[132]KSIĘGA RUTH.
ROZDZIAŁ I.
Za czasów onych, gdy przełożonemi
Byli sędziowie, cierpiąc głód w swej ziemi,
Niektóry człowiek z Bethleemu Judy
Szedł, by przechodniem był pomiędzy ludy,
Co Moabitskiej władce są krainy.
A tedy z żoną szedł i dwoma syny.
On Elimelech zwał się, jego żona
Noemi. A zaś synów są imiona:
Mahalon, Chelion — wszyscy ci z Ephraty
Rodem; a kiedy przygnębiony laty,
Zmarł Elimelech, to została doma
Samotna żona wraz z synami dwoma
A ci, acz różne rodem i plemiony,
Z Moabitanek wzięli sobie żony.
Z tych jedna Orpha, druga Ruth się zwała,
I tam zmieszkali dziesięć lat bez mała.
Zaś gdy też zmarli, owa zasmucona
Bez synów matka i bez męża żona,
Słysząc, iż głód już w ziemi jej ustawa,
Tam wrócić chciała swem sieroctwem łzawa,
By snadź w ojczyźnie złożyć mogła głowę.
I szły z nią w drogę owe dwie synowe.
Szła tedy z miejsca swej gościny z niemi.
Alić wśród drogi rzecze im Noemi:
— Wróćcie się w matek waszych dom i braci,
I niech wam Pan Bóg miłosierdziem płaci
Takiem, jakieście, z całej serca siły
Mężom i matce onych uczyniły.
I niech was w troskach waszych uspokoi
Mężami, których da wam z Ręki Swojej! —
I całowała je — a te z płakaniem
[133]
Odpowiedziały: — Z tobą my zostaniem,
I między lud twój pójdziem. — A Noemi,
Rzekła; — Ostańcie, córki! między swemi.
Zaź mam ja syny ze mnie urodzone,
Coby z was każdą mogli wziąć za żonę?
Ani mnie starej męża mieć niebodze,
Bo do małżeństwa już się ja nie godzę!
A choćbym nawet mogła tej godziny
Począć w żywocie i porodzić syny,
Gdybyście chciały czekać, aż podrosną,
By wam mężami mogli być, w żałosną
Starość wam spłyną młodych lat rozkosze;
A przeto, córki! zaniechajcie, proszę.
Gdyż dola wasza tem mię słuszniej nęka,
Iż jest nademną ciężka Boska Ręka. —
Więc się spłakały. A zaś Orpha potem,
Ucałowawszy świekrę, szła z powrotem
Pomiędzy swoich. Ale Ruth została.
A tej Noemi mówi posmutniała:
— Patrz. Oto twoja wraca się bratowa.
Idź znią. — A ta jej rzecze takie słowa:
Nie żądaj, bym cię opuściła. Bowiem
Gdziebądź się zwrócić zechcesz, to ci powiem:
Z tobą ja będę; gdziebądź zamieszkanie
Obierzesz sobie — z tobą Ruth zostanie.
W szczęściu, w nieszczęściu niech przy sobie stoim.
Niech lud twój moim, Bóg twój będzie moim!
Na której ziemi umrzesz, ja przy tobie
Chcę umrzeć, a też w jednym spocząć grobie.
Bóg niech w dwa wspólne złączy nas ogniwa —
Bo chcę przy tobie zostać, pókim żywa! —
Tedy Noemi widząc: iż więc zgoła
Aby z nią nie szła, skłonić jej nie zdoła,
Nie przeciwiła się jej więcej ano
Szły razem w drogę ową pożądaną.
A gdy stanęła w Bethleem, na mieście
Gadania o niej wszczęły się niewieście:
— Patrzcie! Toć ta jest, którą więc Noemi
Zwano! — A ona rzekła słowy temi:
— Już nie „Noemi“ zowcie mię (co znaczy
[134]
Piękna) — lecz „Mara“ (gorzką) zwiejcie raczej.
Bowiem, Pan z nieba, we wszechmocy Swojej,
Gorzkością żółci serce moje poi.
Ztąd wyszłam pełna — wracam wypróżnioną.
Przecz więc „Noemi“ ma być tej mówiono,
Którą utrapił Pan, i nieskończenie
Udręczył, w smutne pchnąwszy poniżenie? —
A zaś, gdy obcą opuściwszy ziemię,
Wróciła, iżby zostać w Bethleemie
Ze swą niewiastką z ludu Moab wziętą,
Pora to była gdy tam jęczmień żęto. —
ROZDZIAŁ II.
A był tam krewnym Elimelechowi
Booz, człek możny, jak są męże owi,
Których znaczenie na dostatkach stoi.
Aż raz tak rzecze Ruth ku świekrze swojej:
— Każ mi, a pójdę w pole zbierać kłosy,
Któreby uszły sierpa albo kosy,
Gdziekolwiek najdę, jak się tedy zdarza,
U łagodnego łaskę gospodarza. —
A ta jej rzekła: — Idź tam, dziecię moje. —
Więc szła, by zbierać w skwarne letnie znoje
Gdziebądź przez żeńców kłos był zaniedbany.
A to zaś były Boozowe łany.
Wtem sam on z domu nadszedł w owej porze,
I rzekł ku żeńcom: — Szczęść wam, Panie Boże! —
A oni na to: — Z tobą bądź obfita
Łaska od Pana! — A zaś on się pyta
Tego, co stróżem onej był gawiedzi:
— Kto zacz ta dziewka, co tam kłosów śledzi?
Na to ów młodzian: — To ta, co z Noemi
Przyszła tu, będąc z Moabitskiej ziemi.
Prosiła, iżby mogła w trop żniwiarzy
Iść i pokłosie zbierać gdzie się zdarzy.
A tu, z pilnością pracy tej oddana,
Trwa już bez przerwy od wczesnego rana. —
I rzekł jej Booz: — Słuchaj, moje dziecię!
[135]
Już nie idź, proszę, między inne kmiecie,
Jedno tu u mnie zbieraj twój przysiewek.
Przeto się przyłącz, i idź w ślad mych dziewek,
Bo przykazałem: by ci w tem parobcy
Nie byli krzywi, jak przybłędni obcej.
A gdy pić zechcesz, nie bacz na niczyją
Część, lecz pij z łagwi, z której oni piją. —
A Ruth ku ziemi czyniąc mu kłanianie,
Mówiła: — Zkądźe, w oczach twoich, panie
Łaskę nalazła jak ja sługa licha?
Bo mię tu wszyscy zwą cudzo — ziemczycha,
A on jej na to: — Rzecz mi jest wiadoma:
Jakaś ty była świekrze twojej doma,
Gdyś postradała męża. A gdy ona
Szła ztamtąd, z nią ty, z twej rodziny łona,
I z ziemi własnej, przyszłaś w naród, który
Był tobie obcy. Przeto niech ci z góry
Izraelowy Bóg stokrotnie płaci:
Iż ty, twych własnych zaniedbywasz braci,
Pod Jego skrzydły tulisz się niebogo!
A ta mu rzekła: O! jak dziwnie błogą
Pociechę wlewasz w serce tej, co zgoła
Ledwie ostatnią z twoich sług być zdoła! —
Zaś on: Gdy przyjdzie pora jeść, ty zasię
Przyjdź i chleb wziąwszy, maczaj skibkę w kwasie.
A tak, przy żeńcach, gdy, jak życzył, siadła,
Wraz jej tam dano do sytości jadła,
Tak, że z onego mogła wziąć ostatki,
Gdy w dom powróci, dla mężowej matki.
Poczem ku kłosom znów spieszyła rada.
A tu do swoich Booz tak powiada:
— Jeśliby nawet sierpem tu na błoni
Żąć chciała, niech jej żaden z was nie broni.
Owszem, umyślnie nawet wśród zagona
Chybiajcie kłosów, by je snadź schylona
Brać sobie mogła bez wstydzenia twarzy,
I niech jej łajać nikt się ani waży.
A tak zbieżała aż po nockę czarną.
A gdy kopystką wymłóciła ziarno,
To było tego dobre aż trzy miary.
[136]
Z tam więc przybyła do swej świekry starej.
A k’temu jeszcze dała jej i jadła,
Które od swego dla niej tam odkładła.
Rzekła jej świekra: — gdzieś to proszę była?
Niech Pan zlać raczy błogosławieństw siła
Na tego, który takie miał człowiecze
Serce nad biedną! Na to Ruth odrzecze:
— Pole to było posiadacza ziemi,
Jen zwie się Booz. Na to jej Noemi.
— Pan mu Wszechmocny nieba niech przychyli,
Iż łaskę, którą świadczył tym co żyli,
Dziś oto świadczy matce ich i wdowie!
Krewny to — skoro Booz on się zowie.
A Ruth jej rzecze: To też on mi każę,
Tak długo chodzić między swe żniwiarze,
Ażeby tam całkiem niwa zżęta była.
Rrzekła Noemi: Tedy, córko miła!
Chodź raczej owdzie, gdzie ci są życzliwi,
Niż gdzie mniej chętny człek ci się sprzeciwi.
A tak, Ruth, niby Boozową sługą
Stawszy się, z żeńcy jego tak więc długo
Żęła, aż jęczmień i pszenica cała
Już wreszcie w gumnach swe schronienie miała.
ROZDZIAŁ III.
Gdy zaś wróciła do swej świekry, ona
Rzekła jej: — Córko! teraz się dokona
Odpoczynienie duszy twej i ciała —
Bo ja opatrzę, byś się dobrze miała.
Ten Booz, który doli twej uciski
W swe serce przyjął — nasz to krewny blizki,
Wiedz: iż u niego, skoro noc nastanie,
Jęczmienia będzie w bojowisku wianie.
Tedy się wykąp, i wylawszy wonie
Na szat twych strojność, idź na ono błonie,
I niech cię oko nie ogląda czyje,
Aż się on człowiek naje i napije.
A gdy spać pójdzie, bacz, byś jak najskorzej
[137]
Podeszła w miejsce gdzie się on ułoży,
I tam legnąwszy, podnieś kraj opończy,
Kędy się ona u nóg jego kończy,
I trwaj, aż on ci powie w tej godzinie,
Co więc masz zdziałać. — Rzekła Ruth: — Uczynię
Jako mi każesz. — A tak z jej namowy,
Przybrawszy postać swoją w strój godowy,
Poszła gdzie jęczmień wiano o tej dobie,
A gdy już Booz podweseli sobie,
Szedł spać u sterty zdala od wiejadła,
A tu się chyłkiem Ruth ku niemu skradła,
I uchyliwszy płaszcz z nad nóg człowieka,
Legła tam cicho i cierpliwie czeka.
Wtem on z północka budzi się, i nieco
Trwożny, osobę widząc tam kobiecą,
Pyta jej: — Ktoś jest? — Więc na to pytanie
Rzekła: Jam Ruth jest — sługa twoja panie!
Przyjmij mię, proszę, pod płaszcz twojej szaty —
Boś męża mego ty powinowaty! —
A on: — O córko! Jakżeś jest od Pana
Błogosławieństwy Jego ukochana!
Bowiem, twej nowej ofiarności siła,
Twe miłosierdzia dawne przewyższyła —
Gdy nie młodzieńcza ciągnie ciebie mrzonka,
Lecz snadź chcesz męża pojąć za małżonka!
A też się nie bój, bo ja twe żądanie
Koniecznie spełnię! Przecięż tu sielanie
Wiedzą, i wszystka ludność tego miasta,
Żeś ty jest zacnych pełna cnót niewiasta.
Więc nie odmawiam, czego chcecie obie —
Lecz jest tu krewny wiele bliższy tobie.
Śpij tedy, proszę- A gdy będzie rano,
Jeśli się jemu staniesz pożądaną,
Dobrze. Lecz jeśli nie chce lub nie może,
Ja ciebie przyjmę, tak mi pomóż Boże!
A teraz uśnij. — Więc, za temi słowy,
Spała u jego nóg po brzask wschodowy.
A potem wstała, zanim drugich ludzi
Z nocnego spania, dzienny blask pobudzi.
Bo jej rzekł Booz: — Strzeż się, by cię rano,
[138]
Żeś noc przebyła przy mnie, nie widziano. —
A na odchodnem: — Twego płaszcza zwoje
Rozciągnij proszę, i weź w rąk twych dwoje.
A gdy zdziałała jak jej zalecono,
On jęczmiennego ziarna w szatę oną
Wsypał sześć korcy średniej miary kmiecej,
I pomógł, iżby wzięła to na plecy.
A gdy, w przedświtu cieniach z tem ukryta,
Do domu przyszła, świekra jej się pyta:
— Cóż córko? Czyś mu nie dość była miłą? —
A ta jej rzekła wszystko tak, jak było.
— I patrz — powiada — jak wybrane zboże
Dał mi tu przynieść, mówiąc: — Być nie może,
Abyś musiała wracać w dom z próżnemi
Rękoma! — Tedy rzekła jej Noemi:
— Więcże, czekajmy. Bowiem najzupełniej
Wierzę: — iż człek ten to, co przyrzekł, spełni.
ROZDZIAŁ IV.
A tedy Booz siadł u miejskiej bramy.
W tem, napatrzywszy, iż tam szedł ten samy
Powinowaty, co go wprzód nazowie
Bliższym od siebie Moabitskiej wdowie:
— Zajdź, proszę — mówi, głosząc jego imię —
Bo mamy z sobą sprawy pobratymie.
A ten, gdy usiadł, Booz wybrał z ciżby
Dziesięciu mężów starszych w mieście, iżby
Świadkami byli. Poczem rzekł w te słowa:
— Oto cześć ziemi Elimelechowa
Naszego brata, w rękach jest Noemi,
Przybyłej w powrót z Moabitskiej ziemi.
Tom ci powiedzieć chciał — nie potajemnie,
Lecz wobec wszystkich — boś ty jest odemnie
Bliższy, choć krewni jej jesteśmy oba.
Więc ów szmat ziemi, gdy ci się podoba
Kup, i miej sobie zdrowy; lecz jeżeli
Nie zechcesz — niechby wszyscy to słyszeli. —
Rzekł tamten: — Kupię. — Zaś mu Booz na to:
[139]
— Gdy kupisz, to więc i powinowatą
Ruth Moabitkę musisz wziąć za żonę,
Aby nie było snadż osierocone
Dziedzictwo brata. Bo ci się należy
Nasienie jego zbudzić w twej dziewierzy.
Rzekł ów: — Mam dzieci. Więc, gdy przyjdą działy,
Nie chcę, by z tego krzywdę jaką miały.
Więc ty tak uczyń jako chcą zwyczaje,
Bo ja na ciebie prawa moje zdaję!
A był obyczaj od lat bardzo wielu,
Iż, gdy spór mają krewni w Izraelu,
A ten się zgodą w sposób kończy błogi,
Ustępujący zdejmał trzewik z nogi,
I wraz go dawał w ręce drugiej strony,
Na znak, iż z praw swych życzy być zwolniony.
Tak też uczynił krewny ów Noemi.
A tedy Booz rzecze przed wszystkiemi:
— Was tu obecnych na świadectwo zowę:
Iż oto ziemię Elimelechowę,
A też i synów jego do niej prawa,
Które Noemi wdowa na mnie zdawa,
Biorę — a k’temu, żonę Machalona
W małżeństwo pojmę, iżby ze mnie ona
Po mężu zmarłych zrodzić mogła plemię.
A tak, gdy oraz wezmę po nim ziemię,
W narodzie całym, jako i w rodzinie,
Z dziedzictwem jego imię też nie zginie. —
Tu rzekł lud wszystek ze starszyzną miasta:
— Masz z nas twe świadki! Niechaj ta niewiasta,
Której Pan słusznie miłosierdziem sprzyja,
Będzie ci jako Rachel i jak Lija,
Z których więc wyszedł dom Izraelowy!
I z wejściem w dom twój owej białogłowy,
Niech się Ephracie cnoty wzór z niej stawa,
Bethleemowi zaś rozgłośna sława!
I niech Faresa, co go zaś Judowi
Zrodziła Thamar, pamięć się odnowi,
I cześć nasieniu jego przeznaczona,
Gdy w dom twój wejdzie ta wybrana żona! —
Tedy ją pojął Booz i wszedł do niej.
[140]
A gdy swą łaskę Pan Bóg ku niej skłoni,
Poczęła, oraz porodziła syna.
Więc do Noemi matek tam drużyna
Mówiła: — Iście Boska to jest sprawa!
Iż w domu twoim plemię nie ustawa,
I w Izraelu będzie trwać twe miano.
Bo jest już, ktoby duszę twą stroskaną
Cieszył, i żywił starość twą, zrodzony
Z niewiastki, która, swemi cię ramiony
Do serca tuląc, jest ci więcej miłą,
Niżby ci szczęście z siedmiu synów było. —
Tedy Noemi wziąwszy na swe łono
Dziecię, piastunką temuż ucieszoną,
I rzecby można, w służbie jego matki
Niańką się stała. A tak jej sąsiadki
Mówiły o niej: iż jest snadż ten mały
Jej serca synem. Zaczem go nazwały
Obed. A ten to później z siebie wyda
Izai, ten miał ojcem być Dawida.
(Felicyan Faleński).
|