Męczennica na tronie/Część II/VI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Męczennica na tronie
Wydawca M. Arct
Data wyd. 1930
Druk Drukarnia Zakładów Wydawniczych M. Arct
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cała część II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
VI.

W ciągu owych lat męczarni, oblany łzami matki, wyrósł cały świat nowy — rodzina królewska, do której zarówno serce Maruchny jak ojca przywiązane było, a którą etykieta tradycyjna, porady ludzi wpływowych, jak kardynał de Fleury, tudzież los jakiś rządził opaczny więcej niż rodzice. Król nie umiał i nie mógł się zajmować wychowaniem dzieci; królowej do rozrządzania niemi nawet nie dopuszczano. Zdane więc były na los ślepy i fantazję doradców, wszystkie, z wyjątkiem delfina.
Przyszły spadkobierca korony musiał naturalnie z największą troskliwością przysposabiać się do noszenia jej... Nie żałowano ani trudów, ani kosztów dla niego.
Wychowanie córek, które odpowiadać było powinno świetnej edukacji delfina, zdało się zaraz w początku tak kosztownem kardynałowi, iż poradził Ludwikowi XV dla oszczędności powierzyć je zakonnicom w Fontevrault.
Pomimo przywiązania do dzieci, Ludwik XV zgodził się na to, a królowa, obawiając się może wpływów płochego dworu, zgodziła się milcząco. Tymczasem okazało się później, gdy z tego klasztoru powróciły, że się tam ledwo nauczyły czytać. Jedna królewna Adelajda, padłszy ojcu do nóg, rozpłakana, wyprosiła się od zakonnic i pozostała przy matce.
Jakie było to wychowanie naprzód za klauzurą, potem w kole dworaków, wśród których królowa tak małe miała znaczenie, okazało się wtedy, gdy królewny podorastały i czynny udział brać zaczęły w życiu rodziny. Każda z nich wyrobiła sobie nietylko odrębny charakter, ale inną fizjognomję, a niezawisłość tych córek Ludwika XV, któremi się on bawił niekiedy jak lalkami, mogła zdumieć i przerazić. Z jednej strony przejęte były pobożnością matki, z drugiej nabrały usposobień ojca i nauczyły się nawet jego języka, branego od przekupek.
Najstarszą później obwiniano o miłostki; najmłodsza w klasztorze skończyła świątobliwe życie; wszystkie razem w małych apartamentach ojca czasem, gdy innych zabrakło rozrywek, swawoliły z nim, rzucając sobie imionami wziętemi z ulicy... i używały swobody do zbytku.
Dwie najstarsze, Infantka i Henrjeta, były bliźniętami. Serdecznie do siebie przywiązane, wychowywały się razem, i zdawało się, że z konieczności podobnemi do siebie być były powinny. Tymczasem niema mniej sobie pokrewnych umysłów i temperamentów nad te dwie dusze bliźnięce. Infantka podnosi się niemal do politycznej roli i dąży do odegrania jej; Henrjeta miłością wielką, potajemną, nieszczęśliwą, ofiarną, czystą kończy żywot tchnący poezją i zaparciem siebie. W Infantce więcej czuć ojca; w Henrjecie pokorną a biedną matkę. Losy dwojga bliźniąt tak różne, jak charaktery!
W chwili, gdy król pozostał nagle osieroconym po Châteauroux, a troskliwe kółko jego przyjaciół gwałtem szukało nowej metresy, któraby ją zastąpić mogła, — losy najstarszej z córek już były rozstrzygnięte. Wydawano ją zamąż do Hiszpanji, a początki małżeństwa Infantki dosyć się burzliwie zwiastowały. Siostra jej, Henrjeta, czule przywiązana do brata delfina, pozostała przy matce i przy nim, z powracającemi z klasztoru siostrami młodszemi.
Delfin, na którym wielkie przyszłości spoczywały nadzieje, nauczony od dzieciństwa czcić matkę, podzielający jej usposobienia, uczucia, przekonania, — w istocie już się od najmłodszych lat zapowiadał jako niepospolitemi obdarzony przymiotami. Staranne wychowanie wyrobiło w nim, razem z tem na co patrzał, charakter pełny energji i nie dający się ani złamać, ani ugiąć.
W dzieciństwie, gdy mu szumiący wiatr dokuczał, królewski syn żądał, aby posłano kazać mu się uciszyć... Kardynał Fleury, chcąc nie dość uległemu zależność od ojca uczynić dotykalną, dowodził, że wszystko, co go otacza, należy do króla. Dumną na to otrzymał odpowiedź, iż przynajmniej dusza jego i myśli do niego samego należą. Ludwik XV dziwił się i radował tej odpowiedzi syna; ale później obawiać się go zaczął, podejrzewając o natarczywą żądzę panowania.
W sprawach z duchowieństwem delfin stał po jego stronie; razem z matką popierał i bronił jezuitów, nienawidził Voltaire’a, encyklopedystów, opiekował się Fréronem. Około niego zbiegło się wszystko, co prądowi wieku opór stawiało. Śmiałe jego odpowiedzi powtarzano naówczas jako dające miarę charakteru. Dojrzałość w nim wiek wyprzedzała. Pobożny aż do fanatyzmu, czytał jednak wszystko, co ówczesna prasa w świat rzucała, i śmiało występował do walki z wolnomyślnymi.
Siostry Adelajda, Henrjeta i Ludwika miały w nim wodza, on w nich wiernych, posiłkujących współpracowników. W tym właśnie czasie przychodziło do skutku pierwsze małżeństwo delfina, po którem niezwłocznie miał się bohatersko w wyprawie pod Fontenoy odznaczyć.
Królowa Marja, delfin, córki składały na dworze grupę oddzielną, która jawnie wielce czynną być nie mogła, ale potajemnie krzątała się nieznużona, w obronie wiary, duchowieństwa i zagrożonego jezuitów zakonu. Delfin skupiał około siebie siostry, przyjaciół matki i własnych, którzy, służąc mu, nie lękali się popaść w niełaskę u ojca.
Ludwik z coraz widoczniejszą nieufnością stronił od syna i bardzo późno pozwolił mu począć się obeznawać z interesami państwa. Żył też delfin zamknięty, na uboczu, bezczynny, a najczęściej wcale go na dworze przez czas długi nie spotykano.
Do króla poufalej zbliżają się tylko córki, poprzezywane żartobliwie, gotowe pomagać mu do swawoli, byle coś wytargowały dla zagrożonego arcybiskupa, zamkniętego w Bastylji księdza lub wygnanego na wieś protegowanego prezydenta. Pomiędzy niemi śmiałością, posuniętą aż do zuchwalstwa, odznacza się Adelajda, która, gdy była jeszcze jedenastoletnią, już chciała walczyć, jak Joanna d’Arc.
Najulubieńszą z sióstr ojcu była może piękna, rozkwitająca, mająca jego upodobania Wiktorja, która więcej, niż inne pragnęła używać życia i uśmiechała się do niego, a dla dobrej kuchni i muzyki gotowa była wyrzec się polityki.
Lecz z całego rodzeństwa, w którego charakterach i temperamentach widać niemal walkę dwóch strumieni krwi, które w ich żyłach płynęły, — jest niezaprzeczenie kończąca świątobliwością ascetyczną, pełna życia, samowoli, energji — Ludwika... Jest to ta, która na świat przyszła, gdy się spodziewano syna, i której urodzenie ojciec powitał owem niechętnem: — „Córka?“ — Tak, n. panie. — „Ostatnia!“
W istocie najmłodszą była i musiała najbliższą po synu być serca matki, chociaż temperamentem żywym przypominała ojca... Ona, jak Wiktorja, życiu się w początkach uśmiechała — ale złudzenia wkrótce się rozprószyły. W czasie, o którym mowa teraz, obie z Zofją były jeszcze w Fontevrault, gdzie wpływ matki niczem tamowanym nie był... Wszczepił on też w nie wszystkie, a szczególniej w Ludwikę, pobożność gorącą, którą się ostatnie lata królowej odznaczały. Ona i Adelajda poświęciły się potem obronie interesów kościoła u ojca. Żadna jednak z córek Ludwika XV ani tak wielką, jak ona, nie odznaczyła się świątobliwością, która ją czyniła za żywota niemal błogosławioną, ani taką siłą woli w zwyciężaniu wszelkich skłonności, jakiemi ją temperament i krew uposażyły.
W Ludwice silniej jeszcze niż w jej rodzeństwie występowały spadki po ojcu i matce i one to były walk jej przyczyną. Tysiące sprzeczności ścierały się z sobą; miała męskie upodobanie w konnej jeździe, w podróżach pośpiesznych, w myślistwie dziwacznem i hałaśliwem. To cwałowanie na koniu raz o mało nie było przyczyną nieszczęścia: wierzchowiec spiął się i zrzucił ją prawie pod koła karety sióstr nadjeżdżających. Ocalenie swoje nazywała cudem, ale dodać należy, iż natychmiast kazała sobie podać krnąbrnego konia, dosiadła go, pokonała i powróciła do pałacu zwycięsko. Lubiła stroje i wybredną była w jedzeniu, wiele wymagając od kuchni. Pomimo to wszystko, złamana życiem, wstąpiła później do klasztoru, ofiarując się Bogu, jako ofiara ekspiacyjna za grzechy ojca. Zdumiewała też świątobliwością i surowością życia w jednym z najsurowszych zakonów — karmelitanek.
Oprócz rodziny własnej, królowa zupełnie już zapomniana i opuszczona przez męża miała bardzo szczupłe grono wiernych jej przyjaciół. Z mężem widywała się już tylko na pokojach, gdy występowała urzędownie. Przychodził ceremonjalnie powitać ją, przemawiał słów kilka zimnych i spełniwszy ten obowiązek, siadał do swojej gry, gdy ona też zmuszoną była obyczajem dworu zabawiać się nią i przegrywać często grosz pożyczony.
Dwór sam składał się ze szczupłej liczby osób. Chociaż nie należącego do niego, postawimy przecież na czele spowiednika jezuitę. Wychodząc zamąż, królowa wymówiła sobie, iż zatrzyma ojca tego duchownego, którego miała od dzieciństwa. Po ks. Łubińskim nastąpił Radomiński, naostatek Biegański i do zgonu Maruchna Leszczyńska nie chciała się inaczej spowiadać, niż po polsku. Czuła to, że przed Bogiem powinna była stanąć z tą mową na ustach, którą z sobą na świat przyniosła.
W ten tylko sposób mogła, niestety, objawić swoje przywiązanie do ojczyzny, bo występując publicznie, ciągle była zmuszoną powtarzać, że jest dobrą córką Francji. Listy i poezje ojca, piosenki polskie, o których wspominają, że obok innych znaleźć było można w pokoju królowej, parę książek może, modlitwy i spowiedź pozostały jedynemi węzłami, które ją z Polską ukochaną łączyły. Temu przywiązaniu wierna, taić się z niem musiała; własne dzieci byłyby jej nie zrozumiały, bo im spadku tej miłości pozostawić po sobie nie mogła. Nie byłoż to jedną z najboleśniejszych ofiar, jakie w cichości, z rezygnacją spełniała?
Spowiednik Polak, który nie był na etacie domu królowej, nie brał żadnej pensji, nie miał nic, żył z tego, co ona dla niego wyżebrać mogła. Ślad tej troski o spowiednika znajdujemy w listach.
W chwili, gdy metresy królewskie marnowały miljony na fantazje swoje, biedna królowa musiała się ograniczać pensją stu tysięcy franków, z których wszystkich opłacać i dobroczynności swojej zadosyćuczynić musiała. Robiła też długi, a sama dla siebie nic nie kupowała, nic nie potrzebowała nigdy. Nie miała, można powiedzieć, fantazyj żadnych, którymby dogadzać potrzebowała. Jedyną zabawką, oprócz muzyki, było malowanie, które czasem żywo ją zaprzątało. Tak raz postanowiła, z pomocą swojego nadwornego malarza, przekopjować obraz Oudrego, który później staraniem przyjaciela i intendenta swojego wytwornie i kosztownie oprawny ofiarowała królowi. Pozostał on do dziś dnia w galerji Luwru, ale d’Argenson w pamiętnikach swoich odbiera nam wiarę, ażeby królowa sama wykonać go miała, mówiąc o czynnym współudziale pomocnika. Tak potem znowu bawiło ją malowanie Chińczyków w pokoju, który był chińszczyznami przyozdobiony. Chińczykami tymi zajmowała się bardzo gorąco, mówiła o nich w listach, pracowała nad nimi rozmarzona.
Lecz wszystkie te świeckie rozrywki nikły obok najulubieńszych męczennicy długich rozmyślań w owej kapliczce, którą sobie skromnie urządziła. Ozdobą jej dziwaczną nieco była owa mignonne, trupia głowa kobieca, którą królowa przystrajała we wstążki i świecidełka, jakby dla urągania się niewieściej zalotności... Wedle podań miała to być czaszka Ninony de l’Enclos. Inna trupia główka, zdobyta w Szwecji, należąca do świętej, rozróżnianą być od niej powinna.
Mówiliśmy już, jak czas upływał zazwyczaj.
Z przyjaciół płci obojej dwie szczególniej osoby wyróżnić potrzeba, bo w sercu królowej zajmowały miejsca najpierwsze po rodzinie. Były niemi naprzód księżna de Luynes, potem prezydent Hénault. Pierwsza miała tytuł i obowiązki damy honorowej przy królowej, drugi był jej intendentem i zawiadywał dochodami. Do obojga przywiązała się nieszczęśliwa z owem spragnieniem osieroconego serca, które za trochę życzliwości płaciło najzupełniejszem oddaniem się... Z portretów, jakie kreślą współcześni księżny de Luynes, widać, że wszyscy jej wielkim przymiotom oddawali sprawiedliwość; nie miała prawie nieprzyjaciół. W tym wieku galanterji, gdy o żadnej z kobiet prawie powiedzieć nie było można, iż pozostała bez skazy, w księżnie de Luynes znaleźć nikt nie umiał pozoru nawet do potwarzy. Owdowiała wcześnie, prowadziła życie na bardzo wielkim świecie, ale zupełnie się różniąc od niego.
Królowa, przywiązawszy się raz do niej, gdy ją zbliska poznała, do zgonu pozostała jej wierną. Po całych dniach prawie nie rozstawały się z sobą. Każdy wieczór kończył się na pokojach księżny de Luynes.
Prezydent Hénault, znany ze swojego treściwego obrazu historji Francji, wsławiony uczonością i charakterem, dzielił z księżną de Luynes przywiązanie królowej. Z listów, jakie pisywała do niego, widać największe zaufanie, poszanowanie i nawet jakąś słabość dla uczonego męża, który nie był bez przywar. Sybarytyzm wieku odbijał się w jego zamiłowaniu kuchni, ucztowaniu chętnem i stosunkach nawet ze światem, który go otaczał. Dla królowej prezydent był z troskliwością najczulszą o jej byt, o interesa, a całe to gospodarstwo dni powszednich, którem ona się zajmować nie umiała.
Urzędowa portrecistka wszystkich ówczesnych znakomitości, pani de Destand, w bardzo bliskich z nim będąca stosunkach, nie mogła go pominąć w swojej galerji. Oto niektóre rysy:
„Wszystkie przymioty prezydenta Hénault, a nawet wszystkie jego słabości wychodzą na korzyść towarzystwa: próżność daje mu niezmierną chęć podobania się; łatwość pozyskuje mu wszystkie charaktery, a jego miękkość zdaje się cnotom nie odejmować, tylko to, co w drugich czyni je ostremi i dzikiemi.
„Wszystko się składa na to, aby go uczynić najmilszym w świecie człowiekiem; podoba się jednym przymiotami, wielu innym wadami swemi. We wszystkiem, co czyni, gwałtowny, równie w sporach, jak w pochwałach. Zdaje się żywo odczuwać przedmioty, na które patrzy i o których rozprawia, ale przechodzi tak nagle z największej popędliwości do najzupełniejszej obojętności, iż nietrudno jest poznać, że choć dusza jego porusza się łatwo, rzadko ją co głębiej wstrząsa. Gwałtowność ta, któraby w innym była przywarą, w nim jest prawie przymiotem“.
Człowiek ten tak miły, ukazując się na dworze królowej, opuszczonej od wszystkich, z sympatją dla niej i poszanowaniem, musiał jej przyjaźń pozyskać. Nawykła do poważnych rozmów z ojcem, w prezydencie znalazła jego zastępcę i wzięła go za doradcę do czytania, wyboru książek, polegając na sądzie jego. Mianowanie go nadintendentem domu królowej zbliżyło prezydenta do niej, i odtąd stosunki, korespondencja, przyjaźń wzmogły się — nie ustając już aż do śmierci. Osładzał on, o ile mógł, ciężki byt królowej, która mu była posłuszną.
Mało komu wiadomo, że słynny Helvetius, którego książka „de l’Esprit“ tak wielkie naówczas wywarła wrażenie, był synem doktora nadwornego Marji Leszczyńskiej.
Królowa wymogła to na nim, iż się wyrzekł wszystkiego, co w jego dziele z nauką kościoła było niezgodne. Helvetius był posłuszny, ale książka w świat poszła, jak ją napisał. W sprawie tej prezydent Hénault był też czynnym. Królowa pisywała do niego bardzo często i z prawdziwie macierzyńską troskliwością czuwała nad zdrowiem jego, które słynny sybaryta i smakosz niesłychanie nadużyciami kuchni doskonałej narażał. Nie przeszkodziło mu to żyć lat osiemdziesiąt i sześć.
Z męskiego towarzystwa prezydent Hénault jeden może, po spowiedniku ks. Biegańskim i po Włodku, ma poufały przystęp do królowej. Ani d’Argenson, ani księżna de Luynes, ani kardynał tego imienia, ani żaden z biskupów, którzy na dworze rzadko się pokazywali, nie mieli u królowej tyle względów, ani wpływu takiego na nią jak prezydent Hénault.
Dosyć naówczas wzięty Moncrif, który był lektorem Leszczyńskiej, znika gdzieś w cieniu... Z lekarzy jej ani Helvetius stary, ani Lassone nie są widoczni na dworze... Wogóle małe kółko królowej nie powiększa się, nie zmienia, ale też nie traci swoich członków, chyba, gdy śmierć stąd oderwie.
Jakiem okiem król i jego dworacy patrzyli na to smutne, niemal klasztorne życie Marji, łatwo odgadnąć. Delfin nawzajem nie taił się z pogardą, jaką miał dla przyjaciół ojca. Nie możnaby prawie jednej znaleźć postaci ówczesnej, któraby zarówno swobodnie poruszała się w tych dwóch światach, jakie tron otaczały. Jednemu tylko Voltaire’owi wolno było, szydząc z obydwu pocichu, obu kadzić przy zdarzonej okoliczności.

KONIEC CZĘŚCI DRUGIEJ


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.