Literatura, biografia i krytyka/Teatr (Intrygi i Miłości)

<<< Dane tekstu >>>
Autor Henryk Sienkiewicz
Tytuł Teatr
Podtytuł Z powodu Intrygi i Miłości (Cabale und Liebe), dramatu Fryderyka Szyllera, przedstawionego na benefis p. Modrzejowskiej w Teatrze Wielkim Warszawskim.
Pochodzenie Pisma Henryka Sienkiewicza
Tom LXXIX

Pisma ulotne (1874-1877)
Wydawca Redakcya Tygodnika Illustrowanego
Data wyd. 1906
Druk W. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło skany na Commons
Inne Cały tom LXXIX
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Teatr.
Z powodu Intrygi i Miłości (Cabale und Liebe), dramatu Fryderyka Szyllera, przedstawionego na benefis p. Modrzejowskiej w Teatrze Wielkim Warszawskim.

Wiek XVIII w Niemczech dziwny, a ze wszech miar dla dziejopisarza i historyka literatury zajmujący przedstawia obraz. Były to czasy, tak obfitujące we wszelkiego rodzaju sprzeczności, tak pełne świateł i grubych cieni, walki, oporu, przesileń, zwątpień i nadziei, że historya może spoglądać na nie tylko, jak na epokę przejściową, jak na wielki zaczyn dziejowy, z którego później dopiero miał się wytworzyć normalny rozwój społecznego żywota.
Przypatrzmy się bliżej tym sprzecznym żywiołom. Wzrok nasz ściągają przedewszystkiem na siebie dwory książęce, niby jasne ogniska, po całym obszarze Niemiec rozsiane. Wszystko tu pozornie błyszczy i świeci; koło dworów skupia się purpurowe duchowieństwo i świetna szlachta miejscowa, pełna poloru i elegancyi. Rzekłbyś, to rezydencya, to Wersal, co książę, to Ludwik XIV. Życie tu płynie wśród przepychu i zabaw, jakby wśród bogów na Olimpie. Wielkie rewie wojskowe, polowania, mitologiczne uroczystości, w których role półnagich bogiń grają żony i córki baronów, przedstawienia teatralne i zabawy muzyczne następują jedna po drugiej; miesiąc płynie po miesiącu i dzień po dniu bez troski i chmury, a choć huk dział starego Fryca towarzyszy bezustannie tym uroczystościom, to zdaje się, że i wojnę dał Pan Bóg dlatego tylko, żeby książę miał sposobność ćwiczyć swych grenadyerów, żeby szlachta mogła pokazać, jak trzeba ginąć dla księcia, a damy, jak powiewać chustkami z balkonów, witając upudrowanych zwycięzców.
Jednem słowem: czasy to świetne, czasy wersalskie, klasyczne czasy książęcych miłostek, pudru, francuszczyzny, elegancyi, poloru i grenadyerskich popisów, ale to dopiero jedna, i co więcej, pozorna strona medalu. Przypatrzmy się teraz drugiej. Ci świetni książęta z krwi i kości Niemcy, z duszy i przyzwyczajeń to cudzoziemcy, nie mający nic wspólnego z narodem; z wierzchu wypolerowani na wersalski sposób, w gruncie rzeczy to azyatyccy władcy, którzy nie znają i znać nie chcą żadnego hamulca dla swych uniesień i namiętności; liberalni wolteryaniści za młodu, stają się niemieckimi gburami na starość. „Ani słowa o tych reinsberskich głupstwach“, mówi po wstąpieniu na tron Fryderyk Wielki i na wzór ojca okłada kijem swych ministrów i generałów, dawnych towarzyszów reinsbergskich marzeń i młodzieńczych liberalnych porywów. W innej stronie Niemiec stary a zacięty konserwatysta, Karol Wirtembergski, uciska żelazną dłonią wszystko, co tylko nad miarę państwową wyrasta, gnębi literaturę i sztukę i z zimną krwią dokonywa bolesnych pedagogicznych ćwiczeń w swej szkole wojskowej Karola; jeszcze gdzieindziej Józef II-gi, dość liberalny, aby wprowadzić reformy, nie jest dość liberalny, aby nie wprowadzać ich przemocą, aby nie przykrawać swych ludów do swych idei i aby nie rozciągać ich na prokrustowem łożu, które, za krótkie lub za długie, w żadnym razie nie było dość wielkie, aby pomieścić historyczne prawa austryackich narodowości. I w całych Niemczech widzimy mniej więcej to samo, a w każdym razie takie dwory, jak Wejmarski, do niezbyt odskakujących od ogółu wyjątków śmiało policzyć możemy. Mitologiczne uroczystości dworskie były świetne bez kwestyi i wspaniałe, ale żeby skarb na nie starczył, jakież to sumy trzeba było wyciskać z zubożałego, zniszczonego wojną i nad miarę wyciągniętymi podatkami ludu. A kiedy wreszcie wyczerpały się wszelkie źródła dochodów, wówczas sprzedaż ludzi na najemników wojskowych nie zdawała się wcale rzeczą, przechodzącą prawa książęce, to też nie same tylko ołowiane hanowerskie głowy ginęły w stepach i w dziewiczych lasach Ameryki. Jak się pokazuje z dzieła Fryderyka Kappa o handlu żołnierzami niemieckimi do Ameryki w XVIII wieku, była to rzecz nader rozpowszechniona. Płacono po 50 talarów od głowy i zabierano ludzi na wieczne czasy z duszą i ciałem. W latach 1776—1777 w Brunświku, w Waldeck, w Anspach sprzedawano corocznie od dwu do czterech tysięcy ludzi młodych, ze zdrowymi zębami, silnych i zdatnych do boju. Ten żywy towar nigdy już nie miał oglądać ojców, matek, dziewic ukochanych ani miłych wiosek rodzinnych. Jednem słowem, pod złotem, putem, pudrem i koronkami, pod maską czy konserwatyzmu, czy modnego liberalizmu, pod przepychem i świetnem polorem dworskim egoizm najpotworniejszy, posunięty aż do granic, niemal naturze przeciwnych, toczył serca ówczesnych panów Niemiec. Jacy zasię książęta, taka była i szlachta. I tu pod glansowanemi rękawiczkami kryły się niedźwiedzie pazury. Z drugiej strony służalczość względem książąt, intrygi dworskie, brak godności osobistej i ostateczne upodlenie poniżyły tak dalece tych wyrodnych synów wielkich ojców, że jedno tylko uczucie: uczucie wzgardy budzić w narodzie mogli. W czasie wojny, wśród dymu, huku strzelb i połysków szpad umieli jeszcze, strząsnąwszy puder z żabotów, rzucać się na oślep na baterye, najeżone bagnetami, grała wówczas potężnie błękitna krew w szlacheckich żyłach; umieli krokiem menuetowym brać na wzór muszkieterów francuskich szturmem działa forteczne. Ale czasu pokoju szli do antykamer książęcych intrygować, czołgać się, wysadzać wzajemnie z łaski książęcej, byle wszelkiego rodzaju lokajskiemi posługami ściągnąć na się uwagę i fawor pański. Pod pozorami przyzwoitości dworskiej rozpusta gnieździła się w tych ludziach, jak ptak nocny w pustkowiach. Dziewice wysokich rodów szły na nałożnice dworskie i nie tylko nie poczytywały za ujmę roli kochanicy książęcej, ale chlubiły się nią, jakby wysokim dworskim zaszczytem. Poczucie religijne wygasło, dusze wyschły do dna, wychłodły i zobojętniały zarówno na złe, jak i na dobre. Religia dworska, urzędowy konserwatyzm form zastępował prawdziwą wiarę, ateizm stał się modą tam nawet, gdzie, jako coś przeciwnego państwu, odrzucany i potępiany był przez władzę. Ten sam posiew wolteryański, który dla niższych warstw miał być czynnikiem, prowadzącym do przewrotu, rozkładał i toczył od wewnątrz, jak rak, klasy wyższe; tamte ośmielał i zachęcał, te osłabiał i pogrążał w przepaść swawoli, rozpusty i znikczemnienia.
Taka to była wyższa społeczność Niemiec, społeczność, do wysokiego stopnia strupieszała, wychłodła, żyjąca życiem sztucznem, wysilonem, pozbawionem wszelkiej potężnej treści, a niby świetnem i błyszczącem, jak bańka mydlana. Egoizm, despotyzm, fałszywy liberalizm lub krańcowy obskurantyzm, służalstwo, rozpusta, wyzyskiwanie ludu, centralizacya, sztuczna religia, formami zastępująca niewiarę, sztuczna literatura, służąca za zabawkę możnym, więzy, niemiłosiernie ciężkie więzy dla ciał i duchów, oto posępne rysy ogólnego obrazu wyższych warstw niemieckiego społeczeństwa. U góry świecące próchno, u dołu wielka fala ludu, ciemna, rozległa a nad podziw dotąd spokojna i cierpliwa.
Niemniej jednak wrzała już przeciw takiemu stanowi rzeczy reakcya. Napróżno niektórzy książęta wszelkiemi siłami tamowali przypływ idei zachodnich. Nie pomagało nic. Jak w Prusach po konserwatywnym Fryderyku Wilhelmie następował Fryderyk II-gi, który narozcież otwierał wrota myśli francuskiej, tak i w życiu społecznem całych Niemiec im silniejszą nowy przypływ myśli napotykał tamę oporu, tem też uderzał w nią silniej. Zresztą w obozie, który powinien być bronić konserwatyzmu, panował rozstrój wewnętrzny. A tymczasem nowe pojęcia wkradały się, rzekłbyś, przez powietrze, rozpalały serca i głowy, ramionom ludzkim przyprawiały skrzydła orle. Od zachodu, ze stepów i borów Ameryki, przez ocean dochodziły odgłosy walki, tam młody naród budził się do życia i w kolebce już urywał głowę hydrze; we Francyi, po spokojnem dotąd niebie królewskości przebiegały błyskawice, niby złowróżbne oznaki wielkiej burzy, aż wreszcie zerwała się i burza, tak straszna, że świat zatrząsł się w posadach. Młodzież niemiecka gorączkowo zwracała oczy i wyciągała ramiona na Zachód. Poczyna się najgwałtowniejsza reakcya w życiu umysłowem, a pierwsze jej ciosy uderzają w dworską, pseudo-klasyczną literaturę. Upadają dotychczas czczone powagi. „Pokażcie mi najpiękniejszą sztukę wielkiego Kornela, woła Lessing, a przyrzekam wam, że natychmiast lepszą napiszę“. Niespokojny, a nawskroś buntowniczy Schubart rzuca się na wszystkie strony, napada na wszystkich i na wszystko; napróżno zamykają go w więzieniu, głos jego przedziera się przez mury i kraty. Oswobodzona z więzów konwencyonalnego francuskiego klasycyzmu, myśl niemiecka toruje sobie nowe drogi; unosi się w zaziemskie sfery religijnych zachwytów w Klopstocku; szuka potężnych uciech zmysłowych w Wielandzie; tworzą się związki poetów. Południowa grupa wielbi Szekspira, pracuje nad dramatem, północna, bardziej liryczna, tonie w religijnym teutonizmie Messyady; słowa: prawa człowiecze, równość stanowa, prawo natury i t. p., raz wymówione, krążą po wszystkich głowach i ustach. Oto w tym wieku książęcej władzy i arystokracyi szorstki dolnosaski chłop, Voss, śpiewa przez usta radcy-chłopa, któremu dumny radca-baron wymawiał nizkie pochodzenie:

Tak, mój panie baronie, mój ojciec pasł świnie,
Gdybyś mu był synem, pasłbyś je i ninie.

I nie ma się wydawać rzeczą ani dziwną ani na historyozoficzne rozmyślania zasługującą, że reakcya umysłów objawiła się najpotężniej i najpotężniejszych znalazła przedstawicieli tam, gdzie stosunkowo i opór był najcięższy. Chcę tu mówić o Szyllerze i o Karolu, księciu wirtemberskim. Ten ostatni to w swoim rodzaju typ czystej wody. On to przecie więził Schubarta, on rządził tak, że nadmiar despotyzmu pozwala go chwilami o pomieszanie zmysłów posądzać; on to przecie dopuszczał się takich wybryków, że aż kuryer, wysłany z imienia cesarza, musiał publicznie ujmować się za ludem, a strofować i grozić władcy. Była to dziwna mieszanina konserwatysty, głupca i tyrana. A jednak niedźwiedź ten miał okruchy dobrego serca, cóż, kiedy nawet wówczas, gdy chciał głaskać, głaskał tak, że zdzierał skórę. Chciał być ojcem swego ludu, na nieszczęście rozumiał, że obowiązek ojcowski polega na ćwiczeniu skóry kochanych dzieci. Niezawodnie był mniej nikczemny od współczesnych mu książąt, ale między współczesnymi nie było chyba ani jednego, którego panowanie byłoby cięższem. W tej, równie tępej, jak zaciekle konserwatywnej głowie nie mogło się pomieścić, żeby ktoś śmiał kochać i wyznawać i rozszerzać inne idee, niż te, które, przyprawne urzędowym sosem, podawały ku spożyciu pedagogiczne zakłady państwowe, których to zakładów typem była jego szkoła wojskowa. Owe nowsze idee, ów ruch, ogarniający coraz gwałtowniej młode głowy, owe porywy rozmarzonych dusz młodzieńczych uważał za złe i niebezpieczne zabawki niedowarzonych chłopców, których należało karcić kozą i rózgą.
Ależ znowu bardzo jest naturalnem, że, im taki człowiek dalej na prawo w stronę zastoju odciągnął wahadło umysłowego żywota, tem ono gwałtowniej, wedle prostych praw matematycznych, musiało spaść i zatoczyć się na lewo. Owóż na drugim końcu tego wahadłowego ruchu stoi w pierwszych utworach Fryderyk Szyller. Wprawdzie nie on pierwszy poczyna ów znany Sturm-und-Drang Periode. Już przed nim widzimy cały szereg postaci, cały szereg prób, cały pochód większych i mniejszych reformatorów, prawdziwych i fałszywych geniuszów, głębokich myślicieli i fanatycznych wartogłowów, krzykaczy. Nie Szyller także zachodzi najdalej w walce z ówczesnymi stosunkami. Jak przed potężną falą toczy się mętna piana i dalej brzeg od fali zalewa, tak i przed Szyllerem nie brak ludzi, posuwających aż do zdziczałości i opętanego warcholstwa myśl reformy. Szyller w młodocianych swych utworach stoi co do czasu raczej na końcu Sturm und Drang Periodu, niemniej jednak słusznie stawiamy go na czele, naprzód dlatego, że to, co u innych było instynktem, często niejasnem poczuciem, mętnym majakiem, w nim zmienia się w doskonałą świadomość, a powtóre, że zbrojny większym od innych geniuszem, najsilniej wstrząsa ówczesną społecznością i najpotężniej uderza toporem w pień drzewa, które podrębywali przed nim inni.
Mówię tu wyłącznie o pierwszym okresie twórczości Szyllera, w którym to okresie nad poetą-artystą, jakim był Szyller później, góruje poeta-socyolog, albo, nie obwijając w bawełnę, poeta-burzyciel. Do tego okresu należą: Zbójcy, Fiesko i Intryga i miłość. Ogólny stan społeczeństwa, o którym wspomniałem wyżej, i rozpoczęta już z nim walka nastroiły odpowiednio poetę; dwór wirtemberski dał pierwszy impuls, i poeta przemówił. Nie miał Szyller jeszcze wówczas wyrobionych pozytywnych ideałów, któreby się dały ówczesnemu porządkowi rzeczy przeciwstawić, dlatego przedewszystkiem negował. Z pierwszych utworów nie można wyrozumieć, jak chyba bardzo ogólnie, czego poeta chce, ale jasnem jest to, czego poeta nie chce. Negatywizm jego przelatuje nakształt płomienia nad opsępnymi obszarami życia, myśl jest, jak wulkan: przedewszystkiem niszczy. Zrozpaczone serce poety druzgoce, burzy, rzuca palące się głownie w mieszkania ludzkie, rozbija więzienia państwowe, depce stosunki towarzyskie, kruszy podstawy religijne, rozrywa węzły rodzinne i w nadmiarze rozpaczy wzywa samo niebo na sąd przed zbolałe serca ludzkie, owo niebo, co zawsze równie głębokie, błękitne, spokojne, zawsze również zatopione we własnej wielkości, zdawało się spoglądać z godną Brahmy obojętnością na nędzę ludzkiego żywota.
W gruncie rzeczy, pod owym negatywizmem, wywołującym namiętne okrzyki na usta poety, leży cały nieprzebrany ocean miłości dla ludzi. Usta poety wyrzucają płomienie, a na dnie jego serca leżą łzy. Tem się nawet tłómaczy czar pierwszych jego utworów. Ale bądź co bądź i ta miłość jego, właśnie dlatego, że jest miłością, oburzona nieszczęsną dolą ludzką, staje się negatywną. Zaiste Szyller w pierwszych utworach jest podobny do swego Karola Moora, który został wodzem rozbójników z miłości dla ludzi. I Szyller, jak Karol, niszczy, ale nie buduje. Takim jest w Zbójcach, Fiesku i w Intrydze i miłości.
Scherr, który Fieska nazywa dalszym ciągiem Zbójców, twierdzi jednak, że Fiesko jest postępem, bo owe pierwotne burzenie i zapęd stają się już w ostatniej sztuce pozytywnemi, jako republikanizm. Nie sądzę, aby to zdanie było słuszne. Miał Szyller potężną sympatyę dla republikanizmu, ale republikanizm we Fiesku istnieje, jako ideał ściślej określony, dlatego tylko, że wypływa z samego historycznego przedmiotu, a powtóre, że służy poecie jako coś, co jest przeciwne ówczesnemu stanowi rzeczy w Niemczech. Nie republikanizm więc, jako dodatni ideał, jako postulat dla Niemiec, ale tylko, jako negacya rządów książęcych, występuje we Fiesku. Najlepszym dowodem tego jest, że w późniejszej co do czasu sztuce, t. j. w Intrydze i miłości, staje znów na stanowisku negacyi, to jest nie przeciwstawia dworowi książęcemu i ówczesnym stosunkom społecznym, żadnego, ni politycznego, ni socyalnego ideału.
Rzeczywiście, Intryga i miłość jest tylko posępnem malowidłem tych stosunków, o których wspomnieliśmy wyżej. Rozważana ze stanowiska historycznego, z którego to stanowiska wedle mego zdania powinna być rozważaną, staje się dla nas jasną i zrozumiałą: rozumiemy ów entuzyazm, jaki wywołała w całych Niemczech, a nawet i zagranicą; dziś maluje ona rzeczywistość przebrzmiałą, stojącą już na sądzie historyi, ale wówczas przedstawiała jaskrawo równie jaskrawą rzeczywistość obecną, a była zarazem namiętnym przeciw niej protestem. Poeta roztacza w sztuce przed oczyma widzów straszliwy obraz i woła: „Przypatrzcie się i zbudźcie się. Oto prawda jest uciśnięta przez fałsz, prostota przez podstęp, swoboda przez niewolę, miłość przez egoizm; a to wszystko to my, to nasza dola, to nasze społeczeństwo; przypatrzcie się więc i zbudźcie się“. I zaiste, trudno się oprzeć uczuciu zwątpienia i rozpaczy, gdy w końcu sztuki staje nam przed oczyma ta tylko pozytywna prawda, że ostatecznem i jedynem schronieniem dla nieszczęśliwych jest grób, a poza grobem cisza tylko i ukojenie bezwiedne wszystkiego, a dalej ciemność ogromna, głucha, niepewna, jakby noc bez gwiazd i księżyca.
Taką jest ogólna myśl tej sztuki, a raczej tego obrazu stosunków ówczesnych. Poeta nie występuje w niej, jako objektywny myśliciel, spoglądający z wysokości swego fotelu na stosunki ludzkie, ale jako jednostka, oplątana w owo ogromne koło życia, kręcąca się z niem razem, cierpiąca i czująca z niem razem. Poeta bierze bezpośredni udział w doli społecznej, zlewa się ze swemi poetycznemi postaciami, zamyka w nich siebie, a zarazem i całe Niemcy, nie obmyśla, ale odczuwa, nie czerpie z głowy, ale z serca, i stąd ten ogień, stąd niekłamany zapał, stąd ta prawda serdeczna i poetyczny, pełen uniesienia polot, który sprawia, że sztuka, mimo wszelkie swe wady techniczne, chwyta za serce i porywa.
Tendencya jej, jeżeli ją tak nazwać można, nie jest to żadna dodatnia idea społeczna, poruszająca, niby ukryta sprężyna, wchodzące do sztuki postacie. Poeta bierze życie i z niezmiernem przejęciem się jego bolesnemi stronami maluje je takiem, jakiem mu się naówczas wydawało. Ale właśnie z owego młodzieńczego przejęcia się przedmiotem, nie umiarkowanego jeszcze przez wytrawny a spokojny artyzm, płynie zbytnia jaskrawość obrazu. Młody szlachcic, potomek znakomitej rodziny, kocha całą potęgą serca córkę ubogiego mieszczanina, która równą odpłaca mu miłością. Ale uczucie owo natrafia na czynny opór ojca młodego szlachcica, prezydenta, który o innych dla syna myśli związkach. Stary prezydent to nikczemny dworak, dążący przez wszelkiego rodzaju występki i zbrodnie do wyniesienia się i utrwalenia w łaskach książęcych. Pragnie on syna ożenić z kochanicą książęcą, aby w ten sposób zapewnić księciu spokojne nadal posiadanie kochanki, sobie zaś i synowi otworzyć szeroko wrota do zaszczytów i godności. W planach pomaga mu jego sekretarz i pomocnik, Wurm, prawdziwy potwór moralny, który, zapłonąwszy nizkiem uczuciem do biednej córki mieszczańskiej, dąży narówni z prezydentem do zerwania związków, jakie łączą ją z młodym oficerem. Stąd wywiązuje się kolizya, w której z jednej strony występuje do walki miłość, uzbrojona w rozpacz, z drugiej intryga, podeptanie godności ludzkiej, przemoc kastowa, gwałt władzy, podstęp, fałszerstwo, słowem: wszelkiego rodzaju występki i zbrodnie. Dwa te obozy walczą na śmierć i życie, i wreszcie miłość chroni się przed intrygą do grobu. Oto i cała treść sztuki. Obraz zaiste potężnie jaskrawy. Poeta, władnąc światłem i cieniem, rozporządził tymi środkami w ten sposób, że cały cień rzucił na stary obóz, całe światło — na młody. Prezydent, Wurm, pozbawiony rozumu i godności Kalb, to uosobienia tego społeczeństwa, z którem walczył nowy duch niemiecki. Jaskrawa przesada, z jaką te postacie zostały odmalowane, świadczy, jak zaciętą była walka, niekłamana zaś namiętność tej przesady świadczy, jak smutną była rzeczywistość. Miłość, gołębia miłość, pełna prostoty, i poświęcenia, to przejasne, bezinteresowne uczucie, szuka, niby roślina, gruntu, na którym mogłaby się zaszczepić i zakwitnąć na ziemi. Ale ówczesna społeczność wychłodła, strupieszała, zbrodnicza nie jest odpowiednim gruntem. Mniejsza tu o prezydenta, o Wurma, o Kalba, to są tylko przedstawiciele owych stosunków społecznych, w rzeczywistości zaś nie oni, jako tacy wyłącznie, ale właśnie stosunki społeczne i zbrodniczy nastrój moralny tych stosunków jest tego rodzaju, że wyłącza prawdę, bezinteresowność, poświęcenie, prostotę i miłość, które, niby spłoszone gołębie, ulatują od ziemi i chronią się w niebie. A cóż stąd za wniosek, jaka w tem myśl poety? Oto dłoń jego pisze straszliwe, baltazarowe słowa na owym gmachu społecznym, w którym, jakby w kościele bez Boga, lęgną się tylko puszczyki i gady. „Delenda Carthago!“ zdaje się mówić poeta i nic więcej. A potem? a potem, poeto? co na miejscu owego gmachu wybudować?… Cisza!… napróżno ucho czeka odpowiedzi. Delenda Carthago! — oto wszystko, co mówi w Intrydze i miłości Szyller. I istotnie: czyż burza troszczy się, jakie drzewa odrosną na miejsce tych, które wicher połamie?
Młody obóz przeciwstawia wprawdzie w Intrydze i miłości staremu społeczeństwu indywidualizm, ale tylko indywidualizm. Poza czysto osobistem pragnieniem szczęścia, niemasz w nim nic dodatniego. Ludwika, owa córka mieszczańska, umie tylko kochać i płakać. Młody major gotów jest burzyć i niszczyć, gotów pozrywać nawet węzły rodzinne. Rozmarzonemu, pełnemu egzaltacyi, ciężą wprawdzie więzy społeczne, ciężą obłudne formy towarzyskie, gotów, powtarzam burzyć je i targać, ale tylko dlatego, by, biegnąc na oślep wśród płomieni i rozwalin, pochwycić w lot przelatującą nieujętą wizyę osobistego szczęścia.
Mógłby ktoś wprawdzie powiedzieć, że, skoro poeta walczy ze społeczeństwem w imię praw osobistych jednostki, więc ideał jego jest już określony, a zatem negatywnym nazwać go nie można. Prawda. Cały wiek XVIII przedstawia nam obraz walki w imię praw jednostki, niemniej jednak cały wiek ten wiekiem negacyi nazwać można. Prawa jednostki bowiem, nie ujęte w pewne dodatnio określone stosunki społeczne, postawione, jako zasada bezwzględna, co więcej: wyłączające wszelkie ograniczenia swobody w imię ogółu, są rozprzężeniem i rewolucyą. Zresztą, poeta nie mówi w Intrydze, co w imię praw jednostki zbudować, ale co zburzyć trzeba.
A teraz błędnem i śmiesznem byłoby mniemanie, jakobym ów negatywizm stawiał, jako zarzut, wiekowi lub poecie. Kto głębiej patrzy w historyę, ten wiekom nie stawia zarzutów, nie dzieli je na złe i dobre, ale tylko objaśnia skutki i przyczyny. Co do mnie, nie poczytuję negatywizmu Szyllerowi za złą stronę jego utworów, ani tem mniej wymagam, by w sztukach swych dawał dodatnie teorye polityczne, by kreślił ideały socyalne i tym podobnie. Rozważałem tylko właściwości sztuki, zastanawiałem się nad procesem myśli autora i nakoniec pragnąłem wyjaśnić owe myśli i idee ze stanowiska wieku, z którego to zadania, o ile pozwalał rozmiar artykułu i siły moje, starałem się wywiązać.
Nakoniec parę jeszcze słów, odnoszących się do czysto artystycznej strony sztuki. O wartości jej artystycznej czytelnik już z tego, co powiedzieliśmy wyżej, mógł sobie wyrobić pojęcie. Uderza nas w niej przedewszystkiem brak spokoju i harmonii. Umyślny, nierówny rozdział świateł i cieniów spowodował niezmierną jaskrawość charakterów, które przez to zdają się zbyt od rzeczywistości oddalać. Znać tu wszędzie pewien młodzieńczy sposób traktowania rzeczy i brak wytrawności artystycznej. Niektóre postacie zdają się działać z niedosyć uzasadnionych motywów, i do takich należy np. Wurm, którego zaciętość w prześladowaniu Ludwiki dałaby się wytłómaczyć tylko wielką i namiętną miłością do tejże Ludwiki, tymczasem miłości takiej nie zaznaczył z dostateczną mocą poeta. Wogóle cały ten Wurm zanadto jest jaskrawy. Kocha, co złe, dla złego i nakształt jakiegoś średniowiecznego pół dyabła, czarownika, zdaje się wietrzyć świeże dusze chrześcijańskie, by żywić się ich ciałem a napawać krwią. Również jaskrawym jest i prezydent, obaj zaś, to jest i Wurm i prezydent, mają jeszcze tę kardynalną wadę, że autor chciał w nich uosobić chytrość, przebiegłość i zręczną intrygę, tymczasem wszelkie sposoby i podstępy, na jakie się ta piekielna para zdobywa, wydają się widzom naiwne. Ktoś bardzo dobrze powiedział, że w sztuce tej miłość jest cudowna, ale intryga trzech groszy nie warta. Istotnie, owe niby arcy-przebiegłe sposoby Wurma mogą chyba oszukać tak zapamiętałego i łatwowiernego młodzieńca, jak major. Nie dałbym ja się tak otumanić! mówi sobie widz paradyzowy, i widz paradyzowy ma słuszność. Owa naiwność intrygi jest może największą wadą sztuki, boć na tych wurmowskich sposobach polega cały ruch dramatyczny. To, co się staje, staje się przez nie. Kolizya z nich wypływa, bohater z nim walczy, i przez nie ginie zakochana para, tem więc słuszniej można wymagać, aby tak wielkie i poważne skutki z równie wielkich i poważnych, a nie błahych wypływały przyczyn. Prawda, że w czasach owych mniej wymagającą i naiwniejszą była i publiczność, sprężyny dramatycznie mniej zużyte i mniej udoskonalone; rozumiemy i uwzględniamy to zupełnie, skoro jednak w późniejszych utworach Szyllera nie spotykamy już wad podobnych, nie możemy więc oprzeć się myśli, że w Intrydze i miłości, obok wielu wzmiankowanych wyżej okoliczności, przedewszystkiem młodość i niewytrawność autora były tych wad przyczyną.
Nakoniec, niedostatki powyższe spowodowały, że sztuka, lubo przedstawiona u nas starannie, i grana w naczelnych rolach znamienicie (p. Modrzejewska, Królikowski), nie uczyniła takiego wrażenia, jakiego można się było po niej spodziewać. A jednak jest to, bądź co bądź, jedno z arcydzieł literatury niemieckiej. Ten zapał, ten nadmiar uczucia, nie krępowanego artyzmem, ta egzaltacya młodego poety, która powoduje jaskrawość obrazów, unosi go ustawicznie na wyżyny, samym geniuszom dostępne. Tylko miłość prawdziwa i potężna mówi takiemi słowami, jakiemi przemawia tu bohater do bohaterki. Dla tych słów, dla ich prawdy i głębokości można zapomnieć o wszystkich wadach sztuki. Czytelnikowi zdaje się, że słyszy echo pieśni z innego świata, gdzie niema brudnych, ciemnych i rozpaczliwych stron naszego życia, ale gdzie panuje miłość i wieczyste zapomnienie świata i upojenie miłosne i nieśmiertelna, wiecznie młoda i promienna poezya. Tak jest; sztuka ma swoje wady, ale wady te to niby stara, przyćmiona wiekiem oprawa, w której świeci brylant prawdziwy; lot poety często niewprawny i nierówny jeszcze, ale z takiego lotu poznaje się orła.
Dlatego wprowadzenie takiej sztuki na polską scenę zasługuje na najzupełniejsze uznanie.

Niwa, r. 1875, t. VII.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Henryk Sienkiewicz.