La San Felice/Tom VIII/IV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | La San Felice |
Wydawca | Józef Śliwowski |
Data wyd. | 1896 |
Druk | Piotr Noskowski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | La San Felice |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Uprzedzony o przybyciu króla przez admirała Caracciolo, gubernator zamku zawiadomił o tem urzędownie wszystkie władze w Palermo.
Syndyk, municypalność, magistrat i wyższe duchowieństwo, od trzeciej godziny po południu na dziedzińcu pałacowym oczekiwali na króla. Król głodny i śpiący, skoro pomyślał że trzeba będzie wysłuchać trzech mów powitalnych, zadrżał od stóp do głowy. To też odzywając się pierwszy, powiedział:
— Panowie, jakkolwiek wielkiemi mogą być wasze zdolności oratorskie, wątpię abyście zdołali powiedzieć mi coś przyjemnego. Chciałem wojować z Francuzami i oni pobili mnie; chciałem bronić Neapolu, byłem zmuszony go opuścić; wsiadłem na okręt i spotkała mnie burza. Mówiąc mi że moja obecność cieszy was, byłoby to powiedzieć mi że cieszy was moje nieszczęście, a przedewszystkiem mówiąc mi to, przeszkodzilibyście mi wieczerzać i udać się na spoczynek, co w tej chwili byłoby mi jeszcze przykrzejszem, jak pobicie przez Francuzów, ucieczka z Neapolu, trzechdniowa choroba morska i perspektywa być pożartym przez ryby — ponieważ umieram z głodu i znużenia. Tak więc uważam wasze mowy jako wypowiedziane, panie syndyku i panowie rady w miejskiej. Daję 10,000 dukatów na ubogich, po które możecie przysłać jutro Wtedy spostrzegłszy biskupa pośród duchowieństwa, powiedział: — Monsignore jutro u Świętej Rozalii odśpiewa dziękczynne Te Deum, za cudowne ocalenie mnie od rozbicia okrętu. Powtórzę uroczyście ślub uczyniony Świętemu Franciszkowi ii Paulo postawienia kościoła na wzór św. Piotra w Rzymie, i przedstawisz mi najzasłużeńszych członków swego duchowieństwa. Jakkolwiek zmniejszone są nasze dochody, będziemy usiłowali wynagrodzić ich w miarę zasługi. Potem zwracając się do urzędników magistratu i poznając na ich czele prezydenta Cardillo: — Aha! to ty Cardillo, powiedział.
— Tak, Najjaśniejszy Panie, powiedział ten kłaniając się aż do ziemi.
— Czy zawsze jesteś nieszczęśliwym graczem?
— Zawsze, Najjaśniejszy Panie.
— I zapalonym myśliwym?
— Więcej niż kiedykolwiek.
— To dobrze Zapraszam cię do mojej gry, z warunkiem że ty mnie zaprosisz na swoje polowanie.
— Jest to dla mnie podwójnym zaszczytem.
— A teraz panowie, ciągnął dalej król zwracając mowę do wszystkich, jeżeli jesteście tak głodni i spragnieni jak ja, udzielę wam dobrej rady: zróbcie jak ja, wieczerzajcie, a potem udajcie się na spoczynek.
Było to najformalniejsze pożegnanie. To też potrójna deputacja skłoniwszy się, odeszła.
Ferdynand któremu przyświecało czterech służących, wszedł na schody honorowe, za nim postępował Jowisz, jedyny gość którego król uznał za stosowne zatrzymać.
Obiad był nakryty na trzydzieści osób. Król usiadł przy jednym rogu stołu, i kazał Jowiszowi zasiąść na drugim, zatrzymał jednego służącego dla siebie, dwóch zaś dla swego psa, któremu kazał podawać wszystkie potrawy.
Jowisz nigdy nie był na podobnej uroczystości.
Potem, po kolacji, Ferdynand zabrał go do swego pokoju, kazał położyć przy swojem łóżku najmiększy dywan, i przed położeniem się pogłaskał piękne, rozumne i wierne zwierzę.
— Spodziewam się, powiedział, że nie powiesz, jak nie pamiętam już który poeta, że schody cudze są strome i chleb wygnańców gorzki.
Powiedziawszy to, usnął, śniło mu się że był na cudownem rybołóstwie w zatoce Castellamare i setkami zabijał dziki w lesie Ficuzza.
W Neapolu był wydany rozkaz, aby w razie gdyby król nie zadzwonił o ósmej, obudzono go; ale ponieważ tego rozkazu nie wydano w Palermo, król obudził się dopiero o dziesiątej.
Rano, królowa, książę Leopold, księżniczki, ministrowie i dworacy wylądowali i każdy szukał dla siebie mieszkania, jedni w pałacu, drudzy w mieście. Ciało młodego księcia zaniesiono do kaplicy króla Rogera.
Król zamyślił się przez chwilę i wstał. Czyta ostatnia okoliczność, o której zdawało się iż zapomniał zupełnie, teraz kiedy mu już nie groziło żadne niebezpieczeństwo, zaciążyła smutnie na jego sercu ojcowskiem — czy też zastanawiał się że św. Franciszek à Paulo okazał się cokolwiek skąpym w swojej protekcji, i że wznosząc ślubowany kościół, bardzo drogo zapłaci za opiekę, tak niedokładnie rozciągniętą nad jego rodziną.
Król rozkazał aby ciało młodego księcia było cały dzień wystawione w kaplicy i nazajutrz bez żadnej okazałości pochowane.
Tylko o śmierci jego zawiadomi się inne dwory, i dwór obojga Sycylii, zmniejszony do Sycylii samej, przywdzieje żałobę na piętnaście dni, koloru fioletowego.
Po wydaniu tego rozkazu, oznajmiono mu admirała Caracciolo, który poprzedniego dnia, jak tego dowiedzieliśmy się z opowiadania sternika, pełnił obowiązki kwatermistrza królewskiego i królewskiej rodziny. Admirał pragnął widzieć się z królem i oczekiwał w przedpokoju.
Król przywiązał się do Caracciola całą antypatją jaką w nim budził Nelson; to też rozkazał, aby go natychmiast wprowadzono do biblioteki przytykającej do sypialnego pokoju i nie dokończywszy nawet ubrania, pospiesznie wyszedł do admirała z wyrazem twarzy jak można najweselszym.
— Ach! kochany admirale, powiedział, cieszę się że cię widzę, a naprzód dziękuję ci, że przybywszy przedemną, natychmiast o mnie pomyślałeś.
Admirał skłonił się i pomimo uprzejmego przyjęcia, nie zmieniwszy poważnego wyrazu twarzy, powiedział:
— Najjaśniejszy Panie, było to moim obowiązkiem jako posłusznego i wiernego poddanego.
— Potem chciałem ci powinszować że tak doskonale manewrowałeś swoją fregatą w czasie burzy. Wiesz że Nelson o mało nie pękł z wściekłości. Upewniam cię, że gdybym się tak bardzo nie bał, byłbym się uśmiał doskonale.
— Admirał Nelson, odpowiedział Caracciolo, nie mógł zrobić takim statkiem ciężkim i porąbanym jak Vanguard tego, co ja mogłem dokazać małą fregatą, statkiem lekkim i tegoczesnej budowy, nigdy nie uszkodzonym. Admirał Nelson wszystko co mógł, zrobił.
— To samo i ja mu powiedziałem, może w innej myśli, ale zupełnie temi samemi słowami; a nawet dodałem że żałuję niezmiernie, iż tobie nie dotrzymałem słowa i zamiast z tobą, z nim przybyłem.
— Wiem i umiem to cenić, Najjaśniejszy Panie.
— Wiesz? a kto ci powiedział? A domyślam się: sternik?
Caracciolo nic nie odpowiedział na pytanie króla. Ale po chwili:
— Najjaśniejszy Panie, rzekł, przybywam prosić o łaskę.
— Przybywasz w dobrą chwilę. Mów.
— Przybywam prosić W. K Mość o uwolnienie mnie z obowiązków admirała floty neapolitańskiej.
Król cofnął się o krok, tak ta prośba była dlań niespodzianą.
— Żądasz dymisji admirała floty neapolitańskiej! I dla czegóż to?
— Naprzód, Najjaśniejszy Panie, dla tego że admirał jest niepotrzebny gdy niema floty.
— Tak, wiem o tem, powiedział król z widocznym gniewem, lord Nelson ją spalił; ale skoro kiedykolwiek będziemy panami u siebie, odbudujemy ją.
— Nawet w takim razie, odpowiedział zimno Caracciolo, ponieważ straciłem zaufanie W. K. Mości, nie mógłbym nią dowodzić.
— Ty straciłeś moje zaufanie, ty Caracciolo!
— Wolę raczej temu wierzyć Najjaśniejszy Panie, aniżeli myśleć, że król w którego żyłach płynie najdawniejsza krew królewska w całej Europie, nie dotrzymał słowa.
— Tak, wiem o tem dobrze, powiedział król, przyrzekłem ci...
— Naprzód nie opuszczać Neapolu, a gdybyś go W. K. Mość miał opuścić, że to nastąpi na moim statku.
— No, no, kochany Caracciolo! powiedział król podając rękę admirałowi.
Admirał wziął rękę króla, ucałował ją z uszanowaniem, cofnął się i wyjął papier z kieszeni.
— Najjaśniejszy Panie, powiedział, oto moja dymisja, którą racz przyjąć.
— A więc nie, nie przyjmuję jej, odrzucam twoją dymisję.
— W. K. Mość nie ma prawa tego uczynić.
— Jakto nie mam prawa? Nie mam prawa odmówić twojej dymisji?
— Nie, Najjaśniejszy Panie, ponieważ wczoraj przyrzekłeś W. K. Mość udzielić mi pierwszą łaskę o którą będę prosił; a więc! jako o łaskę proszę o przyjęcie mojej dymisji.
— Ja przyrzekłem ci, wczoraj!... W głowie ci się mięsza!
Caracciolo wstrząsnął głową.
— Jestem przy zupełnie zdrowych zmysłach, Najjaśniejszy Panie.
— Ja ciebie wczoraj wcale nie widziałem.
— To znaczy, że mnie W. K. Mość wcale nie poznałeś. Ale może ten zegarek poznasz, Najjaśniejszy Panie. — I Caracciolo wyjął okazały zegarek, ozdobiony portretem króla i osadzony brylantami.
— Sternik! wykrzyknął król, poznając zegarek ofiarowany dnia poprzedniego człowiekowi, który go tak zręcznie wprowadził do portu, sternik!
— To ja byłem, Najjaśniejszy Panie, odrzekł Caracciolo, kłaniając się.
— Jakto! Ty zdecydowałeś się, ty, admirał pełnić służbę sternika?
— Najjaśniejszy Panie, niema poniżającej służby, jeżeli idzie o ocalenie króla.
Twarz Ferdynanda przybrała wyraz melancholiczny, bardzo rzadko na niej pojawiający się.
— Doprawdy, powiedział, jestem bardzo nieszczęśliwym monarchą: albo oddalają odemnie moich przyjaciół, albo też usuwają się oni sami.
— Najjaśniejszy Panie, niesłusznie żalisz się na Boga za złe, które sam wyrządzasz lub pozwalasz wyrządzać. Bóg dał ci za ojca króla nietylko motnego ale nawet znakomitego, miałeś starszego brata mającego odziedziczyć koronę i berło Neapolu; Bóg dotknął go szaleństwem i usunął z twojej drogi. Jesteś człowiekiem, jesteś królem, posiadasz wolę i władzę; obdarzony wolną wolą, możesz wybierać między dobrem i złem, wybierasz złe, Najjaśniejszy Panie, a więc dobre oddala się od ciebie.
— Czy wiesz Caracciolo, powiedział król więcej zasmucony niż oburzony, że dotąd nikt do mnie tak jak ty nie przemawiał.
— Bo z wyjątkiem jednego człowieka, kochającego tak jak ja króla i pragnącego dobra państwa, W. K. Mość otoczony jesteś tylko dworakami, kochającymi jedynie samych siebie i pragnącymi tylko zaszczytów i fortuny.
— A któż jest tym człowiekiem?
— Ten o którym król zapomniał w Neapolu, ja zaś przywiozłem go do Sycylii: kardynał Ruffo.
— Kardynał wie tak dobrze, jak ty, że zawsze pragnę go przyjąć i słuchać.
— Tak jest, Najjaśniejszy Panie; ale przyjąwszy nas i wysłuchawszy, będziesz szedł za radami królowej, Aktona i Nelsona. Najjaśniejszy Panie, jestem w rozpaczy ubliżając szacunkowi należnemu dostojnej osobie, ale te trzy imiona będą przeklinane docześnie i wiecznie.
— Czy sądzisz, iż ja ich także nie przeklinam; sądzisz że nie widzę iż prowadzą państwo do upadku a mnie do zguby. Jestem niedołęgą ale nie jestem głupcem.
— A więc walcz, Najjaśniejszy Panie.
— Walczyć, walczyć! łatwo to tobie powiedzieć. Ja nie jestem człowiekiem walki, Bóg mnie nie stworzył do niej. Jestem człowiekiem wrażeń i uciech, dobrego serca, które psują dręczeniem i przykrościami. Jest ich troje lub czworo wydzierających sobie władzę, jedno chwyta za koronę, drugie za berło... nie przeszkadzam im. Berło, korona, to moja Kalwarja; tron, to moja Golgota. Nie prosiłem Boga o to abym był królem. Lubię polowanie, rybołóstwo, konie, ładne dziewczęta i nie mam żadnej innej dążności. Z 10,000 dukatów rocznego dochodu i swobodą używania życia podług upodobania, byłbym człowiekiem najszczęśliwszym na świecie. Ale nie, pod pozorem że jestem królem, nie dają mi chwili spokoju. Pojmowałbym to gdybym panował; ale inni panują w mojem imieniu, inni wypowiadają wojnę, a ja ciosy odbieram; to inni popełniają błędy, a ja je muszę urzedownie naprawiać. Żądasz dymisji, masz słuszność; ale to innych powinieneś o nią prosić, im bowiem nie mnie służysz.
— A więc właśnie dlatego, że chcę służyć memu królowi nie zaś innym, pragnę powrócić na drogę życia prywatnego, którego przed chwilą tak pragnąłeś Najjaśniejszy Panie. Najjaśniejszy Panie, po raz trzeci błagam W. K. Mości o przyjęcie mojej dymisji, a w razie potrzeby, zaklinam w imię danego wczoraj słowa.
I Caracciolo podał królowi jedną ręką swoją dymisję, drugą pióro do podpisania.
— Chcesz tego? rzekł król.
— Błagam cię, Najjaśniejszy Panie.
— A jeżeli podpiszę, dokąd się udasz?
— Powrócę do Neapolu, Najjaśniejszy Panie.
— Po co powrócisz do Neapolu?
— Służyć memu krajowi, Najjaśniejszy Panie. Neapol jest obecnie w takim stanie, że potrzebuje światła i odwagi wszystkich swoich dzieci.
— Zastanów się nad tem, co będziesz działał w Neapolu, Caracciolo.
— Najjaśniejszy Panie, będę usiłował postępować tak jak dotąd, to jest jak uczciwy człowiek i do tego obywatel.
— To twoja rzecz. Ciągle się upierasz?
Caracciolo poprzestał na wskazaniu Ferdynandowi końcem palca, zegarka leżącego na stole.
— Uparta głowo! powiedział król niecierpliwie.
I biorąc pióro napisał u spodu dymisji:
— Przyjęto; ale niech kawaler Caracciolo nie zapomina, że Neapol jest w ręku moich nieprzyjaciół.
I podpisał jak zwykle. „Ferdynand B.“
Caracciolo rzucił okiem na trzy wiersze dopisane przez króla, złożył papier, schował do kieszeni, skłonił się z uszanowaniem Ferdynandowi i zabierał się wyjść.
— Zapominasz twego zegarka, powiedział król.
— Ten zegarek nie był dany admirałowi, a sternikowi. Najjaśniejszy Panie, wczoraj sternik nie istniał wcale, dziś admirał już nie istnieje.
— Ale mam nadzieję, powiedział król z godnością, od czasu do czasu zjawiającą się u niego jak błyskawica, że przyjaciel ich przeżył. Weź ten zegarek, a jeżeli kiedy będziesz zamierzał zdradzić twego króla, spojrzej na portret tego co ci go daje.
— Najjaśniejszy Panie, odpowiedział Caracciolo, nie jestem już w służbie królewskiej; jestem tylko obywatelem: będę postępował, jak mi dobro mojego kraju nakaże. — I wyszedł zostawiając króla nie tylko smutnego, ale zamyślonego.
Nazajutrz, jak to Ferdynand rozkazał, pogrzeb jego syna, księcia Alberta, odbył się bez żadnej okazałości, tak, jak pogrzeb każdego innego dziecka. Ciało złożono w sklepieniach kaplicy zamkowej, znanej pod nazwą kaplicy króla Rogera.