Karol Śmiały/Tom II/Rozdział V

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Karol Śmiały
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1895
Druk J. Czaiński
Miejsce wyd. Gródek
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Charles le Téméraire
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
V.
Ziomkowie z Liege.

Jeżeli będziecie kiedy przechadzać się nad uroczemi brzegami rzeki Maas, przekonacie się że ona między miastem Sedanem i Mesieres wytwarza długi, krzywy łuk, jak gdyby pragnęła oddalić się raz na zawsze od Luksemburga i pozostać francuską, chociaż w takim razie musiałaby na nowo zrobić zwrot przeciwny. Wszakże są to tylko daremne usiłowania, kierunek nadany przez Opatrzność od niepamiętnych czasów, i kształt ziemi, nie pozwala na podobne wynaturzenie się prądów wodnych. Musi ona chcąc nie chcąc mieszać się z niemieckiemi strumieniami, oblewać swemi falami Niderlandy — wszakże jakby w nagrodę jej uporu, jest ona w dalszym swym biegu znowu francuską, zwłaszcza gdy płynie tuż pod murami bogatego i silnie zaludnionego miasta Liege. Jest to jakby ostatnie pożegnanie, ostatnie już wspomnienie po ojczystej ziemi, ostatnia pieszczota rodzinnego kraju.
Liege jest Francją w Niderlandach; prowincja całkowicie zapomniana; wysunięty na widoczny punkt posterunek; krew, którą przelewają w Liege płynie na prawdę z francuskich żył. Nadaremnie wmawiałbyś w mieszkańców w Liege, że są niemcami — że prowincja ta stanowi część kolistą Westfalji, że jej interesa koncentrują się na północy i wschodzie, nie uwierzy nigdy, przenigdy; przeciwnie sympatyzuje z zachodem i południem i tam też tylko jedynie załatwia swoje potrzeby handlu i przemysłu.
Obok Liege leży Dinant.
Handel Dinant, cieszący się największem wzięciem w średnich wiekach, pod nazwą: „dinanderskiego“, koncentruje się w produktach: kotłów, brytwanien, garnków i miedzianych lichtarzy.
Dla czego handel ten używał tak wielkiej dawniej sławy?
Michelet odpowie wam, on co widział wszystko, on co przeczuciem zgadywał to, czego okiem dojrzeć nie zdołał.
Kiedy Francja z wojen wewnętrznych, domowych przeszła na pole wojen zewnętrznych; kiedy niewolnicy i jeńcy wojenni używani tak jak niewolnicy, pozyskali nareszcie wolność, i swoje miecze wraz z kopjami odrzucili zdaleka od siebie, kiedy zdecydowali się w końcu na gruncie zdobytym własną krwią i potem zabudować chaty, wytworzył się w tych chatach pewien obręb, pewien punkt nietykalny, szczęśliwy, upragniony — ognisko domowe.
Tu gromadziły się w około rodziny, tu przyjmowano i ugaszczano przybyłych, częstowano gości.
Środkowym punktem owego ogniska domowego był hak, na którym zawieszano kocieł.
Hak z kotłem zastępował poniekąd całe to ognisko domowe, stanowił dom; kot nie przywiązałby się do domu, gdyby mu nóg nie zamaczano w kotle; dom nie istniał wcale, nie mógł być uważany jako przytulisko ludzkie, gdy brakło w nim ogniska domowego.
Lecz nie skończyło się tylko na samem zawieszeniu kotła, kocieł nie był jeszcze dostatecznym; trzeba było obok niego powiesić i inny przedmiot — garnek.
Ten garnek i ten kocieł, ten pot (z francuska garnek) jak go nazywano, a skąd pochodzi i wyrażenie pot au feu, ten garnek, jaki wyrabiali właśnie mieszkańcy Dinant, był bożyszczem ogniska i zastępował penaty (domowe bogi w starożytności) nowoczesnego domu.
Francja doskonale wiedziała, że wszyscy ci ludzie z Liege i Dinant są prawdziwymi Francuzami, dla tego też wszyscy zagrożeni wojną uciekali tam, szukając bezpiecznego i pewnego dla siebie schronienia.
Pośród warsztatów kowalskich i w hamerniach, gdzie młot grzmiał wielkim głosem uderzając w kowadło a pilniki zgrzytały piłując żelazo, zrodzony został -retry w Liege a Mehul w Givet.
Niewolnictwo w pewnej części Ardennów, a szczególniej w księstwie Bouillon, bardzo wcześnie zniknęło. W Beaumont było zwyczajem zakorzenionym od wieków, że mieszkańcy swobodnie mogli korzystać z wody i drzewa i mieli też prawo wybierania własnego zarządu to jest władz.
Przypomnijcie sobie wzburzenie w Gand, jakie już dawniej opisaliśmy, a które wybuchło z tego właśnie powodu, ponieważ książę Burgundzki nie chciał uznać tych praw odmiennych przysługujących Gandawczykom.
Dla mieszkańców Liege, od czasów niepamiętnych niewolnictwo znacznie było złagodzone, posiadali oni rozległe prawa wypasania pastwisk i znaczne dobra gminne — których posiadania trudno było dowieść na prawie legalności, ponieważ tytuły posiadania sięgały zamierzchłych czasów przeszłości.
Kościół w tych błogich szczęśliwych czasach, nietylko był zachowawcą i opiekunem swobód, ale nawet założycielem wolności w Liege. Później nieco biskupi zaprzeczyli jej i pozbawili swobód, ale przecież biskupi nie są kościołem.
Dwunastu księży, gdy nareszcie doszli do godności kanoników, założyli przytułek w Saint-Lambert de Liege i ustanowili trybunał, by utrzymać pokój boży między ludźmi. Biskup, jako głowa tej kongregacji nosił tytuł „wielkiego sędziego Marehji.“
Jurysdykcja tak zwanego: „pierścienia“ była sławna w średnich wiekach.
Ten, kto żądał wymiaru sprawiedliwości udawał się do drzwi pałacu biskupiego, nazywanych „drzwiami czerwonemi“ (la porte rouge) podnosił kółko czyli pierścień, który był do nich przytwierdzony i silnie trzy razy w rozmaity sposób nim we drzwi uderzał, biskup obowiązany był wysłuchać skargi, a następnie wydawał wyrok na platformie pałacowej.
Ten plac, czyli ta platforma, był ozdobiony kolumną, w kształcie krzyża, nad którym powieszona była szyszka sosnowa, jako symbol stowarzyszenia.
Najdumniejsi rycerze przyzwani przed tę kolumnę, stawiali się zawsze posłusznie, bez oporu.
Miasto Liege, ze swojemi prawami swobodnemi, wolnościowemi do ziemi i pod ziemią i przywilejami nadanemi kowalom i górnikom stanowiło reprezentację wolności.
Co prawda, wolność ta, zatwierdzona, zdobyta i utrzymująca się stale, nadawała ruch i działalność, bo kto mówi wolność, mówi życie, a kto mówi życie, ten określa burzę. Dopiero śmierć uspakajała, dopiero w grobie ten ruch, to życie, ta burza ustawały. Czy więc szczęśliwszymi się czuli za życia, czy po śmierci.
Liege, po wytępieniu a raczej wygnaniu szlachty, po wojnie Awanów i Waruksów, zdeklarowało, że nie przyjmie władzy innej jak złożonej z rzemieślników i ludzi zawodowych i że chcąc być konsulem, trzeba złożyć dowody iż się jest kowalem, kołodziejem lub górnikiem.
Było to tak jak dawniej w Rzymie, gdzie trybunem ludu nie mógł zostać ani rycerz, ani patrycjusz.
Do czego jednak doszło w Rzymie?
Do tego że patrycjusze zostali adoptowani przez rodziny plebejuszów i wybierano ich burmistrzami.
To samo działo się w Liege. Taki Mirabeau, szlachcic i patrycjusz, został kupcem sukna a stąd poszli dalsi jego potomkowie: handlarz sukna, krawcy, kupcy win, oliwy itd.
Ale Liege nie dało się oszukać.
W r. 1384, szlachta czyli patrycjusze tak mały wywierali wpływ w mieście, a mieszczanie znowu tak osłabli, że i patrycjusze i mieszczanie zrzekli się swych praw do godności burmistrza.
Tymczasem małe rzemiosła wotowały jak wielkie, robotnicy jak ich pryncypałowie, pomocnicy majstrów jak sami majstrzy.
Liege otoczone jest wzgórzami; na tych wzgórzach panowie mają swoje zamki i swoje wieże, to tak niby znaczy jakby posiadali klucze miasta i mogą oni otworzyć bramy lub zamknąć i nie wpuścić artykułów żywności.
Prawda, ale Liege rozporządza straszną armją.
Gdyby wniesiono skargę na jednego z tych wielkich panów, mieszkających w zamkach na wzgórzach, wnet cechy ogłaszają strejkowanie, t. j. głoszą że nie chcą zgoła pracować. Pewnego poranku tedy, wszystko w mieście ustaje, życie zamiera, nie widać nigdzie ani ognia ani nawet dymu kominów; dwadzieścia tysięcy robotników zroi się, maszeruje ku zamkowi i jednem uderzeniem dłoni, zamki te w niwecz obraca, kruszy i rujnuje jak zeschły krzak leszczyny.
Pewien rycerz nazwiskiem Ramus, wybrał się w podróż z biskupem, po swoim powrocie przybywa a raczej staje na miejscu, na którem zdaje mu się był kiedyś zbudowany jego zamek — w przekonaniu że zabłądził, poczyna rozpatrywać się w całej okolicy ale nic podobnego nie widzi.
— Słowo daję, księże biskupie, woła, czy ja rzeczywiście śnię, czy marzę, czy też istotnie widzę co jest przedemną z całą przytomnością umysłu, przecież w tem miejscu stał i stać powinien mój dawny zamek, ale nie ma go tutaj dziś.
— Ach mój dobry Ramusie, odpowiada łagodnie biskup, któremu nie obcym był fakt zniknięcia niespodzianie owego zamku, nie gniewaj się wcale: z kamieni twego zamku kazałem zbudować klasztor — ale ty przez to nic nie tracisz.
Pomimo zapewnienia biskupa, rycerz wcale nie odzyskał już swojej własności.
Liege pod jednym względem tylko było nieszczęśliwem: było ono zbudowane na gruncie księżym, należącym do kościoła, i z tego też tytułu przez bullę papieską grunt mógł być oddany pierwszemu lepszemu, choćby ten wcale nie posiadał tytułu, ani nawet był w rzeczywistości biskupem — skoro miał upoważnienie do objęcia w posiadanie miasta i to aż nadto wystarczało.
Przywilej ten zdaje się przedstawia jako aluzję herb Stavelot, na którym wymalowany jest wilk, trzymający w ręku pastorał.
Otóż tedy tytuł biskupi dawał zarazem prawo na posiadanie miasta tutaj też jak w Gandawie wybór członków władzy był wówczas tylko ważny, gdy się zgadzał z wolą i usposobieniem biskupa.
Skoro się biskup rozgniewał, wyjeżdżał do Huy lub do Maestrich, który znajdował się na gruncie w części należącym do jurysdykcji biskupa, w części zaś do jurysdykcji księcia Brabantu — i zamykał w Liege tak kościoły jako i trybunały. Nieszczęśliwi mieszkańcy w ten sposób exkomunikowani, pozbawieni byli i nabożeństw i sprawiedliwości W ciągu dziesięciu lat Filip Dobry stał się panem Brabantu, Limburga i Namur. Te dwie prowincje i to miasto zajmowały się tym samym handlem i przemysłem co i Liege — to jest kowalstwem i kotlarstwem — stąd zrodziła się między nimi nienawiść.
W ciągu pół wieku dom książęcy pracował nad tem, aby doprowadzić do upadku miasto biskupie.
Trzydzieści lat, sługa, maruder i bezwarunkowy poddany Filipa Dobrego, był jego złym duchem a przytem biskupem miasta Liege — nazywał się on Jan Hainsberg.
Biskup uważał się za pana miasta, do tegoż samego miał pretensję i książę.
Liege wzburzyło się.
Biskup zażądał arcybiskupa na powiernika, na sędziego-arbitra.
Arcybiskup wydał wyrok na korzyść księcia burgundzkiego i miasto skazane zostało na zapłacenie 200 tysięcy florenów kary pieniężnej.
Liege domagało się odroczenia na pewien czas wypłaty i otrzymało je — wyrok arcybiskupa okazał się jak najzgubniejszym dla miasta a z drugiej strony zbogacił jego wroga.
Tymczasem książę Burgundzki, znajdując bez wątpienia że nie dość ma jeszcze władzy rozporządzalnej nad miastem, zmusił biskupa do rezygnacji i do wybrania na swoje miejsce młodego Ludwika de Bourbon.
Aby wybór taki miał legalne znaczenie, winien wychodzić z kapituły, której głową był książę, zanim jeszcze dom Burgundzki został panującym, ale kapituła odmówiła zatwierdzenia. Książę odniósł się do Papieża.
Papież wydał bullę mianującą Ludwika de Bourbon biskupem w Liege.
Nowy biskup, którego Walter-Scott w swoim romansie p. t. Quentin Durward robi zniedołężniałym starcem, był młodzianem mającym lat ośmnaście; był to uczeń szkoły w Louvain.
Odbył wjazd konno, w sukni barwy szkarłatnej i ubrany w kapelusz malutki nasunięty na ucho. Indutus veste rubra, hubens unum parvum pileum! Towarzyszyło mu przeszło 200 szlachty, a z obu jego stron jechał Burgundczyk. Rozgniewany niezbyt entuzjastycznem przyjęciem, Ludwik Burbon oddalił się do Huy.
Tam właśnie zadał aby mu przysłano należne pieniądze.
Liege, uważając nowego biskupa, za jakiś żart wesoły, nie tylko nie posłało mu zgoła pieniędzy, ale nadto odebrało mu podatek, jaki przypada biskupowi od piwa.
Biskup zamknął trybunały.
Właśnie było to w czasie, kiedy Ludwik XI zapragnął wywołać dywersję. Lud ciemiężony, wyzyskiwany, uciskany, gotów był w każdej chwili zrewoltować się.
W tymże samym czasie, jeden z potomków szlacheckich, ale niezbyt pewnego sposobu myślenia, wpisał się do cechu kowali, do którego wpisywali się najznakomitsi panowie — był to jednem słowem cech królewski.
Kowale nie posiadali się z radości, że na swem czele będą mieli szlachcica, arystokratę noszącego herb z trzech lilij, spodziewano się bowiem niewątpliwie wybuchu walki.
Raes sprowadził kilku księży i kazał im odprawić mszę na szczerem polu, ponieważ kościoły były zamknięte.
Tym sposobem zyskano obrządki religijne, pozostawało pozyskać jeszcze i wymiar sprawiedliwości.
Pewnego dnia kowale zapowiedzieli bastówkę.
— Dlaczego ogłaszacie bastówkę? — zapytuje ich jeden z miejscowych urzędników.
— Strejkujemy i będziemy strejkować dopóty, dopóki urzędnicy nie przywrócą nam na nowo trybunału.
— Niech cechy zagwarantują nam bezkarność za ten czyn, a przechylimy się do waszego żądania i przywrócimy trybunały.
Na trzydzieści dwa cechy, trzydzieści gwarantowało to, czego od nich żądano.
Raes tedy zaproponował sekwestrację dóbr biskupa.
Król Francji dał pierwszy przykład, było to właśnie w r. 1465, Ludwik XI zasekwestrował dobra należące do duchowieństwa.
W dniu 4 sierpnia zawiadomił on swoich dobrych przyjaciół w Liege, że z pomocą bożą odniósł zwycięstwo w Montlhery nad hrabią Charolais.
Wiadomość została przesłana przez rycerza Renarda, którego właśnie w tym celu jedynie pasowano na rycerza i przez mistrza Petrusa Judii, profesora prawa cywilnego.
Wiadomość tę przyjęto z takim entuzjazmem, że mieszkańcy Liege wystąpili zbrojnie i jedną wieś w Limburgu spalili.
Poczytywali się oni za niezwyciężonych, skoro król odniósł zwycięztwo i posłali nawet wezwanie księciu do Brukseli.
Wyzwanie opiewało na zniszczenie mieczem i ogniem.
— Dzięki wam, dzielni ludzie, mówili posłowie Ludwika XI, powrócimy do króla i powiemy mu, że wy jesteście temi mężami, którzy obiecują bardzo niewiele a bardzo dużo robią.
Ludwik XI zatem dopiął zamierzonego celu; Liege zrewoltowane zostało, i to właśnie w tym czasie, kiedy on nie mógł im przyjść z pomocą.
Miasto Dinant zwykło naśladować we wszystkim miasto Liege i towarzyszyć mu w każdej chwili, teraz je prawie uprzedziło.
Dinant miało nieprzyjaciela po drugiej stronie rzeki Meuse, dwa miasta rywale patrzyli na siebie oczami gniewu, tak jak miasta Semlin i Belgrad patrzą na siebie wrogo, przedzieleni rzeką Dunajem.
Tem nieprzyjaźnie usposobionem miastem było miasto Bouvignes, wieś właściwie mówiąc, ono to wyrabiało rywalizację handlową swemu sąsiadowi w hamernictwie i kotlarstwie, rywalizację taką samą, jaką robiły księgarnie belgijskie naszej literaturze od bardzo dawna.
W r. 1321, Bouvigne z ciekawości co się działo u jego sąsiada, zbudowało wieżycę nazwawszy ją Creve-Cour.
Dinant nie pozostało dłużnym w tym razie i nawzajem zbudowało wieżę Montorgueil.
Bouvigne widząc że się Dinant rewoltuje, poczęli bić pale w rzece Meuse, by tym sposobem ułatwić przejście hrabiemu Charolais, gdyby nadszedł z wojskiem.
Dinant dowiedziawszy się że Ludwik XI pobił Charolais pod Montlhery, tak przynajmniej o tej walce powszechnie głoszono, wystąpili z miasta mając na czele jednego z głównych naczelników cechu — człowiek ten nazwiskiem Conard le Chanteur, ciągnął za sobą manekin z herbami hrabiego Charolais z zawieszonym na szyi krzyżem świętego Andrzeja, to jest krzyżem herbowym Burgundji — później zaś zdjąwszy dzwonek z szyi krowie, zawiesił go na szyi manekina i począł wołać na całe gardło:
— Hej rozbójnicy! czy nie słyszycie jak was hrabia Charolais przyzywa. Chodźcie! chodźcie! król kazał go powiesić, jak to dobrze sami widzicie. Wszak dla was to rzecz obojętna, że nie będzie już waszym księciem, tylko przebrzydły bastard, syn naszego biskupa Hainsberga.
I wzajemnie ze strony miasta Bouvigne, mieszkańcy uwili manekin Ludwika XI i mieli zamiar zawiesiwszy mu sznur na szyi, posłać sąsiadom.
W trakcie tych wzajemnych szkalowań się, wszczęła się prawdziwa wieść o bitwie pod Montlhery, w której ani jedna ani druga strona nie mogła przypisywać sobie zwycięztwa — dalej dowiedziano się, że król jest w Paryżu, a hrabia wraz z książętami osaczają miasto.
Wielki zrobił się popłoch tak w Dinant jak i w Liege; wszyscy poczęli domagać się pokoju, dwa te miasta wysłały nawet deputacje do Brukselli wzywając do siebie hrabiego.
Dnia 13 listopada Dinant zostało zawiadomiony, że hrabia Charolais wylądowuje ze swoją artylerją w Mezieres, a ztamtąd ma stanąć nad rzeką Meuse. Wtedy to Dinant przywołało do siebie na pomoc Liege.
Padły bardzo obraźliwe wyrazy — nazywano hrabiego bastardem, synem księdza — wyrazy te były policzkiem hańby dla jego matki; dumna Portugalka, której krew Lancastrów płynęła w żyłach, zaprzysięgła się, że choćby ją kosztowało Bóg wie co, choćby nawet miała utracić dzisiejsze swe posiadłości, zrujnuje, zniesie z kretesem zuchwałe miasto.
Hrabia nie był wcale bastardem, lecz raczej był wnukiem bastarda; hrabia syn założyciela zakonu Złotego Runa, był przeznaczonym na wielkiego mistrza tegoż zakonu, nie mógł być pospolitym rycerzem maltańskim.
Stary Filip, ze swej strony, podrażniony przez księżniczkę i doprowadzony do najwyższego uniesienia, napisał do Karola, aby powrócił do Francji, grożąc mu przekleństwem ojcowskiem, jeżeli natychmiast nie spełni jego rozkazu.
Lecz nazwa „bastard* popłynęła niesiona jakby wichrem, daleko dostała się aż do Paryża, uderzyła się o jego mury, rażąc hrabiego w serce, skłonił się więc natychmiast do powrotu, nie potrzebował on wówczas ani rozkazu ojca, ani groźby matki.
Młody książę chciał przedewszystkiem skierować swoje wojska przeciwko Dinant — wszakże jego doradca, miał takiego i słuchał go zawsze, dał mu do zrozumienia, że przedewszystkiem należy załatwić się z miastem Liege; jeżeli to miasto zostanie wzięte i doprowadzone do posłuszeństwa, albo jeżeli zawrze się z nim stanowczy pokój, to w takim razie można będzie pobawić się z miastem Dinant, jak się bawi kot z myszą.
Rozpoczęto zatem układy z miastem Liege, ale pewna, ważna okoliczność przerwała takowe — Liege nie chciało miasto Dinant wystawić na niebezpieczeństwo, jakkolwiek hrabia zapewnił że w tym wypadku będzie się starał jak najłagodniej z niem postąpić.
Dnia 29 listopada na odgłos wymarszu wojsk burgundzkich, Liege przyobiecało pomoc miastu Dinant.
Co się tycze tego ostatniego, tu panował paniczny przestrach, oczekiwano z upragnieniem na przyrzeczoną solennie pomoc, ale pomoc nie przybywała.
Wysokie figury ze stanu kupieckiego w mieście mieli stosunki ze wszystkiemi firmami handlowemi wszystkich oniemal krajów, oni też zapragnęli koniecznie, nieodwołalnie zawarcia pokoju, choćby takowy nastąpił nawet na haniebnych warunkach.
Notable miejscowi wyrobili sobie pozwolenie do traktowania z hrabią, jakoteż udali się do niego w wielkiej deputacji.
Polecono im wyjednanie bezpieczeństwa dla miasta Dinant.
— Bądźcie spokojni, odpowiedziała deputacja.
Bezwątpienia radcy hrabiego, jak: Raulin, Humbercourt, Hugonnet, Carondelet, przedstawili dobrze sprawę tę Karolowi Straszliwemu, co przekonywało wszystkich zachowanie się tegoż w obec wprowadzonej deputacji, mówił on łagodnie, prawie słodko.
Zaprosił ich do obiadu; później przy deserze zaprowadził ich na ganek, skąd mogli przypatrzeć się jego armji — stało tam czterdzieści ośm tysięcy rycerzy strojnych w srebro, okrytych żelazem, nie wliczając w to jeszcze i piechoty.
Deputowani przypatrywali się pobladłszy, i gotowi byli na kolanach prosić go o miłosierdzie.
Książę uśmiechnął się.
— Miałem zawsze życzliwość dla mieszkańców miasta Liege, skoro pokój zostanie zawarty na nowo będę dla was żywił tę samą przyjaźń; ale powiedzieliście że wszyscy moi ludzie padli na polach Francji w czasie walki, i dla tego zmuszony byłem pokazać wam tę resztkę pozostałą.
Po tym widoku i po takiem przemówieniu niepozostawało nic innego deputowanym, jak podpisać traktat pokojowy — nieszczęśliwy pokój dla miasta Liege; taką on nosi nazwę w historji i rzeczywiście nazwa to bardzo odpowiednia.
Liege dobrowolną wyznaczyło sobie karę.
Przedewszystkiem zbudowało kościół, na wieczną pamięć swego żalu i swego posłuszeństwa; Liege uznało na wieczne czasy księcia i jego potomków, jako obrońców miasta t. j. poddało się ich władzy miecza; Liege zrzekło się prawnej jurysdykcji nad swemi sąsiadami a dwór biskupi pozbawiony został i pierścienia jako oznaki najwyższej władzy i prawa sądów; Liege obowiązane zostało do płacenia księciu 380 tysięcy florenów a hrabiemu 190,000 florenów; Liege zrzekło się związków z królem Ludwikiem XI i wydało jego listy i akta; zrzekło się również fortyfikowania miasta szczególniej od strony Hainaut; książę miał swobodne prawo przekraczania rzeki tam i napowrót, ile razy tego było mu potrzeba; za każdym razem wojskom jego miała być dostarczana wszelka żywność.
Na tych warunkach zawarty został traktat pokojowy między księciem a całym obszarem miasta Liege z okolicą, z wyłączeniem jednakże miasta Dinant, dalej tenże sam traktat obowiązywał cały obszar Liege z hrabią równie z wyłączeniem miasta Dinant.
Wyłączenie to zapowiadało, że Dinant czeka los bardzo smutny.
Traktat został podpisany na tych warunkach, ale chodziło tu o rzecz bardzo ważną, czy mieszkańcy Liege zgodzą, się na takowy i potwierdzą go.
W liczbie dygnitarzy podpisujących warunki pokoju, znajdowała się jedna osobistość wielce szanowana i lubiana od ludu, nazwiskiem Gilles de Mes; był to dawny przyjaciel Karola VII, pasowany na rycerza przez Ludwika XI, a który pierwszy dał znak do sprzeciwienia się władzy biskupiej. On to właśnie podjął się zawiadomić i zapoznać ludność z warunkami ułożonego i zawartego pokoju.
Otóż tedy przygotował się on przed czasem do wypowiedzenia mowy.
— Pokój jest zawarty, rzekł. Nie wydajemy nikogo; tylko niektórzy muszą się oddalić z miasta na pewien przeciąg czasu; pojadę z nimi i bodajbym nigdy was nie oglądał, jeżeli ich napowrót nie przyprowadzę.
— A Dinant! Dinant! zawołali wszyscy obecni jednogłośnie.
— Dinant mogłoby także mieć pokój, odpowiedział Gilles de Mes, ale samo się go zrzekła.
Było to kłamstwo oczewiste i wyraźne.
Dla tego wszyscy zawołali:
— Zdrajca! Handlarz krwią chrześcijańską.
Rzucono się na Gilles de Mes i oddano go sędziemu krajowemu, który jeszcze wówczas urzędował.
Ten w obec nadzwyczajnego rozdrażnienia ludności, nie mógł nic innego postanowić, jak tylko skazać go na śmierć.
Gilles de Mes nie oczekiwał zgoła takiej nagrody za swój czyn.
— Dobrzy ludzie, rzekł, zwracając się do tłumu, nie zabijajcie mnie! Pozwólcie mi żyć, bądź to w klasztorze, bądź w więzieniu. Dam sto złotych reńskich na każdy cech.
Sędzia, choć go skazał, również wniósł prośbę.
— Dobrzy ludzie, mówił w dalszym ciągu Gilles de Mes, błagam was, pozwólcie mi żyć, darujcie mi życie, a ja własnym kosztem sprawię armaty, które utraciliśmy.
Ale jeden z mieszczan zawołał:
— Dalej, niech pokończą rachunki z tym człowiekiem, który zdradził zaufanie obywateli i sprzedał krew chrześcijańską.
Nadaremnie wznosił prośby błagalne, kat trzema cięciami miecza ściął mu głowę, bo ręka mu drżała.
Poczem Liege schyliło pokornie głowę i przyjęło ów nieszczęśliwy pokój.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.