Latarnia czarnoxięzka/II/Epilog
<<< Dane tekstu | |
Autor | |
Tytuł | Latarnia czarnoxięzka |
Podtytuł | Obrazy naszych czasów |
Wydawca | S. Orgelbrand |
Data wyd. | 1844 |
Druk | M. Chmielewski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom IV Cały Oddział II |
Indeks stron |
— JAKA to szkoda, że pan nie powiedziałeś taki w kilku słówkach na końcu, że — umarli — zawoła zapewne dokończywszy (jeśli dokończy) czytelnik. Bylibyśmy przynajmniéj pewni, że znowu w cztérech jakich tomach nie zmartwychwstaną, na nasze strapienie!
— O! bądźcie nareście spokojni — jak gdyby umarli — Ostatnie to już obrazy, przesunęły się przez szkło latarni, które leży potłuczone u nóg moich, ostatnie wierzcie mi — i więcéj ich nie będzie.
Muszę się wam trochę wyspowiadać — co mnie skłoniło do przesunienia przed oczyma waszémi, jeszcze tych kilku różnobarwnych szkiełek.
Domyślicie się zapewne do razu —
Zdało mi się że piérwsza część latarni, zbyt wyłącznie pewne klassy, jeden stan tylko może wystawiała, i chciałem, zarys obyczajowy naszéj epoki, o ile możności dopełnić. Osądzicie sami, jak mi się to udało, dla mnie pozostało to jeszcze nie tak całém nie tak zupełném, jak chciałem, ale na to już poradzić nie potrafię.
Niektórych klass spółeczeństwa, dla wielorakich względów, dotknąć niepodobna, drugich nie dość znam, abym je malował, inne może i wejrzenia nie są warte. Wiém to i czuję najpiérwszy, jak niepełny, jak ułamkowy jest rys, który wam daję; ale kto wié, czy pełniéjszym być mógł. Doskonalszym? mógł być i powinien był być niezawodnie.
Powtarzam jeszcze, com piérwszą część kończąc powiedział; nie wziąłem pióra do ręki, aby czernić, ale aby malować, nie wiodła mnie namiętność żadna i z tego względu czyste mam sumienie. Osobistości tu nie znajdziesz bo niéma, i być nie może, znajdą się zapewne podobieństwa, ale to nieuniknione w malowanym i pisanym obrazie.
Nie raz mi na myśl przychodziło pisząc czy też się znajdzie aby jeden człowiek, coby mnie poprawą swoją moralną pocieszył! Mój Boże! to by było dla mnie najwyższe szczęście, największa rozkosz. Z jednéj mianowicie wady, podnieść by się nam koniecznie potrzeba, z próżniactwa, z niestałości. Wielekroć o tém wspomniałem w Latarni, ale wątpię, aby kazanie powieściopisarza skutek miéć mogło jaki.
Powieść bowiem, zwykliśmy uważać, jako rzecz zupełnie bez konsekwencij, jako bawidełko; gdy dziś stała się ona podwójnie ważną: mogąc być i dziełem sztuki i objawieniem myśli najgłębszéj.
W powieści, jak ją nasz wiek pojął i stworzył, zbiega się wszystko co zajmuje człowieka, powieść, powiedzieliśmy w studjach, to jedyna może epopeja XIX wieku, jedyny utwór, który będzie nas cechować w dziejach literatury. Powieść ani jest dziś bawidełkiem, ani utworem na chwilę teraźniéjszą pisanym. W niéj odbijają się obyczaje, duch wieku, fizjognomja jego, w niéj częstokroć najżywotniéjsze zagadnienia, sposobem dla wszystkich przystępnym się rozwiązują. Powieść wsiąknęła w siebie dramat, historją, filozofją, moralność, przyswoiła sobie wszystkie formy i rozszérzyła swe ramy, na objęcie całego świata. Taką może być powieść, taką jest, ale nie nasza, (to się samo rozumié). Niémamy tak rozległych pretensij — ograniczyliśmy się obrazami, a malując niektóre społeczeństwa naszego klassy, mieliśmy tylko na pamięci, wierność rysów. Daj Boże, aby nas nie posądzono, o przesadę, tam gdzie natura wskazywała, wzór, któren malarz osłabił odtwarzając jeszcze — Lecz w naturze nie tak może rażą niektóre rysy, jak w utworze. Dla tego się właśnie lękamy, dla tego po kilka kroć tłumaczym, usilnie prosząc aby nas nieposądzano, ani o dobrowolną złośliwą przesadę, ani o namiętność. Od obojga dalecy jesteśmy. Chcemy prawdy i kochamy ją — a jeśli poszukując jéj, omyliliśmy się, źle widzieli, krzywo postrzegli, odtworzyli niewiernie — jest to rzecz zbyt ludzka, żeby nam jéj niémiano przebaczyć.