<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł La San Felice
Wydawca Józef Śliwowski
Data wyd. 1896
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La San Felice
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Indeks stron


Gdzie Michał na dobre gniewa się z Beccajem.

Dostojni zbiegowie nie sami w tę straszną, noc walczyli z wiatrem i rozhukanem morzem.
O godzinie wpół do trzeciej, kawaler San Felice według zwyczaju przybył do domu i z niezwykłem u niego wzruszeniem dwa razy zawołał:
— Luiza, Luiza!
Luiza wybiegła z korytarza, po dźwięku głosu swego małżonka domyślając się że zaszło coś nadzwyczajnego; zobaczywszy go utwierdziła się w tym domyśle. W istocie kawaler był bardzo blady.
Z okien biblioteki widział co się działo na ulicy San Carlo, to jest rozszarpanie nieszczęśliwego Ferrarego. Ponieważ kawaler pod łagodnym pozorem posiadał niezmierną odwagę, jakiej wielkim sercom udziela głębokie poczucie ludzkości, pierwszem jego poruszeniem było biedź na pomoc gońca, którego doskonale poznał jako gońca królewskiego; ale we drzwiach biblioteki zatrzymał go następca tronu i głosem pieszczonym a zimnym zapytał:
— Dokąd idziesz San Felice?
— Dokąd idę? dokąd idę? Więc W. Wysokość nie wie co się dzieje.
— Wiem, mordują człowieka. A czy morderstwo człowieka jest rzeczą, tak nadzwyczajną, na ulicach Neapolu aby cię tak dalece zajmować mogło?
— Ależ to mordują sługę królewskiego.
— Wiem o tem.
— To goniec Ferrari.
— Poznałem go.
— Ale dla czegóż mordują nieszczęśliwego wśród okrzyków: „śmierć jakobinom!“ kiedy on przeciwnie jest najwierniejszym sługą króla?
— Jakto? Dlaczego? Czy czytałeś korespondencją Machiavela reprezentanta rzeczypospolitej florenckiej w Bolonii?
— Bez wątpienia czytałem.
— Znasz zatem odpowiedź jaką dał urzędnikom florenckim co do morderstwa dokonanego na Ramiro d’Orco, którego znaleziono cztery części wbite na cztery pale, na czterech rogach placu Imola?
— Ramiro d’Orco był Florentczykiem?
— Tak, i z tego tytułu senat florecnki sądził mieć prawo zapytania swego ambasadora o szczegóły tej śmierci.
San Felice szukał w swej pamięci.
— Machiavel odpowiedział: „Dostojni panowie, nic nie mam do powiedzenia o śmierci Ramira d’Orco, jak tylko że Cezar Borgia jest księciem umiejącym najlepiej wywyższać i pozbywać się ludzi według ich zasługi.
— A więc, odparł książę Kalabryi z bladym uśmiechem, powróć na drabinkę kochany kawalerze i zastanów się nad odpowiedzią Machiavela.
Kawaler powrócił na drabinkę, ale nie wstąpił jeszcze na trzeci jej szczebel, gdy pojął że jakaś ręka niewidzialna, mająca własny interes w śmierci Ferrarego kierowała ciosami przeciwko temuż wymierzonemi.
W kwadrans później wezwano księcia ze strony jego ojca.
— Nie opuszczaj pałacu zanim się ze mną zobaczysz, powiedział książę Kalabrji do kawalera, bo prawdopodobnie będę ci miał jakieś wiadomości do oznajmienia.
I w istocie przed upływem godziny książę powrócił.
— San Felice, powiedział, czy pamiętasz żeś przyrzekł towarzyszyć mi do Sycylii?
— Tak. J. O. Panie.
— Czy zawsze gotów jesteś spełnić to przyrzeczenie? — Niewątpliwie. Tylko J. O. Panie...
— Cóż?
— Kiedy powiedziałem pani de San Felice o zaszczycie jakim mnie W. K. Wys. obdarzasz...
— Więc?
— Więc zażądała towarzyszyć mi.
Książę wydał okrzyk radośny.
— Dziękuję ci kawalerze za dobrą wiadomość. Ah! więc księżna będzie miała towarzyszkę godną siebie. Ta kobieta, San Felice, jest wzorem niewiast, wiem o tem i przypominam sobie że pragnąłem ją mieć jako damę honorową księżnej; bo ona byłaby i z tytułu i w rzeczywistości prawdziwą damą honorową. Wtedy mi odmówiłeś; dziś ona sama przybywa do nas. Powiedz jej, kochany kawalerze, że cieszę się z jej przybycia.
— Idę jej to powiedzieć, J. O. Panie.
— Czekajże, nie powiedziałem ci jeszcze wszystkiego.
— To prawda.
— Dzisiejszej nocy wszyscy wyjeżdżamy.
Kawaler spojrzał zdziwiony.
— Sądziłem, powiedział, że król tylko w ostateczności postanowił wyjechać?
— Tak, ale wszystko zmieniła śmierć Ferrarego. O godzinie w pół do jedenastej opuszcza on zamek i z królową, księżniczkami, mymi dwoma braćmi, ambasadorami i ministrami udaje się na pokład okrętu lorda Nelsona.
— A dla czego nie na pokład okrętu neapolitańskiego? Zdaje mi się że to jest wyrządzenie krzywdy całej marynarce neapolitańskiej, to pierwszeństwo udzielone statkowi angielskiemu.
— Królowa tak chciała, i zapewne dla wynagrodzenia tego, ja wsiadam na okręt admirała Caracciolo, a tem samem i ty ze mną.
— O której godzinie?
— Nie wiem jeszcze; każę cię o tem uwiadomić. Na wszelki wypadek przygotuj się, będzie to prawdopodobnie między dziesiątą a północą.
— Dobrze J. O. Panie.
Książe wziął go za rękę i patrząc mu w oczy:
— Wiesz, że liczę na ciebie, powiedział.
— Wasza Wysokość ma moje słowo, odrzekł San Felice kłaniając się, a zbyt wielkim zaszczytem dla mnie jest towarzyszyć Waszej Wysokości, abym go miał nie przyjąć.
Potem wziął kapelusz, parasol i wyszedł.
Tłum rozhukany jeszcze zapełniał ulice; dwa lub trzy ogniska były rozpalone na placu pałacowym i na rozżarzonych węglach pieczono kawałki konia Ferrarego.
Co do nieszczęśliwego gońca, tego rozszarpano w kawały. Jeden wziął nogi, drugi ręce i wszystko to złożono na zaostrzone kije — lazzaroni nie mieli jeszcze pik ani bagnetów — i noszono po ulicach te ohydne trofea przy okrzykach: „Niech żyje król! śmierć jakobinom“.
Na pochyłości Olbrzyma, kawaler spotkał Beccaja, który wziąwszy głowę Ferrarego włożył jej pomarańczę w usta i nosił głowę tę na końcu kija.
Zobaczywszy człowieka przyzwoicie ubranego, co było znakiem liberalizmu w Neapolu — Beccajowi przyszła myśl kazać kawalerowi pocałować głowę Ferrarego. Lecz powiedzieliśmy, kawaler nie dał się powodować uczuciem bojaźni; odmówił krwawego uścisku, odpychając gwałtownie nikczemnego mordercę.
— A nędzny jakobinie! krzyknął Beccajo, postanowiłem że ty i ta głowa uściskacie się z sobą i Maneggia la Madonna, pocałujcie się. I ponowił napaść.
Kawaler za całe uzbrojenie mając tylko parasol, zaczął się nim bronić.
Ale na okrzyki „jakobin! jakobin!“ przybiegli wszyscy nędznicy, których ten okrzyk zwykle jednoczył i już groźne otoczenie tworzyło się w około kawalera, gdy jakiś człowiek przedarł się przez tłum, uderzeniem nogą w piersi odrzucił Beccaja o dziesięć kroków, dobył szablę i zasłaniając sobą kawalera:
— A to szczególny jakobin! powiedział; kawaler San Felice, bibliotekarz J. K. Wysokości księcia Kalabrji, nie więcej! A więc, ciągnął dalej robiąc młynka szablą, czegóż chcecie od kawalera San Felice?
— Kapitan Michał! zawołali lazzaroni! Niech żyje kapitan Michał! on należy do naszych.
— Nie trzeba krzyczeć: Niech żyje kapitan Michał, ale niech żyje kawaler San Felice, i to natychmiast.
Tłum, któremu wszystko jedno wołać: Niech żyje ten! albo śmierć tamtemu! aby tylko krzyczał, jednogłośnie zawył: Niech żyje kawaler San Felice! Tylko Beccajo milczał.
— No, no, powiedział Michał, to nie powód że przed drzwiami jego ogrodu otrzymałeś bliznę, abyś nie miał krzyczeć: Niech żyje kawaler!
— A jeżeli mi się nie podoba krzyczeć, powiedział Beccajo.
— Niech ci się zdaje że śpiewasz, ponieważ mnie się podoba abyś krzyczał. A zatem, ciągnął dalej Michał, niech żyje kawaler San Felice, i to natychmiast, albo ci drugie wybiję oko.
I źrebił szablą młynka około głowy Beccaja, który zbladł bardzo, więcej z przestrachu niż z gniewu.
— Mój przyjacielu, mój dobry Michale, powiedział kawaler, zostaw tego człowieka w spokoju. Widzisz przecie że mnie nie zna.
— A chociaż cię nie zna, czy to powód iżby cię zmuszać do pocałowania głowy nieszczęśliwego którego zamordował. Prawda, że lepiejby było pocałować tę głowę uczciwego człowieka, aniżeli takiego łotra jak jego.
— Słyszycie go! ryknął Beccajo, on nazywa jakobinów uczciwymi ludźmi!
— Milcz nędzniku! Ten człowiek nie był jakobinem, dobrze wiesz o tem: był to Antonio Ferrari, goniec królewski i jeden z najwierniejszych sług jego. A jeżeli mi nie wierzycie, zapytajcie kawalera. Kawalerze, powiedz tym ludziom którzy nie są źli, ale na nieszczęście dają się powodować przez złego, powiedz im czem był biedny Antonio.
— Przyjaciele, powiedział kawaler, zabity Antonio Ferrari, w istocie był ofiarą jakiejś fatalnej pomyłki, bo był on najwierniejszym sługą waszego dobrego króla, w tej chwili śmierć jego opłakującego.
Tłum słuchał ze zdumieniem.
— Odważ się teraz utrzymywać że to nie jest głowa Ferrarego, i że Ferrari nie był uczciwym człowiekiem! Powiedz to! Ale powiedzże, niech mam sposobność przecięcia ci i drugiej połowy twarzy!
I Michał podniósł szablę na Beccaja.
— Litości! wołał ten podając na kolana, powiem wszystko co zechcesz.
— Ja zaś powiem tylko, że jesteś podły! Idź precz, a jeżeli kiedy znajdziesz się na mojej drodze o dwadzieścia kroków na prawo albo na lewo, pamiętaj usunąć się.
Beccajo oddalił się wśród urągania tłumu, który przed chwilą przyklaskiwał mu, a teraz rozdzielił się na dwie części: jedna postępowała za Beccajem znieważając go; druga za Michałem i kawalerem wołając: Niech żyje Michał! Niech żyje kawaler San Felice!
Michał pozostał u drzwi ogrodu aby pożegnać swój orszak, kawaler wszedł do domu i jak powiedziano, zawołał Luizy.
Opowiedzieliśmy co widział z okien biblioteki i co go spotkało na pochyłości Olbrzyma, dwa wystarczające naszem zdaniem zdarzenia, aby usprawiedliwić jego bladość. Zaledwo powiedział Luizie powód sprowadzający go do domu, twarz jej pokryła się większą jeszcze niż jego bladością; ale nie odrzekła ani słowa, nie zrobiła najmniejszej uwagi, tylko zapytała:
— Na którą godzinę naznaczony wyjazd?
— Między dziesiątą a północą, odrzekł kawaler.
— Nie troszcz się o mnie, przyjacielu, będę gotowa.
I oddaliła się do swego pokoju pod pozorem robienia przygotowań do odjazdu, rozkazując aby obiad Jak zwykle podano o trzeciej.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.