Teraz gdy serca nabrałem, ty znikasz,
Złowrogi duchu, byłbym był rad dłużej
Z tobą pomówić. Hej, Lucyuszu, wstawaj!
Warro, Klaudyuszu, wstawajcie, wstawajcie!
Klaudyuszu!
Lucyusz. Struny fałszywe są, Panie.
Brutus. Myśli, że jeszcze przygrywa na lutni.
Lucyuszu, przebudź się!

Lucyusz. Panie, co każesz?
Brutus. Miałżeś zły jaki sen, żeś tak wykrzyknął?
Lucyusz. Nic o tem nie wiem, Panie, czy krzyknąłem.
Brutus. Krzyknąłeś, mówię. Nie widziałżeś czego?
Lucyusz. Niczego, Panie, nie widziałem.
Brutus. Idź spać, Lucyuszu. Klaudyuszu, Warronie,
Wstawajcie!
Warro. Jestem, Panie.
Klaudyusz. Jestem, Panie.
Brutus. Dlaczegożeście tak krzyknęli przez sen?
Warro i Klaudyusz. Czyśmy krzyknęli, Panie?
Brutus. Nie inaczej.
Nie widzieliścież nic?
Warro. Jam nic nie widział.
Klaudyusz. Ani ja.
Brutus. Idźcie odemnie pozdrowić
Brata Kasyusza; powiedźcie mu, żeby
Wcześnie się z swymi pułkami wyprawił,
A my ruszymy za nim.
Warro i Klaudyusz. Spieszym, Panie.

(Wychodzą).




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: William Shakespeare i tłumacza: Józef Paszkowski.