Kamienica w Długim Rynku/LI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Kamienica w Długim Rynku |
Wydawca | Michał Glücksberg |
Data wyd. | 1868 |
Druk | J. Unger |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Wiktor znosił to wszystko po żołniérsku, klął razem z papugą Wudtkego i nauczył ją jakiegoś wyrazistego połajania, z którego się śmiał po całych rankach... Nie zapomniał téż o koszulach, o Karolinie Hals i o planach zemsty, o których roił.
Nadchodziła właśnie pora spróbowania koszul zamówionych. Pułkownik odświéżywszy się, gdyż piękna Lotchen głębokie na nim czyniła wrażenie, poszedł za Zieloną Bramę. Zastał ją jak piérwszym razem przy robocie, a nikogo więcéj z nią nie było. Postanowił z tego korzystać i... spróbować czy się nie uda bliżéj i poufaléj zapoznać a zaczepić w rozmowie o bankiera. Poważna jednak, smutna twarz Karoliny, jéj małomówność jakoś go onieśmielały, ale Hiszpan był uparty.
Zaczął od narzekań na kłopoty domowe, niepytany wyspowiadał się z poszukiwań na willi, z zawodów doznanych i niby nieumyślnie wymówił z przekleństwem imię Wudtkego, jako sprawcy domowych trosk...
Imię to sprowadziło rumieniec nagły na twarz Karoliny... Pułkownik szpiegował wrażenia... Przekonywał się ztąd, że to co mówiono było prawdą.
Raz wszedłszy na tę drogę, śmiało ruszył
daléj, począł mówić o Wudtkem, o jego synu... o tém i owém... niby się wygadując. Kobiéta słuchała, milczała, rumieniła się... Pułkownik nie ustawał w paplaninie.
— Panie pułkowniku — przerwała mu po chwili Karolina — domyślam się że nie bez powodu z takim naciskiem rzucasz to imię przedemną? Czy miałbyś myśl jaką?... Zapewne wiész że pan Wudtke starał się kiedyś o mnie za życia méj matki... i — zarumieniła się, ale wprędce nabierając odwagi, dodała:
— To co się stało, mniéj mnie krzywdzi niż jego.
— Ale dlaczegóżbyś pani dziś... nie miała go zmusić...
— Zmusić! przerwała Karolina... Zmusić! Do czegóż to prowadzi? nie mam dlań teraz ani przywiązania, ani szacunku... Gdybym nawet obawą rozgłosu i skandalu przynagliła go do ożenienia — czyżbym szczęśliwą była z tego? Widzisz sam że mówię otwarcie... Wstydzić się nie mam czego. Jestem nieszczęśliwą, nie byłam występną... Ale Bogu polecając wymiar sprawiedliwości, dziś — jestem spokojną... chłodną... obojętną dla tego człowieka.
Pułkownik zaledwie uszom swym wierzył i oświadczenie to otwarte, chłodne, szlachetne było w obyczajach niemieckich, ale dla krajów innych mieszkańca... wydać się musiało nadzwyczaj śmiałém, zuchwałém, dziwném. Kobiéta mówiła o nieszczęśliwéj przeszłości swéj z poczuciem niewinności, z zimnym sądem i bezstronnością jakby o kimś obcym. Wiktor patrzył na nią, oprócz lekkiego rumieńca nie okazała pomieszania — wstydu... czuła się widocznie niewinną i godziło się domyślać w tém istotnie ze strony Wudtkego zdrady niegodnéj... Widocznie ona sobie nic do wyrzucenia nie miała.
— Przyznam się pani, rzekł po chwili, przychodząc do siebie z początkowego zdumienia pułkownik — iż znalazłem się tu nie bez myśli i nie bez projektu... Pozwolisz mi z sobą mówić otwarcie.
— Bardzo proszę — siadaj pan, mów, odezwała się Karolina, jestem już stara i z zimną krwią o przeszłości mówić mogę.
— Pani! stara! a! pani jesteś młoda i zachwycająca! przerwał Wiktor wywołując tém smutny uśmiéch na usta... Otóż... będę otwartym, obudzasz pani we mnie zaufanie nadzwyczajne... dodam współczucie niezmierne... pani jesteś czarującą...
— Ale wróćmy do rzeczy, przerwała trochę niecierpliwie piękna Karolina.
— Wudtke nam dojadł na wszelaki sposób, odezwał się pułkownik, dojadł śmiertelnie. Synowi broni się żenić z moją synowicą, która jest aniołem.
Karolina uśmiéchnęła się z gorącego uczucia pułkownika.
— Wpłynął na p. Fiszera u którego brat mój miał oddawna posadę, iż zmuszonym był ją porzucić... nęka nas, dokucza... zjada... Cóż dziwnego, że posłyszawszy o smutnéj przygodzie pani, myślałem iż z niéj na niego broń ukuję i razem wam czyniąc przysługę, sobie zrobię tę satysfakcyą, iż się na niegodziwym pomszczę...
Karolina spojrzała na niego.
— Także to wielka jest w zemście przyjemność? zapytała.
— O! nie, poprawił się Wiktor, alem chciał być narzędziem sprawiedliwości Bożéj...
— Czyż Bóg sobie go nie znajdzie gdy zechce?
— Wszystko to prawda, ale nie rozumiem dla czegobyś pani upomniéć się nie miała...
— Mówiémy otwarcie, kończmyż już z całą otwartością, odparła Karolina... mam moję dumę, nie chcę nic być winną człowiekowi którym gardzę... Ożenienie podniosłoby mnie może w oczach płochych ludzi, nie we własnych, a żyćbym z nim nie mogła. Z pracy mojéj, będę miéć zawsze byt zapewniony, i nie przyjęłabym nic... od niego... Przyjemności zaś dokuczenia i nastraszenia nie rozumiem... Ten człowiek dla mnie nie istnieje... wzgardą go zabiłam...
Pułkownik który w prostéj szwaczce spodziéwał się znaléźć pospolitą kobiétę, coby się rada była pochwycić lada środka polepszenia bytu i t. p. — tak był zdumiony mową jéj i uczuciami, jak gdy piérwszy raz odkrył niespodzianie drzwi owego lochu. Kobiéta wydała mu się niepospolitém zjawiskiem, przed którém musiał uchylić głowę. Z taką godnością i spokojem pojmowała życie... chłodny jéj rozsądek przestraszał go, a jednak z tych zagasłych od dawnych łez oczów niebieskich, z tych ust rumianych uśmiechnionych smutnie... tyle się zdawało płynąć uczucia, ile z wyrazów rozsądku.
— Przebaczże mi moja pani droga, przerwał nagle, bo ja przy tobie wydaję się bardzo pospolitym człowiekiem z mojemi pojęciami, planami głupiemi i całą tą niezdarną robotą... Daruj mi... ale mógłżem się spodziéwać...
— Pojmuję, odezwała się Karolina, mógłżeś się spodziéwać w prostéj ubogiéj szwaczce, żyjącéj z pracy rąk... nieco wykształcenia, serca i dumy? Możeś pan mniéj winien niż ci się zdaje. Ale pamiętaj, że ja przez matkę troskliwą wychowaną byłam do innego może losu, że w progu życia upadłszy, musiałam się podźwignąć o swéj sile... pracą, i dowieść iż nie byłam godną losu który mnie spotkał.
— Niechże już ja otwartością grzeszę do ostatka — zawołał Wiktor... powiédz mi pani jak się to stało że... z temi przymiotami, wdziękiem, wychowaniem i zaletami, które w pani podziwiam, nie znalazłaś... nikogo.
Karolina rozśmiała się.
— O! bez pochlebstwa...
— To nie pochlebstwo... to zdumienie człowieka...
— Daj mi pan pokój i sprobuj swoich koszul jeśli ci są jeszcze potrzebne, śmiejąc się, smutnie dodała Karolina.
Pułkownik nietylko przody do koszul... ale byłby cały zabrał magazyn razem z gospodynią, tak dla niéj uwielbieniem był przejęty.
— Hiszpanka, rzekł w duchu, byłaby go zasztyletowała, zajadła, struła, lub puściła się potém na niewiedziéć jakie awantury... ta!! a niechże ich djabli wezmą tych Niemców... jak umieją siebie samych trzymać na postronku...
Z temi naiwnemi uwagami zadumany, pożegnawszy Karolinę, pułkownik powrócił do domu.
— Miałem wiele przygód w życiu, dumał chodząc jeszcze po swéj izdebce, napatrzyłem się i naociérałem o ludzi — zdawało mi się że mnie już na spokojném domowém śmiecisku nic nadzwyczajnego nie spotka — a tymczasem... ja tu dopiéro głupieję! Takich ludzi, kobiét... anim się domyślał... I złe i dobre inaczéj mi wygląda jak na tamtym świecie w którym praktykowałem... Nic nie rozumiem... trzeba się uczyć abecadła.
Papuga która widziała go chodzącym ponuro, przerwała po hiszpańsku:
— Głupi — głupi! głupi!
— Masz zupełną słuszność! dodał Wiktor — ty jesteś rozumniejsza daleko odemnie.