Kobieta, która niesie śmierć/Rozdział VI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Stanisław Antoni Wotowski
Tytuł Kobieta, która niesie śmierć
Podtytuł Powieść
Wydawca Księgarnia Popularna
Data wyd. 1937
Druk Zakłady Graficzne „Feniks“
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ VI
CO DALEJ?

Rychło znaleźli się w małym, ale niezwykle wykwintnie urządzonym apartamenciku Tamary, przy ulicy Hożej. Nie budząc służącej, wskazała Marliczowi, aby zaczekał na nią w saloniku, a sama udała się do sypialni.
Kiedy stamtąd wyszła po chwili, zdążyła się już przebrać, gdyż miast wieczorowej sukni, przyoblekała ją czerwona, jedwabna piżama, czyniąc jej sylwetkę jeszcze więcej wężową i jeszcze więcej kuszącą.
Usiadła obok Marlicza, na szerokim tapczanie, zarzuconym nieskończoną ilością poduszeczek i poduszek. Sięgnęła po papierosa ze srebrnego pudełka, ustawionego na małym stoliczku, znajdującym się obok tapczanu, zapaliła go i w milczeniu kilkakrotnie zaciągnęła się dymem.
Teraz dopiero, widać było, że rozważa ogrom katastrofy jaka ją spotkała. Tyle subtelnych intryg, które spełzły na niczem, daremna podróż do Wilna, kto wie, może daremnie przelana krew? A już sądziła że będzie żoną bogatego dyrektora Kuzunowa, już sądziła że raz na zawsze ułoży sobie życie, że skończą się bezpowrotnie awanturnicze przygody i wieczna pogoń za złotem.
Wszystko trzeba zaczynać od początku.
Jakby z rozgoryczeniem spojrzała na Marlicza, mimowolnego sprawcę nieszczęścia. Lecz, na cóż przydałoby się czynić mu teraz wyrzuty, szczególniej, gdy na przyszłość mógł jej być pożyteczny.
Doskonale rozumiał, co się dzieje w duszy pięknej kobiety, a choć nie mniej ucierpiał sam, czuł się winnym. Lecz, z tym uczuciem łączyły się i inne. Gdy Kuzunow z nią zerwał, będzie należała do niego.
— Tak! — wymówiła po chwili, pierwsza przerywając ciszę i nawiązując do ich poprzedniej rozmowy na ulicy. — Nie będziemy mogli tu pozostać...
— Sądzisz? — bąknął.
— Nie będziemy mogli! — powtórzyła, obrzucając spojrzeniem jakby pełnym żalu urządzenie wykwintnego saloniku, z którym zamierzała się rozstać. — Musimy wyjechać. Ja właściwie... Po podobnym skandalu, nigdzie nie będę mogła się pokazać! Już przed tym, rozpowszechniano przeróżne plotki na mój temat a obecnie? Kuzunow ma długie ręce, będzie się mścił...
— Czyżby?
— Jestem przekonana! Znam go dobrze. Gotów zwrócić uwagę policji na wypadek w Wilnie!
Marlicz zbladł.
— Będzie się obawiał kompromitacji!
— Może! Zresztą nic nie udowodni! Drangiel — wymówiła z zawziętością — przecież sam odebrał sobie życie! W każdym razie, moglibyśmy być narażeni na policyjne dochodzenie, a tego lepiej uniknąć! Nie chcę być zamieszana w nowy, nieprzyjemny proces!
— A żeby wszyscy diabli porwali tego przeklętego Mongajłłę — zawołał z wybuchem gniewu. — Czyż mogłem kiedy przypuścić że przez tego dziada rozbije się wszystko! Po co się z nim wdawałem?
Wzruszyła ramionami.
— Raz ci już powiedziałam, że nie należy myśleć o tym co się stało i co się nie odstanie, a o tym, jak postąpić obecnie. Na przyszłość będziesz miał naukę, żeby z nieznajomymi nie zawierać zbytecznych przyjaźni, bo to pociąga nieobliczalne konsekwencje. Ale, pozostawmy w spokoju Mongajłłę. Powtarzam, musimy jaknajprędzej opuścić Warszawę w ciągu najbliższych dni. Gotowa jestem sprzedać za grosze wszystko, co posiadam, byle wyjechać jaknajprędzej.
Znów popatrzyła melancholijnie na luksusowe, stylowe meble, kosztowne dywany i obrazy, zdobiące salonik, a zakupione przez Kuzunowa.
— Dokąd zamierzasz wyjechać?
— Przecież nie pozostanę w kraju. Plotka rychło dotrze tu wszędzie i uniemożliwi wszelkie zamiary. Należy wyjechać zagranicę. Tylko tam są ludzie bogaci, a ja nie zrezygnowałam jeszcze ze zdobycia majątku. Tutaj go nie zdobędę i nie nawinie mi się drugi Kuzunow. A ja nie umiem się ograniczać. Kocham złoto, kocham to wszystko, co w życiu pieniądz może zapewnić.
Drgnął. To, co szczerze wyrwało się teraz z ust Tamary, napełniło go mimowolnym lękiem i nie rozumiał w tym wszystkim dobrze swojej roli.
— Ty pojedziesz? — szepnął — A ja...
— Pojedziemy razem! Czy władasz francuskim?
— Zupełnie biegle! — odparł, gdyż mówił poprawnie w tym języku. — Ale jakże mogę z tobą pojechać, kiedy nie mam grosza.
— Mam trochę pieniędzy..
— Tamaro!...
— Pozostało mi jakieś osiem tysięcy złotych — poczęła obliczać, nie zwróciwszy uwagi na jego wykrzyknik. — Miałabym więcej, ale — tu urwała, nie chcąc wspominać, że oddała Marliczowi dwa i pół tysiąca, które w gruncie nie przyniosły jej żadnej korzyści. — Mniejsza z tym... Więc osiem tysięcy. — O ile dodać do tego, to co otrzymam ze sprzedaży rzeczy, zapewne kilka tysięcy, bo są to przedmioty w każdym razie wartościowe, nawet gdyby je sprzedać za połowę ceny, sądzę, że zbiorę około dwunastu tysięcy! To wystarczy nam, na początku, zagranicą.
— Ależ, Tamaro! — powtórzył. — Przecież nie mogę jechać za twoje pieniądze!
— Głupi jesteś! — raptem pochyliła się do niego i pocałowała go w policzek.. — Naprawdę jesteś głupi.
— Posłuchaj! — wysuwał nowe zastrzeżenia. — Dwanaście tysięcy, suma wcale ładna i trudno ją zdobyć. Lecz, zagranicą, gdy nie będę zarabiał, rozejdzie się prędko. Co poczniemy? Nie chcę ci być ciężarem.
Uśmiechnęła się, jakby w swej głowie miała już ułożony gotowy plan..
— Nie będziesz mi ciężarem. I na ciebie mam swoje zamiary.
— Zamiary?
— Dopomożesz mi w pewnej sprawie!
— Ja, dopomogę?
— Tak! Tylko ślepo musisz mi ufać, ślepo wykonywać, czego zażądam...
— Ależ...
— Widzisz! — poczęła tłumaczyć. — Nie udała się z Kuzunowem, zaczniemy gdzie indziej od początku. Powiedziałam ci już, że kocham dobrobyt i muszę zdobyć majątek. Chcesz go zdobyć razem ze mną i na zawsze pozostać przy mnie? Ja będę z tobą całkowicie szczera — tu jej zielone oczy spoczęły nagle na wzorach dywanu, jakby nie chciała się przed nim zdradzić czymkolwiek wzrokiem — nie powiem, żebym kochała się już w tobie bezgranicznie, ale czuję, że mogę się zakochać. (Powtarzała mniej więcej to samo, co raz już z jej ust słyszał w Wilnie) — W każdym razie, podobasz mi się bardzo i wolę z tobą iść przez życie, niż z kim innym, gdyż złączyły nas ubiegłe wypadki. A potrzebny mi jest mężczyzna, na którym mogłabym się oprzeć i który byłby mi całkowicie oddany. Teraz rozumiesz, na co liczę z twojej strony...?
Gdyby Marlicz był przenikliwy, powinien był zrozumieć, że jeśli Tamara proponuje mu wspólny wyjazd za granicę i to w dodatku za jej pieniądze, nowa ta wyprawa może się stać dla niego wysoce niebezpieczna.
Każdy inny pojąłby, że skoro rozwiały się projekty z Kuzunowem, pragnie ona momentalnie gdzie indziej zarzucić swe sieci i że do tego potrzebny jej jest oddany wspólnik. Wszak wspomniała wyraźnie, że ma już w swej głowie pewien plan i jeśli chciała wyjechać, to na grunt z góry przygotowany. Zrozumiałby to każdy, na miejscu Marlicza, ale, jak już zdążyliśmy się przekonać, był on życiowo niewyrobiony i naiwny. Poza tym zakochany w Tamarze i jak każdy zakochany, ślepy.
Mimo wszystko, zagrały w nim jednak resztki ostrożności.
— Więc dlatego — zapytał — chcesz mnie zabrać ze sobą zagranicę, że przeznaczasz mi pewną rolę?
— Pewnie! — wyrwało się jej mimowoli.
— Jakaż to będzie rola?
— Zbyt wcześnie o tym mówić! Dowiesz się w swoim czasie...
— W każdym razie... Znasz tam kogoś? Pragniesz przeprowadzić pewne sprawy?
— Napewno nie jadę dla własnej przyjemności. Jeśli chcesz wiedzieć koniecznie, to zaledwie przed kilku miesiącami powróciłam z zagranicy, gdzie miałam pewną poważną sprawę i wówczas nawinął mi się Kuzunow. Uważałam, małżeństwo z nim za daleko lepsze i pewniejsze, niż to, o czym ci wspominam, ale obecnie nie mam wyboru. Przyznaję, jest to sprawa dość trudna i niebezpieczna, ale pachnie setkami tysięcy i jestem przekonana, że ją pomyślnie załatwimy.
— Niebezpieczna?
— Tak! Chyba nie jesteś tchórzem? Masz dobry wygląd — taksowała go teraz, a w jej wzroku nie było cienia miłości, raczej kupieckie wyrachowanie — umiesz się znaleźć w towarzystwie, poza tym będziesz tylko to robił, co ci wskażę.
— Tamaro! — zawołał. — Czemuż czynisz z tego taką tajemnicę? Czemu nie powiesz szczerze, a co chodzi? Może będzie to coś...
— Na co nie mógłbyś się zgodzić?
— Tak! — wyrwało mu się szczerze — tak, chociażby ta historia w Wilnie! Przyznaję, lękam się krwi!
Oczy pięknej Tamary podniosły się na Marlicza i zapłonął w nich gniew.
— O czym wspominasz? — syknęła. — Przypuszczasz, że to ja zastrzeliłam Drangla? Jak śmiesz?!
— Ależ — zawołał przestraszony — wcale tego nie miałem na myśli! Tylko...
— Tylko — powtórzyła z ironią, — ponieważ wspomniałam, że grozi niebezpieczeństwo, już się cofasz i wysuwasz zastrzeżenia. Więc, wybieraj sobie: czy chcesz jechać ze mną i być panem, czy tu pozostać, jako bezrobotny inteligent, bo przecież Kuzunow wyrzuci cię z banku i rychło na robotach publicznych kopać kartofle?
— Tamaro!
Do systemu demonicznej kobiety, należało, wnet po brutalnie rzuconych słowach, przejść do udanej miłości. Zresztą, tak już z nim postąpiła kilkakrotnie.
— Głupcze! — wymówiła, zupełnie innym tonem. — Po cóż doprowadzać do podobnych scen? Czyż ci robię wymówki, że przez twoją lekkomyślność straciłam Kuzunowa? Że obecnie wszystko muszę zaczynać od początku? Nie robię tego, gdyż wiem, że stało się to wbrew twej woli. Ale, ty miej charakter! Nienawidzę mężczyzn słabych i niezdecydowanych. A jeśli tak będziesz postępował, rychło rozczaruję się w tobie...
Przy tych słowach, niby przypadkowo rozchyliła się piżama Tamary i wyjrzało z pod niej, niczem z marmuru wykute jej ciało.
— Nie! — wykrzyknął, pożerając ją wzrokiem i wspominając szaloną noc, spędzoną w jej objęciach w Wilnie. — Za żadne skarby nie chcę cię stracić. Gotów jestem dla ciebie wszystko uczynić, stale czynić będę czego tylko zażądasz!
Rozumiała doskonale, co się z nim działo.
— Pocóż — wyrzekła z uśmiechem — czas tracić w takim razie na próżne słowa! Słuchaj mnie się stale, a wszystko będzie dobrze! Chodźmy teraz do sypialni, gdyż godzina już późna a jutro poważna praca cię czeka...
Powstała z tapczanu i przeciągnęła się kusząco.
Marlicz spowrotem był jej niewolnikiem. Tak samo, jak wtedy gdy niszczył papiery i uczyła go mówić z Kuzunowem. Tylko niewiadomo dlaczego w jego pamięci stanęła dawno przeczytana historia o egipskiej królowej Kleopatrze. Przepiękna Kleopatra chętnie zgadzała się należeć do tych, którzy jej pożądali, ale pod warunkiem że za jedną noc rozkoszy zapłacą życiem, aby nikt chwalić się później nie mógł, że spoczywał w ramionach królowej. I wielu znajdywało się takich, którzy godzili się na ten warunek, wiedząc, że nazajutrz zrana wypiją czarę, zawierającą truciznę podaną przez królewską kochankę.
Historia ta przypomniała mu się nagle a serce jego ogarnęło złe przeczucie, czy za cenę podobnej nocy nie zgadza się na rzeczy, które mogą go zaprowadzić bardzo daleko.
Wnet jednak, otrząsnął się z niemiłego wspomnienia. — Tamara nie jest Kleopatrą! — pomyślał — a ja jestem głupcem! Iluż na moim miejscu, zgodziłoby się ślepo pójść za nią! Musi mnie kochać, skoro zabiera mnie ze sobą, a jeśli zaproponuje coś takiego, czego nie będę mógł wykonać, zawsze będzie czas się cofnąć!
Niestety nie pamiętał czy nie chciał pamiętać, że w podobny sposób uspakajał swe sumienie w Wilnie i że kosztowało go to utratę posady złączoną z wykolejeniem. Nie pamiętał, a gdy powstał z miejsca, aby podążyć za Tamarą do sypialni, tylko zapytał:
— Dokąd pojedziemy?
— Do Paryża! — odparła. — A jeśli tam nie zastanę tego, o kim wspomniałam, to dalej... do Nizzy...
— Do Paryża — Nizzy...
— Tak! Dam ci pieniądze, musisz się zająć przygotowaniami do wyjazdu. Ja przez ten czas zlikwiduję mieszkanie i postaram się jaknajwięcej sprzedać rzeczy.
— Dobrze!
— Musimy wyjechać jaknajprędzej, bo Kuzunow... — tu urwała, a na jej twarzy odbił się pewien lęk, że dyrektor może pokrzyżować te zamiary.
Znikli w sypialni.
Tymczasem Kuzunow, powróciwszy do domu, ofuknął, chyba pierwszy raz w życiu lokaja, który uprzejmie zapytywał, czy mu czego nie trzeba, po czym, — zamknąwszy się w swoim gabinecie, długo nerwowymi krokami chodził po pokoju.
Wreszcie opadł na fotel.
A wówczas, nikt nie poznałby w tym, w przeciągu godziny postarzałym mężczyźnie, siedzącym nieruchomo, z błędnym, utkwionym przed siebie wzrokiem, zazwyczaj sztywnego i opanowanego Kuzunowa, który jeszcze niedawno na ulicy ironicznie żegnał Tamarę.
— Łajdaczka! — szepnął. — I on łotr skończony... żeby mnie tak podejść, tak oszukać...
Ale w tonie głosu nie przebijał gniew, ani chęć zemsty, której tak obawiała się Tamara, raczej rozżalenie. Wzrok Kuzunowa biegł mimowolnie ku wielkiej fotografii, w kosztownej ramie, ustawionej na biurku, na której widniała piękna kobieta, w balowej sukni, uśmiechnięta kusząco.
— Tamaro! — z jego piersi wydarł się głuchy jęk, a oczy, które nigdy jeszcze nie płakały, przesłoniła mgła. — Dlaczegoś to zrobiła? Przecież, gdybym się dowiedział rzeczy najgorszych, jeszcze darowałbym ci wszystko...
Patrzył na wizerunek przez chwilę, po czym cicho dodał:
— Jak ja nisko upadłem! Ja ją jeszcze kocham...
Mimowoli ręka Kuzunowa podniosła się do telefonicznego aparatu, jakby chciał pochwycić za słuchawkę.
— Nie! — otrząsnął się nagle. — Nie odezwę się do niej! Powiadają, że miłość zabija ambicję... Ja miałbym ją prosić o przebaczenie? Wolę co innego...



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Stanisław Antoni Wotowski.