La San Felice/Tom VII/III
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | La San Felice |
Wydawca | Józef Śliwowski |
Data wyd. | 1896 |
Druk | Piotr Noskowski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | La San Felice |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Lazzaroni rozwścieczeni ucieczką generała Mack, nie chcieli aby tak daleka wycieczka była nadaremną.
Wskutek tego posunęli się ku przednim strażom francuskim, pobili pierwsze warty i odparli główny oddział straży. Ale na pierwszy wystrzał generał Championnet wysłał Thiebauta aby się dowiedział co zaszło; ten zaś zebrał żołnierzy rozproszonych niespodziewanym napadem i natarł na ten motłoch w chwili gdy tenże przechodził linię demarkacyjną nakreśloną pomiędzy dwiema armjami. Jedną część zniósł, drugą zmusił do ucieczki i nie ścigając jej dalej zatrzymał się na granicy oznaczonej dla armji francuzkiej.
Dwa wypadki zerwały rozejm: niewypłacenie pięciu miljonów zastrzeżonych przy umowie i napad lazzaronów.
Dziewiętnastego stycznia dwudziestu czterech deputowanych miasta pojęło na jakie niebezpieczeństwo naraża ich podwójna zniewaga wyrządzona zwycięzcy, co niewątpliwie spowoduje tegoż udać się w pochód na Neapol. Pojechali więc do Caserte, gdzie była kwatera główna Championneta; ale nie było potrzeby puszczać się tak daleko, ponieważ generał, jak to powiedzieliśmy, posunął się do Maddalone.
Na czele deputacji postępował książę Maliterno. Stanąwszy w obec generała, wszyscy, jak się zwykle dzieje w takich wypadkach, zaczęli mówić razem, jedni prosząc, drudzy grożąc, ci błagając pokornie o pokój, tamci rzucając w twarz Francuzom wyzwanie wojny.
Championnet przez dziesięć minut słuchał tego wszystkiego z uprzejmością i cierpliwością jemu właściwą; potem, ponieważ ani jednego słowa z tego co mówiono nie mógł zrozumieć:
— Panowie, rzekł wybornym włoskim językiem, gdyby jeden z was był tak dobrym i przemówił w imieniu wszystkich, nie wątpię że nakoniec, jeżelibyśmy się nie zgodzili, zrozumielibyśmy się przynajmniej. Potem, zwracając się do Maliterna, którego poznał po cięciu szablą, przedzielającem mu czoło i policzek: — Książe, powiedział, kto tak jak ty umie walczyć, niewątpliwie zdoła bronić swój kraj zarówno słowem jak szablą. Czy raczysz objawić mi przyczynę sprowadzającą was tutaj? Słucham, upewniam was, z najżywszem zajęciem.
Wymowa ta tak czysta, połączona z tak wytwornym wdziękiem, zdziwiła deputowanych; umilkli i cofając się w tył pozostawili księciu Maliterno obronę sprawy Neapolu.
— Generale, powiedział on zwracając się do Championneta, od chwili ucieczki króla i regenta państwa, rząd królestwa złożony jest w ręce senatu miasta.
Jesteśmy więc w możności zawrzeć z Waszą Ekscelencją traktat prawny i trwały.
Na tytuł Ekscelencji dany generałowi republikańskiemu, Championnet z uśmiechem pokłonił się.
Książe podał mu pakiet.
— Oto list, ciągnął dalej, udowadniający władzę deputowanych tu obecnych. Może pan, jako zwycięzca który na czele zwycięzkiej armji przebiegł w cwał drogę z Civitta-Castellana do Maddalone, uważasz za bardzo niewielką przestrzeń dziesięć mil oddzielające cię od Neapolu; ale zastanowiwszy się, sam się przekonasz, że przestrzeń jest niezmierną, niepodobną do przebycia, bo jesteś otoczony ludnością zbrojną i odważną, a sześćdziesiąt tysięcy obywateli uformowanych w pułki, cztery warownie, okręta wojenne, bronią miasto, obejmujące pięć kroć sto tysięcy mieszkańców, których zapał i uniesienie pobudzone są przez religję i spotęgowane przez niepodległość. Teraz przypuściwszy, że zwycięztwo nie opuści cię i że jako zwycięzca wkroczysz do Neapolu, niepodobna ci będzie utrzymać się przy twojej zdobyczy. Tak więc wszystko za tem przemawia abyś zawarł z nami pokój. Ofiarujemy ci nietylko półtrzecia miljona dukatów, zastrzeżonych traktatem w Sparanisi, ale nadto ile zechcesz pieniędzy, aby to tylko nie przechodziło granic umiarkowania. Oprócz tego dajemy do waszego rozporządzenia przy odwrocie żywność, wozy, konie i nakoniec ręczymy za bezpieczeństwo dróg. Odnieśliście wielkie korzyści, zabraliście działa, sztandary, znaczną liczbę jeńców, zdobyliście cztery twierdze; ofiarujemy wam okup i prosimy was jako zwycięzców o pokój. Tak więc jednocześnie zdobędziecie chwałę i pieniądze. Zważ generale iż jesteśmy zbyt bezsilni dla twojej armji, że jeżeli zgodzisz się na pokój, jeżeli nie wkroczysz do Neapolu, świat odda oklaski twojej wspaniałomyślności. Jeżeli zaś przeciwnie, rozpaczliwym oporem mieszkańców na których mamy prawo rachować, zostaniesz odpartym, poniesiesz tylko wstyd z niepowodzenia przy końcu twojej wyprawy.
Championnet słuchał nie bez zadziwienia tej długiej przemowy, wydającej się raczej odczytaniem, niż improwizacją.
— Książę, odpowiedział grzecznie ale zimno, sądzę że popełniasz ważną pomyłkę: przemawiasz do zwycięzców tak jakbyś przemawiał do zwyciężonych. Rozejm jest zerwanym z dwóch powodów: pierwszym jest, że nie zapłaciliście sumy mającej być wypłaconą 15. stycznia, drugim, że wasi lazzaroni napadli nas po naszej stronie linji demarkacyjnej. Jutro wyruszę na Neapol, przygotujcie się na moje przyjęcie, ja jestem przygotowany do wkroczenia.
Generał i deputowani zamienili zimne ukłony; generał wszedł do namiotu, deputowani udali się drogą do Neapolu.
Ale w dniach przewrotu, tak jak w burzliwych dniach letnich, pogoda prędko się zmienia i niebo czyste, zachmurza się w południe.
Lazzaroni widząc Maliternę z deputowanymi udającego się do obozu francuskiego, sądzili się zdradzonymi, i podburzeni przez księży każących w kościołach, przez zakonników każących na ulicach, pokrywających egoizm stanu duchownego płaszczem królewskim, rzucili się do klasztoru w którym broń złożyli, zabrali ją, rozsypali się po ulicach, odebrali księciu Maliterno dyktaturę dnia poprzedniego udzieloną i wybrali sobie naczelników a raczej przywrócili dawnych.
Zrzucono sztandary królewskie, ale nie wywieszono jeszcze flag ludowych. Gdziekolwiek chorągwie królewskie były zerwane, umieszczono je na nowo.
Nadto lud zajął siedm lub ośm armat, ciągnął je ulicami i ustawił baterje w Toledo, Chiaja i Largo del Pigne. Potem rozpoczęły się rabunki i egzekucje Szubienice wzniesione przez księcia Maliterno na wieszanie złodziejów, służyły do wieszania jakobinów.
Jeden z siepaczy burbońskich denuncjował adwokata Fasulo; lazzaroni wpadli do niego. Zaledwo miał czas ujść razem z bratem. Znaleziono u nich pudełko pełne kokard francuzkich, chcieli zamordować ich młodę siostrę, gdy taż zasłoniła się wielkim krzyżem objąwszy go swemi ramionami. Bojaźń religijna powstrzymywała zabójców; poprzestali na zrabowaniu i podpaleniu domu.
Szczęściem Maliterno powracając z Maddalone od spotkanych zbiegów dowiedział się, co się działo mieście. Wtedy rozesłał dwóch posłańców — każdego z listem, których treść była im znaną. Gdyby ich zatrzymano, mieli podrzeć lub połknąć bilety; a że osnowa ich pozostała im w pamięci, przeto jeżeliby zdołali uciec z rąk lazzaronów, mogli spełnić swoje zlecenie.
Jeden z tych biletów był przeznaczony dla księcia Bocca Romana. Maliterno wskazywał mu swoją kryjówkę i prosił aby po zapadnięciu nocy przybył do niego z jakimi dwudziestu przyjaciółmi.
Drugi był wystosowany do arcybiskupa. Zalecał mu pod karą śmierci aby ściśle o godzinie dziesiątej rozkazał dzwonić we wszystkie dzwony, zgromadził kapitułę oraz duchowieństwo katedralne i wystawił krew i głowę św. Januarjusza na widok publiczny.
Reszta, mówił, do niego należała.
W dwie godziny później dwaj wysłańcy bez żadnego przypadku, przybyli na miejsce przeznaczenia.
Około siódmej wieczorem Rocca Romana przybył sam; ale powiedział że dwudziestu przyjaciół było gotowych i na żądanie stawią się we wskazanem miejscu.
Maliterno natychmiast odesłał go do Neapolu, prosząc aby z swoimi przyjaciółmi znajdował się o północy na placu Trinité, gdzie on miał się z nimi połączyć. W tym samym czasie mieli zgromadzić największą ile możności liczbę sług; panowie i słudzy powinni byli być dobrze uzbrojeni.
Hasło było: Ojczyzna i wolność. Maliterno nie kazał im o niczem myśleć; wszystko brał na swoją odpowiedzialność.
Tylko Rocca Romana po wydaniu tego rozkazu miał powrócić natychmiast. Na wypadek nieobecności ich obudwóch, napisanoby do Manthonneta, już o tem uprzedzonego.
O dziesiątej wieczorem posłuszny odebranemu rozkazowi, kardynał arcybiskup kazał uderzyć we wszystkie dzwony. Na ten niespodziewany odgłos, na ten niezmierny łoskot jakoby lot stada ptaków o spiżowych skrzydłach, lazzaroni zdumiemi zatrzymali się w pośród dzieła zniszczenia. Jedni sądząc że to znak radości, mówili że Francuzi uciekli; drudzy przeciwnie, sądzili że Francuzi napadli na miasto i ich wzywano do broni. Nie wchodząc jednak w przyczyny, wszyscy pobiegli do kościoła katedralnego.
Zobaczono tam kardynała w pontyfikalnym stroju, otoczonego duchowieństwem w kościele tysiącem świec oświetlonym. Głowa i krew św. Januarjusza były wystawione na ołtarzu.
Znana jest cześć i uwielbienie neapolitańczyków dla świętych relikwii protektora ich miasta. Na widok tej krwi i głowy, odgrywających może większą jeszcze rolę w polityce niż w religii, najzapaleńsi, najwięcej rozwścieczeni zaczęli się uspakajać, padali na kolana w kościele, kto mógł tam się dostać, przed kościołem jeżeli tłum napełniający katedrę zmusił ich pozostać na ulicy; i wszyscy tak w kościele jak przed kościołem zaczęli się modlić. Wtedy procesja z kardynałem-arcybiskupem na czele, gotowa do wyjścia miała obchodzić ulice miasta.
W tej chwili, z prawej i lewej strony prałata zjawili się, jako przedstawiciele boleści ludu książę Maliterno i książę Rocca Romana w żałobie, boso, ze łzami w oczach. Lud widząc nagle w stroju pokutników, wzywających gniewu Bożego przeciwko Francuzom, dwóch najznakomitszych panów Neapolu, obwinionych o zdradę na korzyść tychże Francuzów, lud przestał ich oskarżać a tylko modlił się i korzył wraz z nimi. Wszystek lud postępował za świętemi relikwiami niesionemi przez arcybiskupa, szedł z procesją na około miasta i powrócił do kościoła zkąd wyszedł.
Tam Maliterno wszedł na kazalnicę i przemawiał do ludu; mówił że św. Januarjusz cudowny patron miasta, bezwątpienia nie pozwoli aby wpadło w ręce Francuzów; potem wezwał wszystkich aby powrócili do domu i wypoczęli po całodziennych trudach; ażeby ci którzy chcą walczyć mogli się stawić równo ze świtem z bronią w ręku.
Następnie arcybiskup wszystkim obecnym dał swoje błogosławieństwo, a każdy wychodzący powtarzał jego wyrazy:
„Tak samo jak Francuzi, każdy z nas ma tylko dwie ręce; ale św. Januarjusz jest z nami“.
Po opróżnieniu kościoła ulice opustoszały. Wtedy Maliterno i Rocca Romana zabrali broń swoją pozostawioną w zakrystji i w cieniach nocy udali się na plac św. Trójcy, gdzie już oczekiwali na nich towarzysze.
Zastali Manthonneta, Velasco, Schipani i trzydziestu do czterdziestu patrjotów.
Chodziło o opanowanie zamku San-Elmo, gdzie jak wiadomo, był uwięziony Nicolino Caracciolo; Rocca Romana niespokojny o los swego brata, inni o los przyjaciela, postanowili go uwolnić. Nagłe przedsięwzięcie było niezbędnem. Tak szczęśliwie uniknąwszy katuszy Vanniego, Nicolino zostałby niewątpliwie zamordowanym, gdyby lazzaroni zajęli zamek San-Elmo, jedyny który był przez położenie swe niezdobytym i dlatego nieodważono się napaść na niego.
Z tej to przyczyny Maliterno, podczas swojej dwudziestoczterogodzinnej dyktatury nie śmiąc otworzyć drzwi więzienia dla Nicolina, aby go lazzaroni nie posądzili o zdradę, umieścił w garnizonie trzech lub czterech ludzi, należących do jego służby. Przez jednego z tych ludzi dowiedział się jakie było hasło na zamku San-Elmo z dwudziestego na dwudziesty pierwszy stycznia, mianowicie: Partenope i Pausilippe.
Oto, co zamierzał Maliterno: naśladować patrol przybywający z miasta z rozkazami dla komendanta fortecy, potem dostawszy się do warowni, opanować ją. Na nieszczęście Maliterno, Romana, Manthonnet, Velasco i Schipani zbyt byli znani, aby mogli objąć dowództwo nad tym małym oddziałem. Musieli je powierzyć człowiekowi z ludu, będącemu z nimi w zmowie. Ale ten nie obeznany z wojennemi zwyczajami, zamiast podać wyraz Partenope jako hasło, sądząc, że to wszystko jedno, wyrzekł Neapol. Placówka poznała podstęp i zaalarmowała. Wtedy mały oddział przyjęto rzęsistym ogniem i trzema armatniemi strzałami, które szczęściem nie zrządziły żadnej straty.
Niepowodzenie to było ważnem z dwóch powodów; naprzód że Nicolino Caracciolo nie został uwolnionym — powtóre że nie można było dać generałowi Championnet znaku umówionego z republikanami.
W istocie Championnet przyrzekł republikanom, że w ciągu dnia 21 stycznia będą go mogli widzieć z Neapolu, republikanie zaś przyrzekli mu, że na znak przymierza zobaczy trójkolorową francuzką chorągiew powiewającą na zamku San-Elmo.
Ponieważ napad nocny im się niepowiódł, nie mogli dotrzymać słowa generałowi Championnet.
Maliterno i Rocca Romana pragnący jedynie uwolnienia Nicolina Caracciolo i będący tylko sprzymierzeńcami, a nie spólnikami republikanów, nie byli w tę część ich zamiaru wtajemniczeni.
To też jedni jak drudzy ze zdumieniem spostrzegli równo ze świtem dnia 21 stycznia trójkolorową francuzką chorągiew powiewającą na wieżach zamku San-Elmo.
Powiedzmy jak ta niespodziewana zamiana nastąpiła, jakim sposobem zamknięto sztandar francuzki na zamku San-Elmo i z jakich materjałów był przysposobiony.
∗
∗ ∗ |
Czytelnicy przypominają sobie jak w następstwie biletu doręczonego przez Roberta Brandi komendanta zamku San-Elmo, prokuratorowi rządowemu Vanni, tenże wstrzymał przygotowania do tortury i kazał odprowadzić Nicolina Caracciolo do lochu pod numerem 3, na drugiem piętrze pod antresolami, jak mówił więzień.
Roberto Brandi nie znał treści listu pisanego przez księcia Castelcicala do Vanniego; ale po zmianie jego fizjognomii, po bladości twarzy, po rozkazie odprowadzenia Nicolina do więzienia, po pospiechu z jakim opuścił salę tortur, łatwo odgadł, że wieści, zawarte w liście, musiały być nader ważne.
Około czwartej po południu dowiedział się tak jak wszyscy, z ogłoszeń Pronia, o powrocie króla do Caserte, a wieczorem z wysokich murów swojej wieżyczki, był świadkiem tryumfu króla i następnie illuminacji.
Przyczyna powrotu króla, chociaż nie uczyniła na nim tak gwałtownego wrażenia, jak na Vannim, dała mu jednak do myślenia. Zastanowił się nad tem, że jeśli Vanni z obawy Francuzów wstrzymywał się z zadaniem tortur Nicolinowi, on także mógł mieć z ich strony nieprzyjemności za trzymanie go więźniem. Pomyślał więc że z powodu możebności przybycia Francuzów do Neapolu, dobrze byłoby z tego samego więźnia zjednać sobie przyjaciela.
Około piątej popołudniu, to jest w chwili kiedy król wchodził bramą Kapuańską, komendant zamku kazał sobie otworzyć celę więźnia i zbliżając się z grzecznością, od której się zupełnie nigdy nie uchylał:
— Mości książę, powiedział, słyszałem wczoraj, jak użalałeś się przed panem prokuratorem, iż nudzisz się w swej celi skutkiem braku książek.
— To prawda, użalałem się, odrzekł Nicolino z nieopuszczającym go nigdy dobrym humorem. Kiedy jestem wolny, jestem raczej ptakiem śpiewającym jak skowronek, lub gwizdającym jak kos, niżeli zamyślonym jak sowa; ale pozostając w klatce, wolę na honor książkę, jakkolwiek ona byłaby nudną, niż naszego dozorcę więzienia, mającego zwyczaj na najrozwleklejsze zapytania odpowiadać jednym wyrazem: Tak, albo: Nie, jeżeli raczy odpowiedzieć.
— A zatem Mości książę, będę miał zaszczyt przysłać mu kilka książek i gdybyś pan raczył wymienić jakie byłyby ci najwięcej pożądane...
— Doprawdy? Czy macie bibljotekę w zamku?
— Dwieście do trzystu tomów.
— Do djabła! Gdybym był wolnym, wystarczyłoby mi to na całe życie; w więzieniu na lat sześć. No, czy masz pan pierwszy tom Roczników Tacyta opowiadający o miłostkach Klaudjusza i o rozpuście Messaliny? Chętniebym przeczytał raz jeszcze, czego nie czytałem jak będąc w kollegium.
— Tacyta mamy, Mości książę, ale pierwszego tomu brakuje. Życzysz pan sobie następujących?
— Dziękuję. Szczególniej lubię Klaudjusza a Messalina była dla mnie zawsze najsympatyczniejszą istotą; a że w naszych dostojnych władzcach, z którymi miałem nieszczęście poróżnić się zupełnie niewinnie, w niektórych punktach znajduję wielkie podobieństwo z temi dwoma osobami, chciałbym robić porównania w rodzaju Plutarcha; porównania te przedstawione im, byłyby, jestem przekonany, doskonałym środkiem pogodzenia mnie z nimi.
— Niezmiernie ubolewam Mości książę, iż niemogę panu tego ułatwić. Ale żądaj innej książki, jeżeli się tylko znajduje w bibljotece.
— Nie mówmy już o tem. Czy masz pan Nową Naukę przez Vico?
— Nie znam tego, Mości książę.
— Jakto, nie znasz pan Vico?
— Nie, Mości książę.
— Człowiek takiego wykształcenia nieznający Vico! To nadzwyczajność. Vico był synem księgarza w Neapolu. Przez dziewięć lat był nauczycielem synów biskupa, którego zapomniałem nazwiska, a wraz ze mną i wielu innych zapomniało, chociaż biskup ten był przekonany, że nazwisko jego o wiele przeżyje nazwisko Vica. Podczas kiedy biskup odprawiał mszę, błogosławił, wychowywał swoich trzech synowców, Vico pisał książkę pod tytułem Nowa Nauka, jak to już miałem zaszczyt powiedzieć panu, książkę w której odróżniał w historji różnych narodów trzy epoki niezmiennie po sobie następujące: wiek Boski, okres dzieciństwa narodów, podczas którego wszystko jest boskością i gdzie kapłani posiadają zwierzchność; wiek heroiczny, w którym panuje siła materjalna i bohaterowie i wiek ludzki, okres cywilizacji, po którym ludzie powracają do pierwotnego stanu. Otóż ponieważ jesteśmy w wieku bohaterów, byłbym chciał zrobić porównanie między Achillesem a generałem Mack, a że niewątpliwie porównanie wypadłoby na korzyść znakomitego generała austrjackiego, byłbym sobie w nim zjednał przyjaciela mogącego bronić mej sprawy w obec markiza Vanni, który tak zwinnie, nie pożegnawszy się z nami, znikł dzisiejszego rana.
— Z przyjemnością chciałbym być panu pomocnym, Mości Książe, ale na nieszczęście nie mamy Vica.
— A zatem porzućmy filozofów i historyków, a przejdźmy do kronikarzy. Czy macie kronikę klasztoru San-Archangelo w Bajano? Będąc zamkniętym jako zakonnik, uczuwam wielką życzliwość dla moich zamkniętych sióstr zakonnic. Wyobraź sobie, kochany komendancie, że te zacne zakonnice znalazły sposób, tajemnemi drzwiczkami, od których posiadały klucz tak jak ich ksieni, wprowadzać swoich kochanków do ogrodu. Tylko jedna z sióstr, która zaledwo przed kilku dniami wykonała śluby, a tem samem nie miała czasu do zerwania związków łączących ją ze światem, źle się obliczyła, pomieszała daty i naznaczyła na też samą noc schadzkę dwom kochankom. Dwaj młodzi ludzie spotkali się, poznali i zamiast zdarzenie to przyjąć z wesołej strony, tak jak ja bym to uczynił, wzięli je ze strony poważnej; wydobyli szpady. Nienależałoby nigdy wchodzić ze szpadą do klasztoru. Jeden z nich zabił drugiego i uciekł. Znaleziono trupa. Pojmujesz dobrze, kochany komendancie, że niepodobna było powiedzieć, iż sam tam przyszedł. Zarządzono śledztwo, chciano oddalić ogrodnika: ogrodnik oskarżył młodą siostrę, odebrano jej klucz i tylko sama przełożona miała prawo, bądź w dzień bądź w nocy, przyjmować kogo zechce. To ograniczenie znudziło dwie młode zakonnice pochodzące z najznakomitszych domów neapolitańskich. Rozmyśliły się, że ponieważ jedna z ich towarzyszek mogła mieć dwóch kochanków sama dla siebie, one we dwie mogły mieć przynajmniej jednego. Zażądały klawikordu. Klawikord jest bardzo niewinnym instrumentem i trzebaby na to ksieni bardzo złego charakteru, aby dwom biednym pustelnicom, mającym tylko muzykę za całą rozrywkę, odmówić tej przyjemności. Nieszczęściem drzwi celi były za ciasne, aby go można niemi wprowadzić. Było to w niedzielę podczas sumy; postanowiono że po ukończeniu sumy wprowadzą go oknem. Suma trwała trzy godziny; godzinę potrzebowano na wniesienie klawikordu, godzinę na sprowadzenie go z Neapolu do klasztoru: razem pięć godzin. To też biedne zakonnice były spragnione melodji. Pozamykawszy drzwi i okna, otworzyły spiesznie instrument. Instrument z klawikordu stał się trumną: piękny młodzieniec zamknięty w nim, którego dwie dobre przyjaciółki chciały uczynić swym nauczycielem śpiewu, został uduszony. Nowy kłopot z przyczyny drugiego trupa, którego trudniej daleko było ukryć w celi, niżeli pierwszego w ogrodzie. Sprawa stała się rozgłośną. Arcybiskupem był wówczas młody prałat, bardzo surowy; myślał on nad najwłaściwszym sposobem zadośćuczynienia zemście publicznej. Proces rozgłosiłby w całym świecie zdarzenie gorszące, znane tylko w Neapolu; postanowił skończyć bez procesu. Poszedł do aptekarza, kazał zrobić wyciąg z cykuty < jak można najmocniejszy, ukrył flakonik pod suknią arcybiskupią i udał się do klasztoru; wezwał ksienię i owe dwie zakonnice; potem rozdzielił cykutę na trzy równe części i zmusił winne do wypicia tej trucizny, uświęconej przez Sokratesa. Skonały w najokropniejszych cierpieniach. Ale arcybiskup miał wielką władzę, odpuścił im więc grzechy in articulo mortis. Tylko zamknął klasztor, a inne zakonnice wysłał na pokutę do innych surowszych klasztorów ich reguły. Pojmujesz pan więc, że z takiej osnowy, od której być może, skutkiem braku pamięci, zboczyłem cokolwiek w niektórych punktach, ale z pewnością nie w najważniejszej rzeczy — zamierzałem utworzyć romans moralny w rodzaju Zakonnicy Diderota, albo dramat na kształt Ofiar zamkniętych w klasztorze Monvela; to byłoby mnie rozerwało przez czas więcej lub mniej długi, jaki mam zostać jeszcze twoim gościem. Nie posiadasz nic z tego wszystkiego, daj mi więc co chcesz: Historją, Polyba, Komentarze Cezara, Życie N. Panny, Męczeństwo św. Januarjusza. Wszystko to będzie dla mnie dobrem, kochany panie Brandi i za wszystko będę ci jednakowo wdzięcznym.
Komendant Brandi powrócił do siebie, wybrał pięć lub sześć tomów, których Nicolino nie otworzył wcale.
Nazajutrz około ósmej wieczorem, komendant wszedł do więzienia Nicolina, poprzedzony przez dozorcę, niosącego dwie woskowe świece.
Więzień rzucił się już na łóżko, chociaż nie spał jeszcze. Otworzył oczy zdziwiony tym zbytkiem wosku. Przed trzema dniami prosił o lampę i odmówiono mu jej.
Dozorca postawił świece na stole i wyszedł.
— Cóż to, kochany komendancie, zapytał Nicolino, czy myślisz uczynić mi niespodziankę i wyprawić mi wieczór?
— Nie, przybywam ze zwyczajną wizytą, kochany więźniu, a że niecierpię mówić nie widząc, kazałem przynieść światło.
— Serdecznie się cieszę z twojego wstrętu do ciemności, ale niepodobna żeby chęć pomówienia ze mną, tak nagle bez żadnej zewnętrznej przyczyny skłoniła cię przyjść tutaj. Dalej, rozmówmy się szczerze. Co masz mi do powiedzenia?
— Mam do powiedzenia rzecz dosyć ważną, i długo o niej myślałem, zanim postanowiłem z panem o tem pomówić.
— A dziś już namyśliłeś się?
— Tak.
— A zatem, mów.
— Czy wiesz, kochany gościu, że znajdujesz się tutaj ze szczególnego polecenia królowej?
— Nie wiedziałem, ale domyślałem się tego.
— I w największej tajemnicy?
— Co się tego tyczy, to zaraz dostrzegłem.
— A więc wyobraź sobie, kochany gościu, że od czasu jak tu jesteś, jakaś młoda dama dziesięć razy przybywała, aby z tobą pomówić.
— Dama!
— Tak; dama zakryta zasłoną, niechcąca nigdy wymienić swego nazwiska, mówiąc iż przybywała z polecenia królowej, jako należąca do jej dworu.
— Cóż to znaczy! mruknął Nicolino, czyżby to była Elena? Ah! na honor toby ją uniewinniło w moich oczach. I naturalnie zawsze odmawiałeś ją wpuścić.
— Sądziłem że odwiedziny z polecenia królowej, mogły być panu nieprzyjemne i wpuszczając ją, obawiałem się narazić panu.
— Czy ta dama jest młoda?
— Tak sądzę.
— Czy ładna?
— Założyłbym się o to.
— A więc, kochany komendancie, wiedz o tem że w więzieniu kobieta młoda i piękna, szczególniej dla więźnia trzymanego od sześciu tygodni w lochu tajnym, nie może być nieprzyjemną, gdyby przychodziła nawet z polecenia samego djabła.
— Zatem, rzekł Roberto Brandi, jeżeli ta dama powróci?
— Jeżeli ta dama powróci, do kata! wpuść ją!
— Cieszę się że wiem o tem. Nie wiem dlaczego, ale zdaje mi się koniecznie, iż ona dziś wieczorem przybędzie.
— Kochany komendancie, jesteś człowiekiem zachwycającym, rozmowa twoja jest nader ożywiona i pełna fantazji; ale pojmujesz, chociażbyś był człowiekiem najdowcipniejszym w Neapolu...
— Tak, przełożyłbyś rozmowę damy nieznajomej nad moją, mniejsza o to: ja jestem sobie poczciwcem i zupełnie nie mam miłości własnej. Ale nie zapominaj pan o jednej a raczej o dwóch rzeczach.
— Jakich?
— Że jeżeli nie wpuściłem damy dotychczas, to dlatego iż lękałem się aby odwiedziny jej nie sprawiły panu przykrości, a jeżeli ją wpuszczę dzisiaj, to dlatego tylko, iż pan zapewniasz jak wielce przyjemne będą ci te odwiedziny.
— Tak, kochany komendancie, zapewniam. Czy jesteś zadowolony?
— Spodziewam się; nic mi nie sprawia takiej przyjemności, jak oddać małą przysługę moim więźniom.
— Tak; tylko pan długo się namyślasz.
— Mości książę, znasz przysłowie: kto umie czekać, wszystkiego się doczeka.
I podnosząc się z najprzyjemniejszym uśmiechem, komendant skłonił się więźniowi i wyszedł.
Nicolino przeprowadził go oczami, zapytując sam siebie, co mogło zajść tak nadzwyczajnego od wczorajszego dnia zrana, aby spowodować tak wielkie zmiany w postępowaniu jego sędziego i dozorcy.
Nie zdążył jeszcze odpowiedzieć sobie na to pytanie, gdy drzwi więzienia znów się otworzyły wpuszczając kobietę zasłoną okrytą, która rzuciła się w jego objęcia podnosząc zasłonę.