Krótka wiadomość o życiu i pismach Jonathana Swifta/IV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Krótka wiadomość o życiu i pismach Jonathana Swifta |
Pochodzenie | Podróże Gulliwera |
Wydawca | J. Baumgaertner |
Data wyd. | 1842 |
Druk | B. G. Teugner |
Miejsce wyd. | Lipsk |
Tłumacz | Jan Nepomucen Bobrowicz |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst Cały tom I |
Indeks stron |
Swift był wzrostu wysokiego, silnej i kształtnej budowy ciała, oczy miał niebieskie, płeć śniadą, brwi czarne i gęste, nos trochę orli, a w rysach jego malował się charakter poważny, dumny i nieustraszony.
W młodości swojej uchodził za bardzo przystojnego męzczyznę, a w podeszłym wieku wyraz twarzy jego jakkolwiek surowy, był szlachetny i nakazujący uszanowanie. — Mówił z łatwością i ogniem w obec zebranego zgromadzenia, a zręczność jego w odpieraniu przeciwnika tak silną mogła stać się bronią w sporach politycznych, że ministrowie królowej Anny żałowali nieraz zapewne że Swift niezasiadał pomiędzy biskupami izby parów. Rząd Irlandyi obawiał się równie jego wymowy jak jego pióra. —
W towarzystwie był łatwy i uprzejmy, chociaż poniekąd oryginalny; ale tak się umiał zastosować do okoliczności iż powszechnie był poszukiwanym.
Kiedy wiek i choroba przytępiły w nim żywość dowcipu i zakłóciły stateczność jego umysłu, znajdowano jeszcze upodobanie w jego rozmowie, zajmującej nietylko znajomością świata ale i satyrycznym humorem którym zaprawiał spostrzeżenia i anekdoty swoje.
W miarę jednak jak pamięć jego słabła, sam spostrzegał iż w opowiadaniach swoich zbyt często się powtarzał. — Rozmowę jego, żarty, odpowiedzi uszczypliwe, miano za niezrównane, ale, jak wszystkim którzy nawykli despotycznie rej wodzić w rozmowie, niespodziewany opór, nakazywał mu niekiedy milczenie.
Lubił bardzo igrać ze słowami. — Najlepszy może żart w tym rodzaju, było zastosowanie następującego wiersza Wirgiliusza.
do damy, która mantylką zrzuciła na podłogę skrzypce kremońskie.
Drugi raz, zabawniej jeszcze pocieszył jednego niemłodego już człowieka, który zgubił okulary. „Jeźli noc całą deszcz padać będzie, znajdą się rano.“
(Okulary nazywają się spectacles po angielsku).
Na dowód wyższości jego w rzeczywistszym rodzaju dowcipu, przytoczymy tu następujące anekdoty. Człowiek jeden, wysokiej rangi, lecz nienajlepszego charakteru, wziął sobie za godło: „Eques haud male notus“ które Swift tak wyłożył: „Tak dobrze znany że mu nikt nie ufa.“ Lubił bardzo improwizować przysłowia. Chodząc raz w ogrodzie jednego ze swoich znajomych, z kilkoma innemi osobami, i widząc że pan domu ani myśli poczęstować ich owocem, rzekł, iż babka jego zwykle mówiła:
Always pull a peach
When it is in your reach.
Zawsze zerwij brzoskwinię
Kiedy ci się nawinie.
I zastosował te słowa dając przykład towarzystwu.
Drugi raz przejeżdżając się wierzchem, towarzyszący mu znajomy spadł z konia śród kałuży
The more dirt,
The less hurt;
Im błoto większe
Tem leże w niem miększe.
zawołał Swift, a leżący w błocie podniósł się na pół pocieszony; był to człowiek wielkie mający upodobanie w przysłowiach; i zdziwił się mocno iż to które diekan tak na swojem miejscu przytoczył nie było mu znane.
Dziennik Swifta pisany do Stelli, dowodem jest z jaką łatwością składał wiersze, w najmniej znaczącym przedmiocie. — Płodność jego w tym względzie była zadziwiającą. —
Niezmiernie lubił czystość, i posuwał ją aż do przysady. Lubił także wszelkie ćwiszenia ciała, a szczególniej chodził dużo. — Nasi dzisiejsi piechotnicy śmieliby się z zakładu Swifta, że pójdzie do Chester robiąc po 10 mil na dzień[1] (odległość cała wynosi około 200 mil). — Pomimo tego mniemano, iż Swift zbytniem używaniem ruchu, zdrowie swoje nadwerężył. — Dobrym był jeźdźcem i lubił jeździć konno; znał się przytem na koniach, obrał sobie to szlachetne zwierze za godło wyższości moralnej pod nazwiskiem Huyhnhnmów. Przyjaciołom swoim, a szczególniej Stelli i Vanessie zalecał używanie ruchu i agitacyi, i wystawiał im to nawet niejako za powinność. — W każdym nieledwie liscie mówi o tem jak o rzeczy koniecznie potrzebnej do swego zdrowia, które głuchotą i uderzaniem krwi do głowy bardzo było nadwerężone. —
Skrofuliczny stan ciała jego, przyczynił się może i do osłabienia władz umysłowych. Najwłaściwszą jednak tego przyczyną, było zbieranie się wody na muzgu, jak się przy otworzeniu ciała pokazało.
Dziekan był dobroczynnym, ale nieograniczał swojej, dobroczynności na zwyczajnem rozdawaniu jałmużny. Chociaż miał zawsze przy sobie pewną summę różnych pieniędzy dla rozdawania ich potrzebującym wsparcia, najwięcej uważał na to, aby prawdziwie biednym udzielać wsparcia a nie zachęcać lenistwo. — Przyjmowany był wszędzie z oznakami najgłębszego uszanowania. Zwykł był mówić iż publiczność powinna by mu się składać na kapelusze, gdyż je niszczył w momencie oddając ukłony — które ze wszystkich stron odbierał.
Wystawił raz na próbę w bardzo zabawny sposób zaufanie jakie w słowach jego pokładano. Dla widzenia zaćmienia słońca zebrało się raz mnóstwo pospólstwa około dziekanji. Swift, znudzony hałasem, kazał powiedzieć przez kościelnego sługę, że zaćmienie, z rozkazu dziekana St. Patrycego na poźniej odłożone zostało. Osobliwsze to uwiadomienie z wielkiem przyjęto poważaniem, i lud się rozszedł. W charakterze Sfifta, jako autora, trzy szczególnie uwagi godne widziemy własności.
Pierwszą jest cechująca go a tak rzadko autorom, przynajmniej od spółczesnych, przyznawana oryginalność: i najsurowszy krytyk odmówić mu jej nie może. Johnson nawet przyznaje, iż nie ma może pisarza któryby tak mało od innych pożyczył, i któryby równie słusznem prawem za oryginalnego mógł być poczytanym. W rzeczy samej nie znamy żadnego dzieła któreby Swiftowi za wzór służyć mogło, a kilka pożyczonych pomysłów, stały się jego własnością, skoro raz piętno swoje na nich wycisnął.
Drugą własnością Swifta o której wyżej już mówiliśmy, była obojętność jego zupełna na sławę literacką. Używał swego pióra jak prosty rzemieślnik używa narzędzi swego rzemiosła, wcale do niego wielkiej nie przywięzując ceny. Dbał o to ażeby zdanie jego przemogło, opór go niecierpliwił, gniewał się na zbijających jego zasady, i chcących go oddalić od celu który sobie zamierzył; ale z tem wszystkiem bardzo był obojętnym na wziętość pism swoich, i obojętność ta nosi na sobie cechę zupełnej szczerości. Rzucał je na świat jak od niechcenia, tając nazwisko swoje, i ustępując zysku jaki przynieść mogły, co dowodzi jak lekce sobie ważył rzemiosło autora z professyi. —
Trzeciem znamieniem Swifta w zawodzie literackim było, iż celował w każdym wydziale pismiennictwa w którym tylko sił swoich spróbował. Ma się rozumieć iż nie mówiemy tu o kilku odach pindarycznych i o wierszach łacinskich które zbyt małej są wartości, abyśmy je mieli do dzieł jego policzać. Można wprawdzie znajdować, iż używał niekiedy talentu swego w sposób lekkomyślny a nawet gminny; ale jego wiersze angielsko łacinskie, zagadki, niebardzo przystojne opisy, jego porywcze satyry polityczne, są wyborne oile przynajmniej tego rodzaju utwory takiemi być mogły, i każą nam tylko żałować iż tak gienialne zdatności w szlachetniejszym nie zostały użyte celu.
Posiadał w najwyższym stopniu sztukę zachowania prawdopodobieństwa w zmyśleniu, i, jakeśmy to już napomknęli mówiąc o Podróżach Gulliwera, sztukę kreślenia i stosownego przeprowadzenia zmyślonego charakteru w każdem położeniu i we wszelkich okolicznościach. Sztuka ta zależy po większej części na zachowaniu ścisłej akuratności w opisie drobnych szczegółów formujących niejako pierwszy plan powieści przez naocznego opowiadanej świadka; jako rzeczy które opowiadającego tylko żywo obchodzićby mogły. Tak kula karabinowa co gwiznie koło ucha większe na żołnierzu wczasie bitwy czyni wrażenie, niż huk nieustający całej artyleryi.
Ale dla oddalonego widza wszystkie te szczegóły stracone są w biegu ogólnym wypadków. Trzeba było posiadać rozeznanie Sfifta albo De Foe, autora Robinsona Crusoe i Pamietników Kawalera, aby uchwycić owe drobiazgowe szczegóły tak silnie uderzające widza, który obszernością swego pojęcia lub wychowaniem nie wdrożył się do ogólnego zapatrywania się na rzeczy. Dowcipny autor Historyi Fikcyi, Dunlop, uprzedził mnie w porównaniu które zamierzałem uczynić, pomiędzy Gulliwerem i Robinsonem Crusoe. Przytoczę tu parę słów jego, zupełnie własną moją myśl oddających.
Rozwinąwszy swoje założenie, wykazując jak Robinson Crusoe swój opis burzy czyni podobnym do prawdy: „Te drobne szczegóły,“ dodaje, skłaniają nas do wierzenia całej powieści. — Nie można przypuścić iżby je był wspomniał gdyby niebyły prawdziwe. Te same szczegóły drobiazgowe uderzają nas w podróżach Gulliwera; nakłaniają nas one do wierzenia na pół, najniepodobniejszym do prawdy rzeczom.“ — Niewątpiono nigdy o talencie Autora Robinsona, ale zakres znajomości jego niebył bardzo rozległy. Wyobraźnia też jego jednego tylko czy dwóch bohaterów wydać była w stanie. — Pospolity żeglarz, jak Robinson Crusoe; żołnierz prostak jak jego Kawaler; oszuści najniższego rzędu, jak niektóre z utworzonych przez niego charakterów: oto są role jakie mu zasób jego wiadomości dozwolił wystawić na scenę. Można go porównać do owego czarownika w powieści indyjskiej, co mocą swych czarów kilku tylko zwierząt mógł przybierać na siebie postać. Swift zaś jest to ów derwisz perski, którego dusza w czyje chce może przejść ciało, widzieć jego oczami, owładnąć cały jego organizm, a nawet umysł jego opanować. — Podróżny Lemuel Gulliwer, astrolog Jzaak Bickerstaff, Francuz, nowę podróż do Paryża piczący, mistress Harris, kucharka Marya, ów przyjaciel ubogich który w celu przyniesienia im ulgi, radzi aby im dzieci pozjadać, ów zapalony whig, robiący przedstawienia tyczące się szyldów w Dublinie, wszystkie te charaktery są równie różne jeden od drugich, jak się zdają być różne od dziekana świętego Patrycego. — Każdy zachowuje właściwe sobie piętno, działa w właściwej sobie sferze, i zastanawia się szczególniej nad okolicznościami które w położeniu jego społeczeńskiem, lub przez sposób widzenia najwięcej go osobiście zajmować mogą.
Z twierdzenia które powyżej założyłem o sztuce nadania prawdopodobieństwa powieści zmyślonej, wynika następujący wniosek na tejże oparty zasadzie. Jeżeli szczegóły drobiazgowe zajmują przedewszystkiem uwagę opowiadającego, i stanowią wielką część jego powieści, okoliczności większej daleko wagi, częściowo tylko uwagę jego na siebie zwracają; czyli, inaczej mówiąc, w powieści równie jak na obrazie, są przedmioty bliższe i dalsze, a w miarę ich oddalenia zmniejszają się koniecznie w oczach tego który je opisuje. I w tym względzie, Swift niepospolitą rozwinął sztukę. — Gulliwer z mniejszą opowiada dokładnością to co słyszał, niż to co sam na swoje oczy oglądał. Opis ten podróży nie jest jak inne podróże do krojów Utopji, dokładnym obrazem rządu i praw tych krajów, ale zawiera tylko wiadomości ogólne, jakie zwykle podróżny przez ciekawość stara się powziąść, przebywając kilka miesięcy pośród obcego ludu. — Słowem, opowiadający jest punktem około którego obraca się, i do którego ściąga się cała osnowa powieści, opisuje te tylko rzeczy które mu okoliczności naocznie widzieć dozwoliły, ale nieopuszcza najmniejszego wypadku, który w jego mniemaniu mógł być ważnym, bo osobiście go obchodził. —