Męczennica na tronie/Część II/V

<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Męczennica na tronie
Wydawca M. Arct
Data wyd. 1930
Druk Drukarnia Zakładów Wydawniczych M. Arct
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cała część II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
V.

W pożyciu króla i królowej lata od zawarcia małżeństwa do r. 1744-go, a zatem całych lat osiemnaście, stanowią pierwszą epokę tej walki, która się zamyka nie namiętnością, ale zimnem jakiemś, rozpaczliwem rozpasaniem.
W pierwszych tych latach kilkunastu król usiłuje się taić ze swojem lekceważeniem sakramentu małżeństwa, a skrycie puszcza sobie cugle; otwarcie szanuje prawo kościelne i społeczne; chwilami napadają go zgryzoty sumienia, skrucha, pokuta, a po niej nowa rozpusta. Królowa modli się i spodziewa poprawy, później zrezygnowana pokrywa bezwstyd mężowski. On sam zdaje się sromać swawoli, ale ma ona nadto powabu, — zwycięża znużenie, wyżycie, pragnienie czegoś nowego.
Historja potępia Ludwika XV, ale ona bierze go już takim, jakim wyszedł z rąk Fleury’ego, nie licząc, ilu ludzi i wpływów składało się na ukształtowanie tego młodego pana, którego kardynał chciał mieć lekkim, zawczasu wycieńczonym, aby nim bez wysiłku najmniejszego zawładnąć, — którego Bourbon i Richelieu potrzebowali mieć swawolnym, ażeby rządzić nie umiał i nie chciał... Podobne wychowanie i życie, któremu uległ Ludwik XV, innego owocu wydać nie mogło. Po regencji Ludwik XV musiał być królem takim, jakim się zjawia oczom naszym: istotą wyżytą, choć nie żyła.
W ciągu tych lat osobliwe stosunki dworskie wyrabiają się bezprzestannie; król zarówno jak królowa kształtują się pod naciskiem z jednej strony rozpasanej swawoli, z drugiej błogosławionej, rezygnacją chrześcijańską namaszczonej boleści.
Obraz tej królowej, z jej cichą pobożnością, z jej ubóstwem, urągającem zbytkom otaczającym króla, jest dla Ludwika XV nieustannym wyrzutem i zgryzotą. Zdawałoby się, że podobna sprzeczność, cały szereg lat trwać mająca, będzie niemożliwą; że kontrast owych małych apartamentów i ich wieczorów rozpasanych z apartamentami, w których się szyją ornaty do kościołów i odzież dla ubogich, musi sprowadzić przełom i czyjeś zwycięstwo. Tymczasem obok pani de Mailly spokojnie żyje uboga królowa, i ten sam Ludwik XV towarzyszy z rana do kościoła żonie, a wieczorem metresie na wesołą wieczorynkę.
W pierwszych latach mówią o rozwodzie, bo nikt w trwałość takiego stosunku nie wierzy; później się wszystko ustala, a poczwarny związek przedłuża się aż do końca życia aktorów dramatu.
Narodzenie córki, którą król sam nazwał ostatnią, zapowiada nowy porządek. Królowa nie może przyjmować męża, wyprasza mu się; król zapowiada gniewnie, iż więcej już u niej noga jego nie postanie... Małżeństwo urzędownie jest zerwane.
Wychowanie dzieci zabiera Marji wiele czasu, który umiała zużytkować tak święcie.
Córki najstarsze zaczynają się wychowywać pod jej okiem ze zbytkiem, przepisanym dla „dzieci Francji“; na wychowanie i naukę delfina nie oszczędza się nic; wszystkie środki i liczni ludzie są zebrani, aby czuwać nad tem dziecięciem, na którego główce losy dynastji spoczywają. Później przychodzące na świat córki, których wychowanie nowych wymagało i bardzo znacznych nakładów, oraz ogromnej liczby urzędników, poddały kardynałowi myśl okrutną odebrania ich matce i powierzenia zakonnicom klasztoru w Fontevrault.
Ofiara to była ciężka dla macierzyńskiego serca wyrzec się dzieci; pocieszała tylko królową myśl, iż pobożnym niewiastom powierzano dziewczątka. Widywanie się też wzajemne wzbronionem nie było. Delfina oddalało od niej wychowanie męskie, córki wychowanie zakonne; ale, mimo to, Bóg tak czuwał nad nimi, iż brat i siostry pozostali najgoręcej przywiązani do Marji. Na córkach wszakże więcej się czuć dawał brak bezpośredniej serca macierzyńskiego opieki.
Ukazującej się na ulicach Paryża królowej z córkami, gdy z niemi zwiedzała pobożnie kościoły i szpitale, tłum zabiegał drogę, przyklaskując sympatycznie, gdy na ekwipaże metres królewskich kamieniami ciskano.
Gdy pani de Mailly zajęła małe apartamenta w pałacu pod bokiem królowej, zdawało się królowi i dworowi, że z nią razem weszła niewyczerpana wesołość i będzie odtąd nieprzerwanie tam panowała. Starano się urozmaicać zabawy. A jednak wkrótce rozpusta się wyczerpała, stała się bezsilną, obrzydliwą. Król poziewał... Ani szampan, ani wrzawa, ani rzucania się gwałtowne nie pomagały.
Sama miłość pani de Mailly, nieograniczona, uległa, powolna, przyczyniała się do przesytu.
Przytem wymagania rodziny de Nesles rosły z dniem każdym; zaspokoić ich nie było możności. Po wrzawie następowały łzy i troski, a król skarżył się i ziewał. Ruina ojca pani de Mailly pochłaniała miljony — co króla obruszało.
Między Ludwikiem XV a panią de Mailly znudzenie rodziło zazdrość, szpiegostwo, spory. Poza nią rosła i gotowała się objąć spadek siostra Felicja, pochlebiająca sobie, iż króla lepiej i stalej do siebie przywiązać potrafi. Natręctwo jej, które budziło ciekawość w królu, nareszcie zwyciężyło. Felicja ukazała się na dworze.
Następstwa tego łatwo było przewidzieć. Mimo łez i rozpaczy siostry, Felicja zawojowała Ludwika.
Znaleziono dla niej męża, pana de Vintimille, i druga z tej dynastji metres wstąpiła na tron, na którym krótko żyć miała.
Z panią Felicją nowi ludzie wciskają się na pokoje królewskie, nowe króla otaczają intrygi.
Plany pokojowe Fleury’ego znajdują w nich przeciwników, którzy gwałtownie pobudzają do wojny. Obu im, pani de Mailly i jej siostrze, potrzeba laurów dla bohatera, aby niemi okupił poniżającą go rozpustę i zdobył miłość poddanych.
Marszałek de Belle-Isle występuje w szeregu z panem de Noailles. Obie siostry go prowadzą. Znajduje się zapaśnik, mający zastąpić kardynała. Pani de Vintimille, nie ograniczając się rolą metresy, namiętnie oddaje się polityce, ale każdy jej krok, każda czynność rozbijają się o słabość, o bezwładność, o brak woli Ludwika XV, który zwraca się do kardynała, aby pozostać bezczynnym.
Pani de Vintimille w tej walce z ostygłością kochanka zyskuje nad nim przewagę, umie go zjednać tem, że podnieść go usiłuje.
Królowa w Choisy czyni Ludwika niemal zakochanym we wsi, w drzewach, w ogrodach i życiu na łonie natury. Król zaczyna budować, zakładać ogrody, sadzić, bawić się w gospodarza.
Wśród tych wielkich nadziei pani de Vintimille umiera. Ludwik XV rozpacza... Pani de Mailly wraca jako pocieszycielka jedyna, możliwa. Przywiązuje go do siebie wspomnieniami siostry. Ale żal po niej ostyga: król szuka już nowej pastwy. Richelieu korzysta z tego z panem de Tenein, aby próbować pozbyć się niemiłej Mailly, a nową zabawkę narzucić tej istocie bezwłasnowolnej.
Wybór pada na trzecią siostrę dwóch pierwszych, panią de Tournelles.
Przypadło to właśnie w chwili, gdy się znajdowała bez opieki, rzucona na pastwę losu, który jej księcia de Gèvres nastręczył. Przez niego dano dwom siostrom i jej w pałacu schronienie. Śmierć pani de Mazarin, opiekunki ich, czyniła to niezbędnem, nie miały się gdzie przechować.
Dziwnym trafem, gdy Gèvres sprowadzał do pałacu panią de Tournelles, królowa, która nie wiedziała o nowem położeniu jej u króla, ani o projektach Richelieu’ego, który ją forytował, powzięła myśl dania jej osieroconego po pani de Mazarin miejsca damy pałacowej.
Zbieg okoliczności osobliwy: królowa, o niczem nie wiedząc, wstawia się do kardynała za panią de Tournelles (która siostrze swojej Mailly nie oddała nawet wizyty). Król, od którego nominacja zależy, milczy; ale po tygodniu pyta kardynała: z czem u niego była pani de Tournelles? Fleury opowiedział mu, o co chodziło, zapytując ze swojej strony, czy król życzy sobie, ażeby wspomniana pani była zamieszczona na liście?
— Tak jest, — odparł król — mówiłem o tem z królową.
Po południu, z pewnym rodzajem znęcania się, król opowiada całą przygodę u pani de Mailly, która z siostrą była nabakier, a czuła, że wszystko to przeciwko niej wymierzone.
Przestraszona Mailly bieży do siostry z zapytaniem. Tournelles, zdjęta litością, wypiera się myśli zajęcia miejsca zmarłej.
Z panią de Tournelles zabiera się triumfować Richelieu, upada Fleury; więc kardynał nie dopuszcza pani de Tournelles na damę pałacową; przypomina, że królowa to miejsce przyrzekła innej przed trzema laty. Richelieu radzi się de Mailly, aby ją rozbroić, — koniec końców biedna Mailly sama prezentuje siostrę królowej. Otrzymuje ona apartament w pałacu po biskupie Renne.
Pani de Tournelles instalowana w pałacu opiera się, bo kocha księcia d’Agenois (siostrzeńca swojego). D’Agenois, wyprawiony za to na wieś, ma nasadzoną na siebie piękną młodą zalotnicę, która serce jego zdobywa, a zrozpaczona de Tournelles poddaje się i staje narzędziem w rękach Richelieu’ego.
Król musi serce jej zdobywać, ale to mu daje chwilową rozrywkę. Potrzebuje pozbyć się d’Agenois, odpychać niepokojącą go de Mailly, starać się o łaski jej siostry. Dla Mailly jest okrutnym, chociaż pokora jej, boleść raczej litość obudzać powinny.
Wszystko to przeciąga się nieznośnie, chociaż Richelieu usiłuje rozwiązanie przyśpieszyć.
Zmuszona, Mailly oddala się na ostatku; król skompromitowany pozostaje przy pani de Tournelles.
Mailly wyjednywa posłuchanie u króla i wychodzi z niego łzami zalana.
Ażeby dać wyobrażenie o charakterze i roli pani de Tournelles, dosyć jest list jej do Richelieu’go przytoczyć:
„Pokazałam królowi listy wasze, które go ubawiły; zapewnił mnie, że nie mówił pani de Mailly, jakobyście wy prowadzili cały ten interes, ale że wprost on wam opowiedział rzecz całą i wyście mu towarzyszyli do mnie... Rozumiesz dobrze, iż z tego plotki urosnąć muszą; musicie zawsze stać przy tem, żeście nie wiedzieli o tem nic, aż gdy rzeczy już zaszły bardzo daleko; i dla mnie to jest przyzwoitszem. Nie chcę, aby się wydawało, żem szukała korzyści dla siebie lub dla swoich przyjaciół, tem bardziej, żeśmy o tem nie myśleli wcale. Pewno Meuse ci doniósł, jaką miałam trudność pozbycia się stąd pani de Mailly; nareszcie wyprosiłam to, że jej nakazano nie wracać. Myślisz, że to rzecz skończona? Wcale nie... Przejęty jest boleścią, nie pisze do mnie listu, w którymby o niej nie wspominał, w którymby nie prosił, abym jej kazała powrócić. Poprzysięga, że się do niej zbliżać nie będzie, byle ją mógł czasami widywać. Odbieram właśnie list taki w tej chwili; grozi mi, że jeżeli mu odmówię, wkrótce i jego, i jej się pozbędę. Ma to znaczyć zapewne, że oboje poumierają z boleści. Nie mam wcale ochoty mieć ją tutaj, myślę więc trzymać się mocno. Ponieważ się nie zobowiązywałam, z czego się mocno cieszę, niech między mną a nią wybiera. Przewiduję, wuju kochany, że wszystko to wiele mi zmartwień przyczyni. Dopóki kardynał żyje, nie będę nigdy mogła zrobić, co zechcę, on będzie zawsze pomiędzy nią a mną rozstrzygał. To mi wielką daje ochotę zyskać starego łajdaka, idąc go szukać w jego domu. Ten dowód zaufania potrafiłby go może pozyskać — warto się nad tem zastanowić.
„Pojmujesz łatwo, że wszyscy uwagę mają na nas zwróconą. Co się tyczy królowej, ta na mnie jak na psa patrzy, — i inaczej być nie mogło.
Wymienię ci damy, które będą przyjmowane w Choisy: panna de la Roche sur Yon, panie: de Luynes, de Chevreuse, d’Antin, de Flavacourt i — wasza najniższa sługa. On nie śmiał nawet przyjechać do Choisy; dopierom mu powiedziała, że tego sobie życzę. Nikt nie będzie spał w apartamencie pani de Mailly; ja zajmę ten, który nazywają waszym, to jest, jeżeli Dubordage domyśli się mi go naznaczyć, bo król słowa nie piśnie. Między nami interes skończony, bo mi pisze w liście, dzisiejszego ranka otrzymanym, abym was wywiodła z błędu; nie chce, ażeby się więcej domyślano, aniżeli jest w istocie. Prawda, że, pisząc, sądził, że to będzie wieczorem — alem utrudniła cokolwiek wykonanie, czego nie żałuję“.
Pani de Tournelles stawi warunki ciężkie, żąda zabezpieczenia, chce miejsca urzędowego przy dworze.
Tymczasem wygnana Mailly znajduje schronienie w Noailles. Powoli wybiera się do Choisy Tournelles, o której każdym kroku królowa jest zawiadomiona, szydząc sobie z tych intryg, o których Włodek jej donosi, aby ze świadomością swojego położenia bronić się mogła. Spokojnie przypatruje się zabiegom króla, udającego obojętność, Richelieu’go, który nie spoczywa ani chwili, kardynała grającego rolę neutralną i dwu sióstr, walczących z sobą. Piosnki uliczne o „Damie pikowej“ zabawiają dwór królowej Marji; Włodek umie je wszystkie napamięć. Pani de Tournelles inaczej się tu nie nazywa.
Ta wzgarda, która z damy pikowej może przelać się na króla, niepokoi ją... Nie tai się z tem, że starać się musi z króla uczynić bohatera i wlać mu rycerskiego ducha — do czego on zrazu nie okazuje ochoty. Ale nieznacznie król odsuwa się od kardynała, a szuka rozrywek w przyprawie foreli, w smażeniu potraw i płataniu figlów przyjaciołom.
Liczba tych zużytych towarzyszów zabaw Ludwika powiększa się nowymi. Do książąt d’Ayen, hr. de Noailles, hr. de Coigny, Meuse, Luxembourg, Villeroy przyłączają się zkolei de Gontaut, d’Aumont, Soubier, Boufflers, z mistrzem swoim Richelieu. Każdy z nich, wchodząc w poufałe towarzystwo znudzonego króla, łamie nad tem głowę, aby przynieść z sobą żywioł jakiś nowy, coś nadzwyczajnego, szaleństwo bezprzykładne, cynizm niedorównany.
Wśród pań widzimy księżnę de Charolais, panią de la Roche sur Yon, księżnę de Chevreuse, panie d’Antin i Bellefond. I tu liczba gości wzrasta — a z nimi coraz się mnożą intrygi. Król wśród nich napozór obojętny, nie dający się ubawić, oprócz innych trosk ma i tę główną, że chciałby być oszczędnym i za rozrywkę nie płacić zbyt drogo. Ale pani de Tournelles zręczniejszą jest od niego i z nadzwyczajną znajomością serca ludzkiego rzuca, popycha, kieruje nim i innymi, nie dając tego poznać po sobie. W pomoc gotowa jest wezwać dwie pozostałe siostry, panią de Lauragunil, którą król żartem niby przezywał: „Rue des mauvaises paroles“, i panią de Flavancourt.
Z poza tych komparsów nie widać prawie wszystkiem kierującego Richelieu’go, który zdobywa dla faworyty, jednym podchwyconym podpisem, tytuł księżny de Châteauroux, a dla siebie pierwszego „gentilhomme de la Chambre“. Z tłumu tak zwanych „Marmousetów“ Richelieu występuje na pierwszy plan... Triumf nowej księżny nie dozwala jej już wątpić o niczem; wierzy, że z Richelieu’m dokaże, co zechce.
Boleje ona nad upadkiem Ludwika, nad jego zniedołężnieniem i obojętnością na wszystko. Jedna wojna i udział w niej czynny podnieść mogą króla w oczach narodu, który go wyśmiewa, gardzi nim, a miłość swoją przenosi na królową i jej dzieci.
Nowa księżna przybiera sobie w pomoc pana de Belle-Isle i podżega gwałtownie do wojny. Wojna tylko zrehabilitować go może. Ale król zmęczony swawolą opiera się, gniewa, wyrywa, naostatek prosi o litość faworyty.
— Zabijasz mnie naleganiami temi — woła zrozpaczony.
— Tem lepiej, najjaśniejszy panie, — odpowiada księżna — trzeba, ażeby król umarł i zmartwychwstał bohaterem.
Ludwik nie ma od niej chwili spokoju; wyśmiewanego, wycieńczonego, zleniwiałego Châteauroux budzi, zapala, popycha przykładem Ludwika XIV.
W tem dziele tak trudnem, oprócz Richelieu’go, faworyta znajduje pomocników w panu de Noailles, de Maurepas, w starej, poważnej marszałkowej de Noailles.
W istocie, czas było myśleć o zmuszeniu króla do podźwignięcia się z upadku, który codzień go czynił niepopularniejszym... Ulice rozlegały się satyrycznemi piosenkami, epigramaty biegały zjadliwe: król oczu podnieść nie śmiał, kryć się musiał i uciekał.
Wszystkie środki wyczerpuje piękna i niezmordowana księżna. Z jej natchnienia jezuita Teinturier występuje ze śmiałem kazaniem o „życiu miękkiem“.
Król zmuszony jest nareszcie ulec księżnie; wymogła na nim pół słowa... Na dworze mówią, że Ludwik jedzie stanąć na czele wojsk swoich. Maurepas korzysta z tego i wmawia w niego, aby, chcąc dobrą sławę odzyskać i zdobyć popularność straconą, przynajmniej na czas wyprawy rozłączył się z księżną de Châteauroux.
Ze słabym panem czynią, co chcą: księżna wymogła na nim wojnę, Maurepas obietnicę, że faworytę zostawi za sobą. On sam, dla złagodzenia tego wyroku, rozporządza, aby królowa Marja nie ważyła się także towarzyszyć mu do obozu i równie jak księżna pozostała w Paryżu.
Mimo nawyknienia do biernego posłuszeństwa, czując, że będzie popartą, nieśmiało dopomina się o prawa swoje. Jej także idzie o rehabilitację męża, którym naród pogardza; ona, jej towarzystwo ową rehabilitację przynieść mogą.
Na te usilne nalegania Ludwik, który oszczędza faworytę, odpowiada żonie bilecikiem krótkim i zimnym. Składa się przed nią wymówką, iż wydatki, jakieby podróż jej pociągnęła za sobą, nie dozwalają myśleć o wyjeździe za granicę.
Naostatek w maju r. 1744 przygotowywana wyprawa przychodzi do skutku.
Nie omyliła się księżna, zmuszając do wojny króla: wiadomość o jego wyjeździe wprawia całą Francję w entuzjazm, sypią się gorące pochwały. Przyjaciele Ludwika opowiadają o zmianie, jaka zaszła w charakterze jego, jak odżył, ożywił się i czuje szczęśliwym... Po drodze zwiedza szpitale, zapoznaje się z wojskiem, kosztuje potraw dla chorych i dla żołnierzy przeznaczonych. Z dumą powtarzają odpowiedź jego, daną posłowi holenderskiemu, który się domagał objaśnień:
— Otrzymacie je we Flandrji!
Nikt nie powątpiewa o zwycięstwach. Nietylko królowa i księżna Châteauroux, lecz wogóle kobiety wyłączone są z obozu Ludwika XV. Cieszą się tem wszyscy.
„Nareszcie króla mieć będziemy!“ — powtarzają dokoła.
Wszystkie te nadzieje, cała ta radość rozbijają się o zuchwały krok księżny de Châteauroux. Czego nie śmiała królowa, dokonała ona... Samowolna, pewna siebie, dogania w Lille kochanka. Richelieu stoi za nią.
W tem wszystkiem vox populi każe królowej grać bardzo smutną rolę. Szepczą, że w opiekę bierze Flavancourt, aby z jej pomocą pozbyć się księżny. Richelieu stoi przy niej... Ażeby wyjazd za wojskiem możliwym uczynić, potrzeba kogoś popchnąć przodem, coby się nie lękał stać nieposłusznym królewskiej woli. Rozchodzi się wieść, że książę de Chartres spadł z konia: matka jego namawia żonę, aby śpieszyła za nim... Krewna króla toruje drogę metresie. W tem wszystkiem skryta ręka Richelieu’go jest czynną. Lękając się, aby mu wpływu nie odebrali książę d’Ayen i marszałek de Noailles, przynagla księżnę, aby wbrew woli królewskiej jechała za królem; sam w liście do Ludwika tłumaczył ją: że „ślepa, nieposłuszna, podróżująca miłość godna jest, aby jej przebaczono“.
Księżna de Châteauroux wyjeżdża. Ale nie dosyć jej na tem, że staje się nieposłuszną, chce triumfować nad królową, urągać się jej słabej i biednej. Prosi o posłuchanie dnia 6 czerwca.
Z anielską cierpliwością przyjmuje ją Marja, odpowiada łagodnie, tak że przytomna pani de Lauvagnais, zawstydzona, zmieszana tą dobrocią, rzuca się ku drzwiom i chce z sobą uprowadzić siostrę.
Zuchwalstwo to księżny znajduje naśladowców. Wszystkie jadące do obozu panie usilnie domagają się posłuchania, chwalą się tem, że wyjeżdżają, dając jej uczuć, że ona jedna pozostać musi. Zkolei księżna Modeny, hrabina d’Egmont stawią się u królowej, — i one do Lille jadą.
Nakoniec i nieszczęśliwej pani przebrało się wytrwania, cierpliwości i pokory. Ostatniej z owych pań królowa odpowiedziała dumnie:
— Jedźcie wszystkie, jeśli chcecie, w tę głupią podróż waszą; to mi wszystko jedno...
Châteauroux wyrusza, ale wie, że na nią lud z kamieniami i błotem na ulicach czeka: musi się przedzierać nocą, zabierając z sobą panią de Lauvagnais i panie de Bellefond.
Wszystkie zabiegi Richelieu’go i jego pomocników nie zdolne są stłumić oburzenia powszechnego. Uwielbienie króla obraca się w szyderstwo...
Châteauroux, tak triumfująca na pokojach Marji, w ulicy uciekać musi przed wzburzonym motłochem, który ściga wzgardzoną i znienawidzoną metresę. Król tymczasem odnosi zwycięstwa ramieniem swoich wodzów. Ypres wzięty, a księżna jest tem dumną, oczekuje na Ludwika w Dunkierce, zalecając mu, aby zwiedzał miasta flamandzkie i upajał się wonią triumfu.
Król miał już jechać połączyć się z metresą, gdy przeciwko zdaniu rady opanowała go trwoga o Alzację: zażądał na odsiecz jej śpieszyć. Nalegania ze strony Châteauroux, aby jej pozwolono towarzyszyć królowi, nie ustawały. Stało się, jak żądała: na wszystkich stacjach pan oboźny, a raczej stanowniczowie czuwać musieli, aby kwatery króla i księżny były połączone.
Dnia 3-go sierpnia, po licznych toastach za zdrowie nowego sprzymierzeńca, króla pruskiego, Ludwik XV nagle zachorował. Była to tak zwana gorączka zgniła, niebezpieczna i groźna, którą życie nieporządne przygotowało... Od dnia następnego do 12 sierpnia puszczano mu krew ciągle, oczyszczano żołądek, ale żadne nie pomagały leki, tak że zamiast polepszenia lekarze nie taili, iż królowi zagrażało niebezpieczeństwo. Doktór miejscowy, Cassera, otwarcie oświadczył, iż za życie Ludwika nie ręczy.
Wyrok ten wywołał nagłą zmianę. Drzwi pokojów królewskich dla wszystkich zamknięto, nikt do nich dopuszczony nie był; księżna i Richelieu opanowali chorego. Odprawiano przybywających, mieniając się u łoża chorego na straży z panią de Lauvagnais i Meuse. Służba potraciła głowy, nie wiedząc, co począć. Księżna i jej pomocnik mieli nadzieję ocalenia chorego, rachując na jego młodość, na doskonałego doktora Chirasa, a chcąc mieć całą zasługę pieczołowitości około przerażonego pana.
Wkońcu jednak despotyczne to zawładnięcie Ludwikiem oburzyło wszystkich. Książęta krwi usunięci od króla, najdostojniejsi urzędnicy, pozbawieni możności pełnienia swoich obowiązków, tłumnie zaczęli gromadzić się w przedpokojach. Bouillon, Larochefoucault, Villeroy, biskup z Soissons, jezuita Perulleau, spowiednik królewski, połączyli się z książętami krwi przeciwko uzuchwalonej metresie. Tymczasem powiększyła się gorączka, nastąpiło majaczenie i bezprzytomność, — groźba śmierci dodała im odwagi.
Nieprzyjaciele księżny Châteauroux pod wodzą p. Fitz-Jamesa i biskupa Metzu poczęli się starać, aby do niego przypuszczono spowiednika. Księżna jednak nie ustąpiła z placu, strzegąc drzwi, nie dopuszczając ani książąt, ani duchownych, z wyjątkiem czasu odprawowania mszy świętej, po której służba natychmiast nagliła, aby wychodzono.
Dwa obozy do zaciętej walki stanęły u łoża króla. Richelieu, zachwiany nieco, wniósł o układy, co przeraziło księżnę. Straciła głowę, wołając o ratunek do Richelieu’go i kamerdynera Bacheliera. Nakoniec zapragnęła porozumieć się ze spowiednikiem.
Następująca scena rozegrała się w gabinecie, który graniczył z pokojem chorego.
Księżna, wprost przystąpiwszy do spowiednika, gorączkowo zadała mu pytanie:
— Gdy się król wyspowiada — każecie mi jechać precz?
Nadzwyczaj zręcznie usiłował się ksiądz wyśliznąć tem, że spowiedź zawczasu przewidzianą być nie może, bo król mógł nie wyznać winy. Odpowiedziawszy to, już się chciał z rąk napastników wyrwać jezuita, ale Richelieu i księżna pochwycili go, oblegli, zaczęli błagać, pieścić i prosić, aby im prawdę powiedział.
W tej chwili ośmieleni nieprzyjaciele ich wtargnęli do gabinetu. Książę de Chartres i Richelieu od ostrego słowa przyszli do żwawego sporu, do kłótni, a Clermont dostał się tymczasem do łóżka chorego, domagając się w imieniu książąt krwi, aby im przyjść dozwolił.
Nalegania pozostały bez skutku. Księżna z obawy, aby jej nie oddalono, zabiegała na wszystkich drogach, ale tym razem napróżno. Miara była przebrana... Król sam już czuł smutne położenie swoje i niebezpieczeństwo. Odpychając natrętne pieszczoty księżny, rzekł do niej ponuro:
— Potrzeba się nam będzie może rozstać!
— Bardzo dobrze — odparła dumnie obrażona faworyta.
Pomimo to, wieczorem jeszcze Richelieu oświadczył książętom, iż król nie chce żadnych nowych wydać rozkazów; znaczyć to miało, że widzieć ich sobie nie życzy. Księżna miała jeszcze tyle władzy nad chorym, iż wzięła górę: król pozostał w rękach jej i Richelieu’go.
Nazajutrz jednak La Peyronie, przerażony odpowiedzialnością, jaka spaść mogła na niego, poszedł do księcia de Bouillon, oświadczając mu, iż król dłużej nad dni dwa nie przeżyje i spowiadać się powinien.
Książę de Bouillon wysłał do króla hrabiego de Clermont. Czując się umierającym, Ludwik znękany, bezsilny, przerażony, natychmiast kazał przywołać do łoża książąt krwi razem z przedniejszymi urzędnikami i przyjął ich przed mszą.
W chwili, gdy się to działo, wahał się jeszcze; postanowił usunąć księżnę i nie śmiał tego wyrzec... Osłabienie mówić mu nie dozwalało, walka z sobą skończyła się omdleniem.
Richelieu z panią de Lauvagnais gwałtem musieli wyprowadzić księżnę do gabinetu, przerażoną, nieprzytomną, w chwili, gdy drzwi otwarły się i dał się słyszeć głos od progu:
— Najjaśniejszy pan rozkazuje, ażebyście panie natychmiast stąd ustąpiły.
Był to głos zwycięski biskupa z Soissons.
Wstyd swój i boleść księżna pośpieszyła ukryć, rzucając się do powozu marszałka d’Uxelles i uchodząc z placu aż do Bar-le-Duc, gdzie ją wstrzymała jakaś na nowo odradzająca się nadzieja.
Z Bar-le-Duc dojechawszy do St.-Menehoud, zatrzymała się, czekając zmiany.
Spójrzmyż, co się przez ten czas działo z nieszczęśliwą męczennicą, królową Marją, przed którą napróżno zataić chciano część tych brudów i szkaradne małżonka postępowanie.
Mężna pani potrzebowała wiedzieć o wszystkiem, a wierny Włodek służył jej w tem z poświęceniem nieograniczonem. Każdy też ruch, słowo, postępek króla, postanowienia jego i cofanie się natychmiast z obozu dochodziły do królowej. Z oczyma zapłakanemi modliła się, oczekując miłosierdzia Bożego... Nabierała otuchy. Włodek też i dwór jej przeczuwali, że chwila ta miała być przesileniem i zwrotem ku lepszemu.
Dnia 9-go sierpnia, właśnie powracającej z nabożeństwa w kaplicy przyniesiono list hrabiego d’Argenson, donoszący urzędownie, iż król jest chory i znajduje się w niebezpiecznym stanie.
Królowa Marja czuła, że miejsce jej było u łoża chorego; pozwolenia na to nie potrzebowała; ale w miejscu wahano się z przedsięwzięciem podróży.
Dnia 13-go przyszły nieco bardziej pocieszające wiadomości. Królowa wysłała do męża umyślnego, koniuszego swojego, prosząc o nowiny, domagając się litości.
Za tym pierwszym poczęła nieustannie wyprawiać innych, a że nikt się jej nie śmiał sprzeciwiać, Włodek zaś potajemnie zagrzewał do odwagi, — postanowiła udać się do obozu.
Arcybiskup z Rouen, który obawiał się skutków tej samowoli, błagał ją, ażeby wprzódy zapytała d’Argensona, czy mąż przybyć jej dozwoli. Zakaz był tak dobitny, iż cofnięcie go zdawało się koniecznem.
Królowa się jeszcze wahała, gdy dnia 14-go o godzinie 9-ej wieczorem posłaniec przybiegł z listem księcia de Bouillon do królowej.
Zaledwie się dowiedziano o tem, księżna de Luynes, delfin i inni przybiegli do niej niespokojni.
Zastali królową we łzach, rozdrażnioną do nieprzytomności, rozpaczającą, drżącą.
Bouillon pisał, że i sumienie, i obowiązki urzędu, i przywiązanie do królowej zmuszają go donieść, iż noc ostatnia złą bardzo była dla króla. Ranek po niej nadszedł niewiele lepszy. Król w czasie mszy rzucał się gwałtownie, domagał spowiednika, a wieczorem miał przyjąć wiatyk i ostatnie namaszczenie. Dowiedziano się z listu, który odebrał Włodek, iż księżna de Châteauroux wygnana i urzędowe jej obowiązki przy dworze odjęte.
O jedenastej wieczorem, po dniu spędzonym na modlitwach, kurjer d’Argensona nadbiegł wyrwać królową z niepewności. Zachęcano ją, aby jechała natychmiast aż do Luneville’u. Delfin z siostrami miał się udać do Châlons.
Marja chciała wyjeżdżać natychmiast; ale nim zdołano przygotować co było nieodzownego do podróży niespodzianej — wiele upłynęło czasu. Etykieta, której się zaniedbać nie godziło, niezręczność dworu, nieumiejącego radzić sobie, nieustanne braki czegoś i przeszkody opóźniały wyjazd. Nie było dla królowej ani powozów, ani koni, ani ludzi! Karety, które miała, nie mogły iść pocztą; z dam pałacowych, znajdujących się na służbie, ani jedna nie była zdrową i nie mogła towarzyszyć swojej pani.
Trzy stare berlinki dobyto wreszcie z wozowni hrabiego de Tessé i w nich jako tako pomieszczono królową z damami. Ale przygotowania do tego trwały od jedenastej w nocy do siódmej rano.
Przez cały ciąg podróży królową wszędzie przyjmowano owacjami, uwielbieniem, czcią należną, oraz modlitwami publicznemi o uzdrowienie małżonka.
Gdziekolwiek się zatrzymywała, w Nanteuil u marszałkowej d’Estrées, w Soissons, w Braine u pani d’Egmont, w Châlons, w Vitry, lud oblegał ją, dając dowody współczucia i poszanowania.
Już w bliskości Bar-le-Duc kareta z herbami marszałka Belle-Isle, gubernatora Metzu, stała przed pocztą, zmieniając konie.
Lud, ściągnięty ciekawością, aby się o stanie króla dowiedzieć, otoczył herbowny powóz. Ale siedziały w nim dwie tylko panie. Jedna z nich z twarzy, na której widać było ślady łez, pomieszanie, trwogę, obwinięta płaszczykiem mało ukrywającym śliczną jej figurę i obfite włosy, natychmiast była poznana.
Była to księżna de Châteauroux, potajemnie usiłująca przekraść się do Paryża...
Ciżba ludu, której ktoś rzucił na pastwę jej nazwisko, wzburzyła się natychmiast. Garściami poczęto chwytać kamienie i błoto i rzucać je na powóz, który, okryty śmieciem i brudem, ledwie się mógł wyrwać tłumowi, ścigającemu go przekleństwy i naigrawaniem.
Gdyby właśnie w tej samej chwili nie dano znać o zbliżaniu się królowej, niema wątpliwości, że nieszczęśliwa metresa nie mogłaby bezkarnie w dalszą udać się drogę. Lud zastępował jej na gościńcu, warczał i groził; pocztyljoni gwałtem przedzierać się musieli przez tłumy.
W poniedziałek wieczorem królowa stanęła w Metzu, wysiadła wprost przed mieszkaniem męża i sama weszła do jego pokoju.
Nikt nie był świadkiem tego spotkania, lecz utrzymywano powszechnie, że Ludwik prosił o przebaczenie i z łatwością je otrzymał. Skrucha zdawała się być szczerą, a serce anielskie królowej dla wszystkich było pełne miłości. Dziękowała Bogu za niespodziane szczęście.
Nazajutrz król zażądał widzieć towarzyszki królowej, księżnę de Luynes i panią Villars; tłumaczył się im i uniewinniał przed niemi nawet z przykrości, jakich doznały z jego przyczyny. Zdawało się, że wszystko w nim było zmienione. Od pani Villars chciał się dowiedzieć, jak królowa była dla niego usposobioną.
Żal przezeń okazywany, wdzięczne bardzo przyjęcie żony, która nie odstępowała już jego łoża, kazały wierzyć otaczającym w rzeczywistą poprawę, nawrócenie i przykładną życia odmianę. Małżeństwo rozerwane miało się skojarzyć na nowo, panowanie metres i faworytów skończyło się na zawsze.
Nazajutrz całe towarzystwo, wszyscy przyjaciele królowej nie ukrywali już radości ze swojego zwycięstwa i głośno się niem chlubili. Zanadto może chlubiono się niem i wyszydzano przeszłość.
Służba króla, której znaczna część sympatyzowała z wygnanemi, potrosze sobie żartować zaczęła z pań podstarzałych, które przybyły z królową. Szydzono z tego, że księżna de Luynes i pani de Villars nadto się jaskrawo i młodo stroiły. Jako znaki zwycięstwa wskazywano zieloną wstążkę przypiętą na piersiach pani de Villars i różę we włosach królowej. Płocha służba, Bachelier, wierni przyjaciele księżny Châteauroux pobudzali do śmiechu, pozwalali sobie lekceważących żarcików, a wszystko to dochodziło króla.
Duma i próżność Ludwika uczuły się tem dotknięte. Zwolna usposobienie króla, zaledwie zdobyte religijnemi uczuciami, zmieniać się znów zaczęło. Obejście się z żoną i jej dworem przybrało ton kwaśny i obrażający... W miarę jak się czuł lepiej, król okazywał mniej czułości i skruchy. Ludwik, który pod wpływem żony wrócił był do zaniedbanych oddawna praktyk religijnych, modlitw, nabożeństwa, — znudzony, zaczął się od nich uwalniać i zaniedbywać.
Naostatek stanowcza oznaka ostygnięcia i obojętności dowiodła, że na Ludwika XV wcale rachować nie było można. Ze zdrowiem powracały wszystkie dawne nałogi. Zaledwie cokolwiek sił odzyskawszy, król naglił, aby się udać do Strassburga, a królowej, której obiecywano, że mu będzie towarzyszyła, oświadczył w sposób szorstki, iż zabrać jej z sobą nie może.
Żądała, aby na czas swojej nieobecności dał jej wskazówki, jak sobie ma postąpić, gdzie się schronić i czekać na niego. Ludwik nic nie odpowiedział na to.
Rzecz była widoczna, że wcale jeszcze niezapomniana przeszłość odzyskiwała nad nim swoją władzę. Przypisywano to przytomności pani de Flavancourt, damy pałacowej Marji, razem z nią przybyłej i samym swoim widokiem odżywiającej wspomnienia wygnanki.
Jak król, niestety, wcale się nie zmienił, tak i Marja nie okazała się mężniejszą. Strwożona, nie umiejąca się narzucać, za pierwszą dostrzeżoną oznaką zobojętnienia cofnęła się i zamknęła w swojej pobożnej rezygnacji, do której była nawykłą, nie czyniąc nic, nie umiejąc nic przedsiębrać, coby zapobiegło nowemu zwrotowi do starego zwyczaju.
Zaledwie bolesnem wejrzeniem zmierzywszy małżonka, który wstyd swój pokrywał dumą, Marja pojechała ukryć boleść na łonie ojca w Luneville’u. Opuszczenie to stanowiska mówiło jasno, iż o utrzymaniu się na niem zwątpiła. Szczęście, które zdawało się jaśnieć przez chwilę, niepowrotnie okryły ciemności.
Król Stanisław, który nie o wszystkiem wiedział, przyjął córkę jako triumfatorkę i starał się jej dowieść, że niema się czem trwożyć. Gdyby nawet mąż był dla niej niesprawiedliwym, miała dzieci, miała syna, który stał przy niej wiernie. Świat cały był po jej stronie.
Marja chętnie byłaby może zabawiła dłużej z ojcem, ale pozostawiła córki same, musiała pośpieszać do nich... Dwunastego października była już w Wersalu, gdzie gotowała się razem z mężem brać udział w uroczystych przyjęciach, które przygotowywano wracającemu, jako zwycięzca — Ludwikowi „le bien-aimé“.
Wszyscy wszakże i sam król nawet nie mogli na to być ślepymi i głuchymi, że lud we wszelkich objawach czci i zapału ani na chwilę nie zapomniał o Marji. Przed powozami, pod oknami, w teatrach, na widowiskach z widocznym naciskiem powtarzano: „Niech żyje królowa!“
Ludwik miał jej to za złe... czuł się upokorzonym i powziął przeciwko niewinnej współzawodniczce niechęć — miał żal do niej. Spostrzeżono, że posmutniał, wrócił do Wersalu niemal upokorzony, przygnębiony i gniewny.
W kilka dni po powrocie do Wersalu zaczęto prorokować i zapewniać, że księżna Châteauroux wkrótce będzie przywołana. Richelieu pracował nad tem, ażeby z wielką okazałością odzyskała dawne prawa i pomściła się za doznane upokorzenia.
Dnia 14 listopada, zmęczony swoją poprawą, król wymknął się z Tuilleries na ulicę du Bac, wśród nocy, aby tam spotkać się z księżną. Od tego dnia nikt nie wątpił, że księżna powrócić musi.
Mało co później odebrała zaprosiny do Wersalu, ale trwożna jeszcze, pojechała tam w małej, niepokaźnej karetce (z rodzaju tych, które zwano pot de Chambre), niepewna, czy wróci, czy zatrzymana zostanie. Burzliwą była pierwsza rozmowa! Księżna pałała zemstą, chciała upokorzenia nieprzyjaciół: tymczasem król nakazywał o wszystkiem zapomnieć i pocichu, bez rozgłosu, zająć dawne stanowisko. Księżna musiała być posłuszną, ale nie omieszkała postępowania swoich nieprzyjaciół, duchowieństwa wystawiać jako targnięcie się na królewską władzę. Wiedziała dobrze, iż nic więcej nad to nie mogło go podrażnić i oburzyć.
Ale było to ostatnie zwycięstwo pięknej pani... Księżna Châteauroux zachorowała i nadzieja ocalenia jej wkrótce znikła. Przez jedenaście dni rzucała się w gorączkowych męczarniach, nim na ręku rywalki-siostry, pani de Mailly, skonała dwudziestosiedmioletnia, w sam dzień Niepokalanego Poczęcia, jak sobie tego życzyła. Trumnę jej musiano wojskiem otoczyć, aby lud po zgonie nie znęcał się nad trupem. Śmierć przypisywano truciźnie, chociaż zmarła ze zgniłej gorączki i zapalenia mózgu, wywołanych namiętnemi wybuchami.
Pani de Mailly, która wdziała pokutną włosiennicę, żyła do r. 1751.
Temi tragicznemi wypadkami zamknęła się pierwsza epoka życia Ludwika XV i królowej, — pierwsze akta dramatu męczeństwa, który dopiero po zgonie księżny rozwinął się w całym blasku świetności, cynicznie odgrywany przez coraz brudniejszych, z ulicy niemal zaciąganych komparsów.
W tym ustępie, którego historję skreśliliśmy pobieżnie, jest jeszcze pewne umiarkowanie, wzgląd na przyzwoitość, staranie o elegancję formy. Po księżnie Châteauroux występują tylko zupełnem wyuzdaniem odznaczające się metresy, w których wdzięk, młodość, urok zastępuje rozpasana swawola, język przekupek, bezwstyd szui ulicznej.
Śmierć księżny z początku przywodziła króla do rozpaczy, a widok tej boleści rozbrajał lud, który miał nad nim litość. Margrabia de Meuse wywiózł go z Paryża do Muetty.
Gdy królowa Marja i ojciec jej napróżno przez krótką chwilę oczekiwali, ażeby przesilenie bolesne rzuciło go na inną drogę, spodziewając się skruchy i żalu, Richelieu z pomocnikami biegał, szukając nie wdzięku, woni, uroku, któryby króla oczarował, ale gotowości na rozpasanie i bezwstydu, który nie zna granic i miary.
W kapliczce królowej ona z dziećmi modliła się jeszcze o ocalenie męża, gdy z ust do ust podawano sobie imię, zapowiadające nową upokorzenia epokę.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.