Król świata (Ossendowski, 1925)

<<< Dane tekstu >>>
Autor Ferdynand Ossendowski
Tytuł Król świata
Podtytuł (Szkic)
Pochodzenie Po szerokim świecie
Wydawca Ignacy Płażewski
Data wyd. 1925
Druk Zakł. Graficzne B. Wierzbicki i S-ka
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
KRÓL ŚWIATA.
(Szkic).

W r. 1901 byłem na Bajkalskiem jeziorze na Syberji, gdzie zwiedzałem z polecenia rządu rosyjskiego niektóre pokłady pożytecznych minerałów. Podczas tej podróży w dwuch miejscach słyszałem od Buriatów i Tunguzów, — tych koczowników i myśliwców mongolskich, cały szereg podań. Z nich uderzyła mnie wtedy legenda, którą słyszałem około przylądka Szamanów i w jaskiniach w górach Khamar-Daban, a która głosiła o podziemnem państwie Magów i o panującym w nim Królu Świata.
Pamiętam, że wykorzystałem te słyszane legendy w feljetonach, drukowanych w pismach, lecz później, przeniósłszy się na stałe do Petersburga, zapomniałem o nich zupełnie.
Nagle legenda o Królu Świata odżyła. Było to w roku 1920 i 1921, gdy odbywałem swoją niezwykłą i niebezpieczną podróż-ucieczkę z Sowieckiej Rosji przez Syberję i Środkową Azję, którą przeciąłem w warunkach bardzo ciężkich od gór Sajańskich do obwodu Koko-Nor w kierunku północno-południowym i od obwodu Kobdo na zachodzie, aż do brzegów Pacyfiku — na wschodzie.
Opisałem tę podróż i swoje obserwacje z dziedziny folkloru w książce „Bêtes, Hommes et Dieux“. [Paris 1924, Librairie Plon-Nourrit]. Książka ta narobiła dużo szumu i wznieciła przeciwko sobie energiczną walkę, prowadzoną przez rząd Sowiecki za pomocą cudzoziemskich sojuszników: p. p. Swen Hedina, d-ra Montandon i innych.
Cała ta pseudo-naukowa kampanja przeciwko mojej książce, nie mającej charakteru „naukowości“, była tak wyraźnie tendencyjna, że nie trudno mi było dowieść, kto stał poza plecami moich oponentów. Zresztą dalsze wypadki, jak naprzykład, skazanie p. Montandon do więzienia za oszczerstwo, dopuszczone względem redaktora „Gazette de Lautanne“ na rozkaz bolszewickich agentów w Szwajcarji, dowiodły tego w całej pełni.
Jednak podczas tej polemiki, zresztą jednostronnej, wyłoniła się jedna okoliczność, która już obecnie zatacza coraz szersze koła zainteresowanych osób, a szczególnie powinna obchodzić teozofów.
Moi przeciwnicy powątpiewają co do autentyczności legendy o podziemnem państwie twierdząc, iż w r. 1881 została wydana książka francuskiego teozofa p. Saint-Yves d‘Alveydre, który, nigdy nie będąc w Azji, tę legendę opowiedział ze zdumiewającemi szczegółami, z których pewna część odpowiada moim opisom tej tajemniczej krainy. To oświadczenie bardzo mnie zaciekawiło. Słyszałem tę legendę od niepiśmiennych chłopów rosyjskich, mieszkających na pograniczu Mongolji, od pastuchów, kapłanów i książąt mongolskich, a więc nie mogłem przepuszczać, iż opowiadają mi bajkę, zmyśloną przez francuskiego teozofa. Mam listy kilku osób, które podobnie jak ja, słyszeli tę samą legendę w Mongolji od tubylców, a sami, również jak i ja, nigdy nic o St. Yves d‘Alveydre nie wiedzieli.
Zmuszony byłem przestudjować dzieło francuskiego teozofa. Istotnie posiada dużo informacyj, zgodnych z podanemi przeze mnie, posiada też takie, o których ja w Azji nie słyszałem, nie posiada również niektórych szczegółów, słyszanych na miejscu przeze mnie. Jednak przestudiowanie tej książki dało mi możność zrozumienia, skąd St. Yves zaczerpnął tę legendę. Otóż najpierw — dowiedziałem się, że posądzano autora o plagjat innego teozofa — Olivet‘a, powtóre — St. Yves niezawodnie opowiedział legendę ze słów jakiegoś Azjaty, a mógł to uczynić, gdyż jego nauczycielem sanskrytu i historji Azji był hindus-książe Hardjij Seharipf i po trzecie — St. Yves wskazuje źródła hinduskie etc., w których mógł znaleźć ślady tej legendy.
Tak się przedstawiała ta formalna strona kwestji, która naturalnie odrzuca od St. Yves oskarżenie o „zmyślenie“ tej legendy, a mnie od powtarzania tej rzekomo „zmyślonej bajki“, którą mogłem słyszeć i istotnie słyszałem w Azji.
Pozostaje teraz strona teoretyczna, nadzwyczaj zajmująca i zasługująca na bliższe jej poznanie.
Na brzegach rzeki Amył w południowej Syberji, w pobliżu granicy mongolskiej, spotykałem sporo starych kurhanów. Rosyjscy chłopi z tego powodu opowiedzieli mi, że „bardzo dawno“ tubylcy zostali napadnięci przez hordy, wyłaniające się z głębin kontynentu. Część ich zaczęła posuwać się na północ, znacząc swoją drogę mogiłami, część zaś, przeważnie ze starców złożona, przez kurhany weszła w podziemia, gdzie panuje „Król Świata“. Przekroczywszy granicę Mongolji, w górach Ułan-Tajga mongoł-przewodnik pokazał mi jaskinię, która miała być wejściem do podziemnej krainy, którą mój rozmówca nazywał „Aharty“. W ciągu mej długiej podróży słyszałem w klasztorach buddyjskich, w namiotach książąt i w pałacu arcykapłana buddyjsko-lamaickiego — Żywego Buddhy w Urdze (Ourga), stolicy zewnętrznej Mongolji, dużo szczegółów o tej tajemniczej podziemnej krainie.
Pozwolę sobie streścić w głównych zarysach obraz tego mistycznego państwa.
Państwo Aharty (St. Yves nazywa go Aghartha) mieści się w podziemnych kawernach i szczelinach, które się ciągną pod wszystkiemu kontynentami i oceanami, łącząc się wzajemnie. Przed tysiącami wieków Rama, widząc, iż na ziemi zapanowały złe duchy, zebrał najbardziej czystych i miłych Bogu ludzi, wprowadził ich w znane mu podziemia, nauczył magji i, dawszy im idealny ustrój socjalny, wykluczający wszelkie grzechy i zbrodnie, założył państwo Aharty. Z biegiem czasu magiczna wiedza doszła do szczytu. Wielcy wtajemniczeni pandita i goro (horos, huru, guru) wykryli prawa nieśmiertelności, przenoszenia się na inne planety, do krainy podziemnego ognia, ujarzmili duchy wody i powietrza, założyli gospodarkę rolną i hodowlę dziwnych zwierząt, nie znanych na powierzchni ziemi, wynaleźli sposoby komunikacji z najdalszemi zakątkami swego państwa, które obejmowały też podziemia Ameryki i Afryki. Ten ostatni punkt zaciekawił mnie bardzo i wkrótce, ku wielkiemu memu zdumieniu, jeden z wysokich lamów w klasztorze Zain opowiedział mi o południowej Ameryce, a były to informacje, dotyczące mniej więcej starożytnej kultury peruwjańskiej i epoki Azteków i Inków.
W Aharty panuje Król Świata czyli Brahytma, obierany z pośród żyjących na ziemi wtajemniczonych. Jest to najwyższy Mag, który dzieli swoją potęgę pomiędzy dwoma osobnikami — Mahanga i Mahytma; a ta trójca nie tylko kieruje swem państwem, liczącem obecnie miljony ludności, lecz przesądza losy ludzkości, na co posiada prawo, nadane jej od Najwyższego Bóstwa, przed obliczem którego w pewne okresy misterji staje Brahytma.
Król Świata kilkakrotnie zjawiał się na ziemi, pouczał i czynił przepowiednie, jedną z których przytaczam w swej cytowanej wyżej książce. Niektórzy ludzie, zaczynając od Buddhy-Sakya Muni, zagłębiali się do Aharty i osobiście znam jednego lamę, który twierdzi, iż zwiedził tę mistyczną krainę. Jednak z biegiem czasu do Aharty zakradł się duch rewolucji, powstała walka, zakończona zwycięstwem Króla Świata, zgładzeniem całych szczepów i wypędzeniem innych z granic państwa Magów. Do tych wygnańców należą cyganie, tungusi, óroczoni i inni szamaniści, którzy przynieśli na ziemię niektóre magiczna sekrety Aharty, jako to: sztukę wróżbiarstwa, jasnowidzenia, wywoływania dusz zmarłych, zaklęć etc.
Moi przeciwnicy twierdzą, że słowa Agartha lub Aharty nie istnieją w żadnem azjatyckiem narzeczu. Zniewoliło mnie to do pewnych poszukiwań w tym kierunku. Otóż znalazłem w granicach tego obwodu, gdzie mi wskazywano wejście do Aharty, grzbiet górski Agarta Ołu, a potem na półwyspie Indo-Chińskim, około grzbietu Goro istnieje miasteczko Agartela, drugie tejże nazwy dalej na południe w prowincji Tipperach. To ostatnie geograficzne położenie doskonale się łączy z opowieścią, iż „Król Świata“ zjawiał się pewnego razu na białym słoniu; to zwierzę przed 50 laty było dość pospolite na półwyspie Indo-Chińskim. Z rozmów z kapłanami lamaickimi w Urdze wywnioskowałem, iż wierzą oni w istnienie pism, które posyła „Król Świata“ w pewne ważne momenty do dostojników buddyzmu: Dalaj Lamy, Taszi Lamy i Żywego Buddhy i że w najbardziej niebezpieczny dla ludzkości okres Król Świata z całą swoją potęgą magiczną i swymi bojownikami zjawi się na ziemi dla walki ostatecznej ze złemi siłami. Opowiadano mi, że Dalaj Lama posyłał specjalne poselstwa do Aharty, a antybolszewicki wódz, buddysta baron Ungern wysłał w r. 1920 swego posła na poszukiwanie „Króla Świata“, z którym zamierzał zawrzeć sojusz dla walki z komunizmem, groźnym wrogiem współczesnej ludzkości. Nic nie wiem o losie tego dziwnego, chimerycznego poselstwa, chociaż samego posła, mongolskiego księcia Puncyg, spotkałem w pobliżu południowych odnóg grzbietu Nań Szań.
Mam pewne przypuszczenie, że biuro propagandy bolszewickiej w Turkiestanie też posyłało ekspedycję na poszukiwanie „Króla Świata“. Było to w pierwszej połowie 1921 r., a miejscem poszukiwań była indyjsko-afrykańska granica.
Rozmyślając nad tą tajemniczą legendą, na podstawie pewnych spostrzeżeń i oznak przyszedłem do wniosku, że legenda ta nie jest zbyt dawnego pochodzenia. Byłem przekonany, i myśl tę wyraziłem w swoim odczycie, poświęconym temu zagadnieniu, że idea Aharty ma wszelkie cechy „spekulacji politycznej“. Objaśnię, co chcę przez to powiedzieć.
Przeżywamy obecnie okres przebudzenia się Azji, a odgłosy tego zjawiska odczuwamy w Afryce i w morskich kolonjach rasy białej. Jednak Azja jest rozszarpana przez spory religijne, kastowość, anarchję i wrogość jednych ludów azjatyckich do drugich. Azja nie posiada jednego, ogólnie przyznanego wodza. Takim wodzem może się stać wyłącznie postać mistyczna. Może nią być „Król Świata“, który pewnego dnia zjawi się z nieznanej i, nawiasem mówiąc, nieistniejącej Aharty i przemówienie do umysłów i serc Azjatów, prowadząc ich na nowe drogi ich historji.
Tak myślałem. Jednak stała się znowu rzecz dziwna.
W sprawie Aharty, broniąc mnie przy tej sposobności od zarzutów moich, nie bardzo w tej kwestji obznajmionych oponentów, wystąpił jeden z najsłynniejszych autorytetów w zakresie tych kwestyj. Jest nim René Guénon, profesor hinduizmu, autor słynnych dzieł: „L‘introduction aux doctrines hindoues“, „Orient et Occident“ etc. W Nr. 12-m wychodzącego w Rzymie miesięcznika „Atanòr“ (grudzień 1924) umieścił p. René Guénon artykuł „Il Re del Mondo“. W swojej dość obszernej, ściśle dokumentowanej rozprawie francuski uczony dowodzi, że pojęcie o Agartha i tajemniczym Brahathma znajduje się w literaturze hinduskiej, a wskazywane przeze mnie pewne daty chronologiczne odpowiadają znanym w historji hinduizmu okresom, mianowicie epoce Manu oraz Kali-Yuga, czyli „czarnego weku“, znajduje historyczne usprawiedliwienie słyszanych przeze mnie opowieści o pierwszym Goro, o trójcy, panującej w podziemnej krainie etc., wyrażając wreszcie domysł, że w jaskiniach i podziemiach Azji i Ameryki mogły z dawnych czasów utrzymać się pewne tajne organizacje wtajemniczonych, mówiąc, że te organizacje posiadały klucz „Przedwiecznego Logosu“, trzymany w tajemnicy w głównym ośrodku wtajemniczonych, w ośrodku „niedostępnym“, czyli po sanskrycku — Agartha. Europa posiadała w wiekach średnich łączność z tym ośrodkiem, lecz z biegiem czasu nić ta została zerwana. Nastąpiło to ostatecznie, gdy znikł order Róży i Krzyża i gdy wielcy mistrzowie orderu przenieśli się po wojnie trzydziestoletniej do Azji.
„Od tej pory — pisze p. R. Guénon — tajemna wiedza nie jest strzeżona przez żadną organizację zachodnią. Swedenborg twierdzi, że „straconego słowa“ należy szukać obecnie śród mędrców Tybetu i Mongolji, zaś Anna-Katarzyna Emmerich ma widzenie tajemniczej góry proroków, która wznosi się, według niej, w tych samych stronach“.
W ten sposób przypadkowo słyszane przeze mnie opowiadania w Mongolji stały się niejako przyczyną nowych poszukiwań wielkiej, tajemniczej organizacji, o czem, naturalnie, nigdy nie mogłem nawet myśleć. Gdy teraz, w kilka lat po napisaniu wspomnianej powyżej mojej książki, przestudjowałem niektóre materjały, dotyczące Azji, i gdy nieraz myśl moja powracała do tajemniczej Aharty (Agartha), — składać się we mnie zaczyna pewna hipoteza, prawie całkowicie odrębna od poglądów czysto teozoficznych. Hipoteza ta nabrała żywszych barw po skończonej obecnie podróży mojej po Afryce Północnej. Nie znalazłem tam śladów Aharty, ale, kto wie? znalazłem być może coś starszego od Aharty, a takiego, co zrodziło tę tajemnicę.
Chcę mówić o Atlantydzie, tym prawie zupełnie zaginionym kontynencie, zaludnionym przez rasę czerwoną, która doszła do wielkiego poznania wiedzy magicznej, czyli jawnych i obecnie ukrytych sił natury i ducha ludzkiego. Część magów Atlantydy ukryła się w Egipcie, gdzie w tajnikach i podziemiach piramid i świątyń zazdrośnie strzegła wielkiej tajemnicy wiedzy, obawiając się, aby źli ludzie nie zmienili jej w narzędzie klęski, jak to raz już miało miejsce w samej Atlantydzie. Atlanci mieli, podobno, swe kolonje w Azji i Ameryce, stanowiących wtedy ogólny kontynent. Do tych kolonij przynieśli ze sobą swoją wiedzę magów, która przechowała się w niedostępnych zakątkach Indji, w klasztorze Taszi-Lumpo w Tybecie, a może w dziesiątkach innych miejsc — naprzykład w podziemiach klasztornych Indji i Tybetu, w lochach pagód na Hindusie i Gangesie, w Sjamie, Kambodży, Laosie, w jaskiniach lamaickich i brahmińskich pustelników, w podziemnych miastach Meksyku i Peru i w wielu innych miejscach. Myślę, że powiązanie i połączenie tych dwóch tajemniczych kwestyj Atlantydy i Agartha pomoże do rozwiązania bądź co bądź porywającej wyobraźnię zagadki, a być może, będzie to miało w naszej niespodziewanej, brzemiennej w wypadki dobie wielkie znaczenie ogólnoludzkie ponieważ ma rację p. René Guénon, pisząc na zakończenie swego artykułu w „Atanòr“:
„Obecnie zdarzenia następują po sobie z taką szybkością, że wiele rzeczy, których powody nie objawiają się tymczasem bezpośrednio, mogłoby znaleźć, i to o wiele prędzej, niżby się zdawało, zastosowanie zgoła nieprzewidywane“.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Ferdynand Ossendowski.