La San Felice/Tom VII/I
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | La San Felice |
Wydawca | Józef Śliwowski |
Data wyd. | 1896 |
Druk | Piotr Noskowski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | La San Felice |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Rozejm, jak to powiedzieliśmy, został podpisany dnia 10. a Kapua podług umowy została oddaną Francuzom dnia 11.
Trzynastego książę Pignatelli wezwał do pałacu reprezentantów miasta. Wezwanie to miało na celu polecenie im wyszukania sposobu nałożenia na zamożnych właścicieli i kupców neapolitańskich połowy kontrybucji półtrzecia miljona dukatów, mającej być za dwa dni wypłaconą. Ale deputowani po raz pierwszy uprzejmie przyjęci, stanowczo odmówili swego współudziału w tej niepopularnej misji, mówiąc że to ich wcale nie obchodzi, tylko tego kto się zobowiązał.
Czternastego, wypadki codziennie nowe następują i stają się coraz ważniejsze tak, iż do dwudziestego pozostaje nam tylko ich zanotować; czternastego 8.000 ludzi generała Neselli, wsiadłszy na statki przy ujściu rzeki Volturno, stanęli w zatoce neapolitańskiej z bronią i amunicją. Można było te ośm tysięcy ludzi umieścić na drodze z Kapui do Neapolu, dodać im 30.000 lazzaronów do pomocy i tym sposobem uczynić miasto niezdobytem.
Ale książę Pignatelli nie posiadając popularności, nie uważał się dość silnym do powzięcia podobnego postanowienia, co jednakże było niezbędnem przy zniesieniu rozejmu, mającem wkrótce nastąpić. Mówimy wkrótce, bo jeżeli pięć milionów, na które najmniejszej kwoty nie dostarczono, nie znajdą się nazajutrz, rozejm zostanie prawnie zerwanym.
Z drugiej strony, patrjoci pragnęli zerwania rozejmu, nie dozwalającemu ich braciom co do zasad, posuwać się na Neapol.
Książe Pignatelli nic nie postanowił względem 8.000 wojska przybywającego do portu; widząc to lazzaroni wsiedli na wszystkie łodzie brzeg zalegające od mostu Magdaleny aż do Mergelliny, dopłynęli do statków, zabrali działa, broń i amunicję żołnierzy, którzy pozwolili się rozbroić bez żadnego oporu.
Zbytecznem byłoby mówić, że nasi przyjaciele Michał, Pagluccella i Fra Pacifico znajdowali się na czele tej wyprawy, dzięki której ludzie ich zostali wybornie uzbrojeni. Widząc się tak dobrze uzbrojonymi, 8.000 lazzaronów zaczęło wołać: „Niech żyje król! Niech żyje religja!“ i „Śmierć Francuzom!“
Co do żołnierzy, tych wysadzono na ląd i pozwolono im udać się gdzie zechcą. Zamiast oddalić się, połączyli się oni z tłumem i krzyczeli jeszcze głośniej od innych: „Niech żyje król! Niech żyje religja! i śmierć Francuzom!“
Widząc co się dzieje i słysząc te krzyki, komendant zamku Nowego, nazwiskiem Massa, sądził że prawdopodobnie wkrótce będzie napastowanym, i wysłał jednego z swoich oficerów, kapitana Simonei, aby zapytał Regenta o instrukcje w razie napadu.
— Brońcie zamku, ale strzeżcie się wyrządzić najmniejszej krzywdy ludowi.
Simonei przyniósł komendantowi tę odpowiedź, która tak jemu jak i komendantowi wydawała się szczególniej niejasną. I w istocie wyznać trzeba, że było rzeczą niezmiernie trudną bronić zamku przeciwko ludowi, nie zadając mu żadnej straty.
Komendant wysłał kapitana Simonei prosząc o więcej stanowczą odpowiedź.
— Strzelajcie ślepemi ładunkami, odpowiedziano mu, to wystarczy do rozpędzenia tłumu.
Simonei oddalił się wzruszając ramionami, ale na dziedzińcu pałacowym zbliżył się do niego książę Lena, jeden z mających udział przy układach dotyczących rozejmu Sparanisi, który rozkazał mu, w imieniu księcia Pignatelli, aby nie strzelano wcale.
Powróciwszy do zamku Nowego, Simonei zdawał sprawę z dwukrotnej bytności u Regenta państwa; ale w chwili kiedy rozpoczynał opowiadanie, niezmierny tłum rzucił się na zamek, wyłamał pierwszą bramę, opanował most z okrzykami: „Chorągiew królewska! Chorągiew królewska!“
W istocie od wyjazdu króla, chorągiew królewska zniknęła z nad zamku, jak w nieobecności naczelnika państwa znika sztandar na kopule Tujlerów. Na żądanie ludu rozwinięto chorągiew królewską.
Wtedy tłum, a szczególniej żołnierze, którzy się dali rozbroić, żądali broni i amunicji. Komendant odpowiedział, że mając broń i amunicję oddaną pod rachunkiem i pod odpowiedzialnością, nie może wydać ani jednej strzelby, ani jednego ładunku bez rozkazu Regenta. Niech przybędą z rozkazem Regenta a on gotów będzie oddać wszystko, nawet cały zamek.
Ale podczas gdy inspektor trunków w twierdzy, Minichini parlamentował z ludem, pułk samnicki, będący na straży przy bramach, otworzył je ludowi. Tłum wdarł się do zamku i wygnał komendanta oraz oficerów.
Tegoż dnia i o tej samej godzinie, jakby na dane hasło lazzaroni opanowali trzy inne zamki: San-Elmo, del Ovo i del Carmine.
Czy było to jednomyślnym ruchem ludu, czy też skutkiem podburzenia ze strony Regenta, który w dyktaturze ludowej widział podwójny środek zniweczenia zamiarów patrjotów i wykonania rozkazów mordów i pożogi przez królowę danych? Pozostało to tajemnicą; ale chociaż przyczyny zostały ukryte, fakta były widzialne.
Nazajutrz 15 stycznia około drugiej po południu, pięć powozów z oficerami francuzkimi, pomiędzy którymi znajdował się komisarz zarządzający Archambal, jako podpisujący traktat Sparanisi, wjechało do Neapolu bramą Kapuańską i zatrzymało się w Albergo reale. Oficerowie ci przybyli po odbiór pięciu milionów, mających być wypłaconemi jako indemnizacja generałowi Championnet i wierni charakterowi Francuzów, udali się zwiedzić teatr San-Carlo.
Natychmiast rozeszła się wieść że przybyli oni dla opanowania miasta, że król został zdradzonym i że należało pomścić króla.
Kto mógł mieć interes w rozsiewaniu takich pogłosek? Ten, który mając wypłacić pięć milionów, nie miał ich i nie mógł dotrzymać słowa a nie mogąc zapłacić pieniędzmi, chciał znaleść jakikolwiek wybieg chociażby najgorszy i najhaniebniejszy.
Około siódmej wieczorem, piętnaście do dwudziestu tysięcy żołnierzy i lazzaronów uzbrojonych rzuciło się na Albergo reale z okrzykami: „Niech żyje król! Niech żyje religia 1 Śmierć Francuzom!“
Na czele tych ludzi byli ci sami którzy przewodniczyli w czasie zaburzenia gdzie zginęli bracia La Torre i rozruchu przy którym nieszczęśliwy Ferrari został w kawały rozszarpanym, to jest Pasquale, Rinaldi, Beccajo. Gdzie się Michał znajdował, o tem później powiemy.
Szczęściem, Arhambal znajdował się w pałacu u księcia Pignatelli, który nie mogąc zapłacić pieniędzmi, usiłował zapłacić pięknemi słowami.
Inni oficerowie byli w teatrze.
Cały ten lud sfanatyzowany rzucił się ku San Carlo. Warty przy bramie chcące ich wstrzymać, zostały zamordowane. Ujrzano nagle tłum lazzaronów wyjący i groźny, cisnący się w parterze. Okrzyki: „Śmierć Francuzom!“ rozlegały się na ulicach, korytarzach i w sali.
Jak mogło sobie poradzić dwunastu lub piętnastu oficerów, w szable tylko uzbrojonych, przeciwko tysiącom morderców?
Patrjoci otoczyli ich, zasłonili swemi piersiami i popchnęli w korytarz nieznany ludowi, dla samego króla przeznaczony, a prowadzący do sali pałacowej.
Tam, zastali Archambala przy księciu, a nie dostawszy ani szeląga z pięciu milionów i naraziwszy życie, powrócili do Kapui pod opieką silnego oddziału jazdy.
Na widok motłochu napełniającego salę, aktorowie spuścili zasłonę i przerwali przedstawienie. Co do widzów, myśleli oni tylko o tem, jak się dostać w miejsce bezpieczne, nie troszcząc się o Francuzów zupełnie.
Ci którym znana jest zręczność rąk neapolitańskich, mogą mieć wyobrażenie jaki po tem najściu nastąpił rabunek. Kilka osób uduszono przy wyjściu, innych stratowano nogami przy schodach.
Rabunek szerzył się także na ulicy; wszakże nie mogący wcisnąć się do sali, musieli także mieć swoją część łupu. Wszystkie powozy zatrzymywano i rabowano pod pozorem iż mogły one ukrywać francuzów.
Członkowie municypalności, patrjoci, najznakomitsi obywatele Neapolu napróżno usiłowali uspokoić ten tłum przebiegający ulice, obdzierający i mordujący; za wspólną więc zgodą udali się do arcybiskupa neapolitańskiego Mgra. Capece Zurlo, człowieka szanowanego od wszystkich, wielkiej łagodności, nieskażonych obyczajów, i błagali go aby im przybył z pomocą, uciekając się nawet do wystawności obrzędów religijnych, jeżeliby tego było potrzeba, aby przyprowadzić do porządku ten wstrętny motłoch cisnący się niesfornie, i rozsiewający zniszczenie po ulicach Neapolu, jak potok lawy.
Arcybiskup wsiadł do otwartej karety, kazał służącym wziąść pochodnie, przerzynał się we wszystkich kierunkach, między tłumem, nie mogąc się dać słyszeć, gdyż głuszyły go nieustanne okrzyki: „Niech żyje król! Niech żyje religia! Niech żyje św. Januarjusz! Śmierć jakobinom!“
W istocie lud opanowawszy trzy zamki, stał się panem całego miasta, rozpoczynał więc swoją dyktaturę, urządzając pod oczami arcybiskupa morderstwo i rabunek. Od czasów Mazaniella, to jest od 152 lat dzikie namiętności neapolitańczyków nigdy nie były tak rozkiełznane; postarano się wynagrodzić czas stracony. Aż do tej chwili morderstwa były wypadkowemi, teraz zaś były one na porządku dziennym.
Każdego człowieka ubranego wytwornie i noszącego krótkie włosy nazywano jakobinem, a miano to było wyrokiem śmierci. Żony lazzaronów, zazwyczaj w czasach rewolucyjnych dziksze jeszcze od swych mężów, towarzyszyły im uzbrojone nożyczkami, nożami, brzytwami i w pośród wycia i śmiechów pastwiły się nad nieszczęśliwymi, potępionymi przez ich mężów W chwili tego strasznego przesilenia, gdzie życie każdego uczciwego człowieka zależało tylko od kaprysu, od jednego wyrazu, kilku patrjotów pomyślało o przyjaciołach swych zapomnianych przez Vanniego w więziennych celach della Vicaria i del Carmine. Przebrali się za lazzaronów krzycząc, że trzeba uwolnić więźniów aby powiększyć liczbę walecznych. Propozycję tę przyjęto z okrzykami. Rzucono się do więzień, i więźniów uwolniono; ale wraz z nimi 5 do 6 tysięcy zbrodniarzy, weteranów zabójstwa i kradzieży, rozbiegło się po mieście zwiększając jeszcze tłum i zamieszanie.
Szczególnym jest w Neapolu i prowincjach południowych udział jaki galernicy przyjmują w rewolucjach. Ponieważ rządy despotyczne, następujące po sobie we Włoszech południowych, od czasu wicekrólów hiszpańskich aż do upadku Franciszka II. to jest od 1503 aż do I860 r., przyjęły za główną zasadę zwichnięcie zdrowych pojęć, wypływa ztąd że galernicy nie budzą tamże takiego wstrętu jak u nas. Zamiast być oddzielnie zamkniętymi w więzieniach i nie mieć żadnej styczności ze społeczeństwem wykluczającem ich z swego łona, żyją wśród ludu, który nie poprawiając ich, sam przez nich staje się gorszym. Liczba ich jest niezmierna, prawie dwa razy tak wielka jak we Francji, i w danej chwili są oni dla królów, nie odrzucających ich pomocy, straszną i wielką siłą w Neapolu — a przez Neapol rozumiemy wszystkie prowincje neapolitańskie. Nie ma tu galer na całe życie. Zrobiliśmy obrachowanie, bardzo łatwe zresztą do zrobienia, które wydało nam przecięciowo dziewięć lat za galery dożywotnie. A zatem od 1799 r., to jest od 65 lat, wrota galer otworzyły się siedm razy i zawsze przez Burbonów, którzy w 1799, 1806, 1809, 1821, 1848 i 1860 werbowali tam swoich stronników. Zobaczymy kardynała Ruffo w zapasach z tymi niedogodnymi sprzymierzeńcami, nie wiedzącego jak ich się pozbyć i przy każdej sposobności wysyłającego ich na najgwałtowniejszy ogień.
Przez czas półtrzecia roku gdy mieszkałem w Neapolu, sąsiadowałem z setką galerników zajmujących wielką dodatkową salę więzienną, położoną w tej samej ulicy gdzie mój pałac. Ludzi tych nie używano do żadnej pracy, przepędzali oni dnie w zupełnej bezczynności. W lecie, w godzinach chłodu, to jest od 6 do 10 rano i od 4 do 6 wieczorem, siedzieli oni, albo oparci o mur, przypatrywali się wspaniałemu widnokręgowi którego krańcem jest morze Sycylijskie z rysującemi się na niem niewyraźnemi kształtami Kaprei.
— Co to za ludzie? zapytałem kiedyś agenta władzy.
— Gentiluomini, gentlemani, odpowiedział mi.
— Co zawinili?
— Nulla hanno amazzado: nic, zabijali.
W istocie w Neapolu zabójstwo jest tylko gestem i ciemny lazzaron nie zastanawiający się nigdy nad tajemnicą życia i śmierci, odbiera życie i zadaje śmierć nie mając najmniejszego wyobrażenia ani moralnego ani filozoficznego o tem co zadaje i co odbiera.
Wyobraźmy więc sobie krwawą rolę jaką muszą odgrywać w położeniu w jakiem przedstawiamy Neapol, ludzie, których pierwowzorami są Mammone pijący krew swoich jeńców i La Gala, którzy ich pieką i spożywają.
![](http://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/thumb/6/62/PD-icon.svg/20px-PD-icon.svg.png)