Krótka wiadomość o życiu i pismach Jonathana Swifta/III

<<< Dane tekstu >>>
Autor Walter Scott
Tytuł Krótka wiadomość o życiu i pismach Jonathana Swifta
Pochodzenie Podróże Gulliwera
Wydawca J. Baumgaertner
Data wyd. 1842
Druk B. G. Teugner
Miejsce wyd. Lipsk
Tłumacz Jan Nepomucen Bobrowicz
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

III.

Podróże Gulliwera, wydane zostały po powrocie Swifta do Jrlandyi, ale nazwisko autora starannie było tajonem, podług zwyczaju który zawsze przy wydawaniu pism swoich zachowywał. Opuścił Anglią w sierpniu; i około tegoż czasu, księgarz Motte otrzymał rękopism, który jak mówił, z fiakra do sklepu jego wrzucono.

Gulliwer ogłoszony został drukiem tegoż roku w październiku ale drukarz przez trwożliwość niektóre w nim miejsca odmienił a nawet opuścił. Swift uskarża się na to w listach swoich, jako też w liście Gulliwera do kuzyna Sympsona umieszczonego na czele późniejszych wydań. Publiczność jednak nie widziała nic zbyt nieśmiałego w tym osobliwszym allegorycznym romansie, który wielkie na wszystkich uczynił wrażenie, i czytany był przez wszystkie klassy, zacząwszy od ministrów aż do nianiek. Chciano koniecznie wiedzieć nazwisko autora; przyjaciele nawet Swifta, Pope, Gay, Arbuthnot, pisali do niego, jak gdyby żadnej w tym względzie nie mieli pewności.

Ale chociaż niektórzy bijografowie zwiedzeni temi ich słowami, mniemali iż w rzeczy samej byli w wątpliwości, z pewnością jednak powiedzieć można iż dzieło to, znane już było mniej więcej przyjaciołom jego wprzód nim drukiem ogłoszonem zostało. Ich niewiadomość była udaną dla dogodzenia fantazyi Swifta, a może i dla obawy aby nie byli powołani do świadczenia przeciw autorowi, w razie gdyby dzieło jego ściągnęło nań gniew ministra.

Nigdy może książka niebyła równie przez wszystkie klassy czytelników poszukiwaną. Ludzie wielkiego świata znajdowali w niej osobistą i polityczną satyrę, gmin bawiące go przygody; lubownicy romansowości, cuda niestworzone, młodzi dowcip, wiek dojrzały nauki moralności i polityki, opuszczona starość i zawiedziona duma, maxymy zgryźliwej i gorzkiej mizantropji.

Cel satyry, różny jest w róznych jej częściach. Podróż do Lilliput maluje dwór i politykę Anglji; Sir Robert Walpole wystawiony jest w osobie pierwszego ministra Flimnap[1], i nie wybaczył tego Swiftowi stale się opierając wszelkim zamiarom sprowadzenia dziekana do Anglji.

Stronnictwa Whigów i Torysów skreślone są pod nazwiskami stronnictw o wysokich i o niskich korkach. — Stronnicy cienkiego i grubego końca są to katolicy i protestanci. Książę Walis, który równie był dobrze z Tory i z Whigami śmiał się szczerze z następcy tronu noszącego jeden korek wysoki a drugi niski. Blefuscu, gdzie Gulliwer przed niewdzięcznością dworu lilliputskiego szuka schronienia, kiedy mu oczy wyłupić chciano, jest to Francya, dokąd książę Ormond i lord Bolingbroke musieli się schronić przed niewdzięcznością dworu Angielskiego. Kto zna tajemne dzieje panowania Jerzego I. łatwo i inne uchwyci alluzye. Zgorszenie sprawione przez Gulliwera sposobem, którym gasi pożar pałacu cesarskiego, stosuje się do niełaski królowej Anny w którą autor nasz popadł za napisanie powieści o beczce, zapomniawszy bowiem jak wielką dzieło to w czasie swoim dla wyższego duchowieństwa było przysługą, wyrzucano mu je potem jak zbrodnią jaką. Musiemy także uważać że ustawy krajowe i system wychowania publicznego w państwie Lilliputów wystawione są jako wzorowe, i że zepsucie dworu od trzech dopiero ukazało się panowań. Jest to opinia Swifta o stanie i konstytucyi Anglji.

W Podróży do Brobdingnag satyra jest ogólniejszą, i trudno jest znaleźć w niej cośkolwiek mogącego się stosować do wypadków politycznych lub do ministrów owoczesnych. Jest to zdanie, jakieby sobie utworzyły o czynach i uczuciach człowieka, istoty charakteru zimnego, wytrawnego, filozoficznego, niezmierną przy tem obdarzone mocą. Monarcha tych dzieci Anacka, jest to personifikacya króla patryoty, obojętnego na rozkosze myśli i wyobraźni, i zajmującego się tylko rzeczami mogącemi służyć do powszechnego użytku i publicznego dobra. Intrygi i zepsucie dworu europejskiego, są w oczach takiego króla równie w skutkach swych niegodziwe jak wzgardy godne w pobudkach. Nagłe przejście Gulliwera z Lilliput, gdzie był olbrzymem, do rodu ludzi środ których karłem jest tylko, dobre sprawuje wrażenie. Też same pomysły znowu się powtarzają, ale rola opowiadającego zostawszy odmienioną, z innego na nie zapatrujemy się stanowiska, tak, iż to jest więcej rozwinięciem niż powtórzeniem.

Kilka miejsc w opisie dworu w Brobdingnag, mają być wymierzone na damy dworu Londyńskiego, dla których Swift nie miał być z nadzwyczajnem uszanowaniem.

Arbuthnot, sam uczony, ganił podróż do Laputy, dostrzegał zapewne rzuconą w niej śmieszność na towarzystwo królewskie. Pewno że są w niej miejsca wymierzone przeciw najpoważniejszym filozofom owego wieku. Utrzymują nawet iż jedno ściąga się do Newtona. — Owa przygoda z krawcem który wyrachował talią Gulliwera zapomocą półkola, i wziął mu miarę kreśląc figurę matematyczną, a potem przyniósł mu suknie bardzo źle i jak nie dla niego zrobione, ma się ściągać do omyłki drukarza, który dodawszy jedną cyfrę do rachunku astronomicznego Newtona tyczącego się odległości ziemi od słońca, powiększył ją do nieprzeliczonego stopnia. Przyjaciołom Swifta zdawało się także że myśl budziciela[2] (Flapper) podało mu zwykłe Newtonowi roztargnienie. Dziekan mówił raz do Drydena Swifta, że „sir Isaac był najnudniejszym w świecie człowiekiem w rozmowie. — Kiedy go kto o co pytał, on to pytanie kręcił i obracał w kółko po swojej głowie nim się nareszcie zdobył na odpowiedź.“[3] (Swift mówiąc to kreślił sobie kółka po czole).

Lecz, chociaż Swift ubliżył może uszanowania jakie się należało jednemu z największych gieniuszów owego wieku, i chociaż wkilku pismach swoich, lekce sobie ważyć zdaje nauki matematyczne, w Gulliwerze jednak satyra ma raczej na celu nadużycie tych umiejętności niżeli je same. — Układacze projektów, przy akademji w Laputa, są wystawieni jako ludzie którzy z powierzchownemi tylko znajomościami matematycznemi, porywają się do tworzenia i wydoskonalania planów mechanicznych już to przez fantazyą, już przez obłęd umysłu. Za czasów Swifta wiele ludzi tego rodzaju, nadużywało łatwowierności nieumiejętnych, rujnowało ich na majątku, i opóźniało postęp nauki. Okrywając śmiesznością tych układaczy projektów, z których jedni zbyt zaufani w niedokładnych swych znajomościach, sami się oszukiwali, drudzy byli po prostu oszustami, Swift nienawidzący ich, bo oni to byli przyczyną strat poniesionych przez stryja jego Godwina, wziął niektóre myśli, a może i cały pomysł, z Rabelaisa z księgi V, 23 rozdziału, w którym Pentagruel zastanawia się nad zatrudnieniami dworzan kwint-essencyi królowej Entelechji.

Swift, wyśmiał także professorów nauk spekulacyjnych, których przedmiotem badań, była tak w ówczas zwana Magia fizyczna i matematyczna, na żadnych pewnych nieoparta prawidłach, nie wskazana ani stwierdzona doświadczeniem, chwiejąca się pomiędzy umięjętnością i mistycyzmem. Do niej należała Alchimia, robienie figur bronzowych gadających, ptaków drewnianych latających, proszków sympatycznych, balsamów któremi nie ranę ale broń co ją zadała smarowano, flaszeczek essencyi którą całe morgi ziemi umierzwić można, i innych tym podobnych dziwów, pod niebiosa wynoszonych przez oszustów, którzy, na nieszczęście znajdowali takich co im wierzyli. Machina owego professora z Lagado, mająca służyć do przyspieszenia postępu nauk spekulacyjnych, i do pisania dzieł we wszelkich przedmiotach bez pomocy talentu i nauki, rzuca śmieszność na sztukę wynalezioną przez Rajmunda Lullus, a wydoskonaloną przez mądrych jego kommentatorów, lub na sposób mechaniczny za pomocą którego, podług Korneliusza Agrippy, jednego z uczniów Lullego, każdy człowiek może rozprawiać w każdym jakim bądź przedmiocie, i opatrzony w pewną liczbę wyrazów, imion i słów, utrzymywać długo dysputę z zaszczytem i subtelnością, broniąc danej sobie tezy i występując przeciw niej zarazem.

Czytelnik mógł mniemać że się znajduje pośród owej wielkiej akademji w Lagado, czytając krótką i wielką sztukę inwencyi i demonstracyi zależącą na zastosowaniu danego przedmiotu do machiny złożonej z rozmaitych kół, stałych i ruchomych. Główne koło, było nieruchome; na niem były nazwy wszelkich istot i rzeczy mogących być przedmiotem rozprawy — jako to — Bóg, anioł, ziemia, niebo, człowiek, zwierze etc. — etc. W tem kole stałem znajdowało się drugie ruchome, na którem były napisane tak przez logików zwane Akcydencye: jako to: ilość, jakość, stosunek etc. Na innych kołach były attributa bezwzględne i względne etc. etc. jako też formuły pytań. Z obracania tych kół, w ten sposób, aby rozmaite attributa na daną przypadały kwestyą, wynikał pewien rodzaj logiki mechanicznej, którą Swift miał bezwątpienia na myśli opisując sławną machinę służącą do pisania książek. Przez ten sposób kompozycyi i rozumowania, starano się często posunąć do najwyższego stopnia tę Sztukę Sztuk jak ją zwano. — Kircher, który sto rozmaitych sztuk nauczał, odświeżył i wydoskonalił machinę Lullego: Jezuita Knittel, ułożył podług tegoż systematu „Trakt bity wszystkich sztuk i umiejętności.“ Brunus wynalazł sztukę logiki podług tegoż planu, a Kuhlmann przeraża nas do żywego zapowiadając wynalezienie machiny, która nietylko sztukę uniwersalnych wiadomości czyli systemat ogólny wszelkich umiejętności obejmować będzie, ale nawet sztukę umienia języków, wykładania autorów, krytykowania, nauczenia się historyi świętej i świeckiej, znania biografji wszelkiego rodzaju, nielicząc już Biblioteki Bibliotek, obejmującej extrakt wszelkich książek jakie tylko kiedy były drukowane. Kiedy taki erudyt, zapowiada, dość czystą łaciną, że można nabyć tych wszystkich znajomości za pomocą narzędzia mechanicznego, dość podobnego do zabawki dziecinnej, czas był zaiste ażeby satyra zgromiła te urojenia. Nie naukę więc, ale te sensu niemające zaciekania się, które niekiedy do godności nauki podnosić chciano, starał się Swift okryć śmiesznością. —

W karykaturze układaczy projektów politycznych, przebijają się torysowskie wyobrażenia Swifta; a smutna historya Struldbruggów przypomina nam czas kiedy nasz autor powziął ku śmierci obojętność, którą poźniej ostatnie lata jego życia, daleko słuszniej miały mu dać uczuć[4]. —

Podróż do Houyhnhmów jest to uszczypliwa satyra na naturę ludzką, i oburzenie tylko, które, jak Swift sam w swojem Epitafie przyznaje, tak długo serce jego toczyło, natchnąć mu ją było wstanie. —

Żyjący w kraju w którym ród ludzki podzielony był na małych tyranów i na schylonych pod jarzmem niewolników, miłośnik wolności i niepodległości codzień w oczach jego znieważanych, puściwszy raz wodze energji swoich uczuć, obrzydził sobie plemię mogące popełniać i znosić takie niegodziwości. Niezapominajmy, że codzień więcej upadał na zdrowiu, że szczęście jego domowe zniweczone zostało śmiercią kobiety którą kochał, i smutnym widokiem niebezpieczeństwa grożącego drugiej tyle mu drogiej osoby, własne życie jego zbyt wcześnie więdnące, pewność zakończenia go na ziemi której nie lubił, niemożność mieszkania w kraju w którym tak pochlebne otworzyły mu się nadzieje, niezapominajmy, mówię, że wszystkie te okoliczności razem złączone, wytłomaczyć mogą dostatecznie głęboką mizantropią Swifta, która wszelako nigdy dobroczynności, drogi do serca jego nie zamknęła. Uwagi powyższe, tyczą się nie tylko osoby autora, ale są zarazem usprawiedliwieniem dzieła jego. Dzieło to jakkolwiek nienawiścią ludzi natchnięte, przedstawia nam jednak naukę moralną w charakterze Jahuw. Autor nie chciał w nich skreślić ludzi oświeconych religią, lub przynajmniej światłem naturalnego rozsądku, ale znikczemniałych samowolnem skrępowaniem władz swych umysłowych i wrodzonych popędów, takich słowem, jakiemi ich, niestety, w ostatnich klassach społeczeństwa widziemy, pogrążonych w ciemnocie i z niej wypływających występkach. Pod tym względem, wstręt który obraz ten wzbudza, zbawiennym tylko być może i moralnym: czyż się bowiem nie zbliża do takiego Jahu człowiek zwierzęcej zmysłowości, okrucieństwu i chciwości oddany. —

Nie utrzymujemy, wszakże, aby cel moralny dostatecznym był do usprawiedliwienia skreślonego przez Swifta obrazu człowieka w stanie zbliżającym go do zwierząt poniżenia. Moraliści powinni naśladować dawnych Rzymian, karzących publicznie oburzające okropnością zbrodnie, tajemnie zaś, występki przeciw wstydliwości.

Pomimo owych (jakkolwiek na rozsądku lub uprzedzeniach opartych) niepodobieństw do prawdy, Podróże Gulliwera powszechną na siebie zwróciły uwagę; a zasługiwały na nią, równie nowością pomysłu jak i rzeczywistą wewnętrzną wartością. Lucian, Rabelais, Morus, Bergerae, Alletz i wielu innych, kładli już byli dawniej w usta zmyślonych podróżnych własne w idealnym świecie dotrzeżenia.

Ale wszystkie znane nam utopie oparte były na dziecinnych zmyślaniach, lub służyły tylko za ramy do systematu praw niewykonalnych w praktyce. Swift dopiero pierwszy, sens moralny swego dzieła rozweselił humorem, pozorna jego niedorzeczność zniknęła pod dowcipem i uszczypliwą satyrą, a charakter i styl opowiadającego daje w nim barwę rzeczywistości, najniepodobniejszym do prawdy zdarzeniom. Charakter urojonego podróżnika, jest zupełnie podobny do charakteru Dampiera lub któregokolwiek innego niezmordowanego żeglarza owego wieku, posiadającego odwagę i zdrowy rozsądek, przebiegającego dalekie morza, nic z angielskich swoich uprzedzeń nie tracąc, z któremi wróciwszy do Portsmouth lub Plymouth, opowiada z poważną prostotą co widział i co słyszał w cudzoziemskich krajach. Charakter ten, jest tak wyłącznie angielski, iż trudno aby go cudzoziemiec zdołał ocenić.

Spostrzeżenia Gulliwera nie są nigdy ani dowcipniejsze ani głębsze, niż którego z kapitanów okrętów kupieckich, lub chirurgów z City który odbył daleką podróż morską.

Robinson Crusoe opowiadając przygody daleko więcej do rzeczywistości zbliżone, nie przewyższa może Gulliwera w powadze i prawdopodobieństwie powieści.

Opisanie osoby samego Gulliwera tak jest pełne życia iż majtek jeden utrzymywał że znał dobrze kapitana Gulliwera, ale że on mieszkał w Wapping a nie w Rotherhithe. Ta właśnie sprzeczność pomiędzy naturalną łatwością i prostotą stylu a opowiadanemi dziwami, stanowi jeden z najczarowniejszych powabów tej pamiętnej satyry, wyszydzającej ułomności, głupstwa i występki rodu ludzkiego.

Dokładne wyrachowania znajdujące się w pierwszych dwóch częściach zwiększają jeszcze prawdopodobieństwo powieści. Powiadają, iż kiedy proporcye starannie są zachowane w opisie przedmiotu jakiego znajdującego się w naturze, cudotworność jego, czy małością czy wielkością zadziwiająca, mniej się nam czuć daje. Pewną jest rzeczą, że zachowanie proporcyi jest nieodzownym przymiotem prawdy, a tem samem i prawdopodobieństwa. Jeżeli czytelnik raz przypuści istnienie ludzi, których jak naocznie przez siebie widzianych podróżny nam opisuje, nieznajdzie już potem najmniejszej sprzeczności w całym ciągu powieści. Owszem zdaje się że Gulliwer i ludzie których widzi, postępują sobie we wszystkiem tak jak powinni znajdując się w pomyślanych przez Autora okolicznościach. Pod tym względem największą pochwałą podróży Gulliwera jest zdanie uczonego jednego prałata irlandskiego mówiącego iż są w niej takie rzeczy o których go nikt nie przekona żeby mogły być prawdziwe.

Wiele jest także sztuki w ukazaniu nam Gulliwera tracącego stopniowo, pod wpływem otaczających go w Lilliput i Brobdingnag przedmiotów, wyobrażenia swoje o proporcyach postaci ludzkiej, i przejmującego w tym względzie wyobrażenia olbrzymów i pigmeów pomiędzy któremi żyje.

Kończąc te nasze uwagi, zwróciemy jeszcze baczność czytelnika na nieporównaną sztukę z jaką podzielone są czynności ludzkie pomiędzy owe dwa plemiona urojonych istot, aby uczynić satyrę dodatniejszą i żywszą. Jntrygi i swary polityczne, te główne zatrudnienia dworzan europejskich, przeniesione do dworu drobnych sześciocalowych istot, stają się śmiesznemi, gdy tym czasem lekkomyślność kobiet i rozpusta dworów Europy, wystawione przez Autora w damach dworu Brobdingnag, stają się potwornościami wzbudzającemi obrzydzenie, w narodzie zastraszającej wysokości wzrostu. Temi to, i tysiącznemi innemi sposobami, w których zawsze rękę mistrza widziemy, a których skutek czując bezpośrednio, po długim jednak dopiero rozbiorze jesteśmy wstanie pojąć przyczynę: gieniusz Swifta utworzył z baśni o karłach i olbrzymach romans, który pod względem sztuki opowiadania, i prawdziwego ducha satyry równego sobie nie ma. Podróże Gulliwera wkrótce stały się głośnemi w Europie. Voltaire, bawiący wówczas w Anglji wychwalał je przyjaciołom swoim we Francyi i zalecał im przełożenie tego dzieła na język ojczysty. Przełożenie to wziął na siebie l’abbé Desfontaines. Wątpliwości jego, obawy, usprawiedliwiania się spisane są w ciekawej przedmowie, najlepsze mogącej dać wyobrażenie o usposobieniu umysłowem ówczesnego literata francuzkiego.

Tłomacz przyznając jako czuje że obraża wszystkie zasady, prosi o wybaczenie szalonym zmyśleniom, które starał się przebrać po francuzku, wyznaje iż w niektórych miejscach pióro wypadało mu z ręki z zadziwienia i wstrętu widząc wszelką przyzwoitość tak zuchwale przez satyryka angielskiego obrażaną. Drży z bojaźni, aby niektóre uszczypliwe pociski Swifta nie były zastosowane do dworu Wersalskiego, zapewniając najuroczyściej i rozwlekle, że wymierzone były na Torysów i Whigów (torys et whigs) burzliwego królestwa Angielskiego. Kończy nareszcie zapewniając czytelników iż nie tylko odmienił wiele pomniejszych ustępów, w celu przyprawienia ich do gustu swych ziomków, ale nawet poopuszczał wszystkie szczegóły żeglarskie i wiele innych zbytecznych drobiazgowości tak szpecących oryginał. Pomimo tej skrupulatności i affektacyi gustu, tłomaczenie nie jest najgorsze. Prawda że l’abbé wynadgrodził to sobie wydając dalszy ciąg podróży w stylu bardzo odmiennym od oryginału jak to łatwo sobie wystawić możemy[5].

I w Anglji także ukazał się dalszy ciąg Podróży Gulliwera (niby to trzeci tom). Jest to najbezwstydniejsza w świecie literackim kradzież i fałsz — bo nietylko że chciano udać ten dalszy ciąg za dzieło autora Gulliwera, ale nadto była to tylko kopia jednego bardzo mało znanego dzieła francuzkiego l’ Histoire des Sévérambes[6].

Oprócz podobnych kontynuacyi, dzieło to jak zwykle każde które tak wielkiej dostąpiło wziętości, podało myśl do naśladowania, parodyi, wydawania objaśnień, natchnęło kilku poetów, było powodem pochwał i satyr na autora, słowem pociągnęło za sobą cały orszak towarzyszący zazwyczaj tak popularnym tryumfom, niezapominając nawet o niewolniku idącym za wozem, którego zelżywe obelgi przypominały tryumfującemu autorowi że był jeszcze człowiekiem. —

Podróże Gulliwera zjednały autorowi większe jeszcze niż wprzódy względy u księcia Gallji. Odebrał uprzejme listy pełne grzeczności i żartów o Gulliwerze, Jahusach i Lilliputach. Swift opuszczając Anglią prosił księżnę i mistress Howard o mały podarunek na pamiątkę zaszczytnej dla niego różnicy którą zdawały się czynić, pomiędzy nim, a ludźmi stanu jego. Na podarunek księżnej położył cenę 10 funtów szterlingów a zaś podarunek mis Howart miał być wartości jednej gwinei. Księżna obiecała mu medale których nigdy nie ujrzał, mis Howart wierniej dotrzymała słowa, i posłała Swiftowi pierścień wraz z listem na który Swift imieniem Gulliwera odpisał, dołączając małą złotą koronę mającą wyobrażać dyadem królów Lilliputu. Księżna raczyła przyjąć łaskawie sztukę materyi jedwabnej z rękodzieł Irlandskich, i kazała sobie suknią z niej uszyć. — Swift w listach swoich trochę za często wspomina o tym prezencie. Wszystko zdawało się zapowiadać iż w razie gdyby książę na tron miał wstąpić, „Gulliwer, podług słów lorda Peterborough powinien tylko wysmarować kredą podeszwy i nauczyć się skakać na linie, aby został biskupem.“ —






  1. Wielki podskarbi państwa Lilliputów, co spadłszy z liny na której tańcował, i trąciwszy o jedną z poduszek królewskich nogę sobie złamał — jest to Walpole którego dymissya w 1717 jedynie tylko za wstawieniem się księżny Kendal nie była przyjętą. Obraz szlachty w Lilliput skaczącej przez kij, aby otrzymać błękitną, czerwoną lub zieloną tasiemkę, jest także satyrą na Walpola, który wznowił order of Batto czyniąc go pierwszym stopniem do orderu Podwiązki, w celu pomnożenia dostojeństw i nagród.
  2. Flapper z urzędu swego obowiązany budzić umysły znakomitych w Lapucie osób.
  3. Dziekan opowiadał także o Newtonie, że raz służący tegoż oznajmiwszy mu iż obiad już był na stole, niemogąc się doczekać pana swego, wrócił i znalazł go siedzącego na drabinie przy jednej z szaf Biblioteki; na jednej ręcę opartą miał głowę a w drugiej trzymał książkę, i tak był w myślach pogrążony, iż służący po trzykroć nań wołając nie mógł go się dobudzić, aż nareszcie zmuszony był dotknąć się go, aby przerwać to głębokie zamyślenie. — Służący ten wykonywał w rzeczy samej urząd „Budziciela.“
  4. Przez parę lat, żegnając się ze swemi przyjaciołmi, zwykł był mawiać: Adieu, niech was Pan Bóg ma w swej opiece, mam nadzieję iż się już więcej nigdy nie zobaczemy. Razu jednego, stojąc przy wielkiem i ciężkiem bardzo zwierciedle rozmawiał z jednym duchownym. Ledwie parę kroków odeszli, urwały się gzemsy i zwierciadło z niezmiernym trzaskiem upadło na podłogę. „Jakie szczęście, rzecze ów drugi duchowny, że to nam tak uszło na sucho“ — a Swift mu na to — „gdybym był sam jeden, tobym żałował żem się ruszył z miejsca.
  5. Taki jest tytuł tej kontynuacyi. „Nowy Gulliwer; to jest Podróże Jana Gulliwera syna kapitana Lemuel.“ — Dzieło to tyle ma związku z oryginałem, co Telemak Fenelona z Odysseą. Nieznaidujemy w niem ani śmiałości pomysłów, uszczypliwości satyry, prostoty w najdrobniejsze szczegóły wchodzącego opowiadania. Jan Gulliwer, jest podróżny wcale nie interesujący — raz zwiedza kraj w którym kobiety panują, — drugi raz taki którego mieszkańce dzień tylko żyją — nareszcie taki w którym szpetność jest przedmiotem miłości i uwielbienia — Jakkolwiek Desfontaines, daleko za wzorem swoim pozostał, niemożna mu jednak zupełnie odmówić fantazyi i talentu. Z powodu swego tłomaczenia napisał list do Swifta: który nie przyjął wymówek tyczących się odmian poczynionych w oryginale dla zastosowania go do smaku francuzkiego. —
  6. Zaraz w początku 1727. r. ukazał się 3. tom Podróży Gulliwera, bez nazwiska drukarza, w tymże formacie co i Podróże. Autor wyprawia Gulliwera po raz drugi do Brobdingnag, ale wkrótce znużony szukaniem nowych w własnej głowie myśli, zapełnia resztę tomu kopią zmyślonej podróży, w francuzkim języku pod tytułem Historya Sewerambów, podobno przez Alletza napisanej. Dzieło to zakazane we Francyi i w innych katolickich krajach, dla zawartych w niem deistycznych wyobrażeń, bardzo było rzadkie; zdawało się więc iż je bezpiecznie za oryginalne udać będzie można





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Walter Scott i tłumacza: Jan Nepomucen Bobrowicz.