La San Felice/Tom VI/IV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | La San Felice |
Wydawca | Józef Śliwowski |
Data wyd. | 1896 |
Druk | Piotr Noskowski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | La San Felice |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Król dotrzymał przyrzeczenia danego admirałowi Caracciolo; oznajmił wyraźnie i stanowczo na radzie, że był zdecydowanym po wczorajszej manifestacji ludowej, pozostać w Neapolu i bronić do ostateczności Francuzom wkroczenia do królestwa. Na oznajmienie tak jasno postawione, opozycja była niemożliwą; opozycja mogłaby tylko nastąpić ze strony królowej, która upewniona stanowczem przyrzeczeniem Actona, że on wynajdzie środek naglenia króla, nie chciała występować do otwartej walki z opornym charakterem Ferdynanda.
Powróciwszy z rady, król zastał u siebie kardynała Ruffo. Ten z zwykłą sobie punktualnością załatwił to co postanowił z królem; Ferrari przybył do niego w nocy, a w pół godziny potem pojechał do Wiednia drogą przez Manfredonię, wioząc z sobą list sfałszowany aby go przedstawić cesarzowi; — Ferdynandowi bowiem bardzo chodziło o zachowanie z nim przyjaznych stosunków, gdyż on tylko swoim wpływem we Włoszech mógł go popierać przeciwko Francji, taksamo jak w razie przeciwnym tylko Francja mogła go popierać przeciwko Austrji.
Nota objaśniająca, napisana w imieniu króla ręką kardynała Ruffo i przez niego podpisana, dołączona była do listu, dając klucz do rozwiązania tej zagadki, bez czego cesarz nicby nie zrozumiał.
Król opowiedział kardynałowi co zaszło między nim, admirałem Caracciolo i Nelsonem. Ruffo był zachwycony postąpieniem króla i domagał się aby on z admirałem Caracciolo mogli mieć naradę w obecności króla. Postanowiono czekać wiadomości, jaki skutek wywarła manifestacja Pronia w Abruzach i do tego zastosować dalsze postępowanie.
Tego samego dnia jeszcze młody korsykanin de Cesare przedstawił się królowi. Czytelnik przypomina sobie zapewne że król mianując go kapitanem, rozkazał aby nazajutrz w mundurze swego stopnia stawił się u niego, iżby tym sposobem mógł się przekonać że rozkazy jego były spełnione i że minister wojny wydał mu nominacją. Acton mając polecenie wykonania woli królewskiej, nie zaniechał tego i młodzieniec przedstawił się królowi — gdzie odźwierni wzięli go skutkiem wielkiego podobieństwa, za następcę tronu, — w mundurze i z dyplomem w kieszeni.
Młody kapitan był uradowanym i dumnym; przybywał swoje i swych towarzyszów usługi złożyć u nóg królewskich. Jedna tylko przeszkoda nie dozwalała im dać królowi natychmiast dowody swego poświęcenia, a mianowicie to, że stare księżniczki odwoływały się do danego słowa, iż będą im służyć za straż przyboczną i nie chciały im zwrócić tego słowa dopóki nie będą na pokładzie statku mającego je zawieść do Tryestu. Siedmiu młodych ludzi zobowiązali się zatem towarzyszyć im do Manfredonii, miejsca gdzie miały wsiąść na okręt; wyprawiwszy księżniczki statkiem, powrócą oni do Neapolu zająć stanowiska pomiędzy obrońcami tronu i ołtarza.
Wiadomości oczekiwane od Pronia wkrótce nadeszły; przewyższały one wszelkie nadzieje. Słowo króla rozlegało się jak głos Boga; księża, szlachta, syndycy stali się jego echem; okrzyk: Do broni! zagrzmiał od Isoletta do Kapui i od Aquila do Itrii. Widział się on z Fra Diavolem i Mammouem, powiedział im jakie na nich włożono posłannictwo, przyjęli je z zapałem; z dyplomem w ręku, z imieniem króla na ustach, władza ich nie miała granic, ponieważ prawo ich popierało zamiast powściągać. Odtąd mogli rozbojom swym nadać barwę polityczną, przyrzekali podburzyć kraj cały.
Rozbójnictwo w istocie jest cechą narodową w prowincjach Włoch południowych; jest to owoc krajowy w górach rosnący; możnaby powiedzieć, mówiąc o płodach Abruzzów, Terra dei Lahore, Basilikatu i Kalabrji: doliny rodzą pszenicę, kukurydzę i figi; wzgórza rodzą oliwki, orzechy i winogrona: góry rodzą rozbójników.
W wymienionych prowincjach rozbójnictwo jest rzemiosłem jak każde inne. Zbójca ma tak dobre warunki bytu jak piekarz, krawiec lub szewc. Rzemiosło to nie ma w sobie nic zbezczeszczającego; ojciec, matka, brat, siostra rozbójnika, nie są bynajmniej zhańbieni zawodem swego syna lub brata, dla tego że zawód ten sam przez się nie jest hańbą. Rozbójnik jest czynnym przez ośm lub dziewięć miesięcy w roku, to jest podczas wiosny, lata i jesieni; zimno i śnieg wyganiają go z gór i sprowadzają do rodzinnej wioski; powraca i bywa mile widziany; spotyka mera, kłania się i wzajemny ukłon odbiera; często jest jego przyjacielem, a czasami krewnym.
Z powrotem wiosny, bierze znów swoją strzelbę, pistolety, puginał i powraca w góry. Ztąd przysłowie: „Rozbójnicy razem z liśćmi wyrastają“ Odkąd istnieje rząd w Neapolu, a przeglądałem wszystkie archiwa od 1503 roku aż do naszych czasów, są rozporządzenia przeciwko rozbójnikom, a co najciekawsze, to że rozporządzenia vice-królów hiszpańskich są zupełnie zgodne z rozporządzeniami gubernatorów włoskich, z powodu że przestępstwa były te same. Gwałtowne kradzieże, kradzież z bronią w ręku na publicznej drodze, listy z żądaniem okupu, z pogróżkami pożaru, kalectwa, morderstwa; — morderstwa okaleczenia i pożogi, gdy listy nie sprawiły pożądanego skutku.
W czasach rewolucyjnych rozboje przybierają rozmiary olbrzymie; opinia polityczna staje się pozorem, sztandar uniewinnieniem; rozbójnik należy zawsze do stronnictwa wstecznego, to jest tronu i ołtarza, a to z powodu że jedynie tron i ołtarz u Burbonów przyjmują takich sprzymierzeńców, kiedy przeciwni liberalni, ludzie postępowi, rewolucjoniści odpychają ich i gardzą nimi; Rozgłośne lata w rocznikach rozboju są lata reakcji politycznej 1799 — 1809 — 1821 — 1848 — 1862, to jest wszystkie w których; władza zachwiana wzywała na pomoc rozbójników.
W takich stosunkach, rozbójnictwo jest tem trudniejsze do wytępienia iż go podtrzymują władze, które w innych czasach mają powołanie zapobieżenia temuż. Syndycy, adjunkci, kapitanowie straży narodowej nietylko są Manutengoli, to jest podporami rozbójników, ale częstokroć sami są rozbójnikami. Czytelnicy czasopisma la Presse przypominają sobie może, iż czytali w tym dzienniku proces rozbójników którzy porwali małego Falwella; rozbójnikami tymi był to wójt gminy i kapitan straży narodowej z Buonabitacolo: skazano ich obydwóch na szesnaście lat galer.
W ogóle księża i zakonnicy podtrzymują moralnie rozboje, są ich duszą. Rozbójnicy którzy słyszeli ich kazania podżegające do powstania, otrzymują od nich gdy już powstali, medale pobłogosławione, mające ich chronić od ran; jeżeli przypadkiem pomimo medalu zostają ranieni, zabici lub rozstrzelani, medal bezsilny na ziemi jest odznaką dla której św. Piotr ma najwyższe względy; rozbójnik ginący stawia nogę na pierwszym szczeblu drabiny Jakóba, prowadzącej wprost do raju; całuje on medal i umiera bohatersko, przekonany że rozstrzelanie otwiera mu drogę do najwyższego szczebla.
A teraz, zkąd pochodzi ta różnica między jednostkami i masami? Zkąd pochodzi że żołnierz ucieka czasami przy pierwszym strzale armatnim, gdy rozbójnik jak bohater umiera?
Spróbujmy to wytłómacżyć, gdyż bez tego objaśnienia, dalszy ciąg niniejszego opowiadania wydałby się ciemny naszym czytelnikom; zapytywaliby zkąd pochodzi sprzeczność moralna i fizyczna między tymi ludźmi złączonymi w masy lub walczącemi osobno.
Otóż ona:
Odwaga zbiorowa jest cnotą narodów wolnych. Odwaga jednostek jest cnotą narodów niezależnych tylko. Prawie wszystkie ludy górskie, szwajcarowie, korsykanie, szkoci, sycylijczycy, kalabryjczycy, czarnogórcy, albańczycy, druzy, czerkiesi, doskonale mogą się obejść bez wolności, aby im tylko pozostawiono niezależność.
W 1798 roku tedy neapolitańczycy byli dopiero w stanie niepodległości; nie uznali jeszcze ani wolności, ani braterstwa i dla tego to w regularnej bitwie zostali pokonani przez wojsko pięć razy od nich liczebnie mniejsze.
Ale wieśniacy prowincyj neapolitańskich zawsze byli niepodległymi.
Dla tego to na głos zakonników mówiących w imieniu Boga, na głos króla mówiącego w imię rodziny, a nadewszystko na głos nienawiści, przemawiający w imię chciwości rabunku i morderstwa, wszystek lud powstał.
Każdy wziął swoją strzelbę, siekierę, nóż i wyruszył w pochód w jednym celu niweczenia, z jedyną nadzieją rabunku, popierając swego naczelnika bez posłuszeństwa, postępując za jego przykładem, a nie zważając na rozkazy. Tłumy pierzchły przed Francuzami, jednostki przeciwko nim wyruszyły — armia zniknęła, naród wyszedł z pod ziemi.
Już też czas naglił. Wieści przybywające z armii wciąż były rozpaczliwe. Część wojska pod rozkazami generała Mack, nieznanego nikomu, nawet Nelsonowi, który w swoich listach zapytywał kto to taki, usunęła się do Calvi i tam ufortyfikowała. Macdonald któremu Championnet polecił uzupełnić zwycięztwo przez znaglenie do przyspieszonego odwrotu wojska neapolitańskiego, rozkazał generałowi Maurycemu Mathieu zdobyć to stanowisko. Zajął miejsce na całej przestrzeni górującej nad miastem i wezwał generała Mack aby się podał: tenże zgodził się ale pod warunkami niemożebnemi. Generał Maurycy Mathieu natychmiast kazał zrobić wyłom w. murze klasztoru i tym wyłomem dostać się do miasta.
Po dziesiątym wystrzale przybył parlamentarz.
Ale nie dozwalając mu mówić generał Mathieu rzekł:
— Zdać się na laskę i niełaskę, albo cala załoga będzie w pień wyciętą!
Wojsko królewskie poddało się na łaskę i niełaskę.
Szybkość obrotów Macdonalda ocaliła pewną część jeńców wziętych przez generała Mack, ale nie mogła ocalić ich wszystkich.
W Ascoli trzystu republikanów przywiązano do drzew i rozstrzelano.
W Aricoli trzystu chorych lub ranionych, z których kilku amputowanych, zostało wyrżniętych w ambulansie.
Innych leżących na słomie, spalono bez litości.
Ale wierny swej odezwie Championnet, na te wszystkie barbarzyństwa odpowiadał czynami ludzkości, które szczególniej odbijały od okrucieństwa żołnierzy królewskich.
Generał de Damas, wychodźca francuzki, sądząc że powinien oddać swą szpadę na usługi Ferdynanda, — generał de Damas sam tylko w następstwie strasznej klęski pod Civitta-Castellana, utrzymał honor białego sztandaru. Opuszczony przez generała Mack, pamiętającego tylko o ocaleniu króla, — zapomniany z kolumną 7, 000 ludzi, polecił prosić generała Championnet wracającego do Rzymu, o pozwolenie przejścia miasta dla połączenia się ze szczątkami armii królewskiej na Teverone, — szczątkami jak powiedzieliśmy pięć razy liczniejszemi jeszcze od armii zwycięzkiej.
Na tę prośbę Championnet wezwał jednego z odznaczających się oficerów, jakimi lubił się otaczać.
Był to naczelnik sztabu głównego Bonami.
Rozkazał mu rozpoznać stan rzeczy i zdać sobie raport.
Bonami wsiadł na koń i natychmiast pojechał.
Ta wielka epoka rzeczypospolitej jest taką, że każdy oficer wojsk francuskich zasługiwałby na oddzielny opis, w rodzaju ustępów jakie Homer w Illiadzie, poświęca naczelnikom Greków, a Tasso w Jerozolimie wyzwolonej, dowództwom wojsk krzyżowych.
Przestaniemy na nadmienieniu że Bonami był tak jak Thiebaut, jednym z tych ludzi myśli i czynu których generał może powiedzieć:
Zobacz sam i działaj w miarę okoliczności.
W bramie Solara Bonami spotkał jazdę generała Rey wychodzącą do miasta. Opowiedział generałowi Rey o co chodziło i nie mogąc rozkazać, nakłonił go do wysłania podjazdów rekonensansowych na drogę Albano i Frascati. On sam na czele oddziału jazdy przeszedł Ponte Molle, starożytny most Milvius i puścił się z całą szybkością na jaką się mógł koń zdobyć, w7 kierunku gdzie wiedział, iż znajdzie generała Damas; z daleka za nim postępował generał Rey z swoim oddziałem i Macdonald z lekką jazdą.
Bonami tak się pospieszył, że zostawił wojska Macdonalda i Reya w takiem oddaleniu, iż potrzebowałby przynajmniej godzinę czasu aby się z nim połączyć. Chcąc im dać czas na to, przedstawił się jako parlamentarz.
Zaprowadzono go do generała Damas.
— Pisałeś generale do głównodowodzącego armią francuską — powiedział; przysyła on mnie po objaśnienie czego pan sobie od niego życzy.
— Przejścia dla mojej dywizji, odpowiedział generał Damas.
— A jeżeli odmówi?
— Pozostanie mi tylko jeden środek: otworzyć sobie przejście z szpadą w ręku.
Bonami uśmiechnął się.
— Musisz pan rozumieć generale, odparł, że dobrowolnie pozwolić przejścia twoim siedmiu tysiącom ludzi, jest niemożliwem. Co do otworzenia sobie tego przejścia z bronią w ręku, uprzedzam cię generale, będzie dużo pracy.
— A zatem cóż mi proponujesz pułkowniku? zapytał generał.
— To co się radzi dowódzcy korpusu w twojem położeniu generale: złożyć broń.
Teraz generał Damas się uśmiechnął.
— Panie naczelniku sztabu głównego, odrzekł, kto stoi na czele siedmiu tysięcy ludzi, kiedy każdy z tych ludzi ma ośmdziesiąt ładunków, ten się nie poddaje tylko przechodzi lub ginie.
— A więc dobrze, powiedział Bonami, bijmy się generale.
Generał zamyślił się.
— Zostaw mi sześć godzin, powiedział, do zebrania rady wojennej dla rozpatrzenia twojej propozycji.
Nie zgadzało się to z zamiarami Bonami’ego.
— Sześciu godzin niepotrzeba, powiedział, zostawiam ci godzinę czasu.
Było to właśnie tyle czasu, ile naczelnik sztabu potrzebował dla połączenia się z swoją piechotą.
Postanowiono więc, ponieważ generał Damas był na łasce Francuzów, że za godzinę udzieli odpowiedź.
Bonami puścił konia galopem i złączył się z generałem Rey dla przyspieszenia marszu wojska.
Ale generał Damas z swojej strony skorzystał z tej godziny, a gdy Bonami powrócił z wojskiem zobaczył, iż tenże w zupełnym porządku cofał się na drogę Orbitello.
Natychmiast generał Bey i naczelnik sztabu głównego Bonami, pierwszy na czele oddziału 16go pułku dragonów, drugi 7go strzelców, puścili się w pogoń za neapolitańczykami i dognali ich w Storta, gdzie na nich natarli energicznie.
Tylna straż zatrzymała się, stawiając czoło.
Rey i Bonami pierwszy raz spotkali dzielny opór; ale ponawiając natarcia pokonali przeciwników. Tymczasem noc nadeszła. Poświęcenie i odwaga tylnej straży ocaliły armię. Generał Damas skorzystał z ciemności i obeznany z miejscowością, zdołał odwrót swój uskutecznić.
Francuzi zbyt znużeni aby korzystać z zwycięztwa, powrócili do Hueta gdzie noc spędzili.
Bonami w nagrodę roztropności rozwiniętej w poselstwie i odwagi okazanej w potyczce, został mianowany przez Championneta generałem brygady.
Ale generał Damas nie skończył jeszcze z republikanami. Macdonald wysłał adjutanta do Kellermana stojącego w Borgheta z wojskiem cokolwiek mniej zmęczonem niż to które było w tymże dniu czynnem, z zawiadomieniem o kierunku w jakim udała się kolumna neapolitańska. Kellerman natychmiast zebrał swoje oddziały i wyruszył przez Ronciglione na Toskanella gdzie spotkał kolumnę generała Damas. Ale ci ludzie tak skłonni do ucieczki pod rozkazami generała niemieckiego lub neapolitańskiego, dzielnie walczyli po dowództwem generała francuzkiego i silny stawili opór. Jednakże Damas był nakoniec zmuszonym do odwrotu, lecz cofając się walczył sam w szeregach tylnej straży z godną podziwiania odwagą.
Ale jedno z tych natarć jakie umiał wykonywać Kellerman, rana jaką otrzymał generał wychodźca, przeważyły stanowczo zwycięztwona stronę Francuzów. Jednakże większa część kolumny neapolitańskiej dostała się do Orbitello i zdążyła wsiąść na statki neapolitańskie znajdujące się w porcie. Gwałtownie party do miasta, Damas miał czas zamknąć za sobą bramę, i bądź ze względu na jego odwagę, bądź że generał francuzki nie chciał tracić czasu na szturmowanie lichej warowni, Damas otrzymał od Kellermana zezwolenie spokojnego odpłynięcia z swoją przednią strażą pozostawiając artylerję.
Jedyny przeto generał armii neapolitańskiej spełniający swoją powinność w tej krótkiej ale haniebnej wyprawie, był generał francuzki.