Kara Boża idzie przez oceany/Część IV/IV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Kara Boża idzie przez oceany |
Część | Część IV |
Rozdział | IV. |
Wydawca | Spółka Wydawnictwa Polskiego w Ameryce |
Data wyd. | 1896 |
Miejsce wyd. | Chicago |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała część IV Cały tekst |
Indeks stron |
Przenieśmy się na chwilę na Południe.
Willa senatora Fairmount w miejscowości przez niego nazwanej Fairmount View, niedaleko New Orleans, była istotnie czemś w rodzaju raju ziemskiego. Biały wielki dom o prześlicznych, lekkich konturach włoskiego renesansu, przystrojony mnóstwem ozdób, rzeźb, kwiatów, gorzał literalnie w blaskach południowego słońca. Po za domem znajdował się olbrzymi ogród o wspaniałej roślinności.... Kwitły tam pomarańcze, myrty i drzewa migdałowe.
Jadwiga siedziała w bujającym się fotelu na wspaniałym tarasie, który biegł wzdłuż całej willi — i łączył dom z ogrodem.
Była sama.
Krzewy w wazonach dawały tu cień; marmurowe posągi pociągały wzrok swemi idealnie czystemi liniami; fruwały motyle o złocistych prążkach; szemrały tu i owdzie srebrzyste fontanny.
A jednak postać Jadwigi na tem tle uroczem pełna była powagi i tragicznego smutku.
Państwo Fairmount wyjechali przed chwilą, razem z jej małą pupilką, na wizytę do znajomych.... Ona wymówiła się niezdrowiem — i została sama. Nie będzie się potrzebowała chociaż przez parę godzin krępować ani stroić twarzy w uśmiechy konwencyonalne; odda się myślom swoim własnym, swej własnej trosce.
Siedzi teraz zamyślona, z głową opartą na ręce.
Istotnie, przedziwnie wypiękniała od czasu, gdyśmy ją ostatni raz widzieli.... Twarz jej blada, wykutą się zdaje z marmuru; wyraz głębokiej myśli wytryska z dużych, przedziwnie pięknych oczu. Gdyby odrzucić tę zasłonę melancholii i troski, która jej lica okrywa, jakże pełną życia, jakże czarującą byłaby ta twarz!
O czem myśli Jadwiga?
O Szczepanie. Tak jest. Widzi go w myśli przed sobą w owej ostatniej, pamiętnej chwili rozstania w parowie, a potem myśl przebiega dzieje ostatnich lat od owego czasu. Przeżyła i przepracowała przez ten czas wiele. Najpierw po powrocie na plebanię, złożyła ją na łoże boleści ciężka choroba nerwowa. Leżała tak zapewne ze trzy tygodnie. Ona i Połubajtysowa walczyły tam obie ze śmiercią.... Co wtenczas przeszedł poczciwy Jan, doglądając je obiedwie z troskliwością najpoczciwszej matki — Bóg to jeden wiedzieć raczy!....
Wreszcie wyzdrowiały.
Wyjechali potem wszyscy do Pittsburga. Tam zaczęło się życie dość ciężkie... Jan nie nie odrazu znalazł pracę. Krawiectwo szło niebardzo, a zresztą pani Połubaj tysowa miała wiele zajęcia z dzieckiem. Jadwiga ostatecznie wyszukała tam sobie niejsce lektor ki i damy do towarzystwa w domu angielskim. Tak się rozdzieliły ich drogi.
Zaraz po przybyciu do Pittsburga, stosownie do rady, jaką jej niegdyś dał Homicz, Jadwiga zawiązała stosunki z agencyą detektywów w New Orleans, która zaczęła prowadzić śledztwo w jej sprawie.
Upłynęło pół roku, a rezultaty były bardzo nieznaczne....
Wtedy postanowiła przenieść się do New Orleans, ażeby rzecz poprzeć osobiście. Ponieważ w tym właśnie czasie w jednym z poczytnych miesięczników amerykańskich umieściła dwie prace swego pióra, traktujące o wychowaniu, które zwróciły powszechną uwagę na ich autorkę, nie trudno było Jadwidze pozyskać z Pittsburga odpowiednie rekomendacye do New Orleans, a w tem ostatniem mieście — dobre miejsce.
Trafiła na dom senatorstwa Fairmount, ludzi bogatych, zacnych i wybornie wychowanych.
Byłaby tu szczęśliwą zupełnie, w otoczeniu tak miłem i pełnem komfortu, kochana przez swą pupilkę i ceniona przez jej rodziców, gdyby nie dwa źródła smutku.... Jednem z nich była sprawa ojca, która szła naprzód bardzo powoli, raczej stała w miejscu.
Istotnie, sprawa ta trafiała na nieprzezwyciężone trudności.... Zdawało się, że wszystko spiknęło się na to, ażeby przeszłość zataiła w sobie tajemnicę, od której zależał spokój Jadwigi i cześć ojca.
Jadwiga miała w swojem biurku całą plikę kosztownych raportów od agencyi, która prowadziła śledztwo w jej imieniu. Cóż, gdy te raporta były małej wartości!....
Dowiedziała się z nich, że gmach sądowy Wraz z archiwami, w których możnaby znaleźć ślady sprawy, zgorzał. Bank, w którym spełniona została kradzież, już nie istniał. Egzemplarzy gazet, w których była opisana ta sensacyjna sprawa, nie można było dostać.
Lat dziewiętnaście, dwadzieścia....
Ileż to nowych zdarzeń, sensacyj, wypadków, ludzi przechodzi w parękroć stutysięcznem mieście! Kto by tam zbytnio pamiętał specyalne wydarzenie w zgiełku innych wydarzeń?
Agencya mimo to wszystko pracowała dla sprawy Jadwigi.
Nie mogąc znaleźć wiadomości w dokumentach, szukała ich pomiędzy ludźmi. Kolejno dowiedziała się, kto był adwokatem, broniącym sprawy Stefana Śląskiego, kto zarządzał bankiem w czasie spełnienia kradzieży i morderstwa, wywiedziano się nawet nazwisk paru świadków. Ale i tu nowe stawały na drodze przeszkody. Adwokat wyjechał gdzieś na daleki Zachód, ówcześni kierownicy banku już nie żyli. Co do świadków, tych nie można było odnaleźć.
Słowem wszystko niemal rwało się.
Agencya szczególniej dowiedzieć się chcianą o miejscu pobytu dwóch z liczby świadków: niejakiego Cummingsa Mulata czy też Murzyna, naówczas czyściciela butów w New Orleans i ówczesnego klerka w banku „National Trust & Loan Co”, Mallory’ego.
Ale jej usiłowania, jak dotąd, były bez skutku.
Nie pomagały nawet ogłoszenia w gazetach, któremi zapewniano nagrodę za dostarczenie bliższych wiadomości o procesie Śląskiego i o miejscu pobytu różnych związanych z takowym osób.
Tak samo bezskutecznem było poszukiwanie Millera (inaczej Morskiego).
Agencya poszukiwała go, stosownie do wskazówek Jadwigi, w New Yorku — i nawet skomunikowała się w tym celu z Gryzińskim.
Ale „Papa” Morski zapadł gdzieś i nie pokazywał się teraz w nowojorskich knajpach. Raz tylko, mniej więcej w czasie, gdy działy się owe straszne sceny w „Excelsior Works“, wpadł, jak po ogień, do New Yorku — i widział się z Gryzińskim.... Był wtedy dość niespokojny i nie hulał. Pytał Gryzińskiego o Homicza — i dowiadywał się, czy podczas jego przedostatniej bytności kto z „chłopców“ nie znalazł „czego”.... Gryziński nie uważał za właściwe mówić mu o miniaturze, znalezionej przez Homicza, lecz za to zatelegrafował do tego ostatniego, a Morskiego zatrzymywał przez dni parę, pod pozorami poszukiwania zguby.... Tymczasem jednak Homicz nie przybywał (telegram już nie zastał go w osadzie X.) — i Morski odjechał, ażeby więcej nie wrócić.
Ma się rozumieć, „dr.” Gryziński szczegółów o miniaturze i Homiczu nie komunikował detektywom agentury z New Orleans.... Zachował je dla siebie. Opowiedział tylko wszystko, co wiedział o Morskim i jego wizytach w New Yorku.
Jak wiemy, było to niewiele....
Poszukiwania, czynione w St. Paul, Minn., u zamężnej córki nieboszczki Cybikowej z Cleveland, nie odniosły lepszego skutku. Kobieta wiedziała tyle, że gdy była jeszcze dziewczyną, odwiedzał czasem jej matkę „wuja“ Morski i że mieli ze sobę jakieś tam konszachty, ale więcej nic... Gdzie się obecnie obraca? — nic obchodziło ją to wcale.
Jednem słowem, gdziekolwiek się zwrócono — była próżnia.
To też Jadwiga mogła być smutną, mogła sobie mówić, że widocznie prześladuje ją i tę sprawę — jakaś nieubłagana fatalność!
Gdyby nie modlitwa, która ją pokrzepiała, gdyby nie wspomnienie słów świętego kapłana, księdza Ludwika, zwątpiłaby o wszystkiem.
Inny jeszcze powód do smutku tkwił w duszy dziewczęcia.... Tym powodem był — Szczepan. Coraz to przychodził jej na myśl.... widziała go znękanego, rozbitego, w podartem ubraniu, z ręką krwią zbroczoną, takiego, jakim był w chwili, kiedy wydała nań wyrok ostry i nielitościwy.... Czuła wtedy litość nad nim i ciężki żal do samej siebie.
Oskarżała się sama nieraz:
— Czym nie zbyt surowo z nim postąpiła?.... Co się z nim stało? Czy nie doprowadziłam go właśnie do zguby?
I przypominała sobie jego dzielność, szlachetność i poświęcenie bez granic — i czuła w takich chwilach, że smutek jeszcze głębszy, że jakaś dziwna tęsknota ogarniała jej serce.
I teraz tak siedziała zamyślona.
Wtem roztworzyły się drzwi od pokojów wewnętrznych — i ukazała się w nich służąca.
— Listy i gazety, proszę panienki.
Jadwiga podniosła się z krzesła — i skierowała ku stolikowi, na którym dziewczyna położyła listy.
— Ach! — rzekła — list do mnie.
Poznała po kopercie i piśmie, że jest to raport od agencyi z New Orleans. Spiesznie rozerwała kopertę — i zaczęła czytać list. Brzmiał on, jak następuje:
Szan. Pani: —
Udało się nam w tych dniach, dzięki energii jednego z naszych agentów, zrobić w interesie sz. pani dwa nadzwyczajnej wagi odkrycia.
Oto najpierw wykazało się, iż świadek z procesu Stefana Śląskiego, owoczesny klerk bankowy Mallory, jestto ta sama osoba, która stoi obecnie na czele wielkich przedsiębiorstw przemysłowych „Excelsior Works“ w Pennsylvami. Pan Andrew J.
Mallory (obecnie zresztą, bawiący od pewnego czasu w Anglii) uważany jest powszechnie za milionera i przemysłową potęgę — i dla tego tez nikomu me przyszło na myśl, iż może to być ów biedny klerk z przed lat 20tu. Przypadek tylko naprowadził nas na to odkrycie, niesłychanej dla sz. pani wagi.
Rzeczą jest teraz naszą wybadać p. Mallory — i dowiedzieć się, jaką grał rolę w tej całej sprawie.
Drugie odkrycie bodaj jest ważniejszem. W jednej z bibliotek prywatnych w naszym Stanie odkryliśmy białego kruka. Jestto komplet gazety „Leadera” z r. 1867. W komplecie tym znajdziemy wszelkie szczegóły co do procesu Stefana Ślaskiego. Książka jest do sprzedania, ale żądają za nią wysokiej ceny.
Prosimy o porozumienie się z nami co do dalszych kroków w tej sprawie, a nadto o dostarczenie zaliczki na koszta, ponieważ dawniej otrzymane zaliczenia zostały już zbalansowane.
Żywy rumieniec okrył twarz Jadwigi, gdy czytała ten list. Była istotnie wzruszoną.... Zrozumiała od pierwszych słów doniosłość tych dwóch odkryć. Wprowadzały one istotnie całe śledztwo na nowe tory. Był to na prawdę początek czegoś....
To też fala radości uderzyła silnie do serca biednego dziewczęcia.
Po chwili zresztą zachmurzyła się.... To wzmianka o zaliczce, której żądała od niej agencya detektywów, zaniepokoiła biedną Jadwigę. Poszukiwania dotychczasowe, pomimo tak słabego rezultatu, kosztowały ją już bardzo wiele, aż nazbyt wiele. Włożyła w nie sumkę $250, uratowaną z rozboju cleveladzkiego, kładła swe zarobki literackie, a wreszcie włożyła nawet sumkę tysiąca z czemś marek, otrzymaną z Poznania, jako zwrot jakiejś należności, przy regulowaniu jej mająteczku zapewnionej.
Obecnie była prawie bez pieniędzy.
Ha.... co robić! Poprosi panią Eairmount o zaliczenie na pensyę — i jakoś to będzie.
Siadła i rozmyślała przez chwilę.... Wreszcie machinalnie sięgnęła, po jedną z gazet. Zaczęła czytać. Wtem zadrżała jej ręka.
Wzrok jej padł na wizerunek mężczyzny, umieszczony w dej szpalcie pierwszej strony u góry.
Pod tym wizerunkiem widniał podpis: „Współzawodnik Edisona”. Był to artykuł o wynalazkach Homicza, a wizerunek przedstawiał — jego. Artykuł, napisany w tonie extra-pochwalnym, przedstawiał Homicza, jako nową gwiazdę, świtającą na horyzoncie Ameryki. Wspominał on o wynalazkach, już poczynionych przez Szczepana — i o tych, nad którymi pracuje; wymieniał bajeczne sumy już otrzymane przezeń za owe wynalazki; podawał wreszcie krótki życiorys wynalazcy, ma się rozumieć, upstrzony różnemi reporterskiemi fantazyami. Był to artykulik w gruncie rzeczy bardzo przesadny, widocznie puszczony w kurs, w celach byznesowej reklamy, przez ową firmę nowojorską, która nabyła ostatni patent Homicza.
W tem wszystkiem, co artykulik opowiadał, było wiele amerykańskiego humbugu; ale nie mniej ten humbug robił Homicza odrazu wielkim człowiekiem.
Jadwiga pochłaniała wzrokiem ten artykuł.
Była to pierwsza wieść o Szczepanie, jaka doszła do niej od lat blizko trzech. Równie surowa dla samej siebie, jak i dla niego, nie pytała się o niego nigdy i nigdy nie starała się dowiedzieć, co się z nim robi, czy żyje, gdzie przebywa? Wyobrażała go sobie zgnębionym i ginącym; gdy oto ów artykuł pouczył ją naraz, jak wysoko stanął jej niegdy rycerz i obrońca.... Radość szczera ją przejęła. Dumną była z niego.... Rozumiała dobrze, przez jakie walki i trudy musiał przejść, zanim doszedł do takiego stanowiska — i mimo woli przychodziło jej na myśl, że jeśli tak pracował i walczył, to albo pchać go musiała naprzód jakaś wielka rozpacz, albo też przyświecała mu przez mgłę smutku teraźniejszego jakaś niejasna gwiazda nadziei na przyszłość.
Gorący rumieniec oblał twarz Jadwigi.
Czuła w tej chwili, pomimo oddalenia od niego, pomimo trzyletniego milczenia, że to ona jest jego gwiazdą przewodnią, że miłość dla niej jest treścią życia jego.... Czuła to po Uderzeniach własnego serca.
Przyglądała się przez chwilę portrecikowi Szczepana, aż nagle, podniosła gazetę do góry — i przycisnęła go do ust.
Stało się to mimo jej woli, odruchowo.
Nie wiedziała sama, jak to nastąpiło.... To pewna, że po chwili nierozwagi nastąpiła chwila zawstydzenia, Nowa fala krwi przypłynęła jej do twarzy. Upuściła gazetę na ziemię — i siedziała przez chwilę, zasłaniając lice rękoma....
Gdy podniosła czoło, była blada, ale zdecydowana.
— Winnam mu jakieś zadosyćuczynienie — rzekła.
Siadła przy biurku i skreśliła na ćwiartce listowego papieru kilka wyrazów:
Dziwny ten liścik włożyła w kopertę, zaopatrzyła w adres — i zadzwoniła na służącą.
— Proszę to oddać na pocztę.... zaraz.
Wzięła parasolkę i udała się na przechadzkę w głąb ogrodu. I dopiero terz spostrzegła, że marmurowe posążki białych Amorków i Nimf kąpią się w słońcu, jak urocze wizye piękna; fontanny szeleszczą srebrzystemi dźwięki; motyle promieniste trzepocą się w słońcu, a kwiaty promienieją przedziwnymi barwami i wyziewają woń uroczą.... Spostrzegła, że świat jest piękny, a miejsce, w którem się znajdowała, nieomal — kawałkiem raju.