Listy O. Jana Beyzyma T. J./List LXVII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Jan Beyzym
Tytuł Listy O. Jana Beyzyma T. J. apostoła trędowatych na Madagaskarze
Wydawca Wydawnictwo Księży Jezuitów
Data wyd. 1927
Druk Drukarnia „Przeglądu Powszechnego”
Miejsce wyd. Kraków
Źródło skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
LIST LXVII.

Fianarantsoa, 17 września 1911.


Od bardzo dawna nie pisałem Ojcu nic o moim szpitalu, bo dotychczas wlokło się wszystko tak, jakby nigdy nie miało się skończyć. Wreszcie za łaską Bożą szpital ukończony i 16 sierpnia b. r. zamieszkali w nim moi biedacy. Spieszę donieść Ojcu o tem i zarazem proszę, żeby Ojciec był łaskaw zamieścić obecny list w Misjach katolickich dla uwiadomienia wszystkich naszych dobroczyńców. Matce Najśw. podziękowaliśmy i ustawicznie dziękujemy za łaskę, jaką nam wyświadczyła, dając tak dobry przytułek; teraz w imieniu wszystkich trędowatych, t. j. którzy już korzystają ze szpitala i tych, co zeń korzystać będą, najpierw drogiemu Ojcu za jego tak gorliwe zajęcie się losem nieszczęśliwych trędowatych, potem wszystkim naszym łaskawym dobroczyńcom za ich miłosierdzie i hojne jałmużny zasyłam stokrotne »Bóg zapłać!« Niech Wam wszystkim razem i każdemu zosobna Matka Naświętsza po swojemu stokrotnie wynagrodzi za wszystko, coście dla nas zrobili. My odwdzięczamy się Wam wszystkim, jak możemy i umiemy w niegodnych naszych modlitwach, t. j. ja we Mszy św., a moje czarne pisklęta w Komunji, Różańcu i t. p. Oprócz naszych wspólnych modlitw, są jeszcze wyznaczeni co tydzień pokolei, którzy przystępują do Komunji św. i odmawiają koronkę wyłącznie za naszych dobroczyńców żywych i zmarłych. Krótko mówiąc, robimy co i jak możemy, żeby się odwdzięczyć naszym wszystkim dobroczyńcom, którzy nas w jakikolwiek sposób wspierają, ale że niewiele możemy, więc Matka Najśw. uzupełni to po swojemu, o czem wcale nie wątpię, bo ten szpital jest wyłącznie Jej dziełem.
Teraz opiszę Ojcu, nieco szczegółów. Robiliśmy co tylko można było, żeby na Wniebowzięcie N. M. P. mogli chorzy już być umieszczeni w szpitalu. Moi chorzy nie mogli się uspokoić, wciąż dochodzili z tej rudery, w której przedtem mieszkali w Maranie i dopytywali, czy już gotowe, czy mogą przyjść i t. d. bez końca. »Wiemy — mówili — że robisz, co można, żeby przyspieszyć, ale jakże będzie na Wniebowzięcie, czyż jeszcze będziemy bez Mszy św. i Komunji.« Powiedziałem, żeby byli spokojni, że prawdopodobnie będą mogli we wigilję święta już zamieszkać, żeby nie przeszkadzali swojem dopytywaniem, bo przyjdę po nich (1 kilometr odległości Marana od Ambatovory) jak tylko będzie możliwem, choćby nawet po ciemku wieczorem. Nic to jednak nie pomogło, nie mogli się uspokoić; we wigilję Wniebowzięcia nie sali całą noc, tylko przechadzali się przed domem, czekając na moje wezwanie. Jakby dla większego naszego umartwienia, zaszła niespodziewana przeszkoda: jakieś licho wtłoczyło się do rury wodociągowej i ani kropli wody nie mieliśmy przez dwa czy trzy dni. Rzecz jasna, że bez wody ani myśleć o wprowadzeniu tych biedaków, bo żadnego nie można było wprowadzić do domu inaczej, jak przez kąpiel. Malgasze wogóle znani są z nieochędóstwa, może sobie zatem Ojciec wyobrazić, w jakim stanie musieli być moi chorzy, z natury nie mający pojęcia o ochędóstwie, oprócz tego nie mający palców i pokryci ranami. A gdyby nawet było możliwem ich wejście bez poprzedniej kąpieli, to przecież strawę ugotować trzeba, a tu wody ani kropli. W sam dzień Wniebowzięcia dało się usunąć przeszkodę, woda nadeszła obficie, więc zaraz zagrzaliśmy kotły kąpielowe na drugi dzień rano i zaczęła się instalacja. Wanien mamy tylko cztery, w każdym oddziale zatem wyznaczyłem godziny dla kąpiących się, ale zwoływać ich nie było potrzeby, bo ci nawet, co byli naznaczeni na popołudniu, o godzinie 7 rano już czekali u bramy, żeby się nie spóźnić. Każdy z nich, po należytem omyciu gąbką od stóp do głowy i wypluskawszy się we wannie dowoli, przywdziewał odzienie zakładowe, jego numerem oznaczone, i szedł do przeznaczonego dlań mieszkania, a łachmany pozostawione przez nich, szły do dezynfekcji, potem do pralni, skąd wreszcie do rąk właścicieli.
Urzędy porozdawane, t. j. każda sala ma swego przełożonego i jego zastępcę, kucharze i kucharki, infirmarze i infirmerki, praczki i t. p. dygnitarze od pierwszego zaraz dnia każdy na swoim posterunku; regulamin i porządek dnia, t. j. podział godzin, zaprowadzony, na wszystko dzwonek daje znak o oznaczonej godzinie, słowem za łaską Matki Najśw. idzie wszystko po Bożemu i wielką mam w Panu nadzieję, że będzie większa chwała Boża z tego szpitala.
Obecnie moja czarna komenda już nieco oswoiła się i powoli wdraża się do porządku, ale przez pierwsze dwa dni czy trzy dni chodzili wszyscy jakby oszołomieni, jakby nie wiedzieli, gdzie są i co się z nimi stało. Bardzo łatwo to sobie wytłómaczyć. Nie ubliżając im wcale, muszę Ojcu powiedzieć, że moje pisklęta nigdy w życiu nic nie widzieli, a tu naraz mieszkanie ma okna zaszklone, sufit, podłogę, umywalkę, łóżko a siennikiem i pościelą, przy łóżku stołek z szufladką, nad łóżkiem obrazek Najśw. Pani Częstochowskiej, pod którym numer chorego; w refektarzu stoły, ławki, menażki do jedzenia (talerz dla nich nieodpowiednie) i kubki do picia. Wszędzie lampy naftowe i nocne lampki z oliwą, gdzie tego trzeba, np. w sypialniach i na wychodkach. Wszystko wszędzie musi być zamiecione codziennie, omyte i na swoim miejscu. To wszystko nieodrazu zrozumieli i opatrzyli. Sami na siebie spoglądają i dziwnem im się wydaje, że każdy wymyty należycie, bielizna na nim czysta i zamiast lamba, ma odzienie wazaha (europejskie). Wszyscy są krótko ostrzyżeni jak mężczyźni tak kobiety; mężczyźni mają kapelusze, a kobiety chustki na głowie.
Teraz idzie już nieco łatwiej, chociaż wszystko wszystkim trzeba pokazywać. W pierwszym zaś dniu można było naśmiać się dowoli, bo zdarzały się rzeczy dowodzące, że to bractwo jest jeszcze porządnie dzikie, że koszulę, spodnie lub spodnicę nie umiał kto nadziać, to jeszcze mniejsza, ale np. tak: dzwonią na kolację, wchodzą do refektarza i nie wiedzą, co począć. Siadajcie na ławkach i będziecie jeść; siadają jak komu zdawało się praktyczniej, a jeden z nich wygramolił się na ławkę z nogami, przysiadł na piętach, plecyma obrócony do stołu i czeka, żeby mu jeść dano. Siadaj, mówię mu, i jedz, ale obróć się do stołu. »Już siedzę, ale jedzenia nie widzę«. Trzeba było dopiero pokazać, że ma siąść na ławie, nogi spuścić pod stół i tak jeść. Otworzył który z nich kurek w sypialni, woda z trzaskiem wali z rury, bo ciśnienie silne (zbiornik jest przeszło 40 metrów wyżej od zakładu), tan facet zamiast zakręcić kurek, umyka i woła o pomoc i t. d. i t. d.
No, ale teraz już lepiej, i kiedy ten list Ojciec dostanie, będziemy już prawie zupełnie cywilizowani. W każdem podwórzu jest wodotrysk, któremu z upodobaniem przypatrują się całemi godzinami. Nie robiłem tech wodotrysków umyślnie dla rozrywki tylko, bo byłby to zbytek, ale trzeba w tych miejscach mieć koniecznie wielką ilość wody do przepłókiwania kanałów odchodowych w porze suchej, t. j. kiedy deszczu wcale niema, bo powietrze byłoby nieczyste; żeby te zbiorniki służyły tylko do przepłókiwania kanałów, to wydało się mi niedostatecznem, kiedy tak łatwo można połączyć pożyteczne z przyjemnem, więc nie żałowałem tech kilku metrów rury więcej, żeby był i pożytek i rozrywka zarazem. Nad kaplicą jest malutka wieżyczka, w której umieszczono zegar bijący kwadransy i godziny, ale i to też nie wydaje się mi zbytkiem, bo bez trzymania się porządku według godzin, nic nie można zrobić.
Fotografij nie dołączam do tego listu, bo ich jeszcze nie mam, jak tylko będą zrobione, zaraz je Ojcu wyszlę.
Cywilizować się zaczęliśmy od Boga. Rano, gdy usłyszą dzwonek na wstawanie, zaraz przełożony sypialni woła głośno: »Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!« a wszyscy inni, t. j. jak katolicy tak poganie odpowiadają: »Na wieki wieków. Amen.« Tak samo przed spaniem, gasząc światło, najpierw pochwalą Pana Jezusa, a potem zabierają się do snu. Oprócz tego powiedziałem im, że w moim kraju jest zwyczaj pozdrawiania się wzajemnego przez chwalenie Pana Jezusa, co wygląda daleko więcej katolickie, niż te tutejsze bonjour i bonsoir. Podobało się to im i dzięki Bogu przyjęło się i wkrótce wejdzie w zupełny zwyczaj. Przy każdem zdybaniu słychać wszędzie »Ho deraina anie Jezo Kristy« (czytaj: »Hu derajna anie Dzezu Kristi«) Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus. »Mandrakizay doria Amena« (czytaj: »Mandrakizaj duria Amen«) Na wieki wieków. Amen.
Usposobienie chorych wogóle bardzo dobre, gorliwie garną się do Boga, posłuszni są zupełnie we wszystkiem i wolę maja bardzo dobrą i chętną. Dałby tylko Bóg, żeby tak szło dalej, mam wielką nadzieję, że tak będzie, bo rządzi nami Sama Najśw. Panna we wszystkiem i wszędzie.
Zna Ojciec dokładnie całe przejście tego szpitala od początku do obecnej chwili, zdaje mi się zatem, że Ojciec jest tego zdania, że nie jest to dzieło ludzkie, ale sama Najśw. Panna założyła ten szpital i Sama prowadzi to dzieło, wszyscy tutaj, co znają nieco bliżej to dzieło, utrzymują jednomyślnie toż samo. Przytaczam tu niektóre tylko dowody opieki Najśw. Panny nad nami, bo któżby był w stanie wyliczyć wszystkie łaski, jakie Ona zlewać na nas raczy. Od samego początku, aż do obecnej chwili kiedy to piszę, na każdym kroku nic innego, jak same tylko trudności i przeszkody, jak to Ojcu dobrze wiadomo, nieraz było już tak nawet, że gdyby nie ufność w opiekę i pomoc Najśw. Panny, toby trzeba było chyba dać za wygranę zupełnie. Wybawiła nas Matka Najśw. z tych kłopotów i doprowadziła dzieło do końca. Szpital był już na ukończeniu i potrzebne było koniecznie zezwolenie od rządu, bo bez tego nie można było otworzyć szpitala. Zwiedzali mój zakład doktorowie rządowi, a nawet i gubernatorowie, podobało się wszystkim urządzenie, chwalili wszyscy wszystko, ale co do pozwolenia, bardzo na dwoje babcia wróżyła, zawsze znalazło się coś do zarzucenia, a nawet zaczęto już przebąkiwać, że aprobaty rządowej nie dostanę wcale. Usłyszawszy to, powiedziałem kilku osobom, że ja kpię z tych wszystkich strachów i mówię, że aprobata będzie, bo Matka Najśw. rozporządza wszystkiem, a nie ci, co mają wydać tę aprobatę. Nie przestawaliśmy modlić się i prosić, wysłuchała Najśw. Pani, bo aprobata nadeszła na piśmie ze wszystkiemi formalnościami. Dalej, zaczęły dla mnie nadchodzić paki ze wszystkiem możliwem, t. j. przyborami kościelnemi, bielizną, odzieniem, różnemi sprzętami do użytku chorych, do apteki, do opatrunków i t. d. i t. d. już w 1901 r.; od tego czasu, aż do sierpnia b. r. te paki, a było ich sporo, stały w wilgoci i wcale nieprzewietrzane. Wszyscy tutaj mówili i mnie samemu się zdawało, że prawdziwy to cud będzie opieki Matki Najśw., jeżeli nie będzie to wszystko zgniłe, albo zepsute przez szczury, myszy i owady. Gdy zakonnice przeznaczone do mego szpitala, wyruszyły z Tananariwy, X. Biskup Cazet powiedział im przy pożegnaniu: »Będziecie Siostry miały tam przykra robotę z pakami, bo wszystko w nich na pewno zgniło«. Przybyły zakonnice, otwieramy paki i ku wielkiemu zdziwieniu znajdujemy wszystko zupełnie całe i nieuszkodzone. Więcej Ojcze powiem: między ornatami było kilka obrazków papierowych, te obrazki mokre i zlepione, a ornaty suchuteńkie, jakgdyby wcale w wilgoci nie były. Aksamit tak wrażliwy na wilgoć, a na ornatach nawet plam od wilgoci nie było, nietylko że niezepsute wcale. Przysłały były przed niewiem wielu laty WW. MM. Karmelitanki bieliznę mszalną, wszystko to używam teraz przy Mszy św. i wcale nie trzeba było prać tych puryfikaterzy i korporałów, bo wszystko śliczne i świeże, jakby dopiero co wyszło z rąk tych drogich Matek. Wszyscy mówią, że to wyraźny cud, bo po ludzku sądząc, niemożliwem było, żeby to rzeczy nie były uszkodzone przez tyle lat, nie będąc wcale przewietrzanemi. Dalej, te wszystkie paki, jak również mnóstwo rzeczy, które sprowadziłem dla chorych, jako to: odzież, naczynia kuchenne, lampy, latarnie i t. p., były w Ambatovory, t. j. w jednej ze sal szpitalnych przez ośm lat, ja i chorzy byliśmy o cały kilometr od Ambatovory w pustyni zupełnie, wszędzie naokoło kradzieże, w samem Fianarantsoa złapano pomiędzy innemi kradzieżami złodziei wynoszących ogniotrwałą wojskową kasę, a w Ambatovory nic nie zginęło. Wiele osób zarzucało mi, a między nimi i moi chorzy, że jestem nieostrożny, że niema wcale stróża w Ambatovory, więc mogą złodzieje wszystko wynieść i t. d. Bądźcie spokojni, odpowiadałem zawsze, nie będzie szkody, bo to własność Samej Matki Najśw., która nie pozwoli rozkradać i krzywdzić Jej ubogich. Najświętsza radzi o swojej czeladzi. Tak się też i stało.
Woda zawsze tu była, ale było jej nieco za mało, naturalnie, że z tem jak zawsze we wszystkiem, do Matki Najśw. po ratunek. Napisałem zaraz do Wiel. MM. Karmelitanek na Łobzowskiej z prośbą o modlitwy, zaczęły się modlić i wyprosiły wodę; ot naprzykład obecnie deszczu ani kropli, wszędzie wszystko wysycha, a u nas pralnie, kąpiele, umywalnie i polewanie w ogrodach w ruchu, a mimo to wody nietylko że nie brak, ale nadto zbywająca woda odpływa bez przerwy dniem i nocą.
Ślepego zupełni przez cztery lata Józefa, uzdrowiła Matka Najśw. A jałmużna, czy nie jest namacalnym dowodem opieki Matki Najśw.? Wszak Ojciec wie najlepiej, że nic zgoła nie miałem, a tyle tysięcy kosztował ten szpital; stoi on w pustyni, trzeba zatem było wszystko sprawić od A do Z, nikogo prawie nie prosiłem o pomoc, jak tylko Samą Matkę Najśw.
Prawdopodobnie zbuczy mnie Ojciec za to, że się tak rozbazgrałem, powie Ojciec, że senectus garrula, stary jestem, więc i gaduła — mniejsza o to, przyjmę chętnie burę, ale napisać obszerniej musiałem najpierw dlatego, żeby publicznie podziękować naszej Najśw. Częstochowskiej Pani za Jej łaski, a oprócz tego, żeby nietylko podziękować dobroczyńcom za ich hojne dary, ale żeby zarazem wszyscy czytający Misje katolickie mieli jeden dowód więcej łaskawości Najśw. Panny i, powziąwszy nabożeństwo do Niej, z całą ufnością do Niej się uciekali i coraz bardziej Ją miłowali, czcili i wiernie Jej służyli.
Miejsc w szpitalu jest 140, obecnie mam 25 chorych; przyjąć do szpitala będzie można tylu, na ilu będę miał zapewnione utrzymanie, t. j. liczba chorych zależy od jałmużn. Utrzymanie jednego chorego rocznie wynosi 150 franków. Jedno łóżko, t. j. utrzymanie jednego trędowatego na zawsze 4.000 fr. W przyjmowaniu muszę być bardzo ostrożnym, bo nie można utrzymywać chorych z samego kapitału, ale z procentów; zatem, poleciwszy to, jak zwykle wszystko, Matce Najśw., pokornie proszę o zapomogę wszystkich tych, którzy by chcieli dla miłości Pana Jezusa i Jego Najśw. Matki ratować nieszczęśliwych trędowatych jak co do ciała, tak i do duszy, a jest tych biedaków moc wielka na Madagaskarze.
Jeszcze raz z całego serca dziękuję Matce Najśw. w imieniu nas wszystkich biednych trędowatych za Jej łaski, jakiemi nas obsypuje, dziękuję drogiemu Ojcu i wszystkim naszym dobroczyńcom za wszystko, co dla nas robicie. Niech Wam to Matka Najśw. po swojemu wynagrodzi. Wszystkich Was razem i każdego zosobna polecam opiece naszej Najśw. Częstochowskiej Pani, a moją niegodność waszym modlitwom.
P. S. Dołączam list dany mi przez moich chorych z prośbą o przetłómaczenie i odesłanie Ojcu.

List trędowatych do X. M. C.
Tłómaczenie dosłowne O. Jana Beyzyma z oryginału spisanego w języku Malgaszów.

Do Ciebie, Ojcze Czermiński.
Nasz Ojcze kochany, my przychodzimy odwiedzić Ciebie1 tym listem w Imię Pana. Jak ty się masz? bo my mamy się dobrze z łaski Boga.2 Oto teraz my Tobie mówimy: z łaski Świętej Marji oto weszliśmy do Ambatovory3 (cz. Ambatuvuri) we środę 16 sierpnia 1911 my chorzy. Dlatego podziękowaliśmy już Świętej Marji i dziękujemy Jej codziennie i staramy się uczynkiem okazywać Jej wdzięczność naszą. A teraz dziękujemy Tobie za Twoje prace i utrudzenia dla nas Twoich dzieci.4 Dziękujemy Tobie i dziękujemy wszystkim Dobroczyńcom i cieszymy się bardzo z tej wielkiej łaski otrzymanej przez nas5 tu w Ambatovory, bo niema takiego szpitala na całym tu Madagaskarze. Ale nie my sami chwalimy to, bo wszyscy Wazaha i Malgasze chwalą bez wyjątku, a najbardziej kościół i ołtarz wykończone dobrze prawdziwie. Nie mogę opowiedzieć wszystkich tutaj rzeczy, czy to odzienia, czy domu, ale dostaniesz je wkrótce na obrazach.6 Ty podziękuj Biskupowi, który poświęcił kielich i kamień święty dla nas chorych. Nie same tylko wargi nasze dziękują Tobie, ale i serca. Ofiarujemy wszystkie cierpienia i biedy nasze za Was, Dobroczyńców naszych żywych i zmarłych, oprócz tego ofiarujemy Komunje i Różańce jak możemy. Powiedz Papieżowi7 naszemu Ojcu świętemu, że prosimy Go o błogosławieństwo i że my tutaj nie przestaniemy modlić się za Niego i za Kościół wojujący. Módl się za nami, żebyśmy mogli, gdy poumieramy, zobaczyć się w Niebie, naszej ojczyźnie. Odwiedzają i żegnają8 Ciebie chorzy wszyscy.
Tak mówi9 w imieniu wszystkich Paweł Rajaona (czytaj Radzauna) katechista.10

1. Pozdrawiamy.
2. Zwykła formułka używana w mowie i listach, chociażby Malgasz miał się najgorzej, to powie, że ma się dobrze, tylko jest bardzo chory, albo nieszczęśliwy i t. p.
3. Nazwa miejsca, w którem znajduje się szpital.
4. Gdy Malgasz chce komu okazać swoją miłość, to go nazywa swoim ojcem, albo matką, a siebie jego dzieckiem.
5. T. j. że są w szpitalu.
6. Fotografje.
7. U Malgaszów geografja niezbyt obszerna — cały świat — to Madagaskar i Andafy (czytaj Andafi), t. j. wszystkie ziemie za morzem. Czy to część świata, czy kraj, miasto, albo licha bodaj wioseczka, to wszystko jedno — Andafy i basta. Jak Papież, tak i Ojciec w Andafy, sądzą zatem, że jesteście razem w jednem miejscu i dlatgo napisali: powiedz Papieżowi.
8. Pozdrawiają.
9. Zawsze dodają to Malgasze prze podpisaniem nazwiska.
10. Ten Paweł Rajaona, to człowiek dany nam prawdziwie przez Matkę Najśw. do prowadzenia moich czarnych piskląt. Nadzwyczaj pobożny, sumienny, uczy gorliwie swoich towarzyszów niedoli, a przytem trzyma ich krótko. Nie jest on stary, może ma jakie 30 lat, ale poważają go i lubią zarazem, bo jest on z poświęceniem prawdziwie heroicznem; wszędzie go pełno, najniższe usługi wszystkim chorym oddaje, ale gdy kto wykracza, to mu nie puści płazem. Gdybym miał mu co do zarzucenia, to chyba to tylko, że pracuje zanadto, o co go już upominałem. Dałby Bóg, żeby wytrwał w tym stanie do końca.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Jan Beyzym.