[210]
AKT PIĄTY.
SCENA PIERWSZA.
Równina pod Filippami.
Wchodzą OKTAWIUSZ i ANTONIUSZ z wojskiem.
Oktawiusz. Tak więc nadzieje moje, Antoniuszu,
Nie okazują się płonne. Mówiłeś,
Ze nieprzyjaciel nie zechce zejść ku nam,
Tylko się trzymać będzie wzgórz i wyżyn.
[211]
Przecież inaczej się stało: ich wojska
Stoją przed nami tu pod Filippami.
Chcą nas zastraszyć, dając nam odpowiedź
Pierwej, niżeśmy przemówili do nich.
Antoniusz. Gardź tem, przenikam ja ich i wiem dobrze,
Czemu tak czynią. Nie byliby oni
Wcale nie radzi być teraz gdzieindziej,
I jeśli z trwożną junakieryą przyszli
Działać zaczepnie, to tylko dlatego,
Że tym pozorem myślą nas przekonać,
O swej odwadze, nie złudzą nas jednak.
(Goniec nadchodzi).
Goniec. Baczność, wodzowie: nieprzyjaciel śmiało
W zbitych szeregach postępuje ku nam,
Wojenne jego znaki powiewają.
Czas nagli coś przedsięwziąć.
Antoniusz. Oktawiuszu,
Poprowadź swoje kolumny na lewo.
Oktawiusz. Idź ty na lewo, ja w prawo się udam.
Antoniusz. Dlaczegóż mi się sprzeciwiasz!
Oktawiusz. Sprzeciwiasz?
Bynajmniej, tylko tak chcę i tak czynię.
(Marsz).
(Odgłos kotłów. Brutus, Kasyusz, Lucyliusz, Tytyniusz i Messala wchodzą na czele wojsk).
Brutus. Stoją, chcą widać rozmówić się z nami.
Kasyusz. Zdaje się. Wstrzymaj pochód, Tytyniuszu,
Trzeba nam z nimi kilka słów zamienić.
Oktawiusz. Mamyż rozpocząć walkę?
Antoniusz. Nie, Cezarze,
Niech lepiej oni nas zaatakują.
Postąpmy nieco, panowie dowódzcy
Chcą pierwej z nami zmierzyć się na słowa.
Oktawiusz. Nie ruszcie się na krok, aż damy sygnał.
Brutus. Słowa przed rzezią. Także to, rodacy?
Oktawiusz. Nie przeto byśmy kochali się w słowach,
Tak jak wy.
Brutus. Dobre słowa, Oktawiuszu,
Lepsze są, wierzaj, niż złośliwe ciosy.
[212]
Antoniusz U was złośliwe ciosy w parze chodzą
Z dobremi słowy, świadczy o tem rana,
Którąście w łonie Cezara otwarli,
Wołając: Żyj, żyj, Cezarze!
Kasyusz. Co twoje ciosy mogą, Antoniuszu,
Nikt jeszcze nie wie, ale słowa twoje
Niebezpiecznemi są dla pszczół hyblejskich,
Kradną im bowiem miód.
Antoniusz. Ale nie żądła.
Brutus. I owszem, i głos, bo ty im odjąłeś
Możność brzęczenia, Marku Antoniuszu,
I mądrze grozisz pierwej, nim ukąsisz.
Antoniusz. Nędznicy! wyście tak nie uczynili,
Gdy wasze nędzne sztylety zaszczękły
W piersiach Cezara, wyście wyszczerzyli
Zęby jak małpy, jak psy się łasili,
Jak niewolnicy pełzali, całując
Nogi Cezara, nim przeklęty Kaska,
Jak wściekły brytan na kark mu się rzucił.
Nędzni pochlebcy!
Kasyusz. Pochlebcy! Brutusie,
Twoja to wina. Nie byłby nam dzisiaj
Ten jadowity język tak nabluźnił,
Gdyby Kasyusza głos miał był przewagę.
Oktawiusz. Dalej do rzeczy! Jeżeli spór słowny
Potem okrywa nas, w sporze bojowym
Czerwieńsze krople niebawem wystąpią.
Patrzcie!
Oto dobywam miecz przeciw spiskowym.
Kiedyż, myślicie, miecz ten spocznie w pochwie
Nie prędzej, bogi świadkami, aż każda
Z dwudziestu dwóch ran Cezara zostanie
Z pełna pomszczoną, lub aż drugi Cezar
W ślady pierwszego zarzezany padnie
Ofiarą zdrajców.
Brutus. Nie bój się, Cezarze,
Nie zginiesz ty z rąk zdrajców, chyba żeś ich
Z sobą sprowadził.
Oktawiusz. Tak tuszę, nie mojem
Jest przeznaczeniem paść z Brutusa ręki.
[213]
Brutus. O! choćbyś ty był gwiazdą twego rodu,
Zaszczytniej umrzeć nie mógłbyś, młodzieńcze.
Kasyusz. Hardy żak, a z nim lalka i wszetecznik,
Nie warci tego zaszczytu.
Antoniusz. Po gębie
Poznać Kasyusza.
Oktawiusz. Idźmy, Antoniuszu.
Zdrajcy! rzucamy wam w oczy wyzwanie:
Jeżeli śmiecie dziś walczyć, wystąpcie,
Jeśli nie, czekać będziem, aż wam przyjdzie
Lepszy apetyt.
(Oktawiusz i Antoniusz oddalają się z wojskiem swojem).
Kasyusz. Dmij teraz wichrze, wrzej falo, płyń łodzi!
Ryknęła burza, los grę swą zaczyna.
Brutus. Hej, Lucyliuszu!
Lucyliusz. Co rozkażesz, Panie?
(Brutus rozmawia z nim na stronic).
Kasyusz. Messalo!
Messala. Słucham cię, wodzu.
Kasyusz. Messalo,
Dziś jest rocznica mych urodzin, w dniu tym
Rodził się Kasyusz. Daj rękę, Mesallo,
Bioręć za świadka, że wbrew woli, muszę
Tak, jak Pompejusz, stawiać wolność naszą
Na szalę jednej bitwy. Wiesz, żem dotąd
Był zwolennikiem wiernym Epikura
I jego zasad, teraz zmieniani zdanie
I wróżbom jakoś dowierzać zaczynam.
Kiedyśmy tu szli z pod Sardes, dwa orły
Siadły na naszych naczelnych chorągwiach
I przewiesiwszy łby, jak najspokojniej
Jadły i piły z rąk żołnierzy naszych.
Dziś równo ze dniem uleciały one.
Natomiast ponad głowami naszemi
Latają kruki, wrony i krogulce,
I patrzą na nas z góry jak na zdobycz,
Na którą wkrótce będą mogły zapaść.
Czarne ich chmary są jak gdyby kirem,
Pod którym skonać mają nasze wojska.
[214]
Mesala. Nie myśl tak, wodzu.
Kasyusz. Trochę tylko myślę,
Bom zresztą silny na duchu, i gotów
Niebezpieczeństwom śmiało stawić czoło.
Brutus. Tak, Lucyliuszu.
Kasyusz. No, szlachetny bracie,
Niechże nas dzisiaj bogowie wspierają,
Abyśmy mogli w pokoju i zgodzie
Pędzić dni nasze do późnego wieku!
Lecz że los ludzi zawsze jest wątpliwy,
Godzi się przeto być przygotowanym
Na gorsze. Jeśli przegramy tę bitwę,
Ostatnia to już będzie, o, Brutusie
Nasza rozmowa. Powiedz mi więc szczerze,
Co w takim razie postanawiasz czynić?
Brutus. To, co mi każe owa filozofia.
Dla której za złe miałem Katonowi,
Że sam śmierć sobie zadał. Nie wiem czemu,
Ale mi się to wydaje tchórzostwem,
A więc podłością, skracać sobie życie
Z obawy czegoś, co może nastąpić.
Uzbrajam się więc w cierpliwość i czekam
Wyroku owych niezbadanych potęg,
Które tu nami rządzą.
Kasyusz. Jeżeli zatem przegramy tę bitwę,
Pozwolisz na to, aby cię w tryumfie
Przeprowadzano po ulicach Rzymu?
Brutus. O! nie, Kasyuszu. Zacny Rzymianinie,
Nie myśl, ażeby Brutus kiedykolwiek
Miał iść w kajdanach do Rzymu: duch jego
Tak się nie zniży. W każdym jednak razie
Dzień ten zakończyć musi to, co zaczął
Marcowy Idus. Czy się zobaczymy,
Nie wiem, dlatego na wszelki przypadek,
Odbierz ostatnie moje pożegnanie:
Na wieczne czasy żegnam cię, Kasyuszu!
Jeśli nam jeszcze przyjdzie się zobaczyć,
Zamienim uśmiech, jeżeli przeciwnie,
Bracie mój, w poręśmy się pożegnali.
[215]
Kasyusz. Na wieczne czasy żegnam cię, Brutusie!
Jeśli nam jeszcze przyjdzie się zobaczyć,
Zamienim uśmiech, jeżeli przeciwnie,
Zaprawdę w poręśmy się pożegnali.
Brutus. Idźmy więc. Gdyby można było wiedzieć
O końcu tego dnia, nim się on skończy!
Że się on skończy jednak, to rzecz pewna,
Zatem wiadomy koniec. Dalej! naprzód!
(Wychodzą).
SCENA DRUGA.
Tamże. Plac bitwy.
Wojenna wrzawa. Wchodzą BRUTUS i MESSALA.
Brutus. Spiesz się co tchu oddać to pismo legionom
Po tamtej stronie.
(Głośniejsza wrzawa).
Niech natychmiast natrą,
Bo Oktawiusza skrzydło, jak uważam,
Powolnie działa. Nagły atak rzuci
Między nich popłoch. Spiesz co tchu, Messalo,
I każ im wszystkim uderzyć odrazu.
(Wychodzą).
SCENA TRZECIA.
Tamże. Inna część pola bitwy.
Wrzawa wojenna. Wchodzą KASYUSZ i TYTYNIUSZ.
Kasyusz. Patrz, Tytyniuszu: patrz, łotry, pierzchają!
Musiałem zostać wrogiem własnych ludzi.
Chorąży mego legionu tył podał:
Przebiłem tchórza i wziąłem chorągiew.
Tytyniusz. Za wcześnie Brutus dał sygnał; za żywo
Wziął się do rzeczy, zyskawszy przewagę
Nad Oktawiuszem; żołnierz jego poszedł
Rabować; myśmy tymczasem zostali
Przez Antoniusza wojsko otoczeni.
[216](Pindar nadchodzi).
Pindar. Chroń się, o, Panie, chroń się stąd czemprędzej!
Marek Antoniusz jest już w twym obozie.
Chroń się, szlachetny Panie.
Kasyusz. Na tym wzgórku
Bezpieczny jestem. Patrzno, Tytyniuszu,
Nasz-że to obóz tam, gdzie widzę ogień?
Tytyniusz. Tak, to nasz, wodzu.
Kasyusz. Tytyniuszu, siadaj
Na mego konia, utop w nim ostrogę,
I póty ją w nim dzierz, aż cię zaniesie
Do tych pułków tam, i tu wróci z tobą;
Chcę bowiem wiedzieć, czyli owe pułki
Są przyjacielskie, czy nieprzyjacielskie.
Tytyniusz. Za chwilę będę tam i nazad, wodzu.
(Wychodzi).
Kasyusz. Wstąpno, Pindarze, wyżej na ten wzgórek,
Bo ja mam tępy wzrok; śledź Tytyniusza,
A jak co ujrzysz w polu, to mi powiedz,
(Wychodzi Pindar).
Dziś się rodziłem: czas obiegł swe koło.
Gdziem zaczął, tam i skończę; życie moje
Stoi u mety. Cóż tam?
Pindar (ze wzgórka). O, Panie!
Kasyusz. Cóż tam?
Pindar. Tytyniusz został otoczony jazdą;
Ze wszech stron godzą nań. On sadzi naprzód.
Już są tuż przy nim. Broń się Tytyniuszu!
Ha! oto zsiada z koni kilku jeźdźców:
On także zsiada. Wzięli go!
(Okrzyk).
Wydają
Okrzyk radości.
Kasyusz. Znijdź, nie patrz już więcej,
Jakiżem podły tchórz, że jeszcze żyję,
Kiedy najlepszy mój przyjaciel został
W pęta ujęty przed memi oczyma.
(Pindar wraca.) [217]
Zbliż się tu, słuchaj:
W Partyi przed laty, wziąłem cię w niewolę,
Darowałem ci życie, tyś mi za to
Przysiągł wypełnić z całem poświęceniem
Wszystko, cobądź ci kiedykolwiek każę.
Nadeszła chwila: dotrzymaj przysięgi!
Wracam ci wolność. Lecz pierwej tym mieczem,
Który tkwił niegdyś w wnętrznościach Cezara,
Przeszyj mi łono. Nie marnuj przełożeń;
Oto rękojeść. Skoro twarz zasłonię
Ot tak, pchnij ostrzem. Pomszczonyś Juliuszu!
Ten sam, coć zabił, miecz tonie w Kasyuszu.
(Umiera).
Pindar. Jestem więc wolny: nie byłbym nim jednak,
Gdybym był wcześniej panem mojej woli.
Kasyuszu, żegnam cię! W świat idzie Pindar,
Gdzie nigdy rzymska nie postanie noga.
(Wychodzi).
(Tytyninsz wraca z Messalą).
Messala. To tylko prosty odwet, Tytyniuszu,
Bo Brutus zadał taką samą klęskę
Oktawiuszowi, jak Antoniusz legiom
Kasyusza.
Tytyniusz. Wieść ta pocieszy Kasyusza.
Messala. Gdzieżeś zostawił go?
Tytyniusz. Na tym pagórku,
Z sługą Pindarem.
Messala. Nie onże to leży?
Tytyniusz. Ktoś, co tak leży, nie żyje. O, bogi!
Messala. Onże to? powiedz.
Tytyniusz. On to był, Messalo,
Ale Kasyusza już nie ma. O, słońce!
Jak twój promienny krąg krwawo zachodzi.
Tak krwawo zaszła Kasyuszowa gwiazda.
Zgasło z nią słońce Rzymu! Dzień nasz zamierzchł;
Chmur, dżdżów i cieniów zaczyna się państwo.
Ciąg naszych czynów przerwany. Zwątpienie
O naszej sprawie czyn ten wywołało.
Messala. Tak jest, zwątpienie czyn ten wywołało.
O! błędzie, dziecię fatalne rozpaczy!
[218]
Czemuż ty musisz wyobraźni ludzkiej
Przedstawiać rzeczy, które nie istnieją?
Poród twój zawsze przedwczesny i smutny,
Bo ty się nigdy szczęśliwie nie rodzisz,
Owszem zabijasz tę, co cię poczęła.
Tytyniusz. Gdzież to jest Pindar? Pindarze!
Messala. Poszukaj
Go, Tytyniuszu, ja tymczasem pójdę
Wieścią tą ucho Brutusowi przeszyć:
Przeszyć zaiste, bo najjadowitszy
I najostrzejszy pocisk byłby pewnie
Dla jego uszu równie pożądanym,
Jak wieść podobna.
Tytyniusz. Dobrze, idź Messalo,
A ja tymczasem poszukam Pindara.
(Wychodzi Messala).
Dlaczegożeś mię wysłał, o, Kasyuszu!
Czyliżem twoich nie spotkał przyjaciół?
Czyliż mi na skroń nie włożyli tego
Wieńca zwycięstwa, bym go tobie oddał?
Nie doszedł-że cię ich radosny okrzyk?
Trzebaż ci było wszystko wziąć na opak?
Stało się. Odbierz ten wieniec: twój Brutus
Kazał mi włożyć go na twoje czoło.
Dopełniam tego. Przybywaj Brutusie,
Patrz, jakem uczcił Kajusa Kasyusza.
Rzymianinowi tak przystoi kończyć.
Mieczu Kasyusza, pójdź mię z nim połączyć!
(Przebija się i umiera).
(Wojenna wrzawa. Brutus i Messala wchodzą; za nimi młodszy Kato,
Strato, Wolumniusz i Lucyliusz)
Brutus. Gdzie jego ciało, gdzie? Messalo pokaż.
Messala. Owdzie, a przy nim Tytyniusz w rozpaczy.
Brutus. Tytyniusz na wznak leży.
Kato. On zabity.
Brutus. Jakżeś ty jeszcze potężny, Juliuszu!
Duch twój wkoło nas krąży i obraca
Oręże nasze w własne nasze piersi.
(Głośniejsza wrzawa). [219]
Kato. Zacny Tytyniusz! Patrzcie, jak sumiennie
Uwieńczył zimne czoło przyjaciela.
Brutus. Jest-że gdzie jeszcze dwóch podobnych Rzymian?
Ostatni z synów Rzymu, bądźcie zdrowi!
Nigdy on, nigdy równych wam nie wyda.
O! przyjaciele, winienem ja więcej
Łez tym dwom mężom, niż ich tu wylewam.
Znajdę czas na to, bądź pewien Kasyuszu.
Wyprawcie drogie te zwłoki do Tassos,
Nie pogrzebiemy ich w obozie naszym,
Boby ten obrzęd odjął nam odwagę.
Pójdź, Lucyliuszu, pójdź, młody Katonie.
Idźmy na nowy bój. Labro i Flawiusz
Niechaj prowadzą naprzód swoje hufce.
Teraz punkt ósma, zanim noc nastanie,
Raz jeszcze szczęścia spróbujmy, Rzymianie.
(Wychodzą).
SCENA CZWARTA.
Inna strona pola bitwy.
Wojenna wrzawa. Żołnierze obu wojsk wchodzą walcząc; następnie
BRUTUS, KATO, LUCYLIUSZ i inni.
Brutus. Jeszcze, o, jeszcze, wytrwałości, bracia!
Kato. Bękart, kto stchórzy, któż nie pójdzie za mną,
Skoro na polach zagrzmi moje imię?
Jestem syn Marka Katona: słyszycie!
Przyjaciel swobód, w róg ciemiężycieli,
Słyszycie? Jestem syn Marka Katona!
(Naciera na nieprzyjaciół).
Brutus. A ja, jam Brutus, Marek Brutus. Brutus,
Wierny ojczyzny syn, wiedźcie, żem Brutus.
(Rzuca się między walczących. Kato śmiertelnie raniony pada).
Lucyliusz. I tyś legł, młody, szlachetny Katonie!
Umierasz jak mąż chrobry, jak Tytyniusz,
I godzien jesteś nazwiska Katona.
Pierwszy żołnierz. Poddaj się albo giń.
[220]
Pierwszy żołnierz. Poddaj się albo giń.
Lucyliusz. Poddam się tobie,
Dlatego tylko, abym prędzej zginął.
Masz złoto, ale zabij mię natychmiast.
(Podaje mu pieniądze).
Zabij Brutusa, zabójstwo wiecznąć
Sławę przyniesie.
Pierwszy żołnierz. Nie mogę. Taki jeniec...
Drugi żołnierz. Idźcie donieść
Antoniuszowi, że Brutus pojmany.
Pierwszy żołnierz. Ja mu doniosę. Otóż i on.
(Wchodzi Antoniusz).
Wodzu,
Brutus pojmany, Brutus w naszych rękach.
Antoniusz. Gdzież on?
Lucyliusz. W bezpiecznem miejscu, Antoniuszu,
Mogę ci ręczyć, że żaden wróg żywcem
W niewolę cnego nie weźmie Brutusa.
Niech go bogowie chronią od tej hańby!
Czyli go żywym znajdziesz, czy umarłym,
Znajdziesz go zawsze tem, czem jest — Brutusem.
Antoniusz. Nie jest to Brutus, przyjacielu,
Ale upewniam cię, że zdobycz twoja
Niemniej dlatego jest szacowną. Czuwaj
Nad tym człowiekiem, miej dlań winne względy.
Podobnych ludzi wolałbym zaiste
Mieć przyjaciółmi, niż nieprzyjaciółmi.
Idź, zobacz, co się tam dzieje, czy Brutus
Żyje czy zginął, i przynieś mi wieści
Do Oktawiusza namiotu.
(Wychodzą).
SCENA PIĄTA.
Inna strona pól.
Wchodzą BRUTUS, DARDANIUSZ, KLITUS, STRATO i WOLUMNIUSZ.
Brutus. Pójdźcie tu, biedne przyjaciół mych szczątki!
Spocznijmy na tej skale.
Klitus. Statyliusz ujrzał był światło pochodni,
Ale nie wrócił, snać wzięty lub zginął.
[221]
Brutus. Siądź tu, Klitusie, słowa zabijają,
Czyn tylko zbawia. Posłuchaj, Klitusie.
(Szepce mu).
Klitus. Co? ja, mój wodzu? Nigdy, za nic w świecie.
Brutus. Cicho więc.
Klitus. Prędzejbym zabił sam siebie.
Brutus. Pójdź, Dardaniuszu, coś ci powiem.
(Szepce mu).
Dardaniusz. Jażbym
Miał spełnić taki czyn?
Klitus. O, Dardaniuszu!
Dardaniusz. O, Klitusie!
Klitus. Czegożto Brutus zażądał od ciebie?
Dardaniusz. Żebym go zabił. Patrz, jak się zadumał.
Klitus. Boleść przepełnia tę szlachetną czarę,
Tak, że aż z oczu ścieka mu jej gorycz.
Brutus. Zbliż się, kochany Wolumniuszu, słuchaj.
Wolumniusz. Co każesz, wodzu?
Brutus. Słuchaj: duch Cezara
Po dwakroć mi się ukazał wśród nocy,
Raz w Sardes, drugi raz tu, na tych polach.
Ostatnia moja godzina nadeszła,
Wiem dobrze.
Wolumniusz. Tak źle nie będzie, mój wodzu.
Brutus. Będzie tak, pewny jestem, Wolumniuszu.
Sam widzisz, jaką rzeczy biorą postać;
Nieprzyjaciele nad dół nas zagnali.
Szlachetniej będzie, samym w niego skoczyć,
Niż czekać, aż nas wtrącą. Wolumniuszu,
Wiesz, żeśmy razem chodzili do szkoły;
W imię tak dawnych stosunków przyjaźni,
Proszę cię, nadstaw ostrze mego miecza,
Abym się piersią nań rzucił.
Wolumniusz. O! Panie.
Takiej przysługi nie czyni przyjaciel.
(Wrzawa nieustająca).
Klitus. Chroń się, o Panie; zguba cię tu czeka.
Brutus. Bądź mi zdrów, i ty, i ty Wolumniuszu —
Stratonie, spałeś, jak widzę, dotychczas —
[222]
I ty, Stratonie, bądź mi zdrów. Rodacy!
Serce me czuje pociechę, żem dotąd
Przez całe życie nie znalazł nikogo,
Coby mi święcie wiary nie dochował.
Więcej zyskuję chwały w tym dniu klęski,
Niż jej Oktawiusz i Marek Antoniusz
Odniosą z swego niecnego tryumfu
Raz jeszcze, żegnam was. Z tem pożegnaniem
Usta Brutusa zamykają dzieje
Jego żywota: noc wzrok mi pomracza,
Członki me pragną spoczynku po trudach,
Z jakimi wlokłem je do tej godziny.
(Wrzawa. Słychać za sceną: Uciekaj! uciekaj!).
Klitus. Uciekaj, Panie, uciekaj!
Brutus. Idźcie, niebawem pośpieszę za wami.
(Wychodzą: Dardaniusz, Klitus i Wolumniusz).
Stratonie, proszę cię, zostań tu przy mnie.
Poczciwy z ciebie człowiek; życie twoje
Zawsze prawością tchnęło i honorem.
Nadstaw mi miecz ten i odwróć się twarzą,
Gdy się nań rzucę. Czy dobrze, Stratonie!
trato.Strato. Podaj mi pierwej rękę: O! mój wodzu,
Żegnam cię!
Brutus. Bądź mi zdrów, poczciwy Stratonie
Cezarze, teraz bądź zaspokojony.
Stokroć mi ciężej przyszło przeciw tobie
Użyć tej stali, niż w obecnej dobie.
(Rzuca się na miecz i umiera).
(Wrzawa. Odwrót. Oktawiusz i Antoniusz wchodzą; za nimi Messala,
Lucyliusz i ich wojsko).
Oktawiusz. Co to za człowiek?
Messala. Sługa Brutusa. Gdzie twój pan, Stratonie
Strato. Wolny od jarzma, które ciebie tłoczy.
Zwycięzcy mogą mieć jego proch tylko,
Bo Brutus sam się jedynie pokonał,
I nikt nie zbierze chwały z jego śmierci...
Lucyliusz. Tak tylko Brutus mógł być znalezionym!
Dzięki ci składam, Brutusie, żeś sprawdził
To, co o tobie powiedział Lucyliusz.
[223]
Oktawiusz. Słudzy Brutusa znajdą miejsce u mnie.
Stratonie, chcesz-że mi czas swój poświęcić?
Strato. Jeśli Messala da za mną porękę.
Oktawiusz. Daj ją, Messalo.
Messala. Opowiedz mi pierwej,
Jakim rodzajem śmierci nasz pan zginął.
Strato. Padł na miecz, który ja mu nadstawiłem.
Messala. Weź go więc do twych usług, Oktawiuszu.
Bo on ostatnią tą posługą dowiódł,
Jak wiernie umie służyć.
Antoniusz. Ze wszystkich Rzymian ten był najzacniejszy.
Wszystkich sprzysięgłych przeciw Cezarowi
Ślepa jedynie zawiść podżegała;
On jeden tylko w poczciwym zamiarze,
Dla ogólnego dobra wziął w tem udział.
Charakter jego był słodki, i wszelkie
Żywioły tak w nim były skojarzone,
Że się natura mogła nim poszczycić,
I rzec całemu światu: Oto człowiek!
Oktawiusz. Postąpmyż sobie z nim w miarę cnót jego,
I z czcią należną wyprawmy mu pogrzeb.
Niech jego zwłoki umieszczone będą
Przez tę noc w moim namiocie, z wystawą,
Jaka przystoi ciału wojownika.
Teraz zaś idźmy spocząć i szczęśliwem
Dnia dzisiejszego podzielić się żniwem.
(Wychodzą).
KONIEC
|