La San Felice/Tom VII/II
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | La San Felice |
Wydawca | Józef Śliwowski |
Data wyd. | 1896 |
Druk | Piotr Noskowski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | La San Felice |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Trzeba było zaradzić jak najspieszniej w takiem położeniu rzeczy, aby Neapol nie był postradany i rozkazy królowej były literalnie wykonane, to jest że mieszczaństwo i szlachta ginęli w ogólnej rzezi i lud tylko a raczej motłoch miał się utrzymać w swym bycie.
Wtedy deputowani miasta zgromadzili się w starej bazylice św. Wawrzyńca, gdzie tylokrotnie rozprawiano o prawach ludu i władzy królewskiej.
Stronnictwo republikańskie, które, jak to widzieliśmy już, zawiązało stosunki z księciem Maliterno i odnośnie do przyrzeczenia, sądząc że może nań rachować, ceniąc jego odwagę okazaną w wyprawie 1796 r. jakoteż czyny przed kilku dniami dokazane w obronie Kapui, przedstawiło go jako generała ludu.
Lazzaroni widząc go niedawno walczącego z Francuzami, nic nie podejrzy wali i jego imię przyjęli okrzykami.
Przybycie jego było przysposobione wśród największego zapału. W chwili gdy lud wołał: „Tak! tak! Maliterno! Niech żyje Maliterno! Śmierć Francuzom! Śmierć jakobinom!“ Maliterno ukazał się na koniu, od stóp do głowy zbrojny.
Lud neapolitański jest jak dziecko, łatwo daje się odurzyć niespodziankami teatralnemi. Przybycie księcia w chwili gdy okrzykami przyjmowano jego nominację, wydało im się zrządzeniem Opatrzności. Na jego widok zdwoiły się okrzyki. Otoczono jego konia tak samo jak dnia poprzedniego, i zrana jeszcze otoczono karetę arcybiskupa, wyjąć głosem który tylko w Neapolu można słyszeć: — Niech żyje Maliterno! Niech żyje nasz obrońca! Niech żyje nasz ojciec!
Maliterno zsiadł z konia, powierzył go jednemu z lazzaronów i wszedł do kościoła św. Wawrzyńca. Przyjęty już od ludu, został ogłoszony dyktatorem przez municypalność z nieograniczoną władzą i prawem wybrania swego namiestnika. Na tem posiedzeniu, zanim jeszcze Maliterno wyszedł z kościoła, uchwalono deputację mającą udać się do Regenta państwa aby mu oświadczyć że ani miasto, ani lud, nie chcą słuchać rozkazów innego naczelnika jak tylko tego którego sobie sami wybrali i że tym wybranym jest San Girolamo książę de Maliterno.
Regent więc miał być wezwanym przez deputację aby uznał nową władzę, utworzoną przez zarząd municypalny, a przez lud przyjętą i ogłoszoną.
Deputację składali: Manthonnet, Cirillo, Schipani, Velasco i Pagano. Stawili się oni w pałacu.
Rewolucja od dwóch dni postępowała krokiem olbrzymim.
Lud obałamucony przez nią, chwilowo ją popierał i tym razem deputowani nie przybyli już z pokorą i błaganiem, ale przemawiając nakazujące.
Zmiany te nie powinny dziwić czytelników, gdyż wskazaliśmy ich przyczyny.
Cirillo miał zabrać głos. Mowa jego była krótka: Pominął tytuł księcia a nawet ekscelencji.
— Panie, rzekł do Regenta, przybywamy w imieniu miasta, wezwać cię, abyś się zrzekł władzy nadanej przez króla, abyś złożył w ręce zarządu municypalnego pieniądze należące do państwa, pozostające pod twojem rozporządzeniem, abyś polecił edyktem, ostatnim jaki wydasz, bezwarunkowe posłuszeństwo dla municypalności i dla księcia Maliterno, przez lud generałem mianowanego.
Regent nie odpowiedział stanowczo, ale prosił o dwadzieścia cztery godzin do namysłu, mówiąc, że noc przynosi dobrą radę.
Noc poradziła mu odpłynąć tejże samej nocy jeszcze do Sycylji z resztkami skarbu królewskiego.
Powróćmy do księcia Maliterno. Najważniejszą rzeczą było rozbroić lud, a przez rozbrojenie powstrzymać mordy.
Nowy dyktator zobowiązał się słowem swem względem patrjotów i wykonał przysięgę, że we wszystkiem będzie postępował zgodnie z nimi, wyszedł z kościoła, dosiadł konia i z szablą w ręku, odpowiedziawszy okrzykiem: „Niech żyje lud!“ na okrzyk: „Niech żyje Maliterno!“ mianował swoim namiestnikiem don Lucia Caracciolo, księcia de Rocca Romana dzielącego z nim popularność z powodu swej świetnej walki pod Cajazzo. Nazwisko pięknego młodzieńca, który w ciągu piętnastu lat trzy razy zmieniał przekonania polityczne i który miał sobie wyjednać przebaczenie przez trzecią zdradę, przyjęto głośnemi okrzykami.
Poczem książę Maliterno miał przemowę aby nakłonić lud do złożenia broni w pobliskim klasztorze, mającym służyć za główną kwaterę i pod karą śmierci rozkazał uległość dla wszystkich rozporządzeń jakie będzie uważał za potrzebne dla przywrócenia spokojności publicznej. Jednocześnie dla nadania większej wagi swoim słowom, kazał wznieść szubienicę na wszystkich placach i ulicach i rozesłał gęste patrole po mieście, składające się z najuczciwszych i najodważniejszych obywateli, z poleceniem przytrzymania i doraźnego powieszenia każdego złodzieja i mordercy schwytanego na gorącym uczynku.
Potem uchwalono zamienienie flagi białej, to jest królewskiej na flagę ludową, to jest trójkolorową. Trzy barwy ludowe neapolitańskie były: niebieska, żółta i czerwona. Tym którzy żądali objaśnienia co do tej zmiany, Maliterno odpowiadał, że dla tego zmienił chorągiew neapolitańską, aby nie ukazywać Francuzom chorągwi napiętnowanej hańbą ucieczki. Lud zgodził się na to, przejęty dumą że posiada swoją chorągiew.
Gdy 17. stycznia z rana dowiedziano się w Neapolu o ucieczce Regenta i nowych nieszczęściach jakiemi ta ucieczka groziła Neapolowi, wściekłość ludu, osądziwszy iż bezużytecznem byłoby ściganie księcia Pignatelli, cała zwróciła się przeciwko generałowi Mack.
Banda lazzaronów rozpoczęła poszukiwania; Mack według ich zdania, był zdrajcą wchodzącym w układy z jakobinami i Francuzami, a tem samem zasługiwał na powieszenie. Partja ta skierowała się do Caserte, sądząc że go tam znajdzie.
I w istocie był on tam z majorem Reiscach, jedynym oficerem który pozostał mu wiernym w tem wielkiem nieszczęściu, kiedy oznajmiono nowe grożące mu niebezpieczeństwo. Niebezpieczeństwo to było bardzo ważne. Książe de Salendro, którego lazzaroni spotkali na drodze do Caserte i wzięli za generała Mack, o mało tego życiem nie przepłacił. Pozostawał mu jedyny środek ocalenia: to jest szukać schronienia pod namiotem generała Championnet, ale jak sobie przypominamy, generał Mack obszedł się z nim w sposób tak zelżywy w liście na początku wyprawy przez majora Reiscach wysłanym, opuszczając Rzym wydał tak okrutny rozkaz dzienny przeciwko Francuzom, że zaledwo mógł się spodziewać wspaniałości od generała francuskiego. Ale major Reiscach uspokoił go, proponując iż go tamże poprzedzi i wszystko przygotuje na jego przyjęcie.
Mack przyjął propozycję i podczas gdy major spełniał swoje poselstwo, on usunął się do małego domku w Cirnao, na bezpieczeństwie którego polegał z przyczyny jego odosobnienia.
Championnet obozował przed małem miasteczkiem Aversa i zawsze ciekawy pomników historycznych, rozpoznał w swoim wiernym Thiebaut w starym, opuszczonym klasztorze, ruiny pałacu, w którym Joanna zamordowała swego małżonka, a nawet szczątki balkonu gdzie Andrzej został powieszonym, na taśmie jedwabnej ze złotem, tkanej przez samą królowę. Objaśniał Thiebautowi, mniej od niego w tej mierze posiadającemu wiadomości, jak Joanna otrzymała rozgrzeszenie za swoją zbrodnię, sprzedając, papieżowi Klemensowi VI. Avignon za 60.000 talarów, gdy jakiś jeździec zatrzymał się przed drzwiami namiotu, a Thiebaut wydał okrzyk radości i zdziwienia poznając dawnego swego towarzysza majora Riescach.
Championnet przyjął młodego oficera z tą samą uprzejmością z jaką przyjmował go w Rzymie, wynurzył mu żal, że nie przybył godzinę wcześniej i tym sposobem nie uczestniczył w jego archeologicznej wycieczce; potem nie zapytując wcale o powód sprowadzający go, ofiarował mu swoje usługi jako przyjacielowi, tak jakby ten nie nosił munduru neapolitańskiego.
— Najprzód, kochany majorze, powiedział, pozwól że zacznę od podziękowania. Po moim powrocie do Rzymu, zastałem pałac Corsini który ci powierzyłem w jak najlepszym stanie. Ani jednej książki, ani jednej mapy, nawet ani jednego pióra nie brakowało. Sądzę nawet że przez całe dwa tygodnie nie używano żadnego z tych przedmiotów, których ja używam codziennie.
— A więc generale, jeżeli doprawdy jesteś mi tak wdzięcznym za tę małą przysługę, ja z kolei przybywam prosić pana o wielką łaskę.
— Jaką? zapytał Championnet uśmiechając się.
— Abyś pan zapomniał dwóch rzeczy.
— Strzeż się; zapomnieć jest trudniej aniżeli pamiętać. Słucham, jakież to są te dwie rzeczy? — Naprzód list, jaki panu w Rzymie od generała Mack wręczyłem.
— Sam mogłeś pan widzieć, że pp przeczytaniu w pięć minut go zapomniałem. Cóż drugiego?
— Proklamacja dotycząca szpitalów.
— Tej panie, odrzekł Championnet, nie zapominam ale przebaczam.
Riescach skłonił się.
— Nie mogę więcej wymagać od pańskiej wspaniałomyślności, powiedział. Teraz nieszczęśliwy generał Mack...
— Wiem, ścigają go, robią na niego obławę, chcą go zamordować; jak Tyberjusz, zmuszony jest każdej nocy spać w innem mieszkaniu. Dla czego nie udaje się wprost do mnie? Nie będę mógł jak król Persów Temistoklesowi, ofiarować mu pięć miast mego królestwa na jego utrzymanie; ale mam swój namiot, dosyć jest obszerny na dwóch, i pod tym namiotem będzie przyjęty z gościnnością żołnierską.
Zaledwie Championnet wymówił te słowa, gdy człowiek okryty kurzawą zeskoczył ze spienionego konia i stanął nieśmiało na progu namiotu, który generał francuski dopiero mu ofiarował.
Człowiekiem tym był Mack, który dowiedziawszy się że ludzie ścigający go idą na Carnava, sądził niebezpiecznem czekać powrotu swego wysłańca i odpowiedzi Championneta.
— Mój generale, zawołał Pieścach, wejdź, wejdź, jak ci powiedziałem, nieprzyjaciel nasz jest najwspanialszym z ludzi.
Championnet powstał i zbliżył się do generała Mack, podając mu rękę.
Mack sądził zapewne że ta ręka otwierała się dla odebrania mu szpady. Z pochyloną głową, z zarumienionem czołem, milcząc, wydobywał ją z pochwy, i biorąc ją za ostrze, podał francuskiemu generałowi rękojeścią, mówiąc:
— Generale, jestem twoim jeńcem, oto moja szpada.
— Zatrzymaj ją pan, odpowiedział Championnet z lekkim uśmiechem, rząd mój zabrania mi przyjmować podarunki z fabryk angielskich.
Na tem skończmy o generale Mack, którego już nie znajdziemy na naszej drodze, a którego przyznajemy iż opuszczamy bez żalu.
Mack przyjęty był przez generała francuskiego nie jak więzień ale jak gość. Zaraz nazajutrz po jego przybyciu udzielił mu paszport do Medjolanu pozostawiając go do rozporządzenia Dyrektorjatu.
Ale Dyrektorjat obszedł się mniej względnie z generałem Mack niż Championnet. Kazał go uwięzić, przeznaczył mu na miejsce pobytu małe miasteczko we Francji, a po bitwie pod Marengo, wymienił za ojca tego który to pisze, wziętego do niewoli w Brindisi przez podejście króla Ferdynanda.
Mimo swego. niepowodzenia w Belgji, mimo nieudolności, jakiej dał dowody w czasie tej wyprawy rzymskiej, generał Mack w 1804 r. otrzymał główne dowództwo armji bawarskiej. W 1805 r. za zbliżeniem się Napoleona zamknął się w Ulm, gdzie po dwumiesięcznej blokadzie podpisał kapitulację najhaniebniejszą jaką kiedykolwiek widziano w rocznikach wojennych. — Poddał się z 35.000 ludzi.
Tym razem wytoczono mu proces i skazano na śmierć; ale kara została zmienioną na wieczne więzienie w Szpitzbergu. Po dwóch latach Mack został ułaskawiony i odzyskał wolność. Od 1808 r. niknie z widowni świata i już nic więcej o nim nie słychać. Słusznie o nim powiedziano, iż byłby miał sławę pierwszego generała swojego stulecia, gdyby nigdy nie dowodził armią.
Rozwiniemy dalej w całej ich prawdzie historycznej wypadki które wprowadziły Francuzów do Neapolu, które zresztą tworzą obraz obyczajów nie pozbawiony barwy i interesu.