La San Felice/Tom III/III

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł La San Felice
Wydawca Józef Śliwowski
Data wyd. 1896
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La San Felice
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Indeks stron


Kwesta.

Po tem co powiedzieliśmy, zbytecznem byłoby dodawać, że kapucyni z Saint-Ephrem weszli w modę, a klasztor ich stał się sławnym klasztorem.
Co do brata Pacifico, od tej chwili został on bohaterem ludu neapolitańskiego. Nie było mężczyzny, kobiety, dziecka nawet, które nieznałoby go i nie uważało jeżeli nie za świętego, to przynajmniej za wybranego. To też wkrótce przekonano się, że na kwestę wpływa bardzo popularność kwestarza. Początkowo wypełniał to zadanie jak jego współbracia z innych klasztorów z sakwą na plecach. Ale po godzinnej wędrówce na ulicach Neapulu, sakwa przepełniła się. Wziął drugą, ta tak jak pierwsza za drugą godzinę znów się przepełniła, tak, że jednego dnia wróciwszy do klasztoru, brat Pacifico powiedział, iż gdyby miał osła i mógł odbywać swoje kursa aż do Starego Rynku, Marinelli i Santa Luccia, przyprowadziłby wieczorem do klasztoru owoców, jarzyn, ryb, mięsa i rozmaitych wiktuałów w najlepszych gatunkach tyle, wiele mógłby osieł udźwignąć.
Prośbę wzięto pod rozwagę zgromadzenie zostało zwołane i po krótkiej naradzie najrozumniejszych głów klasztoru, po uznaniu zasług brata Pacifico dla dobra ogółu, zdecydowano się na osła. Przeznaczono pięćdziesiąt franków i upoważniono brata Pacifico, aby wybrał podług swego gustu.
Narada odbywała się w niedzielę. Brat Pacifico nie tracił czasu, nazajutrz w poniedziałek, to jest pierwszego z trzech dni targowych na bydlęta w Neapolu, udał się do bramy Capuana, miejsca targu i wybrał silnego Abruzyjskiego osła.
Kupiec zacenił sto franków — i powiedziawszy prawdę cena nie była wygórowaną — ale brat Pacifico powiedział, że dzięki przywilejom swego zakonu, które tak dobry, jak ten kupiec, chrześcijanin znać musi niewątpliwie, potrzebował tylko sznurem dotknąć grzbietu osia, mówiąc: św. Franciszek, a od tej chwili, osieł należałby do św. Franciszka, a tem samem do niego, t. j. brata Pacifico jego pełnomocnika, nie dając nawet pięćdziesięciu franków jakie ofiarowywał dobrowolnie. Kupiec zrozumiał prawdziwość dowodzenia mnicha i niezaprzeczone prawa jego patrona, tylko uważając iż zaszczyt że jego osieł przejdzie w służbę św. Franciszka nie wart jest ofiary pięćdziesięciu franków, usiłował zniechęcić zakonnika. Mówił on, że radzi po przyjacielsku aby zwrócić się do innego osła, bo wybrany posiada wszystkie wady, właściwe tym stworzeniom. Był łakomy, uparty, lubieżny, nie mógł nosić żadnego ciężaru na grzbiecie, słowem chcąc mu nadać imię odpowiednie wszystkim jego złym nałogom i występkom, po głębokiej rozwadze nazwał go Jakobinem, dając nazwę której był godzien i która jego była godną.
Brat Pacifico wydał okrzyk radości. Od czasu do czasu odzywała się w nim dawna natura, potrzebował koniecznie kłócić się, przeklinać, bić, jak w czasach kiedy był marynarzem. Osioł uparty, zowiący się Jakobinem! to było po prostu zbawienie jego duszy. Ze zwierzęciem pełnym narowów, nie zbraknie mu powodów uzasadnionych do gniewu, a kiedy ten gniew będzie potrzebował okazać się czynem nie słowami, będzie przynajmniej wiedział kogo mu bić wypada! A zatem wszystko złożyło się jak najpomyślniej, aż do nazwy charakterystycznej nadanej zwierzęciu.
W istocie, wszyscy w Neapolu znali nienawiść brata Pacifico do samej nawet tylko nazwy Jakobina. Bijąc, znieważając, klnąc zwierzę po imieniu, bił, klął i znieważał całą sektę, która gdyby brano miarę ilości głów ostrzyżonych i różnokolorowych pludrów coraz częściej spotykanych na ulicach z rozpaczliwą szybkością mnożyła się w Neapolu. Wybór więc brata Pacifico, padł na Giakobina, a im więcej złego o nim mówiono, tem więcej przy swoim wyborze obstawał.
Z uznanym prawem mnicha mającego wolę dotknąć się tylko sznurem aby osieł stał się jego własnością, kupiec nie mógł się targować; zgodził się więc na pięćdziesiąt franków ofiarowanych przez brata Pacifico i osieł stał się własnością klasztoru; a raczej jego samego.
Ale, bądź przez sympatją dla dawnego właściciela, bądź z antypatji do nowego, osieł postanowił dać natychmiast dowód swoich przywar, tak starannie bratu Pacifico wyliczonych.
Koń, powiada prawo Neapolitańskie powinien być sprzedany z uzdą, osieł z postronkiem.
Na zasadzie tego artykułu, Giacobino został nietylko sprzedany, ale i oddany z postronkiem. Brat Pacifico wziął go za sznur i ciągnął naprzód. Ale Giacobino oparł się na czterech nogach i nic nie mogło go skłonić do udania się drogą Infrascata. Po kilku bezowocnych wysiłkach mogących szkodliwie oddziałać na wpływ św. Franciszka, brat Pacifico postanowił użyć stanowczych środków. Przypomniał on sobie że kiedy był marynarzem widywał na brzegach Afryki wielbłądników prowadzących wielbłądy za pomocą postronków przeciągniętych przez nozdrza. Wyjął prawą ręką nóż, lewą przebił nozdrza Giacobina, rozszerzył je i zanim osieł domyślił się projektu operacji, zanim miał czas stawienia oporu, już sznur został przeciągnięty i Giacobino prowadzony za nos, zamiast za mordę. Zwierzę chciało się jeszcze opierać i cofnęło się, ale brat Pacifio pociągnął go. Giakobin jęknął boleśnie i rozpaczliwie spojrzał na dawnego właściciela jakby chciał mu powiedzieć: „Widziałeś, zrobiłem wszystko co mogłem14 i poszedł za bratem Pacifico do klasztoru Saint-Ephrem, z łagodnością psa zmordowanego na smyczy.
Potem zamknąwszy osła, w rodzaju lamusu mającego mu służyć za stajnię, brat Pacifico poszedł do ogrodu, wybrał pień laurowy środkujący między kijem Rolanda i maczugą Herkulesa; uciął go półczwartej stopy długi, obdarł z kory, włożył na dwie godziny pod gorący popiół i uzbrojony tym palcem nowego rodzaju, wszedł do lamusa, zamknąwszy drzwi za sobą.
Co zaszło wtenczas między Giakobinem i bratem Pacifico pozostało na zawsze tajemnicą; ale nazajutrz brat Pacifico z swoją laską w ręku, Giakobino z koszykami na grzbiecie, szli obok siebie jak dwaj dobrzy przyjaciele; tylko skóra Giakobina, wczoraj świecąca i równa, dziś pokaleczona i zakrwawiona w niektórych miejscach, świadczyła że przyjaźń ta nie została zawartą bez protestacji ze strony Giakobina, a silnej namowy brata Pacifico.
3 Ten podlug zobowiązania udał się na Stary Rynek, na wybrzeża do Santa-Lucia i wieczorem przyprowadził tak obładowanego Giakobina, mięsem, rybami, zwierzyną, owocami i jarzynami, że oprócz zaspokojenia własnych potrzeb, zgromadzenie mogło jeszcze jakąś część odprzedać i urządzić przed klasztorem trzy razy w tydzień mały targ, na którym zaopatrzały się dusze dewotek i pobożne żołądki ulicy Infrascata i Salita dei Capucini.
Tak było prawie od lat czterech, a brat Pacifico i jego przyjaciel żyli z sobą w najlepszej zgodzie, której Giakobino nigdy już nie próbował zerwać. Kiedy obydwaj, jak zwykle trzy razy w tydzień wyszli z klasztoru i schodzili pochyłością nadającą nazwę ulicy, Giakobin z próżnemi koszykami szedł naprzód, a brat Pacifico z kijem laurowym postępował za nim.
Zrobiwszy zaledwo kilka kroków na ulicy Infrascata, człowiek najmniej nawet obeznany ze zwyczajami Neapolu, byłby poznał od razu popularność jakiej używali obadwąj: osieł u dzieci które mu przynosiły marchew i kapuściane liście, i które idąc pożerał je z widoczną przyjemnością; brat Pacifico u kobiet, proszących o jego błogosławieństwo i mężczyzn zapytujących go, jakie numera stawić na loterję.
Trzeba powiedzieć na pochwałę Giakobina i brata Pacifico, niczego nie odmawiali o co proszono; rozdawał wszystkim błogosławieństwo i numera, ale za skuteczność jednych i drugich nie ręczył nigdy. Od czasu do czasu, jakaś mniej powściągliwa dewotka rzucała się na kolana przed zakonnikiem. Jeżeli była młoda i ładna, brat Pacifico dawał jej spód swego rękawa do pocałowania, co pozwalało mu pogłaskać ją pod brodę, przyjemność na którą niezupełnie był obojętnym. Jeżeli była brzydka i stara, poprzestawał na niebronieniu jej sznura, który mogła dokąd chciała całować. Ale na tem musiała poprzestać; każda inna względność nielitościwie była jej odmówioną.
W pierwszych dniach kwesty, kiedy jeszcze Pacifico chodził z sakwami, w nagrodę błogosławieństw i numerów, mieszkańcy Infrascata, de la Strada, del Largo Spirito Santo, Porta Alba i innych cyrkułów, wywdzięczali się owocami, jarzynami, chlebem, mięsem a nawet rybami, chociaż ryby rzadko się pojawiają na wymienionych przez nas ulicach, a brat Pacifico wszystko to przyjmował. Sakwy nie wstydziły się niczego, ale zauważył że wszelka danina odleglejszych domów, była drugiego gatunku i to głównie skłoniło go do nabycia osła. Skoro go nabyto, brat Pacifico posuwał swoje wędrówki w okolice zalecające się samemi doborowemi towarami i ostatecznie wzgardzał ofiarami cyrkułów poślednich.
Nie chcemy twierdzić że ogrodnicy ze Starego Rynku, rzeźnicy z Vico-Rotto, rybacy z Marinella i owocarze z Santo-Lucia, którym Pacifico zabierał najpiękniejsze produkta, nie byliby woleli żeby mnich rozpoczynał zbiór od wyjścia z klasztoru i żeby jego koszyki do połowy napełnione, a nie zupełnie próżne przybywały do nich. Nie raz zdarzyło się, że na jego widok kupcy starali się ukryć jaką piękną sztukę dla swych bogatych nabywców; ale brat Pacifico zawsze to umiejąc zwietrzyć, szedł prosto do przedmiotu który obcięli schować i jeżeli nie ofiarowywano mu go dobrowolnie, dotykał sznurem i zabierał. I kupcy za czasów Masaniella podnoszący bunt z przyczyny podatku nałożonego na owoce przez księcia d’Arcos, wprawdzie nie wesoło ale cierpliwie znosili daninę, którą kwestarz klasztoru Saint-Ephrem, nałożył na wszystkie produkta i nikomu nawet na myśl nie przyszło, zbuntowanie się przeciw tej tyranji. Jeżeli brat Pacifico spostrzegał wyraz nieukontentowania na twarzy kupca, któremu zrobił zaszczyt odwołania się do niego, wyjmował z kieszeni rogową tabakierkę, wazką i głęboką jak futeralik, ofiarowywał skrzywdzonemu niuch tabaki i rzadko się zdarzało żeby ten dowód łaski, nie sprowadził znów uśmiechu na usta. Jeżeli jednak to nie wystarczało, brat Pacifico, który pomimo nadanego sobie imienia skłonnym był do irytacji, z bronzowego robił się popielatym, oczy jego rzucały błyskawice, kij laurowy uderzał o bruk. Na ten trojaki objaw złego humoru, nie zdarzyło się nigdy aby dobry humor i uśmiech nie powrócił natychmiast na twarz złego katolika, nie umiejącego ocenić zaszczytu składania w ofierze św. Franciszkowi swej najtłuściejszej gęsi, najsoczystszego melona, najdelikatniejszego schabu, albo najpotężniejszej ryby.
Tego dnia, jak zwykle brat Pacifico przeszedł zatrzymując się tylko dla dania błogosławieństwa, rękawa do ucałowania i oznaczenia amba, terna i kwinterna graczom loterji, pośród ważkich uliczek ciągnących się od la Vicaria do strada Egiriaca Forirella, przybywszy tu zwrócił się do Via Grande, Vico Berrettari i wyszedł na, plac Starego targu, akurat za małym kościółkiem Świętego Krzyża, którego duchowni zachowują nie przez szacunek ale na pokaz, kloc na którym Conradino i książę Austrjacki zostali ścięci z rozkazu księcia d’Anjou, tego króla z ogorzałą twarzą, który jak mówi Villami, „sypiał mało i nie śmiał się nigdy“.
Przeszedłszy kuło kościoła, brat Pacifico znalazł się w nowym kraju.
Prawdziwy raj gdzie miesza się panowanie zwierząt i roślin, gdzie kwiczą świnie, gdaczą kury, gęgają gęsi, pieją koguty, bełkotają indyki, kwaczą kaczki, gruchają gołębie, gdzie obok brudnoczerwonego bażanta z Capodimonte, zająca z Persano, przepiórek z przylądka Misene, kuropatw z Acerra, drozdów z Bagnoli, spoczywają na ziemi bekasy z bagien Liucola i cyranki z jeziora Anano: gdzie góry kalafiorów i brokolisów, piramidy kawonów i melonów wodnych, mury kopru i selerów wystające nad pokładami karmazynowych pomidorów, w pośrodku których koszyki tych maleńkich fig fijołkowych Pausilippu i Pouzolo, których wizerunek przez rok Neapol odbijał na swej monecie, jako symbol swej nietrwałej wolności. Tu brat Pacifico miał żniwo.
Mnich zbierał swoją zwykłą daninę, ale zdawało mu się że jakiś szczególniejszy niepokój panował dzisiaj na placu. Kupcy rozmawiali z sobą; kobiety szeptały po cichu, dzieci zbierały kamienie, a wbrew wszelkim zwyczajom do któregokolwiek kupca zwracał się brat Pacifico, ten prawie nie zwracał uwagi na zabierane mu jarzyny, drób, owoce i zwierzynę. Ponieważ już dwie trzecie koszyków było napełnione, brat Pacifico pomyślał, że pora była zająć się mięsiwem i skierował swe kroki ku Saint-Giovani-al-Mare w pośród tej niewytłumaczonej obojętności, jaką mu dziś okazywała ludność targowa. Odkąd wszedł na Stary Rynek, ani jedna kobieta nie prosiła go o błogosławieństwo, żaden mężczyzna nie zapytał o wygrywające numera w przyszłym ciągnieniu loterji.
Co mogło tak zaniepokoić ludność starego Neapolu? Brat Pacifico bezwątpienia zaraz się o tem dowie, bo głuchy szmer zbliżał się z Vico del Mercato, małej uliczki wychodzącej z jednej strony na Stary Rynek, z drugiej na wybrzeże. W tej epoce nazywano ją Vico dei Sospiri dell’ Abisso[1], nazwa poetyczna, którą municypalność tegoczesna sądziła się w obowiązku odjąć jej. Nazwa ta pochodziła ztąd, że tamtędy przeprowadzono skazanych na śmierć traconych na Starym Rynku, a ci wchodząc w uliczkę i widząc pierwszy raz rusztowanie, prawie zaw7sze na ten widok tak głębokie wydawali westchnienie, iż zdawało się wychodzić z przepaści.
Brat Pacifico potrzebował nietylko przejść przez Vico dei Sospiri, ale rachował że zaopatrzy się tam w ćwiartkę baraniny u Beccajo mającego sklep na rogu tej uliczki i ulicy Sant-Eligio.
Musiał więc dowiedzieć się o co chodziło.
Zresztą to coś ważnego zajść musiało, bo w miarę jak się zbliżał do ulicy San-Eligio, tłum powiększał się i wydawał więcej wzruszonym. Zdawało mu się że słyszy wymawiane przytłumionym głosem wyrazy francuzi i jakobini. Ale że tłum ten rozstępował się przed nim ze zwykłym szacunkiem, swobodnie przybliżał się do sklepu zkąd miał zamiar, jak powiedzieliśmy zabrać siedm albo ośm ćwiartek baraniny, mające nazajutrz służyć na pieczyste dla zgromadzenia.
Sklep był zapchany mężczyznami i kobietami, które krzyczały i rozprawiały jak opętane.
— Hola Beccajo! zawołał mnich.
Gospodyni domu, rodzaj megiery z siwemi i roztarganemi włosami, poznała głos zakonnika, odepchnęła pięściami, rękami i łokciami rozprawiających.
— Pójdź mój ojcze, powiedziała, to sam Bóg cię przysyła. On bardzo potrzebuje ciebie i sznurka św. Franciszka, biedny Beccajo.
I dając rzeźnikowi Giakobina do pilnowania, pociągnęła za sobą brata Pacifico do pokoju w głębi gdzie Beccajo z twarzą przeciętą od ust do skroni, jęczał zakrwawiony na łóżku.




  1. Uliczka westchnień z przepaści.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.