[81]1
A jeśli komu ciężko żyć i źle,
niech się w opiekę odda modrym falom
i zginie w morza lazurowej mgle
z twarzą zwróconą ku nieznanym dalom.
Za nim na morzu nie zostanie ślad —
wichry zawieją go, fale zaleją,
zginie mu z oczu cały wielki świat
pod pian szumiących deszczową zawieją.
[82]
Życie odejdzie w jakąś jasną mgłę
i gdzieś, jak tuman srebrzysty, rozwieje się,
wszystko, co było i ciężkie, i złe
piaskiem rozsypie się, wodą rozleje się.
2
Niosę więc smutek swój, ciężar swój,
straszny garb, co mnie gniótł wiecznie w dół,
wszystko to, czemem żył i com czuł,
idąc w świat z chłodnym głodem na bój.
Wstań ty, morze, i wypłyń na brzeg
całą grozą bezdennych swych wód —
pod twój szum niosę głód swój i chłód,
pod twój szum niosę męzki swój wiek.
3
Na piasek, złoty piasek
spadły mi lata z bark,
[83]
oczy nabrały słońca,
odgiął się zgięty kark.
Na piasek, złoty piasek,
omyty srebrem fal,
spadł z serca ból serdeczny,
spadł z serca gorzki żal.
Dziecinną wesołością
śmieje się wszystko wkrąg...
— Patrz — morze, wielkie morze
przychodzi aż do rąk!
— Zalewa złoty piasek,
zalewa cały świat...
Po złotym piasku chodzę
bez moich ciężkich lat.
4
Nakryłem się błękitem,
z tęcz zbudowałem gmach,
[84]
zginiąłemzginąłem w jasnej zorzy,
w przedrannych jakichś mgłach.
Zginąłem w jasnej zorzy,
a wciąż mi żal, tak żal
lat, które z bark mi spadły
po to, bym odszedł w dal.
5
Mówię wielkiemu morzu:
— Szumem mnie swoim zalej!
Wciąż mi do Boga bliżej
i wciąż od ziemi dalej. —
Mówię wielkiemu morzu:
— Mgłami mnie swemi spowij,
żebym się stał, odchodząc,
podobny swemu snowi.
[85]
— Wichrem nad tobą leciał,
z szumami twymi gadał,
na twoje żywe łono
liliową mgłą opadał. —
Mówię wielkiemu morzu —
i tak mi żal, tak żal
lat, które z bark mi spadły
po to, bym odszedł w dal..
[86]W MGŁACH
Morze do nieba wyrosło,
mgły w dole i w górze tam!
Rzuć w szarą topiel swe wiosło —
czas już odpocząć i nam.
Świat gdzieś daleko za nami
wszedł w szare wody i mgły...
Na szarych wodach pod mgłami
odpoczniem wreszcie i my.
Łódź zatrzymała się w biegu,
ogień gdzieś błysnął i zgasł.
O wierz mi, nikt tam na brzegu
już dzisiaj nie czeka nas.
[87]NA PEŁNEM MORZU
1
Dzisiaj tęsknotą gnani,
wpatrzeni w zorzę,
uciekliśmy z przystani
na pełne morze...
2
Błękitne szumy fal
z pod ciężkich skrzydeł mew
[88]
rwą się i płyną w dal,
niby uroczny śpiew.
Słucha w błękitach Pan,
jak morze bije w dzwon,
patrzy, jak z srebrnych pian
wyrasta Jego tron.
Od brzegu kędyś w dal
odbiła nasza łodźłódź...
Ktoś mówił: — Mosty spal! —
Ktoś mówił: — Wszystko rzuć! —
Spaliłem mosty już,
uciekłem w obcą dal,
a za mną w bezkres mórz
mój stary poszedł żal.
Na ciężkich skrzydłach mew
przyleciał Bóg wie zkąd
[89]
i mówi: — Szumem drzew
tam ciebie czeka ląd! —
3
Ostatni most spalony,
więc płyńmy, płyńmy w dal!
Tam, jak ów sen prześniony,
zginiemy we mgle fal.
Tam morski wiatr rozwieje
ból wszystkich naszych ran —
i morze nam uleje
sarkofag z srebrnych pian.
Przyniesie nam z wybrzeży
znajomy jakiś ton
i w głębi swej uderzy
w zaczarowany dzwon.
[90]4
A gdy się ozwie dzwon,
na wielkie wód rozlewy
z dalekich, obcych stron
przylecą białe mewy.
Zatoczą nizkie koła
i krzykną zgóry nam:
— Nikt z lądu was nie woła,
nikt was nie czeka tam! —
[91]LOS
1
Z szafirowego morza
woła mnie cichy głos:
— Tam, kędy gaśnie zorza,
w błękitnych nurtach morza
na dnie twój leży los! —
Z szafirowego morza
woła mnie cichy głos:
[92]
— Wstań, zanim błyśnie zórza,
i płyń, gdzie w nurtach morza
na dnie twój leży los!
— Białe ci mewy wskżąwskażą,
gdzie zdala od wybrzeży
pod fal błękitnych strażą
od wieków los twój leży.
— Białe ci mewy wskażą,
w którą masz stronę płynąć,
gdzie stać z pogodną twarzą,
gdzie wszystkie żagle zwinąć! —
2
Wziąłem łódeczkę małą,
najmniejszą łódź na brzegu,
od deszczów poczerniałą,
nieprześcignioną w biegu.
[93]
I wziąłem od rybaków
rybacką starą sieć...
Za sznurem białych ptaków,
łódeczko moja, leć!
3
Przyszli rybacy z sioła
i jęli o mnie radzić:
— Powiada: coś go woła,
coś chce go w dal prowadzić! —
Schylili smutnie czoła
i szepczą tajemniczo:
— Powiada: coś go woła,
a to gdzieś mewy krzyczą! —
— A może... — rzeknie starszy —
kto wie, co mu sądzono?
[94]
Może tam skarb monarszy
gdzieś w nurtach zatopiono.
— Bóg wie, co go przygnało,
co znajdzie, co postrada?
Być może, wróci cało,
nie wróci — trudna rada!
— Pogrzebiem sakwę z kijem
na naszym mogilniku
i siecią grób okryjem
przy mew żałobnym krzyku... —
4
Z brzegu rybaczka hoża
przez łzy patrzała w dal
na mgły wstające z morza,
na białe grzywy fal.
[95]
Ubrała wonnym wrzosem
rybacką moją łódź
i pełnym płaczu głosem
mówiła: — Prędko wróć!
— Na piasku tym usiędę,
świąteczny wdzieję strój,
i czekać siebieciebie będę,
gołąbku biały mój! —
5
— Warkoczy płowych nie czesz,
lic nie myj białą pianą,
nie czekaj mnie w odwieczerz,
nie czekaj jutro rano.
— Pojutrze wyjdź na morze,
korale wdziej matczyne
[96]
i spójrz w gasnącą zorzę —
być może z niej wypłynę.
— A jeśli nie wypłynę,
nie czekaj mnie napróżno,
lecz w czarnych wód głębinę
rzuć sakwę mą podróżną.
— A jeśli nie wypłynę
z pod zorzy w wieczorów,
korale zdejm matczyne
i za mnie pacierz zmów! —
6
Wiatr srebrne chmury zwełnił,
łódź popłynęła w dal,
dech morza pierś napełnił
błękitnym szumem fal.
[97]
Pod białe skrzydła mewie
mój biały żagiel wbiegł,
w błękitnym wód rozlewie
znajomy zginął brzeg.
Mgły się pokładły nizko,
na niebie księżyc zbladł...
Zda się tu Bóg tak blizko,
a tak daleko świat.
7
Przede mną mewy, lecąc,
na wodzie kładą cień,
ogniową łuną świecąc,
za dniem umiera dzień.
A ja w bezkresy jadę,
błękitną gonię dal,
[98]
na białe mgły się kładę,
zapadam w szumy fal.
Z pod zórz, co krwią się palą,
wciąż idzie do mnie głos:
— Tam za dziewiątą falą
na dnie twój leży los! —
Więc płynę dalej... dalej
pod zorzę po swój los
i na dziewiątej fali
ten sam znów słyszę głos.
8
Warkoczy płowych nie czesz,
lic nie myj srebrną pianą —
nie wrócę dziś w odwieczerz,
nie wrócę jutro rano.
[99]
Mijają dni za dniami,
zawodzą wichry w głos...
Daleko pod falami
na dnie mój leży los.
[100]BAŚŃ
Przez całą noc do świtu
na morzu wicher grał...
Ktoś do mnie zszedł z błękitu,
ktoś długo przy mnie stał.
Pod księżycowem złotem
twym głosem szeptał wciąż
i ramion twych oplotem
owijał mnie, jak wąż.
[101]
W pustelnię moją białą
ktoś z nieba błękit zlał —
i długo morze grało,
i księżyc złoto siał.
I tak skroś noc do świtu
przez księżycową jaśń,
ktoś z szumów i z błękitu
tkał czarodziejską baśń.
[102]PŁYNĘLIŚMY DŁUGO...
Płynęliśmy długo gnani
przeczuciem blizkiego świtu,
szukaliśmy wciąż przystani
w zatoce pełnej błękitu.
Wiedzieliśmy, że jest przecie
gdzieś dzień słoneczny i biały,
a wicher gnał nas po świcieświecie
i szrony na nas padały.