Lekarz obłąkanych/Epilog/VI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Lekarz obłąkanych |
Wydawca | Wydawnictwo „Gazety Polskiej” |
Data wyd. | 1936 |
Druk | Drukarnia Spółkowa w Kościanie |
Miejsce wyd. | Kościan |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Le Médecin des folles |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Ażeby na nic się nie narazić, Fabrycjusz postanowił zatrzymać się do wieczora, bo wtedy w sypialni, jaką zajmował z La Gourgonem i Bec-de Lampe, wolnym będzie od wszelkiej niespodzianki. Dzień wydawał mu się nieskończenie długim, aż nakoniec wybiło wpół do siódmej. Więźniowie powracali do cel lub sypialni ogólnych. Dozorcy sprawdzili, czy są wszyscy, potem pozamykali drzwi na silne zamki i ogromne zasuwy.
Trzej towarzysze zachowali milczenie aż do czasu, dopóki wszystko nie ucichło na korytarzach.
Bec-de-Lampe zabrał głos pierwszy.
— Myślę — powiedział — że teraz możemy już bez żadnej obawy zobaczyć o co chodzi. Gourgone niech słucha pod drzwiami, a ty bierz się do swej roboty.
Fabrycjusz wyjął igielnik i otworzył takowy.
— Jest w nim jakiś papierek... — szepnął Bec-de-Lampe — dobywaj i patrzaj prędko.
Leclére rozwinął i pożerał oczami słowa, napisane przez Laurenta. Twarz widocznie mu się rozjaśniła.
— Dobra wiadomość, hę?... — zapytał La Gourgone, który z podedrzwi śledził wyraz twarzy Lecléra.
— Rzeczywiście, że dobra wiadomość... — odezwał się Fabrycjusz.
— Czy dla ciebie, czy dla nas wszystkich?...
Dla wszystkich...
— Cóż tam takiego?...
— Pewna osoba, przywiązana do mnie bardzo, radzi mi uciekać i donosi, że oczekuje w Melun, gotowa na wszelkie rozkazy.
— Wybornie! — powiedział La Gourgone, zacierając ręce — to znaczy, że wylazłszy ze studni, będziemy mieli nowe na zmianę futerka.
— Tak — odrzekł Fabrycjusz. — Ale jakim sposobem zawiadomić tę osobę, że ma ich nam dostarczyć?...
— Do djabła, nie pomyślałem o tem — mruknął exgalernik. — Nie będzie to takie łatwe.
— E głupstwo! — powiedział Bec-de-Lampe, wzruszając ramionami — podejmuję się tego komisu... mam myśl pewną.
— Jaką?
— Sza!.. patrol!... udawajmy, że śpiemy.
Trzej bandyci rzucili się na łóżka i po brody nakryli się kołdrami.
Drzwi otworzyły się w tej chwili. Jeden z dozorców zajrzał do celi, poczem wyszedł zaraz i poszedł z patrolem dalej.
— To prawdziwie niespodziewana pomoc — odezwał się Bec-de-Lampe po chwili. — Będziemy mogli dotrzeć do stacji kolei żelaznej, nie zwróciwszy na siebie żadnej uwagi... Powie się przyjacielowi naszego towarzysza, ażeby z kompletem dla trzech ubraniem czekał w ogrodzie obok więzienia... Wejdzie się tam jak do siebie i po krzyku... Potrzeba tylko donieść owej osobie, której nocy i o której godzinie myślimy dać drapaka... A gdzie go można uprzedzić, tego twojego przyjaciela?.. Czy mówi co o tem?...
— Naturalnie.
— Gadajże zatem..
— Co wieczór, od siódmej godziny, człowiek ów oczekiwać będzie odpowiedzi na moście, oparty o poręcz przy drugiej arkadzie od strony miasta.
— To nie głupio pomyślane... Można będzie podejść do niego, nie wzbudzając podejrzenia.
— Można będzie... można będzie... — powtórzył La: Gourgone. — Łatwo to powiedzieć, ale trzebaby chyba posiadać balon...
Zamknij klarnet i nie dowódź!.. Powiedziałem ci, że mam myśl pewną i kwita... Jutro sądzone będą dwie sprawy w kryminale... Jeden z oskarżonych, towarzysz mój recydywista, posądzony jest o wspólnictwo w drobnej kradzieży, kurcząt i królików... i na pewno będzie uwolniony... Dobry to chłopak, za którego odpowiadam. Jeżeli zostanie uniewinniony, puszczą go na wolność i podejmie się pewno uprzedzić twego przyjaciela...
Potrzeba zatem koniecznie odłożyć ucieczkę na pojutrze — zauważył Fabrycjusz.
— Ma się rozumieć.
— A jeżeli zdradzi nas ten człowiek?...
— Niezdolnym jest do niczego podobnego... Można mu zaufać zupełnie. Zadowolony bardzo będzie, że się wypłata figla sprawiedliwości, zresztą kochany nasz towarzysz da mu zapewne jakie małe wynagrodzenie?
— Mój przyjaciel wypłaci mu zaraz sto franków...
— Za sto franków rzuciłby kogoby tylko potrzeba do wody. A teraz dobranoc panom... Zobaczymy jutro, co będzie...
I Bec-de-Lampe owinął się kołdrą i zaczął chrapać na prawdę. Fabrycjusz siedział na łóżku, nie myśląc wcale o spaniu. Zacisnął zęby i z oczami ponuro połyskującemi pomrukiwał.
— Jeżeli wolnym będę, jakże się pomszczę piekielnie.
∗ ∗
∗ |
Zeszedłszy na podwórze o oznaczonej przepisem godzinie, Bec-de-Lampe zaczepił jednego z więźniów, przechadzającego się samotnie z dosyć ponurą miną. Uderzył go po ramieniu i zawołał.
— No co Loupiat, dzisiaj podobno decydują się twoje losy?
— Tak, stary drabie, masz rację i jeżeli dobrze pójdzie to będę dziś jeszcze uwolniony.
— Czy masz wątpliwość jaką?...
— No, zawsze jestem trochę niespokojny...
— Ale dowiedziesz im swojego alibi?...
— Zapewne, że dowiodę, ale ten kopacz prokurator, wsiądzie mi bestja na kark, z powodu trzech wyroków przeszłych... Recydywista ma zawsze zły numer u tych ludzi. Jeżeli zechce utrzymywać, że świadkowie mojej nieobecności są świadkami fałszywymi, to mogą mnie zatrzymać w więzieniu, choć byłoby to bardzo niesprawiedliwe...
— Powiedz prawdę, nie należałeś do tej sprawy? — zapytał Bec-de-Lampe.
— Nie należałem, daję na to moje słowo, a w dodatku powiem ci, że kiedy Crochard i Biju kradli kury i króliki w Seine-Pest, ja kradłem kaczki przeszło sześć kilometrów od nich.
— Powiedz to sędziom! — rzekł, śmiejąc się Bec-de-Lampe.
Gotowi byliby nie wierzyć. Powinienem był być wypuszczonym natychmiast, skoro jednak odesłali mnie tutaj, to nie dobrze wróży...
— Masz adwokata?
— Z urzędu, a wiesz co to warte; ci panowie z urzędu bają zawsze tak, jakby kto pluł do studni, żeby się bańki robiły...
— Spodziewasz się jednak wykręcić?
— Mam nadzieję ale pewności żadnej...
— No — szepnął teraz Bec-de-Lampe — a jeżeli się wywiniesz, czy podejmujesz się pewnego zlecenia?
— I owszem, jeżeli tylko możebne.
— I możebne i da ci zarobić sto franków, za kilka słów, które powiesz...
— Sto franków! — powtórzył olśniony recydywista. — Na prawdę?
— Słowo honoru!...
— Coś bardzo mi się to podoba! O co chodzi?
Bec-de-Lampe pochylił się ku Leupiat i przez chwilę prawił mu po cichu do ucha.
Czy tylko pewny jesteś, że ta osoba, przy drugiej arkadzie mostu, da mi sto złotych, albo gałganek tej samej wartości? — zapytał recydywista.
— Da ci go na podpis mojego towarzysza, położony pod temi kilku słowami: Bon na sto franków.
— Możesz zatem liczyć na mnie...
W tej chwili nadszedł dozorca z papierem w ręku i zawołał głośno:
— Crochard, Biju, Loupiat, Gaudinier, marsz do trybunału.
Więźniowie, wywołani weszli zaraz do kancelarji, gdzie czekający żandarmi poprowadzić ich mieli do pałacu sprawiedliwości.
Bec-de-Lampe zbliżył się do Fabrycjusza.
— No cóż? — zapytał ten ostatni...
— Ułożone — odrzekł bandyta — wszystko zależy od wyroku, jaki zapadnie... Jeżeli go wypuszczą to dziś jeszcze załatwi zlecenie... Trzeba czekać, a tymczasem masz tu kawałek bibułki od papierosa i szczyptę ołówka... napisz bon na sto franków.
Czas uchodzi powoli. O trzeciej po południu, oskarżeni nie powrócili jeszcze z trybunału.
Bec-de-Lampe, La Gourgone i Fabrycjusz zaczęli się już obawiać. Opóźnienie to nasunęło im podejrzenie, że sprawa musiała być skomplikowaną niezmiernie. Trzej łotrzy nie spuszczali oczu z drzwi, przez które powrócić miał Loupiat ze swojem towarzystwem. Nakoniec otworzyły się one.
Loupiat ukazał się z zaczerwienioną twarzą, z czapką na bakier.
— Uwolnionym, moje dzieci! uwolnionym! — wykrzykiwał. — Prokurator łagodny był jak baranek, nie tak bardzo mnie przygniatał i wyszedłem biały jak śnieg, nawet bielszy od śniegu.
Koledzy zaczęli mu winszować dokoła.
— Więc dziś wieczór wychodzisz?.. — zapytał La Gourgone.
— Wynoszę się jak najspieszniej... Idzie mi o to tylko żeby mi nie kazali zmienić miejsca pobytu... żebym mógł mieszkać nadal w Melun, gdzie dobrze jestem znany.
Ukazał się dozorca.
— Loupiat! — zawołał.
— Jestem, panie inspektorze.
— Wychodzić!
— Zaraz, panie inspektorze uścisnę tylko ręce moich przyjaciół i odjeżdżam.