<<< Dane tekstu >>>
Autor Janusz Korczak
Tytuł Król Maciuś Pierwszy
Wydawca Towarzystwo Wydawnicze w Warszawie
Data wyd. 1923
Druk Drukarnia Naukowa w Warszawie
Miejsce wyd. Warszawa — Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Czyta Małgorzata Wojciechowska

Tymczasem ministrowie Maciusia opracowali całą konstytucję i czekają.
Czekają, czekają, a Maciuś nie wraca i nie wraca. Gdzie się podział, nie wiadomo. Okrętem dojechał do Afryki, koleją jechał aż do ostatniej osady murzyńskiej koło pustyni. Mieszkali w namiotach, i oficer białego garnizonu rozmawiał z nimi. Potem przyjechały wielbłądy od króla ludożerców, ale dalej nikt nic nie wiedział.
Aż tu przychodzi telegram, że król Maciuś żyje, że już wsiadł na okręt i wraca do domu.
— Jak się Maciusiowi wszystko udaje — mówili z zazdrością zagraniczni królowie.
— Szczęśliwy ten Maciuś — mówili ministrowie i ciężko wzdychali, bo myśleli, że jeśli im było trudno poradzić sobie z Maciusiem, kiedy wrócił z wojny, to ile trudniej będzie teraz, kiedy wraca z kraju ludożerców.
— Jak wrócił z wojny, to nas do kozy wsadził, a teraz, kto wie czego się tam nauczył: jeszcze nas pozjada.
Maciuś wracał bardzo wesoły, że mu się podróż tak udała. Opalił się na słońcu, urósł, miał doskonały apetyt i nie wiedząc, co mówili między sobą ministrowie, postanowił sobie zażartować.
Jak się zebrali na królewską naradę, król Maciuś pyta się:
— Czy koleje już naprawione?
— Naprawione — mówi minister.
— To dobrze, bo inaczej byłbym pana kazał ugotować w krokodylowym sosie.
— A nowych fabryk dużo zbudowano?
— Dużo — mówi minister przemysłu.
— To dobrze, bo jak nie, tobym zrobił z pana nadziewaną bananami pieczeń.
Ministrowie takie mieli przestraszone miny, że Maciuś wybuchnął śmiechem.
— Panowie — mówi Maciuś — nie bójcie się mnie wcale. Nietylko ja sam nie zrobiłem się ludożercą, ale mojego przyjaciela Bum–Druma, uda mi się, mam nadzieję, przekonać, żeby rzucił ten swój dziki zwyczaj zjadania ludzi.
I dopiero Maciuś zaczął opowiadać swoje przygody, które ministrowie z pewnością uważaliby za żart, gdyby nie to, że wraz z Maciusiem przyjechał cały pociąg złota, srebra i drogich kamieni. A już zupełnie się ministrowie rozchmurzyli, kiedy Maciuś rozdał im podarki króla Bum–Druma: doskonałe cygara i smaczne afrykańskie wina.
Odczytano prędko manifest, gdzie Maciuś powoływał do rządzenia cały naród. W gazetach będzie zawsze napisane, co ministrowie i król chcą zrobić, potem każdy może napisać albo powiedzieć na sejmie, czy mu się to podoba czy nie. I cały naród wreszcie powie, czy chce, żeby tak ministrowie zrobili, czy nie.
— No dobrze — mówi Maciuś, a teraz proszę zapisać, co ja chcę zrobić dla dzieci. Więc teraz mam już pieniądze i mogę zająć się dziećmi. Więc każde dziecko dostaje na lato dwie piłki, a na zimę łyżwy. Każde dziecko codzień po szkole dostaje jeden cukierek i jedno ciastko słodkie z cukrem. Dziewczynki będą co rok dostawały lalki, a chłopcy scyzoryki. Huśtawki i karuzele powinny być we wszystkich szkołach. Prócz tego w sklepach do każdej książki i do każdego kajetu mają być dodawane ładne kolorowe obrazki. To jest dopiero początek, bo ja myślę jeszcze wiele innych reform wprowadzić. Więc proszę obliczyć, ile to będzie kosztowało i ile czasu potrzeba, żeby wszystko zrobić. A za tydzień proszę mi dać odpowiedź.
Można sobie wyobrazić, jaka radość zapanowała w szkołach, jak się o wszystkiem dowiedziały dzieci. Już to, co Maciuś dawał, było dużo, a piszą, że to dopiero początek i będzie więcej różnych rzeczy.
Kto umiał pisać, pisał do króla Maciusia list, że prosi jeszcze o to i o to. Całe worki listów przychodziły od dzieci do królewskiej kancelarji. Sekretarz listy otwierał, czytał i wyrzucał. Tak się zawsze robiło na królewskich dworach. Ale Maciuś o tem nie wiedział. Dopiero raz widzi, że lokaj niesie kosz z papierami do królewskiego śmietnika.
— Może tam jest jaka rzadka marka — pomyślał Maciuś, bo zbierał marki, miał nawet cały album. Co to za papiery i koperty? — pyta się Maciuś.
— A bo ja wiem — mówi lokaj.
Patrzy Maciuś, a to są wszystko listy do niego. Zaraz kazał te listy zanieść do swojego pokoju i wezwał sekretarza.
— Co to za papiery, panie sekretarzu? — pyta się Maciuś.
— To są listy nieważne do waszej królewskiej mości.
— A pan każe je wyrzucać?
— Tak się zawsze robiło.
— To źle się robiło — krzyknął porywczo Maciuś. Jeżeli list jest do mnie pisany, ja jeden tylko mogę wiedzieć, czy ten list jest ważny czy nie. Proszę moich listów wcale nie czytać, tylko odsyłać do mnie. A ja będę wiedział, co z niemi robić.
— Wasza królewska mości, do królów przychodzi bardzo dużo różnych listów, a jakby się dowiedzieli, że je królowie czytają, toby się nagromadziły takie kupy, że nie możnaby sobie poradzić. I tak dziesięciu urzędników nic innego nie robi, tylko czyta listy i wybiera te, które są ważne.
— A jakie listy są ważne? — pyta się Maciuś.
— Ważne są listy od zagranicznych królów, od różnych fabrykantów, od różnych wielkich pisarzy.
— A nieważne jakie?
— Do waszej królewskiej mości najwięcej piszą dzieciaki. Co komu przyjdzie do głowy, siada i pisze. A niektóre tak gryzmolą, że nawet przeczytać trudno.
— No dobrze: jak wam trudno czytać listy dzieciaków, to ja będę czytał; a tych urzędników może pan wziąć do innej roboty. Ja też jestem dzieciak, jeśli pan chce wiedzieć, a wygrałem wojnę z trzema dorosłymi królami i odbyłem podróż, na którą się nikt nie mógł odważyć.
Królewski sekretarz nic nie odpowiedział, tylko się nizko ukłonił i wyszedł. A Maciuś zabrał się do czytania.
Król Maciuś miał taką naturę, że jak się wziął do czego, to robił z zapałem. Godzina upływa za godziną, a Maciuś czyta i czyta.
Już kilka razy zaglądał mistrz ceremonji przez dziurkę od klucza do królewskiego gabinetu, co tam Maciuś robi, że nie przychodzi na obiad. Ale widzi króla pochylonego nad papierami, więc boi się wejść.
Rychło się Maciuś przekonał, że nie da rady. Niektóre listy były napisane bardzo niewyraźnie. Te Maciuś prędko zaczął odrzucać. Ale były bardzo ładnie napisane i bardzo ciekawe listy. Jakiś chłopiec napisał do Maciusia list, co zrobi, jak dostanie łyżwy. Drugi opisuje, co mu się śniło. Trzeci pisze, jakie ma ładne gołębie i króliki i chce dwa gołębie i jednego królika podarować królowi Maciusiowi, ale nie wie jak. Jedna dziewczynka napisała wierszyk o królu Maciusiu i przysyła mu ten wierszyk z ładnym rysunkiem. Druga dziewczynka opisuje swoją lalkę, która bardzo się ucieszyła, że niedługo będzie miała siostrzyczkę. Dużo listów było z rysunkami. Jeden chłopiec przysłał Maciusiowi w prezencie cały album pod tytułem: „Król Maciuś w kraju ludożerców“, rysunki nie były bardzo podobne, ale ładne i Maciuś z przyjemnością je obejrzał.
Ale najwięcej listów było z prośbami. Jeden prosi o kuca, drugi o rower, trzeci o aparat fotograficzny, czwarty pyta się, czy zamiast piłki — nie mógłby dostać prawdziwego futbolu. Dziewczynka jedna pisze, że jej mama jest chora, a są biedni i nie mogą kupić lekarstwa. To znów jakiś uczeń nie ma butów i nie może chodzić do szkoły; on nawet przysyła swoją cenzurę, że dobrze się uczy, tylko nie ma butów.
— Może zamiast lalek i piłek lepiej było buty wydawać dzieciom — pomyślał Maciuś, bo na wojnie nauczył się szanować buty.
Siedzi tak Maciuś i czyta, ale poczuł, że jest strasznie głodny. Więc zadzwonił i kazał sobie przynieść kolację do gabinetu, bo nie ma czasu, bo ma pilną robotę.
I siedział tak Maciuś nad temi listami aż do późnej nocy. Znów mistrz ceremonji zaglądał przez dziurkę, dlaczego król spać nie idzie. I jemu i wszystkim lokajom bardzo spać się chciało, a nie mogli się położyć przed królem.
Listy z prośbami odkładał Maciuś osobno na kupkę.
— Przecież nie można zostawić bez lekarstwa matki tej dziewczynki. Nie można butów nie dać pilnemu uczniowi.
Już oczy bolą Maciusia od czytania. Już odrzuca bez czytania wszystkie listy niewyraźnie pisane. Ale i to jest przecież niesłuszne. Niedawno Maciuś też pisał bardzo niewyraźnie, a podpisywał ważne papiery. Jakieś dziecko może mieć do niego ważny interes i pisze tak, jak umie, a nie jest winne, że jeszcze nie umie dobrze pisać.
— Ci urzędnicy — pomyślał Maciuś — mogą mi przepisywać na czysto niewyraźnie pisane listy.
Ale kiedy przeszło jeszcze parę godzin, a na stole leżało może dwieście albo więcej listów, Maciuś zrozumiał, że nie da rady.
— Chyba jutro skończę — pomyślał Maciuś i smutny bardzo udał się do królewskiej sypialni.
Czuł Maciuś, że jest źle. Jeżeli codzień tyle listów będzie musiał czytać, to już na nic więcej nie będzie miał czasu. A rzucać do śmietnika listy — to przecież straszne świństwo. To są ważne listy i ciekawe listy. Tylko dlaczego jest ich tak dużo?



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Henryk Goldszmit.