La San Felice/Tom VI/V
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | La San Felice |
Wydawca | Józef Śliwowski |
Data wyd. | 1896 |
Druk | Piotr Noskowski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | La San Felice |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Zwycięzca na Wszystkich punktach, sądząc że nic nie przeszkodzi jego pochodowi na Neapol, Championnet rozkazał wtargnąć w granice neapolitańskie trzema kolumnami.
Lewe skrzydło pod wodzą Macdonalda, zajęło Abruzzy przez Aquila i miało zdobyć wąwozy Capisteallo i Sora. Prawe skrzydło pod dowództwem generała Rey, wkroczyło do Kampanii przez Pontyńskie bagna, Terracino i Fondi. Środek, pod rozkazami generała Championnet, zajął Terra Del Lahore przez Valmontone, Ferrantina, Ceperano.
Trzy warownie prawie niezdobyte, broniły wejścia do królestwa; Gaëta, Civitella del Tronto. Pescara. Gaëta strzegła drogi od morza Tyreneńskiego, Pescara od morza Adriatyckiego; Civitella del Tronto wznosiła się na szczycie góry strzegąc dalszych Abrnzów. Gaëty bronił stary generał szwajcarski nazwiskiem Tchudy; miał pod swemi rozkazami 4000 ludzi, jako środki obrony siedmdziesiąt armat, dwanaście moździerzy, dwadzieścia tysięcy broni palnej, żywności na rok, statki w porcie, nakoniec morze i ziemia do niego należały.
General Rey wezwał go aby się poddał. Starzec tylko co zaślubił młodą kobietę. Lękał się o nią, kto wie? może o siebie. Zamiast stawić opór jak to później uczynił Philipstald, zwołał radę, odniósł się do biskupa, który przedewszystkiem pamiętał o swojem posłannictwie pokoju i zgromadził urzędników magistratu, którzy chwycili się pozoru ochronienia Gaëty od klęsk oblężenia. Jednak wahano się jeszcze, gdy generał francuzki puścił granat na miasto; ta demonstracja spowodowała Tchudego iż posłał deputację do oblegających, zapytując ich o warunki.
— Zdać twierdzę na łaskę i niełaskę, pod zagrożeniem wszelkich surowych środków wojennych, odpowiedział generał Rey.
W dwie godziny potem warownię oddano.
Duhesme postępujący z 1,500 ludźmi brzegami Adrjatyku, posłał do komendanta Pescary, nazwiskiem Pricard, parlamentarza z wezwaniem aby się poddał. Komendant, jak gdyby miał zamiar zagrzebać się w gruzach miasta, przedstawił wszystkie swoje środki obrony oficerowi francuzkiemu, pokazał mu fortyfikacje, broń, magazyny pełne amunicji i żywności i nakoniec odesłał go do Duhesma z temi wyniosłemi słowy:
— Twierdza tak zaopatrzona nie poddaje się.
Co jednak nie przeszkodziło komendantowi za pierwszym strzałem armatnim, otworzyć bramę i oddać to miasto tak dobrze ufortyfikowane generałowi Duhesme, który tamże znalazł sześćdziesiąt dział, cztery moździerze, 1,900 żołnierzy.
Co do Civitella del Tronto, miejscowość swem własnem położeniem silna, wzmocniona jeszcze sztucznemu robotami, bronioną była przez hiszpana Jana Lacombe, uzbrojona dziesięcioma działami wielkiego kalibru, zaopatrzona w żywność i amunicję. Mogła się trzymać przez rok cały: trzymała się jeden dzień i po dwugodzinnem oblężeniu, poddała się.
Pora więc była, jak to powiedzieliśmy powyżej, aby dowódzcy band zastąpili generałów, a rozbójnicy żołnierzy. Trzy bandy pod kierunkiem Pronia uorganizowały się z szybkością błyskawicy. Jedną dowodził on sam. Drugą Gaetano Mammone. Trzecią Fra Diavolo.
Pronio najpierwszy starł się z kolumnami francuzkiemi. Po wzięciu Pescary, pozostawiwszy tamże załogę z 400 ludzi, Duhesme udał się w pochód drogą Chieti, aby podług rozkazu przed Kapną złączyć się z Championnetem. Przybywszy do Tocco usłyszał gęste strzały od strony Sulmona i kazał swoim ludziom przyspieszyć kroku.
W istocie, kolumna francuzka pod wodzą, generała Rusca, wszedłszy bez obawy przy odgłosie bębnów do miasta Sulmona została znienacka ze wszystkich okien gradem kul przywitaną. Zdziwiona tem niespodziewanem przyjęciem, zawahała się chwilę.
Pronio oczekujący w zasadzce w kościele San Panfila, korzystając z tego, wybiegł z kościoła ze stu ludźmi i uderzył na Francuzów z przodu, podczas gdy strzelanie z okien coraz się wzmagało. Pomimo usiłowań generała Rusca, nieporządek wkradł się w jego szeregi, wyszedł więc pospiesznie z Sulmone zostawiając w ulicach dwunastu ranionych lub zabitych.
Ale na widok żołnierzy Pronia rąbiących umarłych, na widok mieszkańców miasta, którzy dobijali rannych, z rumieńcem wstydu na obliczach, żołnierze sami sformowali szeregi, i z okrzykami zemsty weszli napowrót do Sulmone, odpowiadając jednocześnie na wystrzały z okien i wystrzały na ulicy. Lecz ukryci w framugach drzwi, zaułkach ulic, Pronio i jego ludzie razili ogniem morderczym i może republikanie byliby zmuszeni cofnąć się po raz drugi, kiedy posłyszano gęste strzały na drugim końcu miasta.
Był to Duhesme i jego ludzie którzy usłyszawszy strzały, okrążyli miasto i wpadli z tyłu na Pronia.
Pronio z pistoletami w obu rękach, nadbiegł do swojej tylnej straży, zebrał ją, stanął naprzeciwko Duhesma, wystrzelił do niego z jednego pistoletu i zranił go w ramię. Jeden z republikanów ze wzniesioną szablą rzucił się na Pronia, ale drogim strzałem Pronio położył go, podniósł fuzję i na czele swych ludzi zaczął się cofać dając im w gminnym języku rozkazy, których żołnierze francuzcy nie mogli zrozumieć. Rozkaz ten był aby się cofać, uciekać wszystkiemi małerai uliczkami i dostać się w góry. W mgnieniu oka miasto zostało opuszczone. Ci którzy zajmowali domy uszli przez ogrody. Francuzi pozostali panami Sulmony; ale tym razem rozbójnicy walczyli jeden przeciwko dziesięciu. Zostali zwyciężeni, ale republikanie ponieśli ogromne straty. Zatem spotkanie to, było w Neapolu za tryumf uważane.
Z swojej strony Fra Diavolo z setką ludzi, po haniebnem poddaniu się Gaëty, bronił walecznie mostu Garigliana, atakowanego przez adjutanta Gourdel i pięćdziesięciu republikanów, których generał Rey, nie domyślając się organizacji band, wysłał aby go opanować. Zmuszono Francuzów do cofnięcia się. a adjutant Gourdel, jeden dowódzca batalionu, kilku oficerów i żołnierzy pozostało rannych na polu bitwy; podniesiono ich na wpół umarłych, przywiązano do drzew i palono przy wolnym ogniu w pośród wrzasków i urągania ludności z Mignano, Sersa i Traetta i szalonych tańców kobiet zazwyczaj okrutniejszych od mężczyzn przy tego rodzaju uroczystościach.
Z początku Fra Diavolo chciał opierać się tym morderstwom o przedłużonem konaniu. Z poczucia litości zastrzelił swemi pistoletami i karabinem kilku ranionych. Ale po zmarszczeniu brwi swoich ludzi, po obelgach kobiet przekonał się, że narażał swoją popularność podobnemi objawami litości. Oddalił się od stosów na których republikanie ponosili śmierć męczeńską i chciał także oddalić Franceskę; ale Franceska ni© chciała nic stracić z widowiska. Wyrwała mu się z rąk i z większym jeszcze szałem od innych tańczyła z przeraźliwym wrzaskiem.
Co do Mammona, ten znajdował się w Capistrella pod Sora, pomiędzy jeziorem Fucino i Liri. Doniesiono mu że widziano z daleka nadchodzącego oficera w mundurze francuzkim w towarzystwie przewodnika.
— Przyprowadźcie mi ich obudwóch, powiedział Mammone.
W pięć minut potem obadwaj w obec niego stanęli. Przewodnik zdradził zaufanie oficera i zamiast prowadzić go do generała Lamoine, któremu miał doręczyć rozkaz generała Championnet, zaprowadził do Mammona.
Był to jeden z adjutantów głównodowodzącego nazwiskiem Claie.
— Przybywasz w porę, rzekł Mammone, mam pragnienie.
Wiadomo jakim płynem Mammone miał zwyczaj zaspakajać pragnienie.
Rozkazał obedrzeć adjutanta z munduru, kamizelki, krawata i koszuli, kazał mu związać ręce i przywiązać go do drzewa. Potem położył palec na głównej arterji, aby przekonać się o miejscu gdzie biła; rozpoznawszy je zagłębił swój sztylet.
Adjutant nie przemówił ani słowa, nie prosił, nie wydał ani jednego jęku: wiedział w jakiego ludożercy dostał się ręce, i jak starożytny gladiator o jednej rzeczy tylko myślał, to jest jak umrzeć z godnością. Uderzony śmiertelnym ciosem nie krzyknął, nie westchnął nawet. Krew trysnęła z rany potokiem — jak zwykle płynie z arterji. Mammone przyłożył usta do szyi adjutanta, tak jak je przyłożył do piersi księcia Filomarino, rozkoszując się tem ciałem ciekłem, krwią nazwanem.
Następnie, kiedy już zaspokoił pragnienie, podczas gdy więzień drgał jeszcze, przeciął sznury przywiązujące go do drzewa i zażądał piły. Podano mu ją.
Wtedy, aby przysposobić naczynie odpowiednie do napoju, przepiłował mu czaszkę, nad powiekami i tylną częścią mózgu, wyjął mózg, obmył ten straszny puhar krwią płynącą jeszcze z rany, zebrał i związał na wierzchu włosy sznurkiem aby mógł ująć tę ludzką czarę jak za podstawę, resztę ciała kazał porżnąć na kawałki i rzucić psom na pastwę.
Potem dowiedziawszy się od swoich szpiegów że oddział republikanów z trzydziestu lub czterdziestu ludzi złożony, zbliżał się drogą z Tagliacaza, rozkazał pochować broń, zbierać kwiaty i gałązki oliwne, oddać kwiaty w ręce kobiet, gałązki do rąk mężczyzn i chłopców i wyjść na przeciw oddziału z zaproszeniem oficera dowodzącego, aby zechciał wraz z swymi ludźmi przyjąć udział w uroczystości, jaką patrjotyczna ludność wioski Campistrella wydawała na ich cześć, jako oznakę radości z ich przybycia.
Wysłańcy poszli śpiewając. Wszystkie domy otwarto; wielki stół ustawiono na placu merostwa: przyniesiono wina, chleba, rozmaitego mięsiwa, szynek i sera.
Drugi stół zastawiono dla oficerów w sali merostwa, której okna na plac wychodziły.
O milę od miasta wysłańcy spotkali mały oddział, dowodzony przez kapitana Tremeau. Przewodnik tłómacz, zdrajca jak zwykle, wyjaśnił kapitanowi republikańskiemu czego pragnęli ci mężczyźni, kobiety i dzieci, wychodzący na jego spotkanie z kwiatami i gałązkami oliwnemi w ręku. Odważny i prawy kapitan nie domyślał się zdrady. Ucałował ładne dziewczęta podające mu kwiaty i rozkazał wiwanderce otworzyć baryłkę z wódką; pili za zdrowie generała Championnet, za wzrost rzeczypospolitej francuzkiej i wziąwszy się pod ręce udali się do wioski śpiewając Marsyliankę.
Gaetano Mammone z resztą ludności oczekiwał oddziału Francuzów u bramy wioski: przyjęto go głośnym okrzykiem. Zaczęto się znów ściskać i bratać i wpośród okrzyków radości skierowano się do merostwa.
Tam jak powiedzieliśmy był stół zastawiony; położono tyle nakryć ile było żołnierzy. Kilku oficerów obiadowało, a raczej miało obiadować wewnątrz z syndykiem, adjunktami i władzą municypalną których przedstawili Gaetano Mammone z kilku rozbójnikami swego oddziału. Żołnierze zachwyceni takiem przyjęciem, ustawili broń w kozły o dziesięć kroków od stołu dla nich przygotowanego, kobiety odpasały ich szable któremi dzieci bawiły się w żołnierzy; następnie usiedli, odkorkowano butelki i napełniono w szklanki.
Kapitan Tremeau, porucznik i dwóch sierżantów równocześnie zasiedli w sali dolnej.
Ludzie Mammona wślizgnęli się między stół i broń, którą wyruszając w pochód, kapitan kazał nabić przez ostrożność; oficerów przy stole usadzono w ten sposób że jeden od drugiego był przedzielony trzema lub czterema rozbójnikami.
Znak rozpoczęcia rzezi miał dać Mammone; miał podnieść w jednem z okien czaszkę adjutanta Claie napełnioną winem i wznieść toast za zdrowie króla Ferdynanda.
Wszystko stało się jak rozkazano. Mammone zbliżył się do okna, napełnił winem czaszkę zakrwawioną jeszcze nieszczęśliwego oficera, wziął ją za włosy, jak się bierze czarę za podstawę i stanąwszy przy oknie wzniósł toast umówiony. Natychmiast cała ludność odpowiedziała okrzykiem: — Śmierć Francuzom!
Rozbójnicy rzucili się na broń w kozłach, ci którzy pod pozorem obsługiwania otaczali Francuzów, usunęli się w tył; rozpoczęło się strzelanie na odległość jednego kroku i republikanie padli od ognia swojej własnej broni. Ci których chybiono albo zraniono tylko, byli wymordowani przez kobiety i dzieci które zabrały ich szable.
Oficerowie umieszczeni wewnątrz sali, chcieli biedź na pomoc swoim żołnierzom, ale każdy z nich był przez pięciu lub sześciu ludzi przytrzymany.
Mammone tryumfujący zbliżył się do nich z swoją krwawą czarą w ręku i ofiarował życie, jeżeli zechcą pić zdrowie króla Ferdynanda z czaszki swego rodaka.
Wszyscy ze wstrętem odmówili. Wtedy rozkazał przynieść gwoździ i młotków, i wyciągnięte przemocą ręce oficerów kazał przybić do stołu.
Potem oknami i drzwiami narzucano faszyny i pęków słomy do izby, i zapaliwszy to wszystko, drzwi i okna zamknięto.
Jednak męczarnie republikanów były krótsze i mniej straszne jak się spodziewali ich kaci. Jeden z sierżantów miał odwagę oderwać ręce od przybijających je gwoździ, i szpadą kapitana Tremeau oddał im smutną przysługę przebijając ich naprzód a potem samego siebie.
Czterech bohaterów poniosło śmierć z okrzykiem: niech żyje rzeczpospolita!
Wieści te przybyły do Neapolu i ucieszyły bardzo króla Ferdynanda, który widząc się tak dobrze popieranym przez swoich wiernych poddanych, tem więcej utwierdził się w postanowieniu swem nie opuszczenia Neapolu.
Pozostawmy Mammona, Fra Diavola i opata Pronio przy ich czynach wojennych i zobaczmy co się działo u królowej, która przeciwnie, więcej niż kiedykolwiek pragnęła opuścić stolicę.