Legenda o świętej Zycie

<<< Dane tekstu >>>
Autor Jaroslav Vrchlický
Tytuł Legenda o świętej Zycie
Pochodzenie Ballady, legendy i t. p.
Data wyd. 1904
Druk Synowie St. Niemiry
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Konrad Zaleski
Źródło Skany na Commons
Inne Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Legenda o świętej Zycie[1].

W chwale niebios, tam, w błękitach
Nie wiem, nie wiem, święta Zyto,
Czy wspominasz sobie kiedy
O tym cudzie niezwyczajnym,
Co wydarzył się przed laty,
Gdyś w Janowie, dobrem mieście.
Służbę miała u prefekta?

W snach mych nieraz słyszę pieśni
I organów słyszę dźwięki,
Co, jak skrzydło gołębicy,
Szumią kędyś ponad głową,
Widzę stary dom ów Boży
Z posągami świętych Pańskich.

W nim przeróżne arabeski
I te wązkie, długie okna,
Kolorowe w oknach szyby,
Które światło barwne łamią;

Przez otwarte zaś podwoje
Widzę świece na ołtarzu,
A w kadzideł sinym dymie
Główki małych cherubinków,
Co z uśmiechem na mnie patrzą.
Myśl o dawnych, lepszych czasach
Tak się czepia mojej duszy.
Jako gniazda tych jaskółek
Uczepione w fałdach sukni
Świętych Bożych nad portykiem.

Jeden z tych to cherubinków.
Okrąglutki, oskrzydlony,
Opowiadał powieść ową.
Ja ci ufam, święta Zyto,
Że się na mnie nie rozgniewasz,
Gdy powtórzę ją przed światem
W słowach prostych, nieuczonych,
Szczerych, jak to moje serce
I jak twoja wiara, Zyto.

W owych czasach, kiedy wiara
W głębi dusz leżała na dnie,
Dosięgając tęczą niebios;
Gdy cud nie był obcy ludziom,
Gdy Franciszek uczył ptaki,
Gdy wilkowi mawiał: „Bracie!“ —
Tu, w Janowie, dobrem mieście
Służbę miała u prefekta

Święta Zyta, zacna dusza,
Sprawiedliwa i wierząca.
Jeśli mogła co dnia rano
Choć na jedną małą chwilkę
Zboczyć z drogi do kościoła
I pomodlić się przykładnie,
Czynną była już dzień cały.
Pracowitą i wesołą.
Wszystko szło jej jakoś składnie.
Niby rymy w piosnkach dawnych.

Nadto wiele, nadto wiele
Pracy święta Zyta miała
W obowiązku u prefekta:
Do niej w domu ład należał,
O zasobach wszelkich piecza,
Praca w kuchni i śpiżarni.
Wszak wszystkiemu podołała,
Sprytu, chęci mając sporo,
Więc codziennie choć na chwilkę
Do kościoła zaszła rankiem.

Były gody u prefekta.
Rano wstawszy, święta Zyta
Po sprawunki na targ śpieszy,
Kosz za koszem nosi z miasta,
Drób i ryby, winogrona,
Ananasy i karczochy,
I przeróżnych win butelki.

Już chce zacząć gotowanie,
Gdy wtem na myśl jej przychodzi,
Że nie była dziś w kościele,
Aby zmówić ranny pacierz
Lub Zdrowaśkę chociaż jedną.
Z okna kuchni widać było
Wielki, stary dom ów Boży,
W nim goreją jasne światła,
Słychać pienia, dźwięczą dzwony.
Z rąk wypada wszystko Zycie,
A łza ciężka zwilża oko.
— „Wpadnę“ myśli „do kościoła,
„Zmówię jeden choć paciorek,
„Tak bliziutko, zresztą dosyć
„Jeszcze czasu do obiadu“.

Poszła tedy. Dziwny losie!
Nigdy jeszcze nie straciła
Na modlitwach tyle czasu
Jako dzisiaj. Nic dziwnego,
Boć ten kościół ulubiony
Nigdy nie był tak wspaniały.
Dawne świętych malowidła
Lśnią się blaskiem dziś, jak nowe,
Brzmią organy, stare dzwony
Dźwięczą, kwilą bez ustanku;
Wszyscy święci na ołtarzach
U tych arkad, u tych słupów
Stoją, zda się, jakby żywi.

Ba, i nawet szatan owy,
Co pod nogą archanioła
Tak boleśnie twarz wykrzywiał,
W blaskach słońca zęby szczerzy
W stanie jakiejś rezygnacyi — —
Zadumana klęczy Zyta
W zagłębieniu bocznej niszy.
Zapomniała dziś o wszystkiem:
O zapasach, co kupiła,
O tych rybach, o owocach
I o gościach, co przybyli,
I o gniewie swego pana.

Już dwunasta. Na to hasło
Wstała z klęczek śpiesznie Zyta
Wpółprzytomna, przelękniona.
— „Biada, biada! Co tu począć?“
Przeżegnała się z pośpiechem
I do domu szybko bieży.

Przed prefekta widzi domem
Mnóstwo bryczek, ekwipaży — —
Przelękniona woła znowu:
— „Biada, biada! Co tu począć?“
W lot do kuchni pędzi żwawo.
Gdy na schody wbiegła, nagle
Czuje jakieś dziwne wonie,
Z kuchni drzwiami dym się wali.
Tam coś syczy, kipi, pryska,

Dźwięczą noże, dzwonią misy,
A ogniska blask czerwony
Przed oczyma świeci jasno.
Czyżby pan jej nową sługę
Przyjął sobie, myśli Zyta.
Niepodobna, by tak prędko
Mogła obiad ugotować...

Zadziwiona stoi w progu,
Patrzy, blednie, drży ze strachu:

Zastęp małych cherubinków
Okrąglutkich, oskrzydlonych,
W kuchni biega jak najęty,
Liczka im jak róże płoną,
Rumienieją jak granaty,
Ten przykłada drew na ogień,
Ten obraca śpiesznie rożen,
Ten zaś melon kraje złoty;
Inny tłuste mięsa kąski
Na półmisek srebrny kładzie,
Obłożony zieleniną;
Ten z winogron, z jabłek wznosi
Różnobarwną piramidę;
Jeden kraje, drugi sieka,
Trzeci tłucze coś w moździerzu,
Aż mu z czoła pot się leje,
Pot kroplisty — jako perły;

Tam zaś jeden nieboraczek
Przy robieniu makaronu
Przyciął sobie mały palec:
Dmucha, tłustą buzię krzywi,
Nie wie, jak ma sobie radzić.
Co za wrzawa, ruch i zamęt!
Wreszcie wszystko już gotowe.
Dań do stołu aż dwanaście:
Poczynając od fig złotych,
A zaś kończąc na półmisku
Z wielką rybą, co cytrynę,
Leżąc w sosie, w paszczy ściska.
Wśród tych potraw wina różne
I deserów pełne tace.
Wszystko tylko poodnosić.
Co za widok! Jakież wonie!

Zadziwiona, oniemiała
W progu izby Zyta stoi,
Wreszcie łamiąc ręce białe,
Postąpiła kroków kilka.
„Święty Boże, co za cuda!“
Przez łzy woła, ręce składa;
Lecz zaledwie ją spostrzegli
Oskrzydleni aniołkowie,
Jakby strzelił, giną naraz,
Jeno szum ich białych skrzydeł
Słychać coraz ciszej, ciszej,

Każdy rączką żegna zdala
I w mgłę naraz się rozpływa;
Nikną wszystkie główki małe,
Złotowłose, kędzierzawe,
Ulatując coraz ciszej.
Pozostała jedna Zyta,
Odrętwiała, zamyślona.
Wtem z pokojów brzmi głos pana:
— „Już południe, daj do stołu!“

Nie wiem, co się dalej działo.
Lecz ten mały cherubinek,
Co to wszystko opowiadał,
Szepnął także mi do ucha,
Że ten obiad prefektowi
I przezacnym jego gościom
Przypadł wielce znać do smaku.
Śmiech wciąż tłumiąc mówił o tem.
Wreszcie dmuchnął w piąstkę drobną,
Skrzydełkami zatrzepotał
I na drodze snów mych zniknął.

Wierszem prostym, nieuczonym
Dośpiewałem moją powieść.
Mniejsza, czy się wam spodoba,
Śmiem zapytać, święta Zyto,
Czy wybaczysz, żem cię zdradził?

Jarosław Vrchlicky.






  1. Legenda ta, prócz Czech, w różnych waryantach krąży w mieście Lukka, w którem święta Zyta uznaną jest za patronkę.
    Patrz: Dante „Komedya Boska“ XXI wiersz 38.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Jaroslav Vrchlický i tłumacza: Konrad Zaleski.