<<< Dane tekstu >>>
Autor Juljusz Verne
Tytuł Król przestrzeni
Podtytuł Powieść dla młodzieży
Wydawca M. Arct
Data wyd. 1909
Druk M. Arct
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz J. P.
Tytuł orygin. Maître du Monde
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Indeks stron


V.
W zatoce Bostońskiej.

Kiedy po niefortunnej wyprawie na Great-Eyry wróciłem do Waszyngtonu, pana Warda nie było w mieście. Wyjechał na kilka tygodni z powodu interesów rodzinnych. Niewątpliwie jednak wiedział o moim niepowodzeniu, dzienniki bowiem Karoliny północnej natychmiast podały sprawozdanie szczegółowe z naszej wycieczki.
Znajdowałem się w stanie niezwykłego rozdrażnienia, do jakiego doprowadziła mnie upokorzona ambicja i ciekawość niezaspokojona.
Nie chciałem się wyrzec nadziei, że przyszłość przyniesie mi rozwiązanie tak niepokojącej zagadki. Muszę posiąść tajemnicę Great-Eyry, chociażbym dziesięć, dwadzieścia razy miał rozpoczynać próby!...
Najrozmaitsze pomysły przychodziły mi do głowy. Wzniesienie rusztowania aż do wierzchołka skalistego zrębu... przebicie boków przez niedostępne głazy... wszystko to było rzeczą zupełnie możliwą... Nasi inżynierowie codziennie podejmują się zadań trudniejszych... Czyż jednak w tym wypadku opłaciłyby się wydatki, któreby mogły być obliczone na tysiące dolarów?... Za tę cenę można było uzyskać tylko zaspokojenie ciekawości publicznej... gdyby bowiem nawet okazało się, że Great-Eyry jest wulkanem, jakaż siła powstrzymałaby jego wybuch i usunęła grożące niebezpieczeństwo!
Nie marzyłem nawet o przedsięwzięciu robót na rachunek osobisty... Na zbytek podobny mógłby sobie pozwolić chyba jakiś Astor, Vanderbilt lub Pierrepont-Morgan! Lecz im to nie w głowie! Gdyby chodziło o miny złota, daliby się może nakłonić, lecz teraz!...
15-go czerwca rano pan Ward wezwał mnie do siebie i przyjął bardzo łaskawie.
— Jak się pan miewa, biedny panie Strock? Cóż, nie udało się panu?
— Niestety, wyprawa moja była równie bezowocną, jak gdybym się był pokusił o zbadanie powierzchni księżyca.
— Więc może te dziwne zjawiska, o których tyle mówiono i pisano, są tylko wytworem rozbujałej wyobraźni Karolińczyków!
— Stanowczo nie! Mer Morgantonu i mer Pleasant-Gardenu potwierdzili wiarogodność tych zjawisk. Sądzę więc, że ponieważ przeszkody, które nas powstrzymały, były natury czysto materjalnej, dałyby się usunąć przy pomocy pieniędzy...
— Zapewne. Lecz w obecnym czasie nic nas nie nagli. Na Great-Eyry panuje spokój zupełny. Czekajmy, może przyszłość odsłoni nam tę tajemnicę.
Rozmowa nasza skierowała się na temat ostatnich wypadków zaszłych w Wiskonsinie. Byłem zdumiony, że władze miejskie dotąd nie zdołały zebrać żadnych bliższych szczegółów o tajemniczym wehikule, który od niejakiego czasu krążył po wszystkich większych drogach, zagrażając bezpieczeństwu publicznemu, a podczas ostatnich wyścigów zdystansował wszystkie samochody. Ukazywał się i znikał z szybkością błyskawicy; daremnie śledzili go liczni agienci. W Milwaukee przepadł bez śladu i odtąd nic o nim nie słyszano. Obaj z panem Wardem uważaliśmy zdarzenie to za mocno i niezwykle sensacyjne.
— A teraz pokażę panu coś, co w równym stopniu pana zadziwi — odezwał się pan Ward.
Podał mi raport policji Bostońskiej, a sam zasiadł do pisania jakiegoś listu.
Wziąłem raport skwapliwie i zacząłem przeglądać go z niezwykłym zajęciem.
Od kilku dni na przestrzeni morskiej między wybrzeżem Nowej Anglji z jednej, a wybrzeżami Stanów: Maine, Connecticut i Massachusetts z drugiej strony — ukazywało się zjawisko niesłychane. Jakaś masa niewyraźna, ruchoma, kształtu wrzeciona, barwy zielonkawej, jak woda morska, ślizgała się lekko i zwinnie po powierzchni wody; znikała nagle w głębinach, a potym ukazywała się znowu. Z taką szybkością przenosiła się z miejsca na miejsce, że żadne lunety nie mogły wyśledzić jej ruchów. Z Bostonu, Portsmouthu i Portlandu wysyłano kilkakrotnie łodzie i szalupy z poleceniem zbliżenia się i obserwowania tej tajemniczej bryły. Wszelkie ściganie okazywało się daremnym, zjawisko bowiem znikało pod wodą.
Naturalnie na temat ten powstawały rozmaite domysły, jedne niedorzeczniejsze od drugich.
Marynarze i rybacy przypuszczali, że jest to jakieś zwierzę ssące z gatunku wielorybów. Wiadomo powszechnie, że zwierzęta te w pewnych regularnych odstępach czasu zanurzają się w wodę i potym wypływają znowu na powierzchnię, wyrzucając przez nozdrza jakby słupy wody, pomieszanej z powietrzem. Nikt jednak nie spostrzegł ani razu, żeby ta istota nieznana — jeżeli to była istota żywa — zachowywała się w podobny sposób, nikt też nigdy nie słyszał jej oddechu.
Może więc był to jakiś potwór morski, zamieszkujący głębie oceanu, w rodzaju tych, o których wspominają dawne legiendy?... Coś w rodzaju lewjatana albo węża morskiego?
W każdym razie od czasu pojawienia się tego niezwykłego zjawiska łódki rybackie i szalupy, kierowane ostrożnością, nie wypływały na pełne morze: skoro tylko zauważyły «tajemnicze zwierzę» zawracały do portu.
Statki zaś żaglowe i parowce nietylko nie unikały potworu, lecz nawet próbowały go ścigać; zawsze jednak znikał im z oczu.
Przerwałem czytanie, zwracając się do pana Warda:
— Nie rozumiem zaniepokojenia ludności: zwierzę to nie jest niebezpieczne... nie napada na małe statki... ucieka przed wielkiemi... sądzę, że pierwej czy później zobaczymy je w muzeum Waszyngtońskim...
— Tak... jeżeli mamy do czynienia z potworem morskim...
— Cóżby to mogło być innego?
— Czytaj pan dalej! — przerwał pan Ward.
Z drugiej części raportu dowiedziałem się, że w zapatrywaniach na «sensacyjne zjawisko» zaszła stanowcza zmiana. Zaczęto przypuszczać, że nie jest to zwierzę nieznane, lecz udoskonalony przyrząd do pływania. Może wynalazca przed sprzedaniem swego pomysłu chce zaciekawić publiczność, a nawet wzbudzić przerażenie w ludności nadmorskiej. Udało mu się to w zupełności.
W ostatnich czasach dokonał się postęp olbrzymi w żegludze parowej. Przebywano Atlantyk w przeciągu dni pięciu. Marynarkę wojenną posunięto również do wielkiej doskonałości. Tym razem szło jednak o jakiś statek zupełnie nowego systemu, nie mający ani żagli, ani komina. Jakaż więc siła poruszała motor, który musiał być potężny? O kształcie statku nikt nie miał pojęcia.
Zamyśliłem się.
— Cóż o tym sądzisz, panie Strock? — odezwał się szef.
— Zdaje mi się, że motor tego statku jest równie potężny i nieznany, jak motor owego zagadkowego samochodu, który wywołał tyle hałasu podczas konkursu klubu automobilistów...
Równocześnie przyszło mi na myśl, że za jaką bądź cenę należy zdobyć coprędzej tajemnicę nowego wynalazku. Ów żeglarz tajemniczy przypomniał mi zagadkowego palacza, który prawdopodobnie wraz ze swym przyrządem niezwykłym utonął w Michiganie. Obaj jednakowo starannie zachowywali incognito. Pierwszy przepadł bez wieści. Niepokój mnie ogarnął o los drugiego: już od dwudziestu czterech godzin nie dawał znaku życia!
Wszystkie dzienniki odrzuciły pierwotne przypuszczenie o ukazaniu się nieznanego gatunku zoologicznego, twierdząc, że sensację powszechną wywołał nowy przyrząd do pływania, poruszany zapomocą motoru elektrycznego. Nikt tylko nie odgadywał, z jakiego źródła czerpał on swą siłę dynamiczną,
Rozmowa nasza trwała dosyć długo. Wreszcie pan Ward zapytał:
— Czy nie zwróciłeś pan uwagi na dziwne podobieństwo, zachodzące między automobilem a tym statkiem?
— Niewątpliwie.

— Wobec tego zaś, że drugi pojawił się po zniknięciu pierwszego, czy nie przychodzi panu na myśl, że jest to jeden i ten sam przyrząd?...





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Juliusz Verne i tłumacza: anonimowy.