<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł La San Felice
Wydawca Józef Śliwowski
Data wyd. 1896
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La San Felice
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Indeks stron


Rok próby.

Żałoba była wielka w Palermo, pogrzeb według miejscowego zwyczaju odbył się w nocy i był wspaniały. Całe miasto postępowało za konduktem; katedra pod wezwaniem św. Rozalii była oświetlona jak kaplica gorejąca, nie mogła w sobie pomieścić tłumu. Tłum wylewał się aż na plac, a nie mieszcząc się tam dochodził do ulicy Toledo. Za katafalkiem, pokrytym czarnym aksamitnym całunem, zasianym srebrnemi łzami i ozdobionym nąjznakomitszemi orderami europejskiemi, postępował prowadzony przez dwóch paziów, koń wojenny księcia. Biedny zwierz rżał dumnie pod złoconym czaprakiem, nie pojmując swej straty i losu jaki nań oczekiwał.
Wychodząc z kościoła, postępował za karawanem, ale wtenczas pierwszy masztalerz księcia zbliżył się z lancetem w ręku i kiedy koń, poznając go, radował się i rżał, otworzył mu żyłę gardłową. Zwierz wydał żałosny jęk, bo chociaż ból nie był wielki, ale rana miała być śmiertelną. Spuścił głowę ozdobioną piórami barwy księcia, to jest białemi i zielonemi i postępował dalej; tylko cienka nitka krwi, wazka ale ciągła spływała z szyi na piersi i zostawiała ślad na bruku. Po przeciągu kwadransa potknął się pierwszy raz, podniósł się i zarżał, już nie z radości a bólu.
Kondukt postępował pośród śpiewu księży, światła pochodni, dymu kadzideł, przechodząc ulice obite kirem, pod łukami żałobnemi cyprysów. Tymczasowy grób, był przygotowany dla księcia, na Campo Santo u Kapucynów, później, ciało jego miało być przeniesione do familijnego grobu w Neapolu.
U bramy miasta koń coraz więcej osłabiony utratą krwi, potknął się po raz drugi; zarżał z przerażenia i oko jego obłąkało się.
Dwoje cudzoziemców, dwoje nieznajomych, mężczyzna i kobieta, odczuwali tę prawie królewską żałobę, która od klas najwyższych dochodziła aż do najnędzniejszych warstw społeczeństwa. Temi nieznajomemi był kawaler i Luiza, mieszając swoje łzy jedna szeptała: Mój ojcze!... drugi: Mój przyjacielu!...
Przybyto do grobu, oznaczonego tylko płytą marmurową z herbami i nazwiskiem księcia. Płytę tę podniesiono dla wniesienia trumny i De Profundis śpiewane przez sto tysięcy głosów, wzniosło się do nieba.
Konający koń straciwszy w drodze połowę krwi, upadł na przednie kolana. Możnaby powiedzieć, że biedny zwierz modlił się także za swego pana. Ale skoro ucichła ostatnia nuta śpiewu księży, padł na zamkniętą płytę, wyciągnął się na niej, jak gdyby pilnując wstępu i wydał ostatnie tchnienie. Były to zabytki zwyczajów wojowniczych i poetycznych średnich wieków: koń nie powinien przeżyć swego jeźdźca. Czterdziestu dwóch koni zabito na zwłokach pierwszego.
Zgaszono pochodnie i cały kondukt, ogromny, milczący jak procesja duchów, powrócił do ciemnego miasta, gdzie żadne światełko nie błyszczało ani w oknach ni na ulicy. Możnaby powiedzieć że cały gród umarłych był oświetlony jedynym świecznikiem, a skoro go śmierć zagasiła, wszystko pokryło się nocą.
Nazajutrz równo z brzaskiem, San Felice i Luiza odjechali do Neapolu. Trzy miesiące poświęcono tej boleści serdecznej, podczas których nie zmieniano dawnego trybu życia, tylko było ono smutniejszem jeszcze.
Po upływie trzech miesięcy, San Felice wymagał aby się rozpoczął rok próby, to jest: żeby Luiza zobaczyła świat. Kupił powóz i konie, powóz najwykwintniejszy i konie jakie mógł znaleść najlepsze. Powiększył swój dom stangretem, kamerdynerem, panną służącą i zaczął należeć z Luizą do codziennie spacerujących po Toledo i Chiaja.
Księżna Fusco jej sąsiadka, wdowa trzydziestoletnia i pani ogromnego majątku, przyjmowała u siebie najwytworniejsze towarzystwo Neapolu. Pociągana uczuciem sympatycznym tak dużo znaczącem u Włoszek, zapraszała często na te wieczory swą młodą przyjaciółkę. Luiza odmawiała zwykle, dając za powód, życie odosobnione jakie prowadził jej opiekun. Teraz San Felice sam poszedł do księżnej Fusco, prosząc aby odnowiła swe zaprosiny, co też ona uczyniła z przyjemnością.
Zima 1796 roku była zarazem epoką uroczystości i żałoby dla biednej sieroty. Przy każdej nowej zręczności jaką nastręczał jej opiekun do pokazania się i błyszczenia, stawiała formalny opór i okazywała prawdziwą boleść. Ale San Felice odpowiadał jej słowami dziecka: Idź precz zmartwienie, ojciec tego chce. Zmartwienie nie uchodziło, ale niknęło tylko pozornie. Luiza zamykała w głębi serca; tryskało z jej oczu, malowało się na jej twarzy, a ten łagodny smutek, okrywający ją jak chmura, robił ją tem piękniejszą jeszcze.
Zresztą wiedziano, że jeżeli nie była najbogatszą dziedziczką, była przynajmniej jak nazywają w małżeństwie, bardzo przyzwoitą partją. Posiadała ona dzięki przezorności ojca i zabiegom kawalera San Felice 125.000 dukatów posagu, to jest pół miljona umieszczonego na najpewniejszych domach w Neapolu, u panów: Simon André Backer i Spółka, bankierów królewskich. Wreszcie spodziewano się, że odziedziczy także majątek po San Felice, którego jak sądzono była naturalną córką, a chociaż San Felice nie był kapitalistą, posiadał jednakże niejaką fortunę.
Luiza spotkała u hrabiny Fusco młodego człowieka od trzydziestu do trzydziestu pięciu lat mającego, noszącego najpiękniejsze nazwisko, odznaczonego pod Talonem w czasie wojny z 1793 roku; otrzymał z rangą brygadjera dowództwo oddziału kawalerji mającej służyć za posiłki dla armji austryjackiej w czasie kampanji 1796 roku. Nazywał się książę Moliterno.
W owym czasie nie miał jeszcze na twarzy szramy od uderzenia szablą, która pozbawiając go oka, służyła za dowód jego waleczności przyznawanej mu przez wszystkich. Nosił znakomite imię, posiadał majątek, pałac na Chiaja. Ujrzał Luizę, pokochał ją i prosił księżnę de Fusco o pośrednictwo do jej młodej przyjaciółki, lecz dostał odmowę.
Luiza spotykała się często na spacerach, jeżdżąc swym pysznym powozem i pięknymi końmi z młodzieńcem od dwudziestu pięciu do dwudziestu sześciu lat liczącym. Był to jednocześnie Richelieu i San George neapolitański. Był to starszy brat Nicolina Caracciolo z którym poznaliśmy się już w pałacu królowej Joanny, nazywał się książę Rocca Romana.
Wielki rozgłos, który nie byłby może zbyt zaszczytnym dla szlachcica w naszych stolicach północy, ale który w Neapolu kraju obyczajów lekkich i moralności wygodnej, służył do zwiększenia jego wziętości i uczynił przedmiotem zazdrości złotej młodzieży neapolitańskiej. Mówiono że był on jednym z kochanków chwilowych, na których faworyt minister Acton pozwalał królowej, z warunkiem, że on sam pozostanie kochankiem dożywotnim i że królowa będzie utrzymywała jego przepych, piękne konie, liczną służbę, bo majątek jego nie wystarczał na te wydatki. Ale mówiono także, że tak jak on protegowany, książę mógł dojść do wszystkiego.
Pewnego dnia, nie wiedząc jak się dostać do San Felice, książę Rocca Romana przedstawił się ze strony następcy tronu Franciszka, którego był masztalerzem Przynosił on dyplom na bibljotekarza Jego Wysokości, rodzaj synekury ofiarowanej przez księcia prawdziwym zasługom San Felice.
San Felice odmówił, uznając się niezdolnym, nie do piastowania urzędu bibljotekarza, ale do zastosowania się do obowiązków etykiety nieuniknionej przy posadzie dworskiej. Nazajutrz powóz księcia zatrzymał się przed drzwiami domu Palmowego. Książe sam przybywał ponowić ofiarę wielkiego koniuszego.
Nie sposób było odrzucić tak wielkiego zaszczytu, ofiarowanego przez przyszłego dziedzica królestwa San Felice postawił tylko chwilowe trudności i prosił, aby jego wysokość chciał mu udzielić sześciu miesięcy zwłoki. Po tych sześciu miesiącach Luiza będzie albo jego żoną, albo żoną innego, jeżeli będzie żoną innego on będzie potrzebował rozrywki i pociechy, jeżeli zaś będzie jego, byłby to sposób otworzenia sobie drzwi dworskich i zapewnienia jej rozrywki.
Książe Franciszek, człowiek wykształcony, miłośnik prawdziwej nauki, przyjął zwłokę, powiedział komplement San Felice o piękności jego wychowanki i wyszedł.
Ale dla Rocca Romana drzwi zostały otwarte, przez trzy miesiące wyczerpującego na próżno skarby swej wymowy i cuda kokieterji.
Zbliżała się chwila mająca zawyrokować o losie Luizy, a Luiza pomimo otaczających ją pokus, ciągle trwała w postanowieniu dotrzymania przyrzeczenia danego ojcu. Wtedy San Felice chciał zdać szczegółowy rachunek i jej majątek odłączyć od swojego, aby Luiza nawet będąc jego żoną, była panią swej woli. Prosił więc bankiera Backer u którego pierwotna suma 50.000 dukatów była złożona, aby jak to nazywają w języku bankierskim, zrobił mu wykaz. Andrzej Backer, starszy syn Szymona Backera, przybył do San Felice ze wszystkimi papierami, dotyczącemi umieszczenia i dowodami materjalnemi w jaki sposób jego ojciec umieścił i jaki nadał obrót tym pieniądzom. Chociaż szczegóły te niewiele interesowały Luizę, San Felice chciał aby była obecną posiedzeniu. Andrzej Backer nie widział jej nigdy z blizka, został olśniony tą pięknością. Pod pozorem kilku brakujących mu papierów, powrócił do San Felice, powracał często i w końcu oświadczył swemu klijentowi, że szalenie kocha jego wychowankę. Mógł on żeniąc się, odłączyć od domu swego ojca miljon, ten z 500.000 franków Luizy, jeżeliby się zgodziła być jego żoną, mógł dobrym obrotem być niezmiernie powiększony i Luizę uczynić najbogatszą kobietą Neapolu, mogącą współzawodniczyć w elegancji z najwyższą arystokracją, zaćmić wielkie damy swoim przepychem tak, jak już zaćmiła je swoją pięknością Luiza nie dała się olśnić tą świetną przyszłością, a San Felice szczęśliwy i dumny, że Luiza wyrzekła się dla niego sławy Moliterna, dowcipu i elegancji Rocca Romana, majątku i przepychu Andrzeja Hackera, San Felice zaprosił Andrzeja Hackera, aby bywał u niego ile razy zechce, jako przyjaciel ale pod warunkiem, że wyrzecze się swej roli pretendenta.
Nakoniec termin naznaczony przez samego San Felice upłynął 14 listopada w rocznicę uczynionego przyrzeczenia, umierającemu księciu Caramanico. Skromnie, bez żadnej wystawy, tylko w obecności księcia Franciszka chcącego służyć za świadka swemu przyszłemu bibljotekarzowi, San Felice i Luiza Molina, zostali połączeni w kościele Piedigrotta.
Natychmiast po dokonaniu małżeństwa, Luiza prosiła męża, jako o pierwszą łaskę, aby zmniejszył dom i postawił go na dawnej stopie, pragnąc żyć tak samo, jak żyła przez lat czternaście. Stangreta i kamerdynera oddalono, powóz i konie sprzedano; zatrzymano tylko młodą pokojówkę Ninę, zdającą się być serdecznie przywiązaną do swej pani Naznaczono pensję starej wychowawczyni, tęskniącej zawsze za Portici. Wracała tam uradowana, jak wygnaniec powracający do rodzinnego kraju, Ze wszystkich znajomości, zawiązanych w ciągu dziesięciu miesięcy życia światowego, Luiza zachowała tylko jedną przyjaciółkę. Była nią księżna Fusco, bogata wdowa, dziesięć lat od niej starsza, jak to powiedzieliśmy już i na którą najzjadliwsza potwarz nie mogła nic wymyślić, chyba że zbyt głośno i swobodnie potępiała politykę rządu i prywatne życie królowej.
Wkrótce dwie przyjaciółki stały się nierozłączonemi. Dwa domy stanowiły niegdyś jeden, zostały rozdzielone przy działach familijnych. Postanowiono, że aby bez przeszkody widywać się każdej chwili dnia a nawet nocy, stare drzwi łączące je, zamknięte podług działów, znów zostały otwarte. Przedstawiono ten projekt kawalerowi San Felice, który nietylko nie widział w tem nic niewłaściwego, ale nawet sam sprowadził robotników do dzieła. Nic go nie mogło ucieszyć więcej dla jego młodej żony, jak przyjaciółka stanowiska, wieku i reputacji księżnej Fusco. Odtąd dwie przyjaciółki nie rozłączały się.
Cały rok upłynął w doskonałem szczęściu. Luiza skończyła dwadzieścia jeden lat i może całe jej życie upłynęłoby w tej słodkiej spokojności, gdyby nie kilka nieostrożnych słów wyrzeczonych o Emmie Lyona, a które powtórzono królowej. Karolina nie żartowała jeżeli chodziło o jej faworytę. Księżna Fusco odebrała od ministra policji rozkaz, przepędzenia jakiegoś czasu w swoich dobrach.
Zabrała z sobą jedną z tych przyjaciółek tak jak ona skompromitowaną, nazwiskiem Eleonora Fonseca Pimentel. Tę obwiniono, że nietylko mówiła ale pisała nawet.
Czas wygnania księżnej Fusco był nieokreślony. Tenże sam minister miał ją zawiadomić o pozwoleniu powrotu do Neapolu.
Pojechała do Basilicato gdzie leżały jej posiadłości, zostawiając Luizie wszystkie klucze od domu, aby w jej nieobecności mogła czuwać nad starannem zachowaniem wytwornych sprzętów Luiza pozostała sama.
Książe Franciszek bardzo polubił swego bibljotekarza, znajdując w nim pod powierzchownością człowieka światowego, naukę rozległą i gruntowną; nie mógł się obejść bez jego towarzystwa i przekładał je nad towarzystwo dworaków. Książę Franciszek był charakteru łagodnego i nieśmiałego który przez bojaźń, stał się następnie niezmiernie powściągliwym. Przerażony gwałtownościami politycznemi swej matki, widząc ją coraz więcej tracącą popularność, czując chwiejący się tron pod jego nogami, pragnąc odziedziczyć popularność jaką traciła królowa, okazywał się obcym, przeciwnym nawet polityce rządu neapolitańskiego. Nauka dostarczyła mu schronienia, z swego bibljotekarza zrobił sobie puklerz i zdawał się cały zajęty pracami archeologicznemi i filologieznemi, nie tracąc jednocześnie z oczu codziennych wydarzeń dworu, które jego zdaniem dążyły do katastrofy.
KsiążęFranciszek więc, zajmował się tą zręczną i głuchą opozycją liberalną, która w rządach despotycznych książąt zawsze robi dziedzicami korony. Na zasadzie tych danych, książę Franciszek także się ożenił i z wielką okazałością wprowadził do Neapolu tę młodą księżniczkę Marję Klementynę, której smutek i bladość robiły w pośród takiego dworu, wrażenie takie jakie robi w ogrodzie kwiat nocny, zawsze gotów do zamknięcia swego kielicha przy promieniach słonecznych. Usilnie zapraszał San Felice i jego żonę aby przyjęli udział w uroczystościach z tytułu tego małżeństwa; ale Luiza, wiedząc od swej przyjaciółki księżnej Fusco szczegóły zepsucia tego dworu, prosiła męża aby ją uwolnił od wszelkich prezentacji w pałacu. Jej mąż niewymownie zadowolony iż nad wszystko przekładała swoje spokojne życie, wytłomaczył ją jak mógł najlepiej. Czy znaleziona wymówka była dobrą? Główną rzeczą było, aby została za taką uznaną i przyjętą.
Ale, powiedzieliśmy już że prawie od roku księżna Fusco wyjechała i Luiza znalazła się samą. Samotność jest matką marzeń; a Luiza była sama, mąż jej zatrzymywany w pałacu, przyjaciółka na wygnaniu, Luiza więc zaczęła marzyć. O czem? ona sama nie wiedziała, jej marzenia nie miały formy, żadne widmo ich nie zaludniało Było to słodkie i upajające znużenie, nieokreślone i gorące pragnienie rzeczy nieznanych. Nic jej nie brakowało, niczego nie pragnęła, a jednakże czuła szczególniejszą próżnię której siedlisko, było jeżeli nie w sercu to przynajmniej koło serca.
Mówiła sama sobie że mąż jej, wiedzący tyle rzeczy, wytłomaczyłby jej niewątpliwie to nowe usposobienie, ale sama nie wiedziała dlaczego byłaby wołała raczej umrzeć, jak prosić go o wytłumaczenie w tym przedmiocie.
W takim to usposobieniu umysłu zastał ją mleczny brat Michał i mówił jej o wróżce Albańskiej. Po chwilowem wahaniu powiedziała ażeby ją przyprowadził wieczorem. Prawdopodobnie męża jej zatrzymają na dworze, z tytułu uroczystości danych na cześć Nelsona i dla uczczenia jego zwycięztwa nad Francuzami. Widzieliśmy co się działo podczas tej nocy w trzech odmiennych punktach: w ambasadzie angielskiej, w pałacu królowej Joanny i w domu Palmowym. Jak przyprowadzona do tego domu wróżka, bądź przypadkiem, bądź przenikliwością, bądź prawdziwą znajomością tajemniczej nauki, doszłej do nas od średnich wieków pod nazwą kabały, wróżka czytała w sercu młodej kobiety i przepowiedziała zmianę w tym sercu tak czystem i niepokalanem, zmianę jaką w nim miało sprowadzić blizkie zrodzenie się namiętności.
Fakt, czy z przypadku czy fatalności nastąpił po przepowiedni. Pociągnięta niezwyciężonem uczuciem ku temu, którego jej pospieszne przybycie prawdopodobnie ocaliło, po raz pierwszy okryła się swoją wyłączną tajemnicą, uciekała od obecności męża, udawała śpiącą, przyjęła na strwożonem czole spokojny małżeński pocałunek, a po wyjściu z pokoju San Felice zerwała się boso, z duszą pełną niepokoju i poszła niepewnym wzrokiem zapytywać śmierci krążącej nad łóżkiem rannego.
Pozostawmy ją z sercem przepełnionem uczuciem rodzącej się miłości, czuwającą z niepokojem u węzgłowia umierającego, a zobaczmy co się działo na radzie króla Ferdynanda nazajutrz po dniu, kiedy ambasador francuzki rzucił biesiadnikom sir Williamsa Hamilton, swe straszne pożegnanie.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.