Męczennica na tronie/Część II/IV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Męczennica na tronie |
Wydawca | M. Arct |
Data wyd. | 1930 |
Druk | Drukarnia Zakładów Wydawniczych M. Arct |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała część II Cała powieść |
Indeks stron |
Upadek księcia Bourbona i wszystkie następstwa, jakie pociągnął za sobą, daleko miał większe znaczenie i wpływ na przyszłość, niż ktokolwiek mógł przewidywać. Widziano w nim tylko sprawę kardynała, a nie domyślano się objawu charakteru Ludwika.
Z obawy, aby najłagodniejszy z ludzi, stary teść, nie chciał nim rządzić przez żonę, król daje kardynałowi władzę nad sobą, sądząc, że ją zawsze, gdy zechce, potrafi obalić; dręczy drżącą przed nim Marję.
Fleury, który był widzem niby bezczynnym, postacią obojętną, król, dotąd nie zajmujący się niczem, oprócz polowania, nagle zmieniają się do niepoznania.
Po raz pierwszy król, poparty przez swojego mentora, występuje z energją, której się w nim nie domyślano. Energja ta, posunięta aż do okrucieństwa w postępowaniu z królową, zapowiada w młodzieniaszku serce wystygłe.
Nikt nie rozumiał tej roli, jaką biedna królowa odgrywać była zmuszona, ani uczuć, jakie Ludwikiem powodowały.
W kilka dni po wyjściu uzdrowionej na pokoje Ludwik, ściśle szanujący formy, kazał oznajmić swoje przybycie. Marja zdziwiła się niezmiernie, uradowała; mniemała, że jest to znakiem, iż serce męża odzyska. Nie śmiała się tego spodziewać, ale nadzieja wstępowała w serce.
W oznaczonej godzinie król stawił się, otoczony dworem młodzieży, zimny, sztywny, prowadząc też z sobą nieodstępnego Fleury’ego, jakby dla okazania, że nigdy go dla niej nie poświęci. Wizyta była ceremonjalną: — zapytał tylko o zdrowie, zamienił słów kilka i na tem koniec... Kardynał, nie biorąc żadnego udziału w rozmowie, był tylko jej obojętnym świadkiem. Prawie godzinę naumyślnie zabawił król na pokojach żony, chociaż widać było z postawy niespokojnej i roztargnionej, jak to go wiele kosztowało.
Marja, z początku zmieszana, nabrała nadziei, chciała mu okazywać wdzięczność, ale im się żywiej poruszała, tem on widoczniej ostygał. Zdobyła się na uśmiech, na podziękowanie, — ani ona, ani król słowem nie wspomnieli o Bourbonie. Ludwik XV tylko napomknął o starym królu, okazując, że radby mu życie uprzyjemnić, a spełnić, jeśliby miał, jakie życzenia.
Chwilka ta, wytłumaczona lepiej, niż na to zasługiwała, natchnęła królową otuchą, wlała w nią nadzieję. Gotowa była na całe życie wyrzec się polityki, znaczenia, wpływu, dla jego serca, — kochała go.
Król z obrachowaniem zimnem, wytrwawszy tu dosyć długo, aby dwór mógł z tego wyciągnąć wniosek, jakiego sobie życzył, pożegnał żonę życzeniem wyzdrowienia zupełnego, rychłego.
Wyszli.
Kardynał nie zmienił w najmniejszej rzeczy swojego postępowania względem królowej; nie złagodniał, milczeniem upartem i dumnem dając poznać, że na etykietalnej grzeczności męża nie powinna nic budować w przyszłości.
Z rozjaśnionem obliczem, poruszona błogo, po raz pierwszy od dawnego czasu, Marja powróciła do swoich pokojów, gdzie jej towarzyszyła księżna de Luynes.
— Widzisz mnie, — rzekła, obejmując ją — o tyle szczęśliwą, o ile teraz być mogę. Ludwik ma serce anielskie; widzisz, że sam przyszedł podać mi rękę do zgody, a nawet Fleury’ego zmusił przyjść z sobą. Wszyscy ci, którzy spodziewali się już widzieć mnie odpędzoną, wygnaną, opuszczoną, będą zawstydzeni. Nad to, co mi Ludwik powraca, nad serce nie żądam więcej.
Księżna de Luynes słuchała z uwagą, ze współczuciem, ale z wyrazu jej twarzy nie widać było, ażeby podzielała radość i nadzieję królowej.
— Dziękujmy Bogu za to, co jest, — rzekła wkońcu — chociaż ja się obawiam, abyś w. król. mość nie doznała zawodu. Więcej daleko wymagać mieliście prawo... Fleury z pewnością nie zmieni swoich planów — a król, jeśli się nie mylę, uczynił tylko ten krok, aby ludziom okazać, że oni go nie znają, że zawsze mylić się będą, tłumacząc jego czynności. Chce dla świata pozostać zagadką. Formy i reguły król szanuje i uczy drugich, aby ich nie lekceważyli... Zresztą, któż wie pobudki tego kroku?
Królowa, nie dając jej mówić, przerwała żywo:
— Proszę cię, przyjaciółko kochana, nie odbieraj mi choćby złudzenia! Po wiele razy w życiu formami się trzeba zaspokajać, gdy więcej uzyskać nie można... Co przeszło — zapomnijmy; jam skorzystała wiele z łez wylanych, wiem, żem się wielu rzeczy wyrzec powinna... Dobry mój, rozumny ojciec przewidywał to wszystko: powinnam stać zdala i mężowi osładzać chwile wolne od publicznych obowiązków. Bourbon, dla którego miałam wdzięczność, zmusił mnie... Drogo przypłaciłam ten krok fałszywy. Odtąd trzeba zaniechać wszystkiego, co mi zakazane, zamknąć się w mojem kółku rodziny i przyjaciół.
Głos jej drżał, mówiła, przerywając i ocierając oczy. Księżna de Luynes dozwoliła się jej wynurzyć swobodnie.
— Wszystko to wybornie jest obmyślane, — rzekła wkońcu, wysłuchawszy królowej, która się nad postępkiem męża unosiła — ale wątpię, ażeby polepszyło stosunki z n. panem lub Fleury’m. Ostatni jest nieubłaganym, zawsze się lękać będzie wpływu waszego, a więc stać, niestety, na straży pomiędzy w. król. mością a jej mężem. Lękam się nawet, aby nie pobłażał wychowańcowi i nie pomagał, gdy młodzież szukać będzie mu rozrywek.
Znaczenie rozrywek zrozumiała Marja i wzdrygnęła się... Głos jej się zmienił.
— Król pozostał mi dotąd wiernym, — rzekła — nie poniży się, nie przypuszczam tego.
— Tak, dotąd Ludwik miał poszanowanie własnej godności, — przerwała księżna — ale za przyszłość nie ręczę. Richelieu i młodzież zręczniejsi są od ks. Bourbona... Nasze panie czyhają na niego; król młody, towarzysze jego mają w tem rachubę, ażeby mu je stręczyć.
Luynes, widząc łzy na powiekach królowej, wstrzymała się.
— A! nie przewiduj, nie mów mi o tem — szeptała cicho królowa. — Ludwik ma religję, nie złamie przysięgi.
Spojrzały na siebie, posmutniały i zamilkły.
Nazajutrz Villars przybył powinszować królowej odwiedzin króla, zgody. Całe miasto o nich wiedziało, ale bystrzejsi niewiele z tego obiecywali.
Villars dopytywał szczególniej o znalezienie się kardynała.
— Ja mu nic nie mam do zarzucenia — odpowiedziała królowa. — Już to samo, że króla nie odwodził od kroku do zgody, że sam mu towarzyszył — znaczy wiele!... Ja odtąd, wyrzekłszy się polityki, będę spokojną. Mam moich ubogich, nabożeństwo, zakonnice, muzykę, książki — czegóż mi więcej?
Królowa mówiła to tak żywo, jakby sobie samej wmówić chciała nadzieję przyszłości lepszej i szczęścia domowego.
— Przeszłam przez ciężką próbę, — dokończyła — poniosłam straty wielkie, zamknę drzwi pokusom.
Villars oddawna nie widywał jej tak ożywioną, szczęśliwą — nie chciał jej tego momentu szczęścia zatruwać.
Nazajutrz Marja, chcąc co najprędzej podzielić się z ojcem, wybrała się do Meudon.
Pomimo przesilenia, które zdawało się grozić Leszczyńskiemu niełaską, pomimo wróżb, jakie ciągniono z upadku Bourbona, — Meudon jak był od początku pełnym gości, tak pozostał dotąd gospodą najróżnorodniejszych żywiołów. Stary król-wygnaniec przyjmował swoich gości z pogodą na obliczu, która go nigdy nie opuszczała. Zdawał się ani dla córki, ani dla siebie nie obawiać niczego. Przejednanie się Ludwika z żoną, o którem mu już doniesiono, utwierdziło go w tym spokoju ducha, a dworakom Leszczyńskiego dozwalało się spodziewać, że poważny wpływ uzyska... Poeci, artyści, filozofowie, ekonomiści napływali bezustannie... Zjeżdżano się z dalekich stron, aby króla-filozofa poznać, zjednać go sobie, pozyskać względy, przepędzić z nim godzin lub dni kilka. Nieprzebrana moc wierszy, kantat, od, poematów, powiązanych wstążeczkami, ksiąg wytwornie oprawnych, obrazów i nut zalegała półki w szafach.
Drzwi się tu nie zamykały, a stoły ledwie nastarczyć mogły biesiadnikom je oblegającym. Co dziwniejsza, cisnęli się tu ludzie najsprzeczniejszych przekonań, znając łagodną króla tolerancję. Voltaire i zwolennicy Frérona zarówno mu dworowali, a poeta zawczasu sobie skarbił względy Leszczyńskiego i królowej, tak, jak później pierwszy opiewał każde nowowschodzące słońce metres po sobie następujących.
Dwór króla w Meudon wcale już inaczej wyglądał, niż stara pustka komandorji w Wissenburgu. Przybywało tu już i Polaków z kraju bardzo wielu, szczególniej młodzieży, którą starzy przyjaciele narzucali królowi. Jedni rachowali na otarcie się na wielkim świecie, przy dworze Ludwika, wyobrażając sobie stosunki teścia i zięcia wcale inaczej, niż były w istocie. Leszczyński uśmiechał się z ich dobroduszności.
Czas schodził wogóle bardzo wesoło. Stół był obfity i wykwintny, król dla wszystkich uprzejmy, swoboda wielka, ale często też Leszczyński siedział sam zamknięty nad książkami i ukazywał się mało, co nie przeszkadzało zabawie na pokojach i przedłużaniu pobytu... Starsi dworzanie, marszałek dworu zastępowali wtedy gospodarza.
Ludwik XV nie unikał też rezydencji teścia. Zwykle zapowiadał swoje odwiedziny zawczasu, przybywał z niewielu towarzyszami i prawie zawsze przywoził z sobą do Meudon humor wesoły, usposobienie do poufałej rozmowy. Towarzyszył mu albo stary Villars, lub jeden z panów znanych i przyjaznych królowi staremu.
Pierwszy ten raz jednak po chorobie królowa przybywała sama do ojca, jak tylko stan zdrowia i doktorowie na to pozwolili. Ludwik XV może naumyślnie uciekł do Rambouillet na polowanie, dowiedziawszy się o tej wycieczce; dwie damy dworu towarzyszyły królowej. Meudon dnia tego właśnie pełen był natrętów, ale przybycie Marji ich nie rozpędziło; ojciec z córką usunęli się też natychmiast do gabinetu dla rozmowy na osobności. Król, chociaż czuł się w obowiązku dawać jej rady, nie narzucał się z niemi, wierzył w gratia status, w instynkt kobiecy, w łaskę, którą zlewa sakrament, więcej, niż w rozum własny i filozofję.
Mówił to sobie, ale teraz, gdy córka przybyła i poczęła opowiadać głosem drżącym, przez co przechodziła, co wycierpiała, starając się bronić Bourbona i siebie, królowi łzy w oczach stanęły nad jej dolą męczeńską. Ludwik XV, którego kochał, wydał mu się okrutnym, serce ojcowskie poruszyło się, bliskim był wybuchnienia gniewem, ale pomimo to pobożność, rezygnacja, nawyknienie do poddawania się wyrokom Opatrzności uśmierzyły te uczucia.
— Maruchno moja, — odezwał się głosem drżącym — Bogu ofiaruj cierpienie. Staraj się krzywd zapomnieć i przebaczyć, choć mogłabyś tem być dumną... Wszystko to musiało być potrzebnem. Pytasz mnie o radę? ja ci jedną tylko dać mogę: poddanie się wyrokom Opatrzności bez szemrania. Inneśmy ci królowanie marzyli, ale męczeńska korona więcej warta, niż królewska!
— Wyrzekłam się — przerwała Marja — polityki i spraw publicznych — nie mieszam się już do nich... Król dał mi poznać dotkliwie, iż chce, abym im była obcą. Mam rodzinę, przyjaciół, ubogich, nabożeństwo, szpitale, kółko moje. To świat, w którym się zamknę chętnie, i starczy mi on do życia.
Westchnęła...
— Ja też nic ci innego nie życzyłbym i nie radził — dodał ojciec. — Nie dla niewiast stworzone kierowanie łodzią. Król znajdzie doradców i pomocników.
— Ja chcę tylko mieć serce jego — dodała Marja.
Leszczyński z westchnieniem pocałował ją w czoło.
— Serca ci on nie odbierze, — dodał po chwili namysłu — ale na płoche wybryki młodości trzeba, byś była przygotowaną i wyrozumiałą. Królem jest, młodym, wszyscy czyhają na niego, tysiące pokus go otaczają, byłoby cudem, żeby się im mógł oprzeć! Nie bądź zbyt zazdrosna — wiem od tych, którzy go otaczają, ile tam sideł zastawiają na niego. Ulec im może. Tyś powinna wielu rzeczy nie widzieć, wielu nie słyszeć, w wielu nie wierzyć, — a wszystko mu przebaczyć.
W oczach królowej łzy się kręcić zaczynały; Leszczyński mówił dalej powoli:
— Przykładem Ludwika XIV będą się starali do rozwiązłości go doprowadzić. Po regencji zostały nie tylko wspomnienia, ale żywi ludzie jeszcze jej obyczajami przesiąkli. Richelieu ma cały regiment piękności, chce zawojować nim młodego pana i zjednać go sobie. Bądź pobłażającą, bądź ślepą.
— Ludwik był mi dotąd wiernym, — odparła wedle zwyczaju swego królowa, która się tem chlubiła — wszyscy to poświadczają. Wiem, że Richelieu, wyśmiewając surową cnotę, stara się go pobudzić do swawoli szyderstwy, że nie lepsi są jego sprzymierzeńcy d’Epernon, Trémouille, Gloves, że wesołe kolacyjki z kobietami w małych apartamentach we zwyczaj wchodzą i bawią Ludwika — ale dotąd wszakże nie doprowadziło go to do żadnego ściślejszego z jedną z tych piękności stosunku.
Król Stanisław nie odpowiedział wprost, zadumał się i dokończył po przestanku:
— Nie wglądaj w to zbytnio, nie słuchaj plotek... będą ci prawili mnóstwo baśni... Są rzeczy, które uszy kalają.
Ojciec umyślnie zapewne zmienił zaraz tok rozmowy. Wiedział, jak żywo ją obchodziły losy dwóch biskupów: arcybiskupa paryskiego, de Beaumont, i biskupa Amiens, de la Motte; począł więc o nich się dopytywać. Ostatniego szczególniej czciła królowa za jego cnotę, gorliwość religijną i surowość, a prostotę obyczajów. Leszczyński też wielbił w nim łagodność charakteru, spokój ducha i cierpliwość. Chociaż królowa zapowiadała przed chwilą, że miała się od spraw publicznych usunąć, król począł dowodzić, że w rzeczach religji mogła być pośredniczką pomiędzy duchowieństwem a królem. Właśnie królowa prosiła go o przybycie do Compiègne, gdzie dwór miał bawić czas jakiś, biskup od tego się wymawiał.
— Wiesz, dlaczego przybyć nie chce? — zapytał król — drobnostka to, ale ona znamionuje człowieka. Biskup u dworu, wedle przepisanego ceremonjału, musiałby stawić się ubrany po cywilnemu (habit court), a sumienie jego wzdryga się na tę maskaradę. — „Nie mogę, między prawem kościelnem a regułą dworską wybierając, dać ostatniej pierwszeństwa, — mówił do mnie — muszę więc króla przeprosić, że mi nowy strój sprawić trudno... jestem ubogi, a biednych mam dużo“. — W Compiègne — dodał Leszczyński — zbiera się też wiele „wolno-duchów“, którzy nic nie szanują i drwią sobie ze wszystkiego. Zanadtoby im uczynił honoru, broniąc się od ich napaści.
Ojciec i córka na nieskończonej rozmowie pozostali z sobą przez dzień cały; pytania, odpowiedzi, opowiadania na chwilę nie ustawały. Maruchna oddychała tu swobodniej; naostatek nadeszła wyznaczona pożegnania godzina i rzuciła się, płacząc, ojcu na szyję.
— Pobłogosław mnie, tatku, — rzekła — tak, jak błogosławiłeś, gdym dom twój opuszczała, idąc za głosem, powołującym mnie na męczeństwo. W mem życiu, czuję to, rozpoczyna się epoka nowa — jaśniej przed sobą widzę przeznaczenie swoje.
Zapłakała, lecz raźno, mężnie łzy otarła. Król ojciec pozostał spokojnym i poważnym, jak zwykle.
— Niech Bóg Abrahamów, Izaaków i Jakóbów błogosławi ci, dziecko moje, — rzekł głosem namaszczonym — słuchaj natchnienia własnego, a nie ludzi, módl się i bądź mężną. Bóg cię nie opuści. Cierpieniem twem okupisz go.
Od tej niemal chwili rozpoczęła się w istocie era nowa w życiu małżonków, która wpłynęła na wyrobienie się przyszłego charakteru Ludwika i kierunku jego postępowania.
Była to chwila przełomu... w której młody pan z mdłej jeszcze postaci, nieokreślonej, człowieka wahającego się, jaką pójść ma drogą — przekształcił się na tę dwulicową, znudzoną istotę, mającą szukać zabawki, nie patrząc jej źródła i igrać nawet z własną polityką.
Metamorfoza odbywała się powoli, ale raz poczęta nie zatrzymała się w swoim rozwoju aż do wstąpienia na tron pani de Pompadour.
Epoka ta, tak stanowcza w życiu króla, dla królowej była przygotowaniem do najcięższego męczeństwa, poczynającego się też z mianowaniem tej głośnej i wszechmocnej metresy.
Dla nas też ona jest tylko wstępem do obrazu, jaki się przygotowuje.
Królowa ostrzegana, otoczona współczuciem, chociaż nie wierzyła całkiem w upadek męża, w upokorzenie swoje, już mogła je przeczuwać. Wierna postanowieniu swojemu, usunęła się całkiem od wszelkiego udziału w sprawach publicznych, starała się nawet o to, aby jej dwór jak najmniej zajmował się niemi.
Włodek, który służył ojcu i córce, a w Paryżu miał stosunki bardzo rozgałęzione, wkrótce potem starał się za pośrednictwem królowej wyjednać awans dla przyjaciela swojego, młodego oficera, pana de Blois.
Zdawało się to tak łatwem, że królowa potrzebowała tylko, aby go otrzymać, słówko szepnąć ministrowi wojny.
Ale kardynał czyhał tylko na pierwszą lepszą sposobność, ażeby okazać, że nie ścierpi najmniejszego jej wpływu.
Namyśliwszy się, z nieśmiałością wielką, Marja rzuciła słówko o tem mężowi.
Ludwik, jak zawsze, zbył ją krótkiem, suchem odesłaniem do ministra. Królowa więc napisała list i na ten otrzymała odpowiedź, iż minister nie może nic uczynić bez zgodzenia się kardynała!
Zmuszona więc była naostatek prosić o to Fleury’ego, mając za złe Włodkowi, iż ją na to naraził.
Kardynał wysłuchał pokornej prośby z dumną obojętnością — nie odmówił odrazu, zostawił sobie przyjemność... trzymania królowej w niepewności... Bawił się tem, że mogła się łudzić nadzieją i wkońcu odprawił odmową bez żadnych pobudek... tel était son bon plaisir. Fleury, odpowiadając, dał do zrozumienia, iż nawet takich drobnostek domagać się nie powinna. Biedna Marja doznała wielkiej przykrości i upokorzenia, ale je zniosła z cierpliwością anielską.
Kazała potem przywołać Włodka.
— Smutną nowinę mam ci zwiastować — odezwała się łagodnie. — Prosiłam za twoim przyjacielem króla, ministra, kardynała — odmówili mi wszyscy.
I nie bez złośliwości dodała, poruszając ramionami:
— Wierz mi, zwróć się z tem o protekcję do Bacheliera (faworyt króla, kamerdyner), lub do Barjaca (ulubieniec, sługa kardynała), to będzie skuteczniejszem daleko.
Włodek, do rozpaczy przyprowadzony, że naraził panią swoją, przepraszał ją, całując kraj sukni.
— Ale ja ci dziękuję — rzekła, uśmiechając się, Marja. — Była to próba, która mnie powstrzyma od daleko niebezpieczniejszych! Nie znałam dotąd królewskiego rzemiosła, a trzeba się uczyć do śmierci.
Włodek gniótł ręce zniecierpliwiony i gniewny.
— A! — wybuchnął — nawet litościwemu sercu w. kr. mości nie dopuszczają nic uczynić.
— Owszem, owszem, mają słuszność; — żartobliwie dodała królowa — tylko od wojska odpędzają mnie do klasztoru i szpitali. Tam są regimenta moje!
Włodek przypomniał sobie wypadek, do którego słowo to było aluzją. Oblegających raz pokoje królowej ubogich straże stojące dopuszczać nie chciały. Gwardji wydano rozkazy odpędzania ich ode drzwi, aż królowa wstawiła się sama, aby im przystępu nie tamowano. Jednakże liczba cisnących się nieraz zmuszała do odpędzania, co widząc pan de Nangis, chevalier d’honneur królowej, odezwał się wesoło do straży:
— Przepuśćcież ten regiment królowej!
Wpuszczono żebraków, a dowcipne słówko z ust do ust przechodziło i pozostało w pamięci.
Czas upływał tak niepostrzeżenie, i choć napozór w formach życia dworskiego nieubłagana etykieta nie dopuszczała żadnych zmian dotykalnych, zachodziły już różnice ogromne od pierwszych lat pożycia. Ludzie królowej oddzielali się od dworu króla — wyrabiały się dwa nieprzyjacielskie obozy.
Około królowej Marji skupiały się kobiety zasad surowych, którym obowiązki nakazywały pozostać przy niej, w większej części poważne matrony, pokutujące Magdaleny.
Od chwili, gdy król postępowaniem swojem wskazywać zaczął, iż małżeństwo jego będzie tylko związkiem urzędowym, nie krępującym go wcale, gdy się dzielić począł na małżonka dla oka ludzkiego i na swobodnego człowieka w towarzystwie otaczającej go młodzieży, powoli wszystko się zmieniło.
Richelieu czatował na chwilę stanowczą, która niechybnie nadejść musiała, a z nią panowanie metres królewskich.
Kolacyjki wesołe w małych pokoikach stawały się coraz częstsze. Król z początku napozór tylko bywał ich świadkiem, ale zwolna coraz żywszy brał w nich udział. Wprowadzano na te zakulisowe wieczorki rozmaite rozrywki, zaprowadzając w nich coraz większą swobodę.
Król z księciem de Dombes, w srebrnych wyzłacanych rondelkach, gotował tam jajecznicę. Przypominało to czasy młodości, gdy kardynał Fleury bawił Ludwika szyciem w krosienkach.
Po tej potrawie królewskiej, po truflach, przyprawianych przez pannę de Charolais potrzeba było szampana... Zapijano nim długo, a król czasem cały nim woniejący, przechodził późno do wspólnej sypialni.
Richelieu przepowiadał, że lada dzień zjawić się musi kuchareczka, która stanie u boku kuchmistrza... Kardynał na zabawy te oczy zamykał, bo wolał wpływ takiego fartuszka, niż pobożnej królowej. Zdaje się, że i wszechmocny Bachelier był tegoż zdania, zwłaszcza, że na wybór jego on miał wpływ największy, stanowczy.
Ludwik XV tymczasem zachowywał się dosyć długo tak, jakby nie rozumiał, czego wszyscy sobie życzyli. Śmiał się tylko coraz głośniej, gdy wobec niego mówiono o „wielkiej nieznajomej“, której zjawienia się wyczekiwano... Udawał, że nie rozumie. Gdy o tem półgłosem przy nim szeptano, parskał śmiechem czasami, ale się wcale nie gniewał. Tymczasem bawiły go wesołe szczebiotania hrabiny de Toulouse i panny de Charolais.
Już nawet w jednej z nich przewidywano przyszłą faworytę, ale drudzy, znający lepiej usposobienie króla do ukrywania swoich czynności, utrzymywali, że wybór padnie na jedną z dam pałacowych królowej! Pomiędzy niemi były bardzo piękne, ani jedna zaś pewno nie byłaby odtrąciła rzuconej ku niej chustki.
O tym dworze królowej Marji, który tak spoważniał pod jej wpływem, opowiadano, iż nie było w nim ani jednej, którejby się coś nie dało przypomnieć, — nie wyjmując nawet pani marszałkowej de Villars, księżny de Tallard, de Bethune, d’Epernon, d’Egmont, de Chalais i t. p.
Ale ponad niemi stała na straży surowa ich pani. Przyjaciele i pomocnicy Richelieu’go rzucali imionami panny de Beaujolins, pani de Lauragnais, de Portail i d’Anuzannes. Każda z nich miała za sobą jakiś wdzięk, urok, talent pociągający. Najprzenikliwsi jednak zgóry zaręczali, że nikt więcej za sobą nie miał prawdopodobieństwa pozyskania króla nad panią de Mailly.
Wszystkie te przewidywania były jednak przedwczesne... Jawnie król trybu życia nie zmieniał, był dotąd małżonkiem Marji; po orgjach w małych pokoikach odprowadzano go tam zawsze na spoczynek. Tylko nowe rozrywki coraz się więcej od dawnych różniły.
Dawniej król przypatrywał się raczej bawiącym, niż sam zabawiał, — teraz widywano go pośpieszającym do Rambouillet, gdzie na niego oczekiwała hrabina de Toulouse, do Bagateli, w której królowała marszałkowa d’Estrées, — do panny de Charolais... Zabawy nocne przeciągały się aż do rana.
Kto była zakochana w Ludwiku hrabina de Mailly? — Była to istota, stworzona z płomienia i blasków... Pochodzeniem swojem należała do rodziny, która się niegdyś w wojskowej służbie świetnie odznaczyła. Matka jej słynęła już z galanterji, jako jedna z najzalotniejszych kobiet swego czasu; ojciec był niepoprawnym marnotrawcą. Pani de Mailly była jedną z całego szeregu sióstr, pięknych, jak ona, i niemniej namiętnych, odznaczających się temperamentem i wdziękami — kobiet, bez litości dla siebie i ludzi.
Oprócz wymienionej pani de Mailly, w klasztorze, miejscu dziwnie obranem dla wychowania kochanki królowi, oczekiwała na przeczuwany swój los druga siostra, Felicja, dla której Mailly drogę miała torować; naostatek pani de la Tournelle, zarówno jak dwie pierwsze, spragniona łask i miłości królewskiej. Richelieu, który chciał mieć metresę dla Ludwika XV, z wielką trafnością wybrał rodzinę i wszystkie trzy składające ją panie.
Osnuta przez niego intryga nie mogła chybić — w zasadzce nie jedna pani de Mailly rzucała się z wielką niecierpliwością, było ich trzy, które sobie wzajem dopomagać miały. Zakochanej, rozmarzonej nie zbywało na innych sprzymierzeńcach i pomocnikach, a najdzielniejszym była jej nadzwyczajna, czarująca piękność, na królewską zagładę stworzona.
Szatan nie mógł nic wymyślić i wykończyć piekielniejszym ożywionego ogniem... Cóż mogła przeciwko temu zjawisku pociągającemu królowa ze swoją miłością powagi pełną, otoczoną urokiem spokojnym, jaki daje cnota? Ludwik XV musiał ją szanować w oczach ludzi, dla świata, ale mu ona ciążyła jak złote kajdany. Zdawało mu się, że życie da się może podzielić na dwie połowy i serce rozłamać, aby światu i sobie uczynić zadość.
Król bawił się oczekiwaniem, pani de Mailly się rzucała niecierpliwie, popychana przez pomocników, którzy pierwsze szały emancypacji obiecywali sobie wyzyskać. Widziano króla wahającym się i naglono o podział żywota konieczny, nieuchronny, fatalny. Potrzeba się tylko było starać, aby przyszła kochanka Ludwika XV mogła być jak najmniej niebezpieczna, a jak najpotężniej zawładnąć mogła znudzonym. W tem właśnie leżała nie trudność, ale prawie niemożliwość pogodzenia siły i nieszkodliwości...
Dlaczego, czyniąc wybór dla króla, Richelieu, Bachelier i neutralnie zdala stojący Fleury ciągle wracali do pani de Mailly, to było ich tajemnicą.
Tymczasem szukano rozrywek dla młodego pana w kółku familijnem u hrabiny de Toulouse i de Charolais.
O wszystkich intrygach i zabiegach, aby królowi dać kochankę, Marja podobno długo nic a nic nie wiedziała. Pierwsza na to oczy jej otworzyła pani de Boufflers; ale królowa usta jej zamknęła, nie chciała słuchać zwierzeń, ani wiedzieć o niczem.
Zachody jednak dworaków zbyt były jawne, kolacje nadto głośne; mówiono o nich na dworze, na ulicy, po domach prywatnych; cytowano dowcipne słowa, wyliczano menu królewskiej własnoręcznej kuchni. Zgorszenie było tak jawne, iż duchowieństwo nawet bolało nad poniżeniem królewskiej godności. Były to jednak dopiero początki; później nawet daleko bardziej rażące wybryki nie zwracały uwagi.
Ludwik XV był tymczasem zawsze z pewnem uszanowaniem urzędowem dla żony; a właśnie, gdy tajone jego napozór miłostki miały wyjść najaw i brudną falą wylać się na dwór pobożny — wypadki wielkiej doniosłości, w które król ojciec Marji był wmieszany, odwróciły nieco uwagę od intryg miłosnych, w które Ludwika XV wplątano.
Czas płynął szybko... W rok po wyjściu zamąż królowa wydała na świat dwie córki, bliźnięta, księżniczki Elżbietę i Henrjetę. Kraj domagał się i błagał Boga o następcę płci męskiej. Nakazano modły po kościołach. We dwa lata potem urodził się upragniony przez Francję delfin.
W rok po tym ostatnim wypadku, właśnie, gdy Ludwikowi szukano metresy, zmarł prawie nagle w Warszawie August II, z zabliźnionej ranki na nodze, która mu pozostała po pierwszych miłostkach z Lubomirską, późniejszą księżną cieszyńską.
Tron polski, którego tytuł przysługiwał Leszczyńskiemu, stał opróżniony, kirem okryty. Ludwik XV powziął myśl wprowadzenia nań teścia. Była to niespodzianka, której król-filozof nie przeczuwał wcale, ani żądał.
Zięć, który przy ślubnej intercyzie córki żądał zapewnienia, iż król polski nie wciągnie Francji w wojnę o koronę, sam teraz uznawał konieczność popierania elekcji teścia i osadzenia go na opróżnionym tronie. Stanisław nie życzył sobie tej korony i władzy, której się wyrzekł i nie tęsknił do niej; pierwszem jego poruszeniem było zrzeczenie się panowania. Tymczasem Ludwik XV ofiarował swoją pomoc przeciwko Sasom i Austrji. Wchodziło to w kombinacje jego polityki, skądinąd łatwe do wytłumaczenia.
Rachował zapewne na siłę narodu, który powinien się był oświadczyć za Leszczyńskim i poprzeć go tak, że sama powaga Francji starczyłaby do utrzymania go na tronie. Nie przewidywano rozdwojenia w Polsce i potrzeby czynnego popierania króla.
Leszczyński, znający kraj lepiej, niechętnie musiał przyjąć narzuconą mu koronę, przekradać się przez Niemcy, aby się dostać do Polski, i, zaledwie stopą stanąwszy na ziemi Rzeczypospolitej, uchodzić z pod nacisku sił rosyjskich, które następcę Augusta II na tron prowadziły.
Rachuby na wpływ i znaczenie Leszczyńskiego, na potęgę Francji zawiodły. Tymczasem, gdy się ważyły losy ojca, do którego Marja była tak czule przywiązaną — Ludwik XV przechodził z pierwszej epoki swojego życia do trybu nowego, który miał go przepołowić na dwoje...
Marja tyle miała na sercu, troszcząc się o niebezpieczeństwa, na które ojciec był narażony, że nie mogła zbyt wiele cierpieć nad tem, do czego była przygotowaną oddawna. Nie żądała już od męża nic więcej nad to, byle nie wiedzieć o intrygach bezecnych otoczenia królewskiego, o wykroczeniach samego małżonka.
Ale biednej królowej, pragnącej tylko zachowania od sromu i wstydu, nieświadomości intryg, nie dano nawet ocalić przyzwoitości — mówiono o wprowadzeniu metres w najbliższe jej kółko...
Łzy jej wyschły już dawno, źródła ich się przebrały, nie wiedziała, jak ma postąpić. Ojciec był jeszcze we Francji, musiała się więc otworzyć przed nim, prosząc o radę. Usłużni Francuzi dawno go wtajemniczyli w położenie. Nie mówił o tem z córką, czekając, aż się zwierzy. Marja wahała się i milczała. Nadeszła wreszcie chwila, gdy z boleścią największą musiała mu odmalować swoją dolę.
Pobożna, zrezygnowana, rzuciła się starcowi w objęcia.
— Ojcze mój drogi, — rzekła — dziecię twoje wie, jak mu postąpić przystało, ale królowa Francji żąda twej rady. Wiesz, że bezecny Richelieu i cała gromada mniemanych przyjaciół Ludwika opanowali go, upoili i rzucają w brudną kałużę rozpusty. Król coraz jawniej otacza się kobietami bez wstydu. Wtargają one aż na pokoje do moich dzieci i do mnie... Co mam począć?
Załamała ręce. Król, wzdychając, spuścił oczy i zarumienił się zawstydzony.
— Sprawy to są powszednie — odparł, udając obojętność — i, Bóg da, przemijające. Nie bierz tego nazbyt do serca, nie obwiniaj Ludwika, bo bardzo jest młody jeszcze i niedoświadczony. Nudzi się, pragnie rozrywki, przyjaciele podstawiają mu także zabawki, z których sami korzystają. Niesmak i rozczarowanie przyjdą wkrótce. Ty, dziecię moje, zamykaj oczy, bądź ślepą.
— A! i głuchą chyba — podchwyciła królowa.
— Tak, i głuchą — potwierdził Leszczyński.
— I niemą! — dokończyła Marja.
— Pamiętaj, że jesteś królową Francji i że stoisz wyżej nad te chwilowe błyski pod stopami twojemi.
Rozmowa, która miała być wynurzeniem się córki przed ojcem, naradą — skończyła się na niczem, skutkiem wstrętu starego króla do przeciągnięcia jej.
W istocie, nic jeszcze nazbyt jawnem nie było. Król Stanisław widział w tem przesilenie, które się mogło skończyć albo triumfem królowej (złudzenie dziwne!), albo chwilowem tylko obałamuceniem Ludwika. Miłość jego dla zięcia zaślepiała go.
Królowa nie mogła zaprzeczyć temu, że względem niej wszelkie formy poszanowania zachowane były. Ani Trémouille, ani Dombes nigdy jej uchybić nie śmieli. Emancypacja ograniczała się na małych apartamentach, ukrywała się w cieniach nocy.
Pomimo to Richelieu był pewien zwycięstwa, a Bachelier myślał tylko, komu ma palmę oddać. Od niego przeważnie zależał wybór.
Milczący, umiejący nie narazić się nikomu, oszczędzający nawet królową, przed którą grał rolę przymuszonego i zmartwionego widza, szedł nadzwyczaj zręcznie, z obrachowaniem do celu.
Pani de Mailly, którą popierał, Richelieu’mu i jemu zdawała się na początek jakby stworzoną. Miała wszystkie przymioty i wady swojej roli. Miała sama wiele śmiałości, aby królowi oszczędzić przejść trudnych; była uroczo piękna, a piękność jej stanowiła kontrast ze skromnym wdziękiem więdniejącej już, nieśmiałej Marji.
Pani de Mailly w tych pierwszych rwaniach węzłów małżeńskich stała tymczasem pomiędzy kandydatkami, niecierpliwa, namiętna, zuchwała. Co dziwaczniejsza jeszcze, poza nią, tająca się ze swoją namiętnością dla króla, stała już w gotowości marząca oddawna, że musi go opanować — rodzona jej siostra, Felicja... Kończyła ona niby wychowanie w klasztorze, marząc już wtedy, iż wprost z furty wyszedłszy, rzuci się w objęcia Ludwika XV. Przeczuwała swoje przeznaczenie!... Siostra ta, która ani pięknością, ani żadnym szczególnym urokiem oprócz dziewictwa nie mogła walczyć z panią de Mailly, miała za sobą tylko wyzywającą namiętność. Powiernicą jej była rywalka — siostra.
Los chciał, iż wszystko spełniło się według jej przewidywań. Panna Felicja, zostawszy panią de Vintimille, odebrała siostrze króla, aby go rychłą śmiercią osierocić. Ale rodzina de Nesles miała ją kim zastąpić.
Królowa opasana tem niewidomem kołem brudnych intryg, osamotniona, coraz kruchszym węzłem była napozór połączona z mężem. Po delfinie przyszła na świat Adelajda; po powrocie Leszczyńskiego z Polski Zofja; we trzy lata jeszcze potem Ludwika.
Wyśmiewano już wierność króla, i gdy ta dziecina przyszła na świat, jedna z pań szydersko, przybiegając oznajmić Ludwikowi o jej narodzinach, zapytała, jakie jej zamierzają dać imię? — król gniewny odparł krótko:
— Ostatnia! (La dernière).
Chwila ta w istocie znamionowała ostatni węzeł z królową zerwany, rozbrat zupełny między nią a małżonkiem. Rozpoczyna ona epokę nową cynizmu i całkowitej pogardy wszystkich względów.
Wszystko, co ją poprzedza, uważać można za rodzaj prologu, za przygotowanie do męczeństwa.
Ludwik XV, choć się już nie waha zerwać stanowczo, — ostyga zwolna, oddala się i powraca urzędownie, szanuje nadto wszelką formę i etykietę. Królowa też radaby ocalić choć pozory, oswaja się z położeniem powolnie, obojętnieje, a godność małżonka chce zachować. Najmniejszej już nie ma nadziei, ażeby węzeł pierwszy mógł się zadzierzgnąć na nowo, a jednak radaby pozorami jego łudzić siebie, a może ludzi.
Ludwik tymczasem, jakgdyby za krzywdę córce wyrządzoną, chciał wynagrodzić ojca, za słabo poparłszy Leszczyńskiego, aby się mógł na polskim utrzymać tronie, płaci mu księstwem Lotaryngji i Baru, oddając je w dożywocie.
W tem życiu awanturniczem człowieka stworzonego do spokojnych rozmyślań i pracy — to, co poprzedza objęcie księstwa lotaryńskiego, jest jakby nową i ostatnią z nim losu igraszką. Ucieczka z Gdańska — epilog tej baśni — podobna jest do wymysłu romansopisarza.
Królowa Marja przez cały ten czas niepewności o losy ojca duchem i sercem jest przy nim; towarzyszy mu modlitwami, żyje niemi, trwoży się i cierpi, przekonywając wreszcie, że ta ostatnia nadzieja jest ostatnią próbą z zawodem w żywocie człowieka, który własnym nie mogąc rządzić krajem, na obcej ziemi musiał pokazać, coby mógł uczynić dla odrodzenia Rzeczypospolitej.
Ocalony cudownie w ucieczce z Gdańska, którą w liście do córki tak żywo opisał — powrócił Stanisław objąć Lotaryngję, którą dawni jej panowie opuszczają z boleścią, a poddani ich opłakują.
W Luneville’u dopiero osiada Leszczyński, wyposażony odpowiednio do swojej godności, aby tu spędzić ostatki życia, otoczony nie tylko blaskiem, jaki nadaje nowe wyposażenie obfitsze, ale i coraz bardziej uznawane mądrość i cnota.
Dwór króla-filozofa należy do ówczesnych osobliwości europejskich, nie godzi się go pominąć nikomu... Stosunkowo skromny, odznacza się pewną okazałością poważną. Dwóchset ludzi gwardji przybocznej, dwieście szlachty polskiej i lotaryńskiej, młodzieży, kadetów — oprócz tego wyborna orkiestra, starannie bardzo utrzymane pałace, ogrody, wille, myślistwo, stajnie i konie, stół wielce wykwintny, we wszystkiem ład i nadzór ścisły.
Inaczej też przy wielkim napływie gości z całego świata, duchowieństwa, szlachty, literatów, artystów, trudno było porządek utrzymać.
W Luneville’u dopiero mógł król Stanisław okazać cały swój rozum praktyczny, miłość dobra powszechnego, i z marzyciela w przekonaniu ogółu stać się wzorowym monarchą.
W Luneville’u dopiero osiedla się Stanisław, aby tu spędzić ostatki życia w warunkach, zbiegających się najdziwniej, aby mu dać okazać całą energję i siłę ducha, spokój filozofa, rezygnację chrześcijanina, rozum wpośród sprzeczności i zawikłań, umiejący zawsze widzieć swoją drogę jasno.
Stanisław, pobłażający wielce, musiał jednak czasami pozbywać się ludzi, których uwielbienie cień na niego rzucało. Do takich należał przewrotny pochlebca Voltaire, który, potrzebując trzymać się czyjejś klamki, nie rozumiał lub udawał, że nie rozumie, co to znaczy, gdy mu ją zamykano przed nosem.
Napróżno dawano mu grzecznie do zrozumienia, iż przestał być pożądanym gościem. Gdy chłód i zobojętnienie nic nie pomagały, król żartobliwie zapytał skromnego marszałka swojego dworu, czyby nie miał skutecznego sposobu na pozbycie się tego złego ducha?
— N. panie, — odparł stary Borowski — jest-ci środek pewny: — hoc genus idemoniorum non ejicitur, nisi in oratione, in jejunio.
Znaczyło to, że potrzeba go było wprost zmuszać głodem do ustąpienia... Nie dawano mu więc jeść... Uparty Voltaire napisał do marszałka dworu bilecik: „Gdy poeta Wirgiljusz był na dworze króla Augusta, Aljantus miał o tem staranie, aby mu na niczem nie zbywało“.
Kiedy na liścik ten nie odpowiedziano, Voltaire i pani de Chatelais zmuszeni zostali Luneville opuścić, gdzie im było bardzo wygodnie.