La San Felice/Tom II/IV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | La San Felice |
Wydawca | Józef Śliwowski |
Data wyd. | 1896 |
Druk | Piotr Noskowski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | La San Felice |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Gdybyśmy przedsiębrali zamiast opowiadania historycznych wypadków, którym prawda nadała piętno jeszcze głębiej straszliwe i które wreszcie zajęły w dziejach świata niezatarte miejsce, gdybyśmy przedsiębrali, powiedzmy, napisać zwyczajny romans z dwóch lub trzechset stronnic, w celu bezpożytecznym i błahym zabawienia przedstawieniem przygód mniej więcej malowniczych, wypadków mniej lub więcej dramatycznych powstałych w naszej wyobraźni — lekką czytelniczkę lub czytelnika znudzonego, stawilibyśmy niezwłocznie naszą czytelniczkę lub czytelnika w obec posiedzenia tej rady gdzie był obecnym król Ferdynand a przewodniczyła królowa Karolina. Nie troszczylibyśmy się o poznajomienie bliżej z temi dwiema panującemi osobami, których zarysy daliśmy w pierwszym rozdziale, choć wtedy, jesteśmy pewni, coby opowiadanie nasze zyskało na pośpiechu, straciłoby na interesie, bo w naszem przekonaniu, im lepiej znamy działające osoby, tem ciekawiej rozpatrujemy ich złe lub dobre czyny. Tembardziej, że osoby które mamy uwydatnić w dwojgu ukoronowanych bohaterach tej historji, mają tyle stron dziwacznych, iż niektórym kartom naszego opowiadania byłoby trudno uwierzyć lub je pojąć, gdybyśmy się nie zatrzymali chwilę dla przeobrażenia szkiców pobieżnych, na dwa olejne portrety, odwzorowane ile możemy najlepiej, i które nie będą mieć nic wspólnego, przyrzekamy to naprzód, z temi urzędowemi malowidłami królów i królowych, jakie ministrowie wysełają hurmem do miast stołecznych departamentu lub obwodu dla ozdoby prefektur i merostw.
Powróćmy więc do rzeczy, a raczej osób najwyższych.
Śmierć Ferdynanda VI., zaszła w 1759 roku, powołała na tron Hiszpański młodszego jego brata, który panował w Neapolu i wstąpił po nim pod imieniem Karola III Karol III miał trzech synów; pierwszy imieniem Filip, miał po wstąpieniu na tron swego ojca zostać księciem Asturji i dziedzicem korony Hiszpańskiej, gdyby przez złe obchodzenie się matki nie oszalał, a raczej nie zgłupiał. Drugi, imieniem Karol, zajął miejsce pozostawione przez starszego brata i panował pod imieniem Karola IV. Trzecim nakoniec, był Ferdynand, któremu ojciec pozostawił koronę Neapolitańską zdobytą końcem swej szpady, gdy ją był zmuszony opuścić.
Młody ten książę, mający siedm lat w chwili wyjazdu swego ojca do Hiszpanji, zostawał pod podwójną opieką polityczną i moralną Opiekunem jego politycznym był Tanucci, regent państwa; moralnym książę San Nicandro, jego nauczyciel.
Tanucci był zręcznym i przebiegłym Florentczykiem, zawdzięczającym dość znakomite miejsce jakie zajmuje w historji, nie swojej osobistej za słudze, ale małej wartości ministrów następujących po nim; wielki w odosobnieniu, zeszedłby na zupełnie pospolitą figurę, gdyby porównać go z Colbertem a nawet z Luyois.
Co do księcia San Nicandro, który jak zapewniają kupił od matki Ferdynanda, królowej Marji Amelji[1] tej samej księżniczki która przez złe obchodzenie zrobiła warjatem swego najstarszego syna, prawo zrobienia już nie szalonym ale nieukiem jej trzeciego syna — i zapłacił za to prawo trzydzieści tysięcy dukatów; jak zapewniają był to najbogatszy, najniedorzeczniejszy, najwięcej zepsuty z dworaków, krążących około połowy ostatniego wieku, na dworze Obojga Sycylji.
Zapytujemy jak podobny człowiek mógł nawet za pomocą pieniędzy, zostać nauczycielem księcia, którego ministrem był człowiek tak rozumny jak Tanucci, regent państwa; odpowiedź jest prosta: Tanucci, raczej król nie regent Obojga Sycylji, rad był przedłużyć swe królowanie po dojściu do pełnoletności swego znakomitego wychowanka. Florentczyk miał przed oczami przykład Florentynki Katarzyny Medici, panującej kolejno pod Franciszkiem II, albo raczej nad Franciszkiem II., Karolem IX. i Henrykiem III.; to też i on spodziewał się dojść do panowania po lub nad Ferdynandem, jeżeli książę San Nicandro uczyni ze swego ucznia tak ciemnego i nic nieznaczącego jak jego nauczyciel.
I trzeba przyznać, że jeżeli takiemi były widoki Tanucciego, książę San Nicandro zastosował się do nich zupełnie: był to niemiecki jezuita, obowiązany nauczyć króla języka francuzkiego, którego król nigdy nie umiał, a ponieważ uznano za niewłaściwe uczyć go włoskiego, ztąd pochodziło że nie mówił, jeszcze w epoce swego małżeństwa, jak tylko językiem lazaronów, którego nauczył się od ludzi usługujących mu i dzieci ludu puszczanych dla jego rozrywki. Marja Karolina wstydziła go za to nieuctwo, nauczyła go czytać i pisać, trochę po włosku, czego nie umiał wcale. To też, w chwilach dobrego humoru albo czułości małżeńskiej, nie nazywał inaczej Karoliny jak: moja droga nauczycielko, robiąc w ten sposób aluzję do trzech części swego wykształcenia przez nią dopełnionego.
Jeżeli chcemy przykładu głupoty księcia San Nicandro, oto jeden z nich:
Pewnego dnia, godny nauczyciel znalazł w ręku ucznia Pamiętniki Sullego, które tenże starał się wyczytać, słysząc że pochodził od Henryka IV, a Sully był ministrem Henryka IV. Książkę natychmiast mu odebrano, a uczciwy nieroztropny który mu jej pożyczył, został surowo napomniany.
Książę San Nicandro pozwalał tylko na jedną książkę — i nie znał tylko tę jedną, było to Nabożeństwo do Najświętszej Panny.
I zwracamy uwagę na to pierwotne wychowanie aby nie czynić króla Ferdynanda więcej niż na to zasługuje odpowiedzialnym za haniebne czyny, jakie zobaczymy spełnionemi w dalszym ciągu naszego opowiadania. To pierwsze zastrzeżenie bezstronności postawiwszy, zobaczymy jakiem było to wychowanie.
Nie wystarczyło dla uspokojenia sumienia księcia San Nicandro, pocieszającego przekonania, że sam nie nie umiejąc, nie mógł niczego nauczyć swego ucznia. Ale, aby go utrzymać w ciągiem dzieciństwie, rozwijając ciągłemi ćwiczeniami przymioty fizyczne jakiemi go natura obdarzyła, usuwał od niego ludzi i książki, słowem wszystko co mogło mu dać wyobrażenie o tem co piękne, dobre i sprawiedliwe.
Król Karol III był jak Nemrod wielkim myśliwym. Książe San Nicandro dołożył wszelkich starań, aby przynajmniej pod tym względem, syn wstępował w ślady ojca. Przywrócił wszystkie srogie prawa polowania, zniesione pod panowaniem Karola III. Polujący ukradkiem, byli karani więzieniem, kajdanami, a nawet zrzucaniem z góry. Zapełniono znów lasy królewskie grubą zwierzyną, pomnożono straże i z obawy aby polowanie — przyjemność nużąca, nie zostawiała z powodu koniecznego przy niem znużenia, zbyt wiele czasu wolnego i żeby w tych chwilach wytchnienia, rzecz nieprawdopodobna ale możliwa, nie przyszła mu chęć do nauki, profesor wpoił w niego zamiłowanie rybołóstwa. Rozrywka spokojna i mieszczańska, mogąca służyć za wypoczynek po nużącej przyjemności polowania.
Niewymownie niepokoiło księcia San Nicandro, ze względu na naród któremu miał panować jego uczeń, że ten z natury był dobry i łagodny. Trzeba więc było koniecznie starać się poprawić go z tych błędów, którym podług zdania księcia nie można było pozwolić zakorzenić się w sercu królewskiem.
Zobaczmy więc jakiemi drogami dążył San Nicandro do poprawienia młodego księcia z tego podwójnego występku. Wiedział on, że starszy brat jego ucznia, książę Asturji, ten który wyjechał ze swoim ojcem do Hiszpanji, znajdował w czasie swego pobytu w Neapolu, najwyższą przyjemność obdzierając żywe króliki ze skóry.
Usiłował wyrobić upodobanie do tej rozrywki w Ferdynandzie; biedne dziecko okazało taki wstręt iż mógł je tylko skłonić do zabijania królików.
Ażeby temu ćwiczeniu padać wdzięk zwyciężonej trudności i z obawy aby się nie skaleczył, (ponieważ nie można było dać strzelby do rąk ośmio lub dziewięcioletniego dziecka) zgromadzono z jakie pięćdziesiąt królików, złapanych poprzednio w siatkę i pędząc je przed sobą, zmuszono przechodzić przez otwór zrobiony we drzwiach. Młody książę stał tam, z kijem w ręku i zabijał je lub chybiał w drodze.
Inna rozrywka niemniej podobająca się księciu San Nicandro jak zabijanie królików, było podrzucanie zwierząt na kołdrach. Nieszczęściem przyszła Ferdynandowi fatalna myśl podrzucania polowego psa swego ojca; dostał za to surową naganę i wzbroniono mu raz na zawsze używania do swych rozrywek tych szlachetnych zwierząt.
Kiedy król Karol III. wyjechał do Hiszpanji, książę San Nicandro nie widział nic niewłaściwego w przywróceniu swemu uczniowi utraconej swobody, a nawet rozciągnąć ją od czworonożnych do dwunożnych stworzeń. Tak, jednego dnia Ferdynand bawiąc się piłką, zauważył pomiędzy przeglądającymi się cudownej jego zręczności w tem ćwiczeniu, młodzieńca szczupłego, biało upudrowanego w ubiorze księdza. W jednej chwili przyszła mu nieprzyzwyciężona chęć podrzucania go w górę Powiedział kilka słów do ucha lokaja oczekującego jego rozkazów. Lokaj pobiegł do zamku — rzecz działa się w Portici — powrócił z kołdrą. Król i trzej gracze zaprzestali gry, rozkazali pochwycić pacjenta wskazanego lokajom, położyć na kołdrze którą trzymali za cztery rogi i podrzucali go w pośród śmiechu przytomnych i krzyków pospólstwa.
Ten, któremu wyrządzono taką zniewagę, był młodszym synem szlachetnej rodziny Florenckiej. Nazywał się Mazzini. Wstyd iż służył za zabawkę księciu i pośmiewisko dworskiej gawiedzi, był tak wielki, że tego samego dnia opuścił Neapol, schronił się do Rzymu, a przybywszy tam zachorował i w parę dni umarł. Dwór Toskański, zaniósł skargę do gabinetu neapolitańskiego i madryckiego. Ale śmierć młodego człowieka była rzeczą zbyt małoważną aby zadość uczynił prawu ojciec winnego, albo sam winny.
Łatwo pojąć, że król cały oddany tego rodzaju rozrywkom, będąc dzieckiem, nudził się w towarzystwie ludzi rozumnych, młodzieńcem zaś wstydził się ich. To też cały swój czas przepędzał to na polowaniu, to na rybołostwie, to rozkazując dzieciom swego wieku, zebrawszy ich na dziedzińcu zamkowym i uzbroiwszy w kije, wykonywać rozmaite ćwiczenia, nazywając ich swoim dworem, pułkownikami, kapitanami i uderzając biczem tych, którzy żle wykonywali manewra i źle komenderowali. Odebrane razy batem, uważano za łaskę. Ci którzy powróciwszy wieczorem najwięcej takowych otrzymali, byli uważani za posiadających najwięcej łaski królewskiej.
Pomimo tak błędnego wychowania, król zachował zdrowy rozsądek, który jeżeli nie wpływano nań przeciwnie, prowadził go zawsze do sprawiedliwości i prawdy. W pierwszej epoce swego życia, to jest przed rewolucją francuzką, dokąd się nie obawiał napływu tego co nazywał złemi zasadami, to jest nauki i postępu, sam zaledwo umiejąc czytać i pisać, nie odmawiał nigdy ani miejsca ani pensji ludziom zasługującym na nie wykształceniem i nauką. Mówiąc tylko językiem gminu, nie był obojętnym na piękną, kwiecistą wymowę. Raz, zakonnik imieniem Fosco, prześladowany od zakonników swego klasztoru, ponieważ był lepszym i rozumniejszym od nich kaznodzieją, zdołał się dostać do króla. Rzucił się do jego nóg i opowiedział wszystko co cierpiał z ich głupoty i zazdrości. Król uderzony wykwintnością jego wyrażeń i siłą dowodzenia, długo z nim rozmawiał, nakoniec rzekł:
— Zostaw mi swoje nazwisko i powracaj do klasztoru. Daję ci moje słowo honoru, że najpierwsze wakujące biskupstwo, będzie dla ciebie.
Pierwsze wakujące biskupstwo, było biskupstwo Monopoli, w ziemi Bary, nad Adryatykiem.
Jak zwykle, wielki jałmużnik, przedstawił królowi trzech kandydatów znakomitego pochodzenia na tę posadę. Ale król Ferdynand potrząsłszy głową:
— Na Boga! powiedział, odkąd prezenta należy do ciebie, dosyć już mitr rozdałem osłom, którym dosyć było siodła. Podoba roi się dziś zrobić biskupa podług mego widzimisię, i spodziewam się że będzie więcej wart od wszystkich któremi ty obciążyłeś moje sumienie i za zatwierdzenie których proszę Boga i świętego Januarjusza o przebaczenie. I wymazawszy trzy nazwiska, napisał nazwisko ojca Fosco.
Ojciec Fosco jak to powiedział Ferdynand, był jednym z najwięcej odznaczających się biskupów i kiedy ktoś słysząc jego kazanie, chwalił przed królem nietylko jego wymowę, ale i życie przykładne.
— Wybierałem ich zawsze tak, odpowiedział Ferdynand, ale dotąd poznałem dopiero jednego człowieka zasługi pomiędzy duchowieństwem. Wielki jałmużnik przedstawia mi zawsze osłów na biskupów. Cóż chcecie, biedak zna tylko swoich współbraci stajennych.
Ferdynand posiadał czasami dobroduszność charakteru i tem przypominał Henryka IV. Kiedy raz spacerował w parku Caserty, ubrany w mundur wojskowy, jakaś wieśniaczka zbliżyła się do niego i powiedziała:
— Powiedziano mi panie, że król przechadza się często w tej alei, jak pan myśli, czy spotkam go dzisiaj?
— Dobra kobieto, odpowiedział Ferdynand, nie mogę ci powiedzieć kiedy król będzie przechodził, ale jeżeli masz jaką proźbę do niego, powiedz mi ją, mogę mu ją przedstawić ponieważ jestem dziś dyżurnym.
— A więc rzecz jest taka, powiedziała kobieta, mam proces, będąc ubogą wdową nie mogę dać pieniędzy sędziemu, dlatego też ciągnie go już trzy lata.
— Czy przyniosłaś z sobą prośbę?
— Tak panie, oto jest.
— Daj mi ją i przyjdź jutro o tej samej godzinie, oddam ci ją podpisaną przez króla.
— A ja, powiedziała wdowa, mam tylko trzy tłuste indyczki, jeżeli pan to zrobisz, są twoje.
— Przyjdź jutro z trzema indyczkami kobieto, a odbierzesz swoją proźbę podpisaną.
Wdowa i król stawili się akuratnie na schadzce. On trzymał proźbę, ona trzy indyczki. Król wziął trzy indyczki a kobieta proźbę.
Podczas gdy król macał indyczki, aby się przekonać czy rzeczywiście są tak tłuste jak mówiła kobieta — kobieta otwierała proźbę, aby zobaczyć czy rzeczywiście jest podpisana.
Oboje wiernie dotrzymali słowa. Kobieta poszła w swoją stronę, a król w swoją.
Król wszedł do pokoju królowej, trzymając swoje trzy indyczki za łapy, a widząc że Marja Karolina patrzyła nic nie rozumiejąc, na ten trzepoczący się drób w rękach swego męża.
— I cóż, powiedział, moja droga nauczycielko, ty co utrzymujesz że jestem niezdatny do niczego i gdybym się nie był urodził królem, nie umiałbym na chleb zarobić — oto widzisz te trzy indyczki dano mi za mój podpis!
I opowiedział całą przygodę królowej.
— Biedna kobieta! powiedziała ona, kiedy król skończył opowiadanie.
— Dlaczego biedna?
— Bo zły interes zrobiła. Czy myślisz że sędzia uwzględni twój podpis?
— Myślałem i ja o tem, powiedział Ferdynand, ale mam pewien projekt.
I okazało się że królowa miała słuszność. Polecenie jej dostojnego małżonka nie uczyniło na sędzim najmniejszego wrażenia, proces postępował z dawną powolnością.
Wdowa powróciła do Caserte, a że nie znała rozmawiającego z nią oficera, zapytała o człowieka który wziął od niej trzy indyczki.
Przygoda narobiła hałasu, uprzedzono króla o przybyciu wdowy.
Król kazał ją wpuścić.
No i cóż dobra kobieto, przychodzisz mi powiedzieć że proces twój osądzony.
— Akurat! powiedziała, król nie musi mieć wielkiego znaczenia, bo kiedy oddałam sędziemu proźbę z podpisem królewskim, powiedział mi: — Dobrze, dobrze! jeżeli królowi pilno, zrobi tak jak inni, poczeka. A zatem, dodała, jeżeli pan jesteś człowiekiem sumiennym, oddasz mi moje trzy indyczki, a przynajmniej mi za nie zapłacisz.
Król zaczął się śmiać.
— Pomimo najszczerszych chęci nie mogę ci ich oddać, ale mogę ci je zapłacie. I wszystko złoto jakie miał przy sobie, oddał jej. — Co do twego sędziego, dodał, dziś mamy 25 marca: a więc, przekonasz się, że na pierwszej audjencji kwietniowej, proces twój będzie osądzony.
W istocie, kiedy sędzia przy końcu miesiąca zgłosił się po pensję, powiedział mu kasjer:
— Mam rozkaz Jego królewskiej mości, niewypłacać panu, dopóki proces który raczył panu polecić nie będzie osądzony.
I jak król powiedział, proces osądzono na pierwszej audjencji.
Wyliczano o królu neapolitańskim mnóstwo przygód tego rodzaju, z których my na powtórzeniu dwóch poprzestaniemy.
Raz polując w lesie Persano, w takiem samem ubraniu jak strażnicy, spotkał ubogą kobietę, opartą o drzewo i głośno płaczącą. Zapytał ją o przyczynę łez.
— Płaczę, odpowiedziała, bo jestem wdową, mam siedmioro dzieci, całym moim majątkiem był kawałek pola, a pole to zrujnowały psy i strzelcy królewscy.
Później płacząc jeszcze głośniej i wzruszając ramionami: — Ciężko to, dodała, mieć za pana, człowieka który dla chwilowej przyjemności nie wacha się zrujnować całej rodziny. I zapytuję, dlaczego ten bałwan przyszedł zniszczyć moje pole! — Masz zupełną słuszność, powiedział Ferdynand, a ponieważ jestem w służbie królewskiej, przedstawię mu twoje zażalenie, zamilczając naturalnie zniewagi towarzyszące mu.
— O! powiedz mu co tylko zechcesz, ciągnęła zrozpaczona kobieta, niczego dobrego nie mogę się spodziewać od takiego egoisty, a więcej złego nad to co już zrobił wyrządzić mi nie może.
— Mniejsza o to, powiedział król, zawsze pokaż mi twoje pole abym mógł osądzić, czy rzeczywiście jest tak zrujnowane jak mówisz.
Wdowa zaprowadziła go na pole. Zboże w istocie było stratowane nogami ludzi, psów, koni i zupełnie zniszczone.
Wtedy król zobaczywszy dwóch wieśniaków, zawołał ich i kazał sumiennie szkodę otaksować. Otaksowano ją dwadzieścia dukatów.
Król sięgnął do kieszeni i znalazł ich sześćdziesiąt.
— Oto macie, za wasze pośrednictwo dwadzieścia dukatów. Pozostałe czterdzieści są dla tej ubogiej kobiety. Słuszną jest rzeczą, jeżeli król robi zniszczenie, aby zapłacił dwa razy tyle co zwyczajny człowiek.
Król Ferdynand nie był wybrednym w miłostkach. W ogóle mało go obchodziło stanowisko i wykształcenie, chodziło tylko o to, żeby kobieta była młodą i piękną. We wszystkich lasach w których polował, miał ładne, małe domki, składające się z czterech do pięciu pokoi, bardzo skromnie ale bardzo czysto umeblowanych. Zatrzymywał się tam na śniadanie, obiad, albo też po prostu na kilka godzin wypoczynku. Każdy z tych domków miał gospodynię wybraną z najmłodszych i najpiękniejszych wieśniaczek i kiedy raz do lokaja mającego czuwać aby pan jego nie spotykał często jednych i tych samych twarzy, powiedział:
— Pilnuj aby królowa nie dowiedziała się co się tu dzieje.
Kamerdyner któremu wolno było wszystko mówić, odrzekł:
— Dobrze, nie troszcz się o to Najjaśniejszy panie, Jej królewska mość królowa więcej sobie pozwala i nie zachowuje takich ostrożności.
— Sza! odpowiedział król, nie ma w tem nic złego, to krzyżuje rasy.
I w istocie król widząc że królowa tak sobie pozwala, osądził właściwem także się nie krępować.
Wtenczas to założył ową sławną kolonję San Leucio na czele której postawił, jak to już powiedzieliśmy kardynała Ruffo. Kolonia ta składała się z 500 do 600 mieszkańców, którzy, z warunkiem żeby mężowie i ojcowie nie widzieli nigdy króla Ferdynanda wchodzącego do ich domu, aby nie żądali otwierania drzwi wtenczas kiedy miały powody być zamkniętemi, używali wszelkiego rodzaju przywilejów. Naprzykład: wolni byli od służby wojskowej, mieli swoje osobne trybunały, mogli się żenić bez pozwolenia rodziców i nakoniec żeniąc się otrzymywali uposażenie wprost od króla. Ztąd wypływało że ludność tego drugiego Salente założonego przez tego drugiego Idomeneusza, stała się rodzajem kollekcji medalów, odbitych wprost przez króla, i gdzie antykwarjusze znaleźliby jeszcze typy Burbonów, wtenczas kiedy te już na całym świecie zaginą.
Wnosząc ze wszystkich anegdot jakie opowiedzieliśmy, widzimy że król Ferdynand, jak to odgadł książę San Nicandro, z natury nie był okrutnym, tylko życie jego w epoce do której doszliśmy — to jest w roku 1798, mogło być podzielonem na dwie fazy: Przed rewolucją francuzką. Po rewolucji francuzkiej.
Przed rewolucją francuzką był to człowiek jakiego widzieliśmy, to jest: naiwny, dowcipny, skłonniejszy do dobrego aniżeli do złego. Po rewolucji francuzkiej, jest to człowiek jakiego zobaczymy, to jest: bojaźliwy, nieubłagany, nieufny i przeciwnie, więcej skłonny do złego niż do dobrego.
W rodzaju portretu moralnego który za obszernie określiliśmy może, ale tylko co do faktów nie zaś wyrazów, mieliśmy na celu dać poznać jego szczególną osobistość. Naturalnego rozumu bez wykształcenia, lekceważący wszelką sławę, lękający się każdego niebezpieczeństwa, nieczuły, bez serca, oddany ciągłej namiętności, z krzywoprzysięztwem przyjętem za zasadę, z religijną wiarą w władzę królewską, posuniętą tak daleko jak u Ludwika XIV. z cynizmem publicznego i prywatnego życia jawnie wyznawanym, pogardą głęboką okazywaną wielkim panom otaczającym go, w których widział tylko dworaków; narodu nad którym panował, a który uważał za niewolników, nizkich skłonności pociągających go do ordynarnych miłostek, rozrywek fizycznych dążących do rozwijania ciała ze szkodą umysłu. Otóż to na takich danych trzeba sądzić człowieka, prawie tak młodo wstępującego na tron jak Ludwik XVI. który umarł prawie w takim jak on wieku, panował od 1759 do 1825 roku, to jest lat 66 rachując w to jego nieletniość. Za jego panowania spełniło się, chociaż nie umiał ocenić doniosłości wydarzeń i głębokości wypadków, wszystko co zaszło wielkiego w pierwszej połowie naszego stulecia i w drugiej połowie przeszłego. Za jego czasów Napoleon urodził się i wzrósł, zmalał i upadł, urodzony 16 lat przed nim, widział go na pięć lat przed sobą umierającego i doczekał się nareszcie że miał wartość tylko komparsa królewskiego, wmieszanego jako jeden z głównych aktorów tego olbrzymiego dramatu, który przewrócił świat od Wiednia do Lizbony i od Nilu do Moskwy.
Bóg nazwał go Ferdynandem IV Sycylia Ferdynandem III. Kongres Wiedeński Ferdynandem I. lazzaroni zaś nazywali go królem Nazonem. Bóg, Sycylia i Kongres pomylili się, jedno tylko z tych trzech nazwisk było prawdziwie popularnem i zostało mu, to jest to, jakie mu nadali lazzaroni.
Każdy naród miał króla reasumującego w sobie ducha narodu: Szkoci mieli Roberta Bruce, Anglicy Henryka VIII, Niemcy Maksymiliana, Polacy Jana Sobieskiego, Hiszpanie Karola V. Francuzi Henryka IV. Neapolitańczycy zaś mieli Nazona.
- ↑ Zbytecznem jest mówić że ta królowa Marja Amelja, jakkolwiek noszącą te same imiona, nic nie ma wspólnego prócz pokrewieństwa z szanowna i szanowaną królowa Marja Amelją, wdową po królu Ludwiku Filipie.