Los
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Los |
Pochodzenie | Wiśniowy sad cykl Nad wielkiem morzem |
Wydawca | Towarzystwo Wydawnicze „Nowina” |
Data wyd. | 1918 |
Druk | Piotr Laskauer |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały cykl Cały zbiór |
Indeks stron |
Z szafirowego morza
woła mnie cichy głos:
— Tam, kędy gaśnie zorza,
w błękitnych nurtach morza
na dnie twój leży los! —
Z szafirowego morza
woła mnie cichy głos:
— Wstań, zanim błyśnie zórza,
i płyń, gdzie w nurtach morza
na dnie twój leży los!
— Białe ci mewy wskażą,
gdzie zdala od wybrzeży
pod fal błękitnych strażą
od wieków los twój leży.
— Białe ci mewy wskażą,
w którą masz stronę płynąć,
gdzie stać z pogodną twarzą,
gdzie wszystkie żagle zwinąć! —
Wziąłem łódeczkę małą,
najmniejszą łódź na brzegu,
od deszczów poczerniałą,
nieprześcignioną w biegu.
I wziąłem od rybaków
rybacką starą sieć...
Za sznurem białych ptaków,
łódeczko moja, leć!
Przyszli rybacy z sioła
i jęli o mnie radzić:
— Powiada: coś go woła,
coś chce go w dal prowadzić! —
Schylili smutnie czoła
i szepczą tajemniczo:
— Powiada: coś go woła,
a to gdzieś mewy krzyczą! —
— A może... — rzeknie starszy —
kto wie, co mu sądzono?
Może tam skarb monarszy
gdzieś w nurtach zatopiono.
— Bóg wie, co go przygnało,
co znajdzie, co postrada?
Być może, wróci cało,
nie wróci — trudna rada!
— Pogrzebiem sakwę z kijem
na naszym mogilniku
i siecią grób okryjem
przy mew żałobnym krzyku... —
Z brzegu rybaczka hoża
przez łzy patrzała w dal
na mgły wstające z morza,
na białe grzywy fal.
Ubrała wonnym wrzosem
rybacką moją łódź
i pełnym płaczu głosem
mówiła: — Prędko wróć!
— Na piasku tym usiędę,
świąteczny wdzieję strój,
i czekać ciebie będę,
gołąbku biały mój! —
— Warkoczy płowych nie czesz,
lic nie myj białą pianą,
nie czekaj mnie w odwieczerz,
nie czekaj jutro rano.
— Pojutrze wyjdź na morze,
korale wdziej matczyne
i spójrz w gasnącą zorzę —
być może z niej wypłynę.
— A jeśli nie wypłynę,
nie czekaj mnie napróżno,
lecz w czarnych wód głębinę
rzuć sakwę mą podróżną.
— A jeśli nie wypłynę
z pod zorzy w wieczorów,
korale zdejm matczyne
i za mnie pacierz zmów! —
Wiatr srebrne chmury zwełnił,
łódź popłynęła w dal,
dech morza pierś napełnił
błękitnym szumem fal.
Pod białe skrzydła mewie
mój biały żagiel wbiegł,
w błękitnym wód rozlewie
znajomy zginął brzeg.
Mgły się pokładły nizko,
na niebie księżyc zbladł...
Zda się tu Bóg tak blizko,
a tak daleko świat.
Przede mną mewy, lecąc,
na wodzie kładą cień,
ogniową łuną świecąc,
za dniem umiera dzień.
A ja w bezkresy jadę,
błękitną gonię dal,
na białe mgły się kładę,
zapadam w szumy fal.
Z pod zórz, co krwią się palą,
wciąż idzie do mnie głos:
— Tam za dziewiątą falą
na dnie twój leży los! —
Więc płynę dalej... dalej
pod zorzę po swój los
i na dziewiątej fali
ten sam znów słyszę głos.
Warkoczy płowych nie czesz,
lic nie myj srebrną pianą —
nie wrócę dziś w odwieczerz,
nie wrócę jutro rano.
Mijają dni za dniami,
zawodzą wichry w głos...
Daleko pod falami
na dnie mój leży los.