Krótka wiadomość o życiu i pismach Jonathana Swifta/II

<<< Dane tekstu >>>
Autor Walter Scott
Tytuł Krótka wiadomość o życiu i pismach Jonathana Swifta
Pochodzenie Podróże Gulliwera
Wydawca J. Baumgaertner
Data wyd. 1842
Druk B. G. Teugner
Miejsce wyd. Lipsk
Tłumacz Jan Nepomucen Bobrowicz
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
II.

Kiedy Swift oddany pracom literackim, zaszczycony tak dostojną przyjaźnią, najpiękniejsze sobie czynił na przyszłość nadzieje, nie wiedząc o tem gotował sobie troski i zmartwienia, które mu całe życie towarzyszyć miały. W czasie tego drugiego pobytu w Moor-Park, poznał Esterę Johnson, więcej znaną pod poetycznem nazwiskiem Stelli.

Pewnym będąc że wrodzona mu oziębłość i niestałość bronić go będzie od zawarcia nieroztropnego związku, postanowił sobie, wtedy dopiero myśleć o małżeństwie, kiedy będzie miał byt zapewniony; a wtedy nawet tak być trudnym w wyborze żeby mógł zamiar ten odłożyć aż do śmierci. Pozory przywiązania, w których przyjaciel jego widział oznaki namiętnej miłości, były tylko, w mniemaniu Swifta, skutkiem czynnej i niespokojnej jego natury, pragnącej pokarmu, chwytającej pierwszą jaka się nawinie sposobność zajęcia się, szukając jej często w nic nieznaczącej zalotności. — Oto jest cel jego w zbliżeniu się do tej młodej osoby. „Jest to nawyknienie“ mówił, „od którego, kiedy zechcę, wstrzymam się z łatwością, i które bez żadnego żalu złożę u progu świątyni.“

Po tej skłonności nastąpiła druga, prawdziwsza. Jane Waring siostra Waringa przyjaciela jego szkolnego, którą przez dość zimną affektacyę poetycką nazywał Variną, ściągnęła na siebie uwagę Swifta, w czasie pobytu jego w Irlandyi, po oddaleniu się z Moor-Park.

List, w cztery lata potem do tejże osoby pisany, innego jest zupełnie stylu. Już nie ma Variny: nasz autor pisze do Miss Jane Waring. W przeciągu tych czterech lat, zaszło zapewne wiele niewiadomych nam rzeczy, a niesprawiedliwością byłoby zbyt ostro sądzić postępowanie Swifta, który uporczywą obroną Variny, nie był wcale przygotowanym do nagłego zdania się na łaskę.

Zgon Sir Williama Temple położył koniec szczęśliwemu i spokojnemu pożyciu, którego Swift przez cztery lata w Moor-Park używał. Sir William czuł całą wartość szlachetnej przyjaźni Swifta, i w testamencie swoim zapisał mu pewną summę pieniężną, jakoteż rękopisma swoje, które bez wątpienia daleko więcej sobie cenił.

Wkrótce potem, Swift, udał się do Irlandyi z lordem Berkeley. Poróżniwszy się z nim później, otrzymał beneficyum w Saracor; ale niezadługo rzucił się do polityki.

W 1710 udał się do Anglji; i w ówczas to zaczęły się jego zatargi z Whigami, jakoteż związek z Harleyem i rządem.

Nominacya jego na dziekana katedry Śgo Patrycego, podpisaną była 23 lutego 1713 roku, i w pierwszych dniach czerwca pojechał objąć tę godność, którą sam uważał jako zaszczytne wygnanie. W rzeczy samej, niemożna było spodziewać się, że bezprzykładne względy, których od osób będących przy sterze rządu doznawał, posłużą mu tylko do otrzymania tego beneficyum w Irlandyi, i do oddalenia go od tychże ministrów, którzy rady jego zasięgali, posługiwali się zdolnościami jego w bronieniu swej sprawy, i z rozkoszą towarzystwa jego używali. Musiał być, bez wątpienia, równie zawiedzionym w nadziejach jak zadziwionym, kiedy ciż ministrowie, pomoc jego przed niejakim czasem za tak nieodzowną dla rządu uważali, że odmówili mu nominacyi na biskupstwo w Irlandyi.

Mistress Johnson opuściła kraj swój rodzinny, naraziła swoją reputacyą, aby dzielić los Swifta w czasie kiedy mu jeszcze żadne świetne na przyszłość nie otwierały się widoki; powinność wynadgrodzenia jej to poświęcenie się była równie świętą, jak gdyby była przyrzeczoną pod najuroczystszą przysięgą; jeźli tylko w rzeczy samej Swift jej nie obiecał pojąć ją za żonę. — Polecił on wielebnemu St George Ashe, biskupowi dyecezyi Clogher, dawnemu nauczycielowi i przyjacielowi swemu, wybadać przyczynę melancholji Stelli i odpowiedź którą odebrał, dawno już własne mogło mu dać sumienie. Jeden był tylko sposób przekonania jej że ją zawsze kocha i zasłonienia jej przed oszczerstwem. Swift odpowiedział, że pod względem małżeństwa, dwa sobie uczynił postanowienia: jedno nie żenić się aż będzie miał dostateczny majątek, drugie: nie myśleć o tem zupełnie, po czasie do którego by mógł robić sobie nadzieję że ujrzy jeszcze dzieci swoje mające zapewniony sobie los przyzwoity. Środki jego utrzymania się nie były jeszcze dostateczne, — miał długi, i minął już wiek po którym postanowił sobie nie żenić się. Jednakże, połączy się ze Stellą, byleby ten ich związek pozostał tajemnym, i pod warunkiem że będą żyli osobno, i z równą jak wprzódy ostrożnością. Stella przyjęła tak ciężkie warunki, a tak i wyrzuty jej sumienia uśmierzonemi zostały i zazdrość uspokojoną, gdyż związek Swifta z jej rywalką nie mógł już przyjść do skutku. Swift i Stella połączeni zostali węzłem małżeńskim w ogrodzie dziekanji i przez biskupa St George Ashe, w roku 1716. Bezpośrednio po tym obrządku, Swift popadł w straszliwą niespokojność umysłu. Delany, podług tego co mi przyjaciel pozostałej po nim wdowy powiadał, zapytany co myśli o tem osobliwszem małżeństwie, mówił: że w owym czasie Swift niezmiernie był ponury i do tego stopnia miotany niespokojnością iż poszedł zwierzyć się jej arcybiskupowi King. Kiedy Delany wchodził do biblioteki Swift wychodził z niej nagle, z miną obłąkanego, i przeszedł koło niego nie przemówiwszy ani słowa. Samego zaś arcybiskupa zastał we łzach, a zapytawszy go o przyczynę smutku, tę otrzymał odpowiedź: „Widziałeś wtej chwili najnieszczęśliwszego na świecie człowieka, ale nie pytaj mnie nigdy o przyczynę jego nieszczęścia.“ Delany wnosił ztąd sobie, że Swift poślubiwszy Stellę, odkrył że byli zsobą w stopniu pokrewieństwa w ktorym małżeństwo jest zakazane, i że z tem właśnie zwierzył się arcybiskupowi.

Swift przez kilka dni z nikiem się nie widywał. Wyszedłszy ze swego ukrycia, w stosunkach swoich z mistress Dingley i ze Stellą, równą jak dawniej zachowywał ostrożność, zapobiegając wszelkiemu posądzaniu o ściślejsze z nią pożycie, jakgdyby to niebyło już wtedy prawnem i godziwem. Stella była więc jak wprzódy, serdeczną i nieodstępną przyjaciołką Swifta, zarządzała domem jego, przyjmowała gości u stołu, chociaż sama zdawała się należeć do zaproszonych; była wierną jego towarzyszką, pielęgnowała go w chorobie, — ale napozór tylko była jego żoną — a i to nawet tajemnicą było dla świata.

Sprawy katedry jego, zagmatwane oporem kapituły, i wdaniem się arcybiskupa King wiele mu zabrały czasu. Ale powoli, kiedy się przekonano o prawości zamiarów dziekana, i o bezinteresownej jego gorliwości o dobro i prawa kościoła, wszelkie trudności zostały usunięte. Takiej nawet nabył w kapitule przewagi iż propozycye jego rzadko kiedy odrzucone zostały. — Poźniej wiele mu czasu zajęło uporządkowanie i odnowienie dzierżaw. Pomimo tego zdaje się że Swift nie zaniedbywał nauk wczasie tych sześciu czy siedmiu lat; znalezione uwagi jego nad Herodotem, Filostratesem i Aulusem-Geliusem, każą nam wnosić że temi pisarzami szczególnie się zajmował. Noty swoje zapisywał na papierze wprawionym pomiędzy kartki dzieł tych autorów. — Możemy się domyślać że nie zaniedbywał pisarzy klassycznych, choćby nam nawet niebyło wiadomem że w czasie pobytu swego w Gaulstown, Lukrecyusza najbardziej lubił odczytywać. Spis dzieł bibliotekę jego składających, wraz z własnoręcznemi uwagami, są najautentyczniejszym dowodem gustu jego w literaturze.

Ale te prace nie były dostatecznemi dla człowieka, który w czasie swego pobytu w Anglji tak czynny w sprawach publicznych miał udział. Jest mniemanie, i bardzo podobne do prawdy, że w owym to czasie Swift powziął pierwszą myśl Podróży Gulliwera. Pierwszy zaród tego sławnego dzieła, znajdujemy w podróżach Marcina Scriblera, których myśl była zapewne poczętą wprzód nim proskrypcye rozproszyły klub literacki. Wielka część satyrycznych uwag zawartych w Podróżach zgadza się ze sposobem zapatrywania się dziekana na sprawy publiczne, po śmierci królowej Anny. Z resztą w liście jednym do Vanessy znajduje się napomknienie o przygodzie Gulliwera z małpą w Brobdingnag, i z tejże korespondencyi dowiadujemy się że w 1722 r. Swift czytywał różne opisy podróż. Między innemi pisze do mistress Whiteway, co później często powtarzał, że z tych opisów pobrał wyrażenia żeglarskie znajdujące się w Gulliwerze. Wnosić więc możemy że pierwszy rys Podróży Gulliwera skreślony był około czasu o którym mówiemy, chociaż sprawy publiczne poźniejszej epoki są głównym celem (satyry) tego dzieła.

W r. 1720 Swift porzucił prace i zabawy swoje, i ukazuje się znowu na scenie politycznej, w prawdzie już nie jako adwokat i wychwalacz rządu, ale jako nieustraszony i uporczywy obrońca uciśnionego ludu. Nigdy naród nie potrzebował więcej takiego obrońcy. Pomyślność Jrlandyi pod Stuartami, przerwaną była wojną domową, skutkiem której wybór szlachty i wojskowych tego królestwa znalazł się zmuszonym do opuszczenia kraju. Ludność jego katolicka nieufność tylko wzbudzała i zupełnej uległa niemocy.

Parlament angielski, przywłaszczył sobie władzę stanowienia praw w Jrlandyi, i sprawował ją w zamiarze skrępowania, o ile możności handlu jej, uczynienia go zawisłym od handlu Anglji, i utrzymania go w tej zawisłości. Postanowienia z 10ego i 11ego roku panowania Wilhelma III. wzbraniały wywozu towarów wełnianych, dozwalając go tylko do Anglji i do Księztwa Walis. Tym sposobem rękodzielnie Jrlandyi pozbawione zostały dochodu, milion funtów szterlingów rocznie wynoszącego.

Ani jeden głos nie odezwał się w Jzbie niższey przeciw temu równie niepolitycznemu jak tyrańskiemu postępowaniu, godniejszemu korporacyi miasteczkowych kramarzy, niż światłego, na czele wolnego ludu stojącego senatu. Działając podług tych zasad, dodawano bezprawie do bezprawia, a przydając jeszcze zniewagę, napastnicy tę odnosili z niej korzyść, iż napełniając trwogą lud Jrlandyi zmuszali go do milczenia, powstając nań jako na buntowników i jakobinów. Swift z natury swojej do opierania się tyranji skłonny z oburzeniem na te nieszczęścia poglądał, i w owym czasie wydał Listy sukiennika, uderzające siłą rozsądku, jaśniejące dowcipem, celujące zręcznością rozumowania i trafnością satyry.

Swift, jak wszyscy ludzie, którym los ojczyznie swej, w trudnej i krytycznej epoce, przysługę wyrządzić dozwolił, niezmiernej dostąpił popularności. Dopóki mógł wychodzić z domu, błogosławieństwa ludu towarzyszyły mu wszędzie; jeźli przez jakie miasto przejeżdżał, przyjmowany był nieledwie jak monarcha. Za najmniejszą wieścią niebezpieczeństwa grożącego dziekanowi (tak go bowiem powszechnie nazywano) kraj cały spieszył na jego obronę. Walpole miał zamiar aresztować Swifta; jeden z przyjacioł ministra, roztropniejszy, zapytał go czy ma 10000 wojska, któreby rozkaz rządowy do skutku przywiodło.

Ułomności Swifta, choć były właśnie z rodzaju tych jakiemi się zwykle złośliwość gminu chętnie zajmuje, ważono z religijnem uszanowaniem na szali przywiązania synowskiego. Wszyscy wice-królowie Jrlandyi, od uprzejmego Carteneta, aż do wyniosłego Dorseta, czuli się zmuszonemi szanować wpływ jego i gorliwość o sprawę krajową. Osłabienie jego władz umysłowych, napełniło smutkiem całą Jrlandyą; żal jej ludu towarzyszył mu do grobu, i niema prawie pisarza tego kraju, któryby nie oddał tak słusznem prawem należnego mu hołdu wdzięczności.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Walter Scott i tłumacza: Jan Nepomucen Bobrowicz.