Królowa Margot (Dumas, 1892)/Tom III/I
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Królowa Margot |
Wydawca | Józef Śliwowski |
Data wyd. | 1892 |
Druk | Piotr Noskowski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | La Reine Margot |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
— Najjaśniejszy panie!... — powiedział René — mam ci powiedzieć coś, co mnie już bardzo dawno zajmuje.
— Zapewne o pachnidłach?... — zapytał Henryk uśmiechając się.
— Tak!.. tak, Najjaśniejszy panie... o pachnidłach — odpowiedział René, ze szczególniejszym znakiem przyzwolenia.
— Mów, słucham cię, jest to przedmiot, który mnie zawsze bardzo zajmował.
René spojrzał na Henryka, starając się odgadnąć jego nieprzeniknioną myśl; lecz widząc, że to byłoby próżnem, mówił dalej:
— Jeden z moich przyjaciół, Najjaśniejszy panie, przybył z Florencyi. Zajmuje się on bardzo astrologią.
— Tak — przerwał Henryk — znam tę namiętność florentczyków.
— Przy pomocy najuczeńszych ludzi w świecie ułożył horoskopy dla całej znakomitszej szlachty w Europie.
— Aha! — zawołał Henryk.
— A ponieważ dom Burbonów liczy się do najznakomitszych, pochodzi bowiem od hrabiego de Clermont, piątego syna Ludwika świętego, przeto Wasza królewska mość zapewne się domyślasz, że twój, Najjaśniejszy panie, nie jest pominiętym.
Henryk zaczął słuchać uważniej.
— I ty pamiętasz ten horoskop? — zapytał król Nawarry, starając się uśmiechnąć obojętnie.
— O! — odparł René, potrząsając głową — horoskop Waszej królewskiej mości nie należy do tych, o których się zapomina.
— Czy tak! — zawołał Henryk, czyniąc gest ironiczny.
— Tak jest, Najjaśniejszy panie; horoskop ten przepowiada Waszej królewskiej mości znakomitą przyszłość.
Oko młodego księcia błysnęło przelotną błyskawicą, która natychmiast zniknęła we mgle obojętności.
— Wszystkie te włoskie przepowiednie są pochlebstwem — odrzekł Henryk — a kto pochlebia, ten kłamie. Czy czasem nie przepowiedziano mi, że będę dowodził armiami.
I król wybuchnął śmiechem. Lecz badacz, zajęty swoją myślą mniej niż René, spostrzegłby w tym śmiechu przymus.
— Najjaśniejszy panie! — powiedział Rene zimno — horoskop więcej niż to obiecuje.
— Czyżby obiecywał, że dowodząc armiami, będę wygrywał bitwy?
— Więcej jak to, Najjaśniejszy panie.
— Idźmyż więc dalej — powiedział Henryk — może będę zdobywcą?
— Najjaśniejszy panie! będziesz królem.
— E! — zawołał Henryk, usiłując zatamować gwałtowne bicie serca — czyż już nie jestem królem?
— Najjaśniejszy panie! mój przyjaciel wie, co przepowiada; nietylko będziesz królem, lecz będziesz panował.
— W takim razie — mówił Henryk tym samym żartobliwym tonem — twój przyjaciel wymaga dziesięciu złotych talarów, nieprawdaż, René? gdyż podobna przepowiednia jest bardzo pochlebną w dzisiejszym stanie rzeczy. René, wiesz, że nie jestem bogaty, dam więc twemu przyjacielowi pięć talarów teraz, a pięć, skoro ziści się przepowiednia.
— Najjaśniejszy panie! — powiedziała pani de Sauve — nie zapomnij o obietnicy, uczynionej Darioli i nie bądź bardzo szczodrym w rozsypywaniu tych obietnic.
— Pani! — odpowiedział Henryk — skoro nadejdzie ta chwila, sądzę, że każdy będzie zadowolony, jeżeli dotrzymam chociaż połowę tego, co obiecałem.
— Najjaśniejszy panie! — rzekł Rene — pozwól mi skończyć...
— Jakto? to jeszcze nie wszystko — zawołał Henryk — a więc, jeżeli zostanę cesarzem, dam dwa razy tyle.
— Najjaśniejszy panie! mój przyjaciel, po powrocie z Florencji, sprawdził horoskop w Paryżu, otrzymał tenże sam rezultat i powierzył mi pewną tajemnicę.
— Czy tajemnicę, która obchodzi Jego królewską mość? — zawołała żywo Karolina.
— Tak sądzę — odpowiedział florentczyk.
— Szuka słów — powiedział sam do siebie Henryk — widać, że to jest coś, co mu się nie chce przecisnąć przez gardło.
— Więc mów — odparła baronowa cle Sauve; o cóż chodzi?
— Chodzi tu — rzekł florentczyk, ważąc każde słowo — chodzi tu o pogłoski, jakie od niejakiego czasu zaczęto rozsiewać przy dworze o otruciach.
Nieznaczne rozszerzenie nozdrzów Henryka było wskazówką, że zwrot, jaki przybrała mowa florentczyka, zaczął go zajmować.
— A twój przyjaciel florentczyk — powiedział Henryk — wie coś o tych otruciach?
— Tak jest, Najjaśniejszy panie.
— Dlaczegóż więc, René, powierzasz mi tajemnicę, która nie jest twoją, i to jeszcze tajemnicę tak ważną? — zapytał Henryk tonem jak najnaturalniejszym.
— Mój przyjaciel prosi Waszą królewską mość o radę.
— Jakto, mnie?
— Cóż w tem dziwnego, Najjaśniejszy panie? przypomnij sobie starego żołnierza z pod Actium, który mając sprawę, udał się po radę do Augusta.
— August był adwokatem, René, a ja nim nie jestem.
— Najjaśniejszy panie! kiedy mój przyjaciel powierzył mi swą tajemnicę, Wasza królewska mość byłeś jeszcze dowódzcą stronnictwa protestantów, a pan Kondeusz był drugim po tobie.
— Następnie? — dorzucił Henryk.
— Mój przyjaciel spodziewał się, że wskutek wpływu, jaki, Najjaśniejszy panie, wywierasz na księcia Kondeusza, Wasza królewska mość będziesz mógł usunąć nienawiść, jaką książę pała ku niemu.
— Wytłómacz mi to, René, jeżeli chcesz, ażebym zrozumiał — powiedział Henryk, nie zmieniając wcale ani głosu, ani rysów twarzy.
— Najjaśniejszy panie, zrozumiesz mnie natychmiast: mój przyjaciel zna wszystkie szczegóły środków, jakich używano w celu otrucia księcia Kondeusza.
— Jakto, więc chciano otruć księcia Kondeusza — zapytał Henryk, doskonale udając zadziwienie — powiedz mi, jakto było i kiedy?
René bacznie spojrzał na króla i odpowie dział:
— Przed ośmiu dniami.
— Czy kto z jego nieprzyjaciół? — zapytał Henryk.
— Tak jest — odpowiedział René — nieprzyjaciel, który zna Waszą królewską mość i który jest znanym Waszej królewskiej mości.
— W samej rzeczy — rzekł Henryk — zdaje mi się, żem coś o tem słyszał; lecz nie znam szczegółów, których jak powiadasz, ma mi udzielić twój przyjaciel.
— Księciu Kondeuszowi podano jabłko, nasycone pachnidłami; lecz na szczęście doktór jego był przy tem obecnym. Doktór wziął je do ręki i powąchał, chcąc poznać jaki ma zapach. We dwa dni później, nabrzmienie cechujące się gangreną, upływ krwi, rana, która mu zepsuła twarz, wszystko to było skutkiem jego nieroztropnego poświęcenia.
— Szkoda! — odpowiedział Henryk — lecz będąc na pół katolikiem, zupełnie straciłem wpływ nad panem Kondeuszem; zatem twój przyjaciel napróżno się do mnie udał.
— Lecz Wasza królewska mość możesz być użytecznym memu przyjacielowi, nietylko wstawieniem się za nim do księcia Kondeusza, lecz i wstawieniem się do księcia de Porcian, tego właśnie, co mu brata otruto.
— Wiesz, René — powiedziała Karolina — twoje wszystkie historye tchną okrucieństwem.
Prosisz o wstawienie się wcale niestosownie. Teraz już jest zapóźno; wszystko o czem mówisz, jest grobowem. Wolę już twoje pachnidła.
I Karolina znowu wyciągnęła rękę po słoiczek z opiatem.
— Pani — rzekł René — wprzód nim użyjesz tej pomady, posłuchaj, jak źli ludzie mogą korzystać z okoliczności.
— René, jesteś dzisiaj zastraszającym — powiedziała baronowa.
Henryk zmarszczył brwi; zrozumiał, że René prowadzi do celu, którego jeszcze nie był w stanie odgadnąć, postanowił więc dalej ciągnąć rozmowę, która w nim obudzała tyle smutnych wspomnień.
— A czy znasz — zapytał król — szczegóły otrucia księcia de Porcian?
— Znam — odpowiedział Florentczyk. — Wszystkim było wiadomo, że miał zwyczaj palenia lampy przez całą noc obok swego łóżka: zatruto olej i udusił się jego wyziewami.
Henrykowi skręciły się konwulsyjnie palce, zwilgotniał z wściekłości.
— A więc ten — poszepnął król — którego nazywasz swoim przyjacielem, zna nietylko wszystkie szczegóły otrucia., lecz i ich sprawcę?
— Tak, i dlatego właśnie chciałby się od ciebie, Najjaśniejszy panie, dowiedzieć, czy za twem wstawieniem się do księcia de Porcian, nie przebaczyłby on mordercy swego brata.
— Szkoda — odparł Henryk — że będąc na pól hugonotem, straciłem mój wpływ nad księciem de Porcian; zatem twój przyjaciel napróżno się do mnie udał.
— Lecz, Najjaśniejszy panie, co sądzisz o usposobieniach książąt Kondeuszów i de Porcian?
— Co sądzę o ich usposobieniach, René? Bóg, któremu służę, nie obdarzył mnie przywilejem czytania w sercach ludzkich.
— Wasza królewska mość możesz zapytać o to samego siebie — powiedział Florentczyk ze spokojnością. — Czyż w życiu Waszej królewskiej mości nie wydarzył się jaki wypadek tak smutny, ażeby mógł służyć za powód do pobłażania, tak boleśny, żeby mógł służyć za kamień probierczy do wspaniałomyślności?
Te słowa były wymówione głosem, na który Karolina zadrżała; była to alluzya tak prawdziwa, tak dotykalna, że młoda kobieta odwróciła się, żeby uniknąć spotkania ze wzrokiem Henryka.
Henryk uczynił nad sobą ostatnie usiłowanie, wyjaśnił czoło, które, gdy Florentczyk mówił, przybrało wyraz groźby i przeszedłszy ze szlachetnej boleści synowskiej rozdzierającej mu serce, do głębokiego zamyślenia, rzekł:
— W mojem życiu, wypadek smutny... nie René, nie pamiętam z mojej młodości nic oprócz wybryków głupich i niedbalstwa.
René z kolei stłumił wzruszenie, i rzucił spojrzenie to na Henryka to na Karolinę, jak gdyby chcąc jednego pobudzić, a wstrzymać drugą.
Karolina, obróciwszy się do toalety, w celu ukrycia pomięszania, znowu wyciągnęła rękę po słoik z opiatem.
— Otóż, Najjaśniejszy panie, gdybyś był bratem księcia de Porcian lub synem księcia Kondeusza i gdyby otruto twego brata lub ojca...
Karolina wydała krzyk i znowu zbliżyła opiat do ust.
René widział ten ruch, lecz na ten raz, nie zatrzymał jej ani słowem ani gestem, tylko zawołał:
— Na imię nieba, odpowiedz mi, Najjaśniejszy panie; gdybyś Wasza królewska mość był na ich miejscu, cobyś uczynił?
Henryk zebrał myśli, otarł drżącą ręką zimny pot, spływający mu po czole, i powstawszy, pośród głębokiego milczenia panującego do tego stopnia, że można było słyszeć oddech Karoliny i mistrza René, powiedział:
— Gdybym był na ich miejscu i gdybym był pewnym, że jestem królem, to jest reprezentantem Boga na ziemi, postąpiłbym tak jak Bóg — przebaczyłbym.
— Pani — zawołał René, wyrwawszy słoik opiatu z ręki pani de Sauve — oddaj mi, pani, ten opiat; mój chłopiec, jak uważam, pomylił się. Jutro przyszlę pani inny.