<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł La San Felice
Wydawca Józef Śliwowski
Data wyd. 1896
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La San Felice
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Indeks stron


Oświecony pokój.

Była zaledwie druga godzina z rana kiedy król i królowa, opuściwszy ambasadę Anglii powrócili do pałacu. Król bardzo zafrasowany jak to powiedzieliśmy, sceną zaszłą na balu, udał się prosto do swoich apartamentów, a królowa rzadko kiedy zapraszająca go aby wszedł do jej pokoi, nie przeszkadzała wcale temu spiesznemu odejściu — sama zdając się pragnąć powrócić do siebie.
Król nie ukrywał przed sobą ważności położenia; to też w wypadkach ważnych, zwykle się radził pewnego zaufanego człowieka, gdyż zawsze odbierał od niego dobre rady; ztąd pochodziło, że uznawał w tym człowieku wyższość rzetelną nad całą zgrają otaczających go dworaków.
Człowiekiem tym był kardynał Fabrycy Ruffo, którego ukazaliśmy czytelnikom, asystującego arcybiskupowi neapolitańskiemu swemu dziekanowi z Jezuickiego kolegium, w czasie Te Deum śpiewanego poprzedniego dnia w katedrze neapolitańskiej na uczczenie przybycia Nelsona. Ruffo znajdował się na kolacji wydanej dla zwycięzcy pod Abukir przez Sir Williamsa Hamiltona; widział więc i słyszał wszystko, a kiedy wychodził, król powiedział do niego:
— Dzisiejszej nocy oczekuję cię w pałacu.
Ruffo skłonił się na znak iż będzie posłuszny rozkazom jego królewskiej mości. I w istocie, w dziesięć minut po powrocie króla do siebie, w chwili kiedy mówił oficerowi służbowemu iż oczekiwał kardynała, oznajmiono mu, że kardynał już przybył i zapytuje czy król raczy go przyjąć.
— Proś go! zawołał Ferdynand, tak głośno aby mógł być od kardynała słyszanym. Naturalnie że przyjmuję go!
Kardynał w ten sposób zaproszony nie czekał odpowiedzi oficera i swoją obecnością odpowiedział na naglące wezwanie króla.
— I cóż, mój przewielebny, co mówisz o tem co zaszło? zapytał król rzucając się na fotel i dając znak kardynałowi aby usiadł.
Kardynał wiedząc że dowodem najwyższego szacunku jaki można okazać królom, jest być im natychmiast posłusznym, ponieważ każda ich prożba jest rozkazem, wziął krzesło i usiadł.
— Mówię że to sprawa bardzo ważna, rzekł, szczęściem Wasza królewska mość ściągnąłeś ją na siebie dla honoru Anglii której honor nakazuje wspierać ją.
— Co myślisz naprawdę o tym buldogu Nelsonie? bądź szczerym kardynale.
— Wasza królewska mość jest dla mnie tak łaskawym że zawsze jestem z nim szczerym!
— Mów więc!
— Co do odwagi to lew; co do zmysłu wojennego to geniusz; ale co do rozumu, to szczęściem człowiek mierny.
Szczęściem mówisz?
— Tak, Najjaśniejszy panie.
— A dla czego szczęściem?
— Bo można go zaprowadzić gdzie się podoba dwoma ponętami.
— Jakiemi?
— Miłością i głaskaniem jego pychy. Miłość, to rzecz lady Hamilton, pycha, to twoja królu. Urodzenie jego jest pospolite, wykształcenie żadne. Dostąpił dzisiejszej rangi nie uniżając się nikomu, zostawiając oko w Calvi, rękę w Teneryffie, skórę z swego czoła w Abukirze. Traktuj go Wasza królewska mość jak wielkiego pana, a upoisz go; raz upoiwszy go, zrobisz z nim Najjaśniejszy panie wszystko co zechcesz. Czy można zawierzyć lady Hamilton?
— Królowa mówi że jest jej pewną.
— A zatem, Wasza królewska Mość nic więcej nie potrzebuje. Ta kobieta zdziała wszystko, odda ci męża i kochanka zarazem. Obadwaj szalenie ją kochają. — Obawiam się żeby nie udawała skromnej.
— Emma Lyona miałaby udawać skromną? powiedział Ruffo z największą pogardą. Wasza królewska mość żartuje.
— Ależ na Boga! nie mówię skromną dla skromności.
— A dla czegóż?
— Ten wasz Nelson bez ręki, z wybitem okiem, z czołem obdartem ze skóry, nie jest piękny. Jeżeli tylko za taką cenę zostaje się bohaterem, wolę zostać tem czem jestem.
— Bah! kobiety mają takie szczególne upodobania, a potem lady Hamilton doskonale kocha królowę! Czego nie zrobi przez miłość, to zdziała dla przyjaźni.
— Nareszcie! powiedział król jak człowiek spuszczający się zupełnie na Opatrzność w załatwieniu sprawy trudnej. Potem do Ruffa. — A teraz, mówił dalej, zapewne masz dobrą radę do udzielenia mi w tej kwestji.
— Niezawodnie, jedyną jaka może być rozsądną.
— Jaką? zapytał król.
— Wasza królewska mość ma przymierze z swoim siostrzeńcem cesarzem Austrjackim.
— Ja z całym światem mam przymierze i właśnie to mnie najwięcej ambarasuje.
— Ale nakoniec, Najjaśniejszy panie, powinieneś dostarczyć pewną liczbę ludzi do przyszłej koalicji.
— Trzydzieści tysięcy.
— Jesteś obowiązany zastosowywać swoje ruchy do ruchów Austrji i Rosji.
— To ułożone.
— A zatem, jakiekolwiek byłyby usiłowania przy tobie Najjaśniejszy panie, wstrzymaj się z rozpoczęciem wojny dopóki Austrjacy i Rosjanie jej nie rozpoczną.
— Właśnie taki jest mój zamiar. Pojmujesz Eminencjo, że nie chcę się zabawiać sam w wojnę z Francuzami... Ale...
— Dokończ Najjaśniejszy panie?
— Ale jeżeli Francja nie zechce czekać koalicji. Wypowiedziała mi wojnę, jeżeli mi ją wyda?
— Sądzę iż z moich stosunków z Rzymem mogę zapewnić Waszą królewską mość, że Francuzi nie są przygotowani do wojny.
— Hm! to mnie uspakaja cokolwiek.
— A teraz, gdybyś mi pozwolił Najjaśniejszy panie.
— Co?
— Udzielić sobie drugiej rady.
— Spodziewam się.
— Wasza królewska mość żądał odemnie tylko jednej, prawda że druga jest wynikiem pierwszej.
— Mów, mów.
— A więc gdybym był na miejscu Waszej królewskiej mości, napisałbym własnoręcznie do mego siostrzeńca cesarza Austrjackiego, aby się od niego dowiedzieć, nie przez dyplomację, ale poufnie, w jakim czasie zamierza rozpocząć wojnę i do jego ruchu zastosowałbym swoje.
— Masz słuszność mój przewielebny, w tej chwili do niego napiszę.
— Czy masz na posłańca, człowieka pewnego na którego mógłbyś rachować Najjaśniejszy Panie.
— Mam mego kurjera Ferrari.
— Ale pewnego, pewnego?
— Ależ mój kardynale, chcesz człowieka trzy razy pewnego, kiedy tak trudno znaleźć go raz pewnego.
— Nakoniec ten?
— Sądzę że jest pewniejszym od innych.
— Czy dał dowody Waszej królewskiej mości wierności swojej?
— Sto.
— Gdzie on jest?
— Gdzie on jest? jest tutaj gdzieś, leży w którymś z przedpokojów zupełnie przygotowany do podróży, aby mógł na każdy rozkaz o każdej porze dnia i nocy puścić się w drogę.
— Naprzód trzeba napisać, a później poszukamy go.
— Napisać, łatwo to powiedzieć Eminencjo; gdzież o tej porze znajdę atrament, papier i pióro?
— Ewangelia mówi! Quaere et invenies.
— Nie umiem po łacinie, Eminencjo.
— Szukaj a znajdziesz.
Król poszedł do biórka, otwierał szufladki jedna po drugiej, i nie znalazł nic z tego co szukał.
— Ewangelia kłamie, powiedział, i zniechęcony rzucił się na fotel. Co chcesz kardynale, dodał wzdychając, nie cierpię pisać.
— Jednakże Wasza królewska mość zdecydował się zająć się tem dzisiejszej nocy.
— Bezwątpienia; ale widzisz wszystkiego mi brak, musiałbym wszystkich pobudzić i jeszcze... Rozumiesz to kochany przyjacielu, kiedy król nie pisuje nikt nie ma piór, atramentu i papieru. O! potrzebowałbym o to prosić tylko królowej, ona to wszystko ma, ona. To pisarka. Ale gdyby wiedziano że piszę, sądzonoby, co zresztą jest prawdą, że kraj jest w niebezpieczeństwie. Król pisał — do kogo? — dla czego? — Byłoby to zdarzenie zdolne poruszyć cały pałac.
— Najjaśniejszy Panie, więc ja powinienem poszukać tego, czego ty szukasz daremnie.
— I gdzież to? Kardynał skłonił się królowi i wyszedł. Za chwilę powrócił z papierem, piórami i atramentem.
Król spojrzał nań z prawdziwem uwielbieniem.
— Zkąd u djabła wyrwałeś to, Eminencjo? — zapytał.
— Po prosto u oficerów służbowych.
— Jakto! ci głupcy pomimo mego zakazu mieli papier, atrament i pióra?
— Potrzebują tego koniecznie, do zapisywania nazwisk osób przychodzących prosić o posłuchanie Waszej królewskiej Mości.
— Nigdy tego u nich nie widziałem.
— Bo chowali to do szafy. Ja odkryłem tę szafę, i oto jest wszystko czego Wasza królewska mość potrzebuje.
— No, no, to ty jesteś człowiek pomysłowy. Teraz mój Przewielebny, powiedział król z miną płaczliwą, czy to koniecznie potrzeba żebym ja sam ten list napisał?
— Byłoby lepiej i wyglądałoby poufniej.
— Więc dyktuj mi.
— O! Najjaśniejszy Panie...
— Mówię ci dyktuj mi, inaczej będę siedział dwie godziny nad napisaniem pół ćwiartki, Ah! spodziewam się że San Nicandro jest potępiony nietylko w teraźniejszości ale na wieczność całą, za zrobienie ze mnie takiego osła.
Kardynał wziął świeżo zatemperowane pióro, umaczał w atramencie i podał królowi.
— Pisz więc Najjaśniejszy Panie.
— Dyktuj kardynale.
— Ponieważ Wasza Królewska Mość rozkazuje mi, powiedział Ruffo i skłonił się. Dyktował:
„Najukochańszy bracie, kuzynie, siostrzeńcze i sprzymierzeńcze mój! Muszę cię niezwłocznie uwiadomić o tem co zaszło wczoraj wieczór w ambassadzie angielskiej. Lord Nelson, w powrocie z Abukiru wypoczywał w Neapolu, sir Williams Hamilton wydał dla niego bal. Obywatel Garat, minister Rzeczypospolitej z tego powodu wypowiedział mi wojnę w imieniu swego rządu Racz mnie więc przez tego samego kurjera, ukochany bracie, kuzynie, siostrzeńcze i sprzymierzeńcze zawiadomić, jak jesteś usposobionym do przyszłej wojny, a nadewszystko oznaczyć stanowczy termin, kiedy ją masz zamiar rozpocząć, bo nie chcę nic czynić jak tylko jednocześnie z tobą i zgodnie z tobą. Będę oczekiwać odpowiedzi Waszej Królewskiej mości, aby się we wszystkiem do niej zastosować. Piszę ten list w tym jedynie celu, wyznaję się, życząc wszelkich pomyślności, kochającym bratem, kuzynem, wujem i sprzymierzonym Waszej Królewskiej Mości.
— Oj wyrzekł król. I pytająco spojrzał na kardynała.
— Już koniec Najjaśniejszy Panie, brakuje tylko podpisu Waszej królewskiej mości.
Król podpisał swoim zwyczajem: Ferdynand B.
— I skoro pomyślę, mówił dalej król, że byłbym siedział całą noc nad napisaniem tego listu, dziękuję ci, mój kochany kardynale, dziękuję.
— Czego Wasza Królewska Mość szuka? zapytał Ruffo, widząc że król patrzył z niepokojem na około siebie.
— Koperty.
— Dobrze, powiedział Ruffo, zaraz ją zrobimy.
— To znaczy że ty ją zrobisz. Robienia kopert także mnie San Nicandro nie nauczył. Prawda że zapomniawszy nauczyć mnie pisać, uważał naukę robienia kopert niepotrzebną.
— Wasza Królewska Mość pozwoli mi?
— Jakto, czy pozwolę? powiedział król, podnosząc się. Siadaj na mojem miejscu, na moim fotelu, mój kochany kardynale.
Kardynał usiadł na fotelu króla i pospiesznie a zręcznie złożył, i obciął papier mający mieścić w sobie list królewski. Ferdynand na tę robotę patrzył z uwielbieniem.
— Teraz, powiedział kardynał, Wasza Królewska Mość raczy mi powiedzieć gdzie jest jego pieczęć.
— Dam ci ją, dam ci ją, nie przerywaj sobie, powiedział król.
List zapieczętowano, król go zaadresował. Potem oparłszy brodę na ręku zamyślił się.
— Nie śmiem zapytać króla, powiedział Ruffo kłaniając się.
— Chcę, powiedział król wciąż zamyślony, żeby nikt nie wiedział że pisałem list do mego siostrzeńca, ani też przez kogo go posłałem.
— A zatem Najjaśniejszy Panie, powiedział Ruffo śmiejąc się, Wasza Królewska Mość przed wyjściem z pałacu każę mnie zamordować.
— Ty, kochany kardynale nie jesteś kimś, dla mnie ty jesteś drugim ja. Ruffo skłonił się.
— O! nie dziękuj mi, nieosobliwy komplement.
— Co tu począć? potrzeba przecież kogo posłać na wyszukanie Ferrarego.
— Właśnie myślę o tem.
— Gdybym wiedział gdzie jest, powiedział, Ruffo, poszedłbym po niego.
— Na Boga! ja także wyrzekł król.
— Wasza królewska Mość powiedział, że on jest w pałacu.
— Jest z pewnością, tylko pałac jest duży. Czekajno, czekajno! doprawdy jeszcze jestem głupszy aniżeli myślałem. — Otworzył drzwi od sypialnego pokoju i zagwizdał.
Wielki wyżeł zerwał się z dywanu z przed łóżka swego pana, gdzie leżał, oparł obiedwie łapy na piersiach króla, zawieszonych orderami, zaczął go lizać po twarzy, w czem zdaje się i pan i pies jednakową znajdowali przyjemność.
— Ferrari go wychował, on mi go znajdzie natychmiast. — Potem zmieniając głos i mówiąc do psa, jakby mówił do dziecka: — Gdzie jest ten biedny Ferrari, Jowiszu? poszukamy go. Szukaj! szukaj!
Jowisz zdawał się doskonale rozumieć i dał trzy lub cztery kroki przez pokój, wietrząc i skomląc radośnie. Potem zaczął drapać do drzwi tajemnego przejścia.
— A... wpadliśmy na trop, mój dobry psie, powiedział król. — I zapalając świecę od kandelabra, otworzył drzwi korytarza mówiąc: — Szukaj Jowiszu! szukaj!
Kardynał szedł za królem, raz dla tego, żeby go nie zostawiać samym, następnie przez ciekawość. Jowisz skoczył na drugi koniec korytarza do drugich drzwi.
— Jesteśmy więc na dobrej drodze poczciwy Jowiszu, mówił dalej król.
I drugie drzwi tak jak pierwsze otworzył. Prowadziły one do pustego przedpokoju. Jowisz poszedł prosto do drzwi przeciwległych tym któremi wszedł i oparł się na nich.
— Dobrze idzie, powiedział król, dobrze idzie. — Potem odwracając się do Ruffa: — Zbliżamy się do celu kardynale. — I otworzył trzecie drzwi.
Prowadziły na małe schody. Jowisz skoczył na nie, szybko przebiegł dwadzieścia stopni, znów zaczął drapać do drzwi i skomleć radośnie.
— Cyt, cyt! powiedział król. I otworzył czwarte drzwi, jak otwierał troje poprzednich; tylko tą rażą przybył do celu podróży. Kurjer gotowy do drogi spał na połowem łóżku. — Hę powiedział król dumny zmyślnością swego psa — i kiedy pomyślę że żaden z moich ministrów, nawet minister policji, nie dokazałby tego, czego dokazał mój pies!
Pomimo chęci jaką miał Jowisz wskoczyć na łóżko swego ojca żywiciela Ferrarego, na znak zrobiony przez króla, stal spokojnie za nim.
Ferdynand poszedł prosto do śpiącego i końcem ręki dotknął jego ramienia. Jakkolwiek poruszenie było lekkie, ten natychmiast się obudził i usiadł na posłaniu patrząc w około siebie wzrokiem błędnym jak człowiek z pierwszego snu zbudzony. Ale za ledwo poznał króla, zesunął się z polowego łóżka i stanął wyprostowany, czekając rozkazów Jego Królewskiej Mości.
— Czy możesz jechać? — zapytał król.
— Tak, Najjaśniejszy panie, odpowiedział Ferrari.
— Czy możesz jechać do Wiednia, nie zatrzymując się wcale w drodze?
— Tak, Najjaśniejszy panie.
— Wiele potrzebujesz czasu aby przybyć do Wiednia?
— Na ostatnią podróż potrzebowałem pięciu dni i sześciu nocy, ale przekonałem się że mógłbym jechać prędzej i zyskać dwanaście godzin.
— A w Wiedniu, wiele potrzebujesz czasu do wypoczynku?
— Tyle wiele go będzie potrzebowała na danie odpowiedzi osoba do której Wasza Królewska Mość pisze.
— Więc za dwanaście dni możesz być z powrotem?
— Prędzej jeżeli mi nie każą czekać i jeżeli mnie nie spotka żaden wypadek.
— Pójdziesz do stajni i sam osiodłasz konia, na nim pojedziesz jak się da najdalej, chociaż by go przyszło zajeździć. Zostawisz go u jakiegokolwiek poczthaltera, a z powrotem zabierzesz.
— Dobrze, Najjaśniejszy panie.
— Nikomu nie powiesz gdzie jedziesz.
— Nie Najjaśniejszy Panie.
— Oddasz ten list samemu Cesarzowi, nikomu innemu.
— Dobrze Najjaśniejszy panie.
— I nikomu, nawet królowej nie oddasz odpowiedzi.
— Nie, Najjaśniejszy panie.
— Masz pieniądze?
— Mam Najjaśniejszy Panie.
— Jedź więc.
— Jadę, Najjaśniejszy Panie.
I w istocie, poczciwiec wsunął list królewski do małej skórzanej kieszonki w rodzaju pugilaresu przyszytej do jego kamizelki, wziął pod pachę zawiniątko z trochą bielizny, włożył czapkę kurjerską na głowę i gotował się do zejścia ze schodów.
— No cóż, nie pożegnasz się z Jowiszem? powiedział król.
— Nie śmiałem Najjaśniejszy Panie — odrzekł Ferrari.
— No pocałujcie się; czyż nie jesteście dwoma starymi przyjaciółmi i obydwaj w mojej służbie.
Człowiek i pies schwycili się w objęcia; obydwa czekali tylko pozwolenia królewskiego.
— Dziękuję Najjaśniejszy Panie, powiedział kurjer. I oddalał się szybko biegnąc na schody, aby powetować czas stracony.
— Albo się bardzo mylę, powiedział kardynał, albo też ten człowiek przy pierwszej zręczności dałby się zabić dla ciebie Najjaśniejszy Panie.
— Tak sądzę, myślę też o wynagrodzeniu go.
Ferrari znikł od dawna, kiedy król i kardynał zaledwie zeszli na dół ze schodów. Weszli do pokoju króla, tą samą drogą jaką wychodzili, zamykając za sobą wszystkie drzwi zostawione otworem.
Oficer służbowy królowej, oczekiwał w przedpokoju z listem Jej Królewskiej Mości.
— O! o! rzekł król spoglądając na zegar, o trzeciej godzinie rano! to musi być coś bardzo ważnego.
— Najjaśniejszy Panie, królowa widziała pokój oświetlony i sądziła że Wasza Królewska Mość nie śpi jeszcze.
Król otworzył list ze wstrętem z jakim zwykle otwierał listy swojej żony.
— Dobryś! powiedział przeczytawszy pierwsze wiersze, to zabawne — otóż moje polowanie djabli wzięli.
— Nie śmiem zapytać Waszej królewskiej Mości co ten list w sobie zawiera.
— O! pytaj, pytaj, Eminencjo. Donosi mi on że po powrocie z balu, wskutek otrzymania ważnych nowin, pan naczelny dowódzca Acton i Jej Królewska Mość królowa, postanowili że dziś we wtorek, będzie zebranie nadzwyczajnej rady. Niech Bóg błogosławi królowe i pana Actona! Czy-ja im się naprzykrzam, ja? Niech więc tak jak ja robią, niech mnie pozostawią w spokoju.
— Najjaśniejszy panie, odpowiedział Ruffo, na ten raz jestem zmuszony przyznać słuszność Jej Króf lewskiej Mości królowej i panu naczelnemu dowódzcy; nadzwyczajna rada wydaje się konieczną, a im prędzej tem lepiej.
— W takim razie i ty na niej będziesz kardynale.
— Ja, Najjaśniejszy Panie? Ja nie mam prawa bywać na radzie.
— Ale ja mam prawo zaprosić cię na nią.
Ruffo ukłonił się.
— Przyjmuję Najjaśniejszy Panie, powiedział. Inni przyniosą swój rozum, ja przyniosę moje poświęcenie.
— Dobrze. Powiedz królowej że będę jutro na radzie o naznaczonej mi godzinie, to jest o dziewiątej. Czy słyszysz Eminencjo?
— Tak, Najjaśniejszy Panie.
Oficer służbowy oddalił się. Ruffo miał iść za nim, kiedy usłyszano galopującego konia pod sklepieniem pałacu. Król uchwycił kardynała za rękę.
— W każdym razie, powiedział, oto Ferrari odjeżdża. Przyrzekam ci Eminencjo, że jeden z pierwszych dowiesz się co odpowie mój kochany siostrzeniec.
— Dziękuję, Najjaśniejszy Panie.
— Dobranoc ci Eminencjo. A trzymaj się dobrze jutro na radzie, uprzedzam królowę i głównego dowódzcę że nie będę w dobrym humorze.
— Bah! Najjaśniejszy Panie, powiedział śmiejąc się kardynał, noc przynosi radę.
Król wszedł do swojej sypialni i gwałtownie zadzwonił. Kamerdyner wbiegł przerażony sądząc że król zachorował.
— Rozebrać mnie i położyć! krzyczał król piorunującym głosem, a na drugi raz pamiętać o zamknięciu moich żaluzji, aby nie widziano światła w moim pokoju o trzeciej godzinie rano.
Powiedzmy teraz co się działo w czarnym gabinecie królowej, podczas gdy to o czem opowiadamy działo się w oświeconym gabinecie króla.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.