<<< Dane tekstu >>>
Autor Honoré de Balzac
Tytuł Małe niedole pożycia małżeńskiego
Wydawca Biblioteka Boya
Data wyd. 1932
Druk M. Arct S. A.
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Tadeusz Boy-Żeleński
Tytuł orygin. Petites misères de la vie conjugale
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


II.
Odkrycia

Zazwyczaj, młoda osoba odsłania prawdziwy charakter dopiero po dwóch lub trzech latach małżeństwa. Z początku, wśród pierwszych upojeń, pierwszych uciech życia mężatki, ukrywa ona bezwiednie swoje braki. Bywa w świecie aby się wytańczyć, bywa u rodziców aby się tam pysznić tobą, idzie przez życie w orszaku pierwszych igraszek i wdzięków miłości, staje się kobietą. Następnie, zostaje matką i karmicielką; w tem położeniu, pełnem wdzięcznych kłopotów i trudów, położeniem, które, wśród mnóstwa starań jakich wymaga, nie zostawia ani chwili czasu na obserwację, również niemożliwe jest ocenić kobietę. Upłynęło zatem trzy lub cztery lata wspólnego pożycia, nim zdołałeś odkryć rzecz straszliwie smutną, przedmiot twego nieustannego postrachu.
Twoja żona, ta młoda dziewczyna, którą pierwsze rozkosze życia i miłości stroiły w pozory wdzięku i dowcipu, ona, tak zalotna i żywa, której najdrobniejszy gest miał tak rozkoszną wymowę, uroniła po drodze, jeden po drugim, swoje nietrwałe i złudne duchowe powaby. Nakoniec, pojąłeś całą prawdę! Zrazu nie chciałeś uwierzyć; wmawiałeś w siebie że możesz się mylić; ale nie: Karolina jest głupia, brak jej inteligencji, nie umie ani żartować, ani rozmawiać, nieraz nie ma taktu. Jesteś przerażony. Widzisz się na całe życie skazanym na prowadzenie tej kochanej Lińci przez drogi okolone cierniami, na których zostawiasz w strzępach swą miłość własną.
Niejednokrotnie budziły już w tobie niepokój jej odpowiedzi, które zresztą przyjmowano zawsze nader uprzejmie: spotkały się jedynie z milczeniem miast uśmiechu; jednakie opuszczałeś zebranie z przeświadczeniem, że, po waszem wyjściu, kobiety wymieniały znaczące spojrzenia, mówiąc do siebie: Uważałyście panią Adolfową!...
— Poczciwa kobietka, ale...
— Głupia jak gęś...
— Jakim sposobem on, człowiek niewątpliwie rozumny, mógł sobie wybrać...?
— Powinienby ją wyrobić, wykształcić, albo nauczyć ją siedzieć cicho.

Pewniki

W naszej cywilizacji, mężczyzna odpowiedzialny jest za całą istotę swej żony.
Nie mąż jest tym, który wyrabia żonę.
Pewnego dnia, Karolina wytrwale będzie utrzymywać u pani de Fischtaminel, osoby bardzo dystyngowanej, że najmłodsza latorośl tejże nie jest podobna ani do ojca, ani do matki, ale do przyjaciela domu. Może obudziła tem podejrzenie w panu de Fischtaminel i zniweczyła pracę trzech lat, obalając całą dyplomację pani de Fischtaminel, która, od tej wizyty, wita się z tobą nader chłodno, podejrzewając jakąś niedyskrecję z twej strony.
Pewnego wieczora, Karolina, prowadząc z jakimś pisarzem dłuższą rozmowę o jego dziełach, udzieli, na zakończenie, rady temu poecie, mającemu już pokaźną ilość tomów za sobą, aby wreszcie zaczął pracować dla potomności. To znów, będzie się skarżyć na powolną usługę przy stole u ludzi, którzy mają tylko jednego służącego i którzy przewrócili dom do góry nogami, aby was podjąć najgościnniej. Innym razem potępi wdowy, które powtórnie wychodzą za mąż, w obecności pani Deschars, która zaślubiła tertio voto ex-rejenta Mikołaja-Jana-Nepomucena-Marję-Wiktora-Józefa-Chryzostoma Deschars, przyjaciela twego ojca.
Słowem, przestajesz być sobą, z chwilą gdy znajdziesz się między ludźmi w towarzystwie żony.
Podobny człowiekowi który siedzi na narowistym koniu i bez przerwy spogląda mu między uszy, z wytężoną uwagą nadsłuchujesz słów Karoliny.
Aby wynagrodzić sobie przymusowe milczenie na jakie skazane są młode panny, Karolina mówi, a raczej szczebiocze bezustanku; chce ściągnąć na siebie uwagę i ściąga ją w istocie; nic nie może jej powstrzymać; zwraca się do najwybitniejszych ludzi, do najczcigodniejszych matron; każe się przedstawiać, zadaje ci najstraszliwsze tortury. Odtąd, bywać w świecie, jest dla ciebie prawdziwem męczeństwem.
Do tego, poczyna ci jeszcze wymawiać brak humoru, gdy to jest poprostu z twojej strony niepokój! Wreszcie udaje ci się zamknąć ją w szczupłem kółku przyjaciół, skoro cię już zdołała poróżnić z ludźmi, od których zależały twoje interesy.
Ileż razy cofnąłeś się przed koniecznością upomnień, do których miałeś przystąpić rano, po przebudzeniu, gdy już usposobiłeś ją jak najlepiej aby cię zechciała wysłuchać! Kobieta rzadko słucha tego co się do niej mówi. Ileż razy cofnąłeś się przed ciężarem pedagogicznych obowiązków?
Czyż konkluzja twego ministerjalnego exposé nie musiałaby znaczyć: „Nie jesteś inteligentna“. Otóż, zdajesz sobie sprawę ze skutku tej pierwszej lekcji. Karolina powie sobie: „Nie jestem inteligentna. Dobrze!“
Żadna kobieta nie przyjmie takiej przestrogi życzliwie. Z tą chwilą, każde z was dobędzie szpady i odrzuci pochwę za siebie. W sześć tygodni potem, Karolina może ci udowodnić, że jest w sam raz natyle inteligentna, aby cię zminotauryzować[1] tak abyś tego nie spostrzegł.
Przerażony tą perspektywą, wyczerpujesz wszystkie krasomówcze formuły, próbujesz ich, przymierzasz, szukasz środka dla ozłocenia pigułki. Wreszcie, udaje ci się znaleźć sposób pogłaskania wszystkich próżności Karoliny, albowiem:
Pewnik: Kobieta zamężna ma rozmaite próżności.
Mówisz, że jesteś jej najlepszym przyjacielem, jedynym człowiekiem który może jej szczerze powiedzieć prawdę; im więcej przygotowań, tem bardziej jest zaciekawiona, wyczekująca. W tej chwili jest naprawdę inteligentna.
Pytasz drogiej Karoliny (obejmując ją tkliwie ramieniem), w jaki sposób ona, w rozmowie z tobą tak pełna bystrości i dowcipu, ona która ma takie ładne powiedzenia (przypominasz jej słowa których nigdy nie wyrzekła, których ty jej użyczasz, które ona przyjmuje z uśmiechem za swoje), w jaki sposób ona mogła popełnić w towarzystwie tę lub ową niezręczność. Z pewnością, musi się czuć, jak wiele kobiet, onieśmielona w salonie.
— Znam, dodajesz, wielu niepospolitych ludzi, którzy doznają tego samego.
Dajesz przykłady mówców, znakomitych gdy przemawiają w małem kółku, a niezdolnych złożyć trzech zdań, gdy znajdą się na mównicy. Zachęcasz Karolinę aby czuwała nad sobą, wysławiasz milczenie, jako najpewniejszy dowód inteligencji. Ludzie cenią tych, którzy umieją słuchać.
Ach! lody przełamane! zdołałeś się prześlizgnąć po tem kruchem zwierciedle nie zarysowawszy go; udało ci się położyć rękę na zadzie Chimery, Chimery dzikiej i nieposkromionej, przenikliwej, niespokojnej, chyżej, najbardziej zazdrosnej, porywczej, gwałtownej, najbardziej naiwnej, wyszukanej, kapryśnej i podejrzliwej w świecie zjawisk ducha: PRÓŻNOŚCI KOBIECEJ!...
Karolina uścisnęła cię serdecznie, ze wzruszeniem, podziękowała za przestrogi, czuje że kocha cię tem więcej; chce wszystko tobie zawdzięczać, nawet rozum; może jest głupia, ale umie coś, co więcej warte niż mówić ładne rzeczy, umie je czynić! kocha cię. Ale chce także być i twoją dumą! To nie dość umieć się dobrze ubrać, być ładną i elegancką; chce abyś był dumny z jej inteligencji. Czujesz się najszczęśliwszym z ludzi, że ci się udało tak szczęśliwie prześlizgnąć przez pierwszy niebezpieczny przesmyk małżeństwa.
— Mamy być dziś wieczór u pani Deschars, gdzie już doprawdy nie wiedzą co robić aby wynaleźć jakąś rozrywkę; bywa tam mnóstwo młodych kobiet, panienek, szaleją na punkcie gier towarzyskich; zobaczysz!... mówi Karolina.
Czujesz się tak szczęśliwy, że nucisz wesoło, przechadzając się w bieliźnie po pokoju. Podobny jesteś do zająca, gdy w tysiącznych skrętach obiega klomb błyszczący od świeżej rosy. Narzucasz szlafrok dopiero w ostatniej chwili, gdy śniadanie już na stole. W ciągu dnia, jeśli ci się zdarzy spotkać którego z przyjaciół i rozmowa zejdzie na kobiety, bronisz ich zapamiętale; twierdzisz że są zachwycające, dobre, łagodne, widzisz w nich coś niebiańskiego.
Jakże często sądy nasze zależne są od nieznanych wydarzeń!
Wieczór, idziesz z żoną do pani Deschars. Pani Deschars, jestto matrona niezmiernie nabożna, która wygnała z domu nawet dzienniki; troskliwie czuwa nad córkami, owocami trzech kolejnych małżeństw, i wychowuje je tem surowiej, ile że, jak mówią, sama miała na sumieniu to i owo w czasie pierwszych dwóch związków. W domu jej nikt nie odważy się na najniewinniejszy żart. Wszystko tam jest białe i różowe, wszystko pachnie świętością, jak zwykle u wdów które sięgają kresu trzeciej młodości. Ma się wrażenie, jakby w tym domu codzień było święto Bożego Ciała.
Ty, młody żonkoś, wpadasz w towarzystwo młodych mężatek, dziewczątek, panien na wydaniu i kawalerów, które zabawia się w sypialni pani Deschars. Ludzie poważni, figury polityczne, kandydaci do wista i herbaty są w salonie.
Młodsze towarzystwo gra w zgadywanie słów, podług odpowiedzi jakie każdy musi dać na te pytania:
— W jakiej postaci to lubisz?
— Gdzie się to mieści?
— Do czego to służy?
Kolej na ciebie; idziesz do salonu, mięszasz się do jakiejś dyskusji i wracasz wywołany przez małą dziewczynkę, z trudem wstrzymującą się od śmiechu. Wyszukano dla ciebie wyraz, który może dostarczyć najbardziej zagadkowych odpowiedzi. Wiadomo, że, jeśli się chce wprawić w zakłopotanie inteligentnego człowieka, najlepiej wybrać słowo najpospolitsze i przygotować zdania które rzucają myśli salonowego Edypa o tysiąc mil.
Gra ta z trudnością wytrzymuje porównanie z grą w lancknechta lub kości, ma jednak tę zaletę że jest bardzo niekosztowna.
Tym razem, jako sfinksową zagadkę, obrano słowo: mal. Każdy przygotował odpowiedź, mającą cię zbić z tropu. Słowo to, prócz innych znaczeń, może mieć następujące: mal (zło), przeciwieństwo dobra; mal (choroba, cierpienie), rzeczownik obejmujący tysiąc pojęć z zakresu patologji; następnie malle, dyliżans pocztowy, i malle, waliza, mogąca mieć kształt tak różnorodny, pokryta skórą, posiadająca parę uszu i poruszająca się szybko, ponieważ towarzyszy nam w podróży, jakby powiedział poeta ze szkoły Delille‘a.
Dla ciebie, poprzedzonego opinją inteligentnego człowieka, Sfinks rozwija wszystkie sztuczki swej zalotności; roztacza skrzydła, to znów je składa; wysuwa naprzemian swoje łapy lwa, piersi kobiece, grzbiet koński, myślącą głowę, potrząsa znów skrzydłami, unosi się i wzlata, kołuje i wraca, zamiata ziemię straszliwym ogonem, błyska groźnie pazurami, chowa je, uśmiecha się, nuci, to znów coś mamroce; rzuca spojrzenia to rozkosznego dzieciaka, to groźnej matrony, nadewszystko zaś jest drwiący i szyderski.
— Lubię miłosne.
— Lubię chroniczne.
— Lubię obite skórą.
— Lubię z przegródkami.
— Lubię z dobremi końmi.
— Lubię ukarane.
— Lubię jako zesłane przez Boga, odpowiada pani Deschars.
— A ty? pytasz z kolei żony.
— Lubię ślubne.
Odpowiedź żony jest niezrozumiała i zwraca cię w przestrzenie, w których myśl, oślepiona mnogością zjawisk, nie jest zdolna żadnego pochwycić.
Z kolei, chodzi o pomieszczenie przedmiotu:
— W wozowni.
— Na strychu.
— W gazetach.
— W szpitalu.
— W więzieniu.
— W sklepie.
Żona odpowiada na samym końcu: w łóżku.
Już byłeś na śladzie, ale ta odpowiedź zbija cię znowu z tropu, ponieważ nie przypuszczasz aby pani Deschars pozwoliła na coś zbyt swobodnego.
— Do czego to służy?
— By życie w raj zamienić! powiada żona po szeregu innych odpowiedzi, które przeprowadziły cię przez cały świat lingwistycznych hipotez.
Ta odpowiedź zwróciła uwagę wszystkich, a w szczególności twoją; wysilasz władze umysłowe, aby odgadnąć jej znaczenie. Myślisz o butelce z gorącą wodą, którą żona każe kłaść do łóżka w nogach w czasie mrozów, — o ogrzewaczce, przedewszystkiem!... — o czepku, — o chustce do nosa, — o papierze do papilotów, — o haftach przy koszuli, — o poduszce, o stoliczku nocnym... napróżno; — nie znajdujesz nic, coby zgadzało się z jej odpowiedziami.
Wreszcie, ponieważ najwyższą radością grających jest cieszyć się zmistyfikowaniem swego Edypa i każda jego omyłka przyprawia towarzystwo o wybuchy śmiechu, szanujący się człowiek, nie mogąc znaleźć właściwego wyrazu, woli się poddać, niż wymieniać ich napróżno kilkanaście. Według prawideł tej niewinnej gry, skazano cię na powrót do salonu i fant; ale jesteś tak zaintrygowany odpowiedziami żony, że pytasz wreszcie o tajemnicze słowo.
Mal! wykrzykuje najmłodsza dziewczynka.
Pojmujesz teraz wszystko, z wyjątkiem odpowiedzi żony: ona chyba zamyśliła jakiś inny wyraz. Ani pani Deschars, ani żadna z młodych kobiet nie rozumiały jej odpowiedzi. To czyste oszukaństwo. Zaczynasz się oburzać, wywołujesz poruszenie wśród dziewczątek, panien i młodych mężatek. Szukają, zastanawiają się. Żądasz wyjaśnienia, wszyscy dzielą twą ciekawość.
— W jakiem znaczeniu wzięłaś to słowo, moja droga, pytasz Karoliny.
— No, cóż? mâle[2]! odpowiada.
Pani Deschars zaciska wargi i okazuje najwyższe niezadowolenie; młode kobiety rumienią się i spuszczają oczy; dziewczątka otwierają je szeroko, trącają się łokciami i nadstawiają uszu. Masz wrażenie, że nogi wrosły ci w dywan; czujesz w ustach smak tak słony, że mimowoli przypomina ci się Lot i jego szczęśliwe uwolnienie od towarzyszki życia.
Twoje życie natomiast przedstawia ci się jako prawdziwe piekło: świat stał się dla ciebie niemożliwy.
Przebywać obok tej tryumfalnej głupoty znaczy tyle, co być przykutym do galery.

Pewnik

Cierpienia moralne przerastają cierpienia fizyczne o całą przepaść jaka istnieje między duszą a ciałem.
Przestajesz marzyć o oświeceniu żony.
Karolina jest jakby drugiem wydaniem Nabuchodonozora, gdyż, pewnego dnia, podobna tej poczwarze królewskiej, mieni kosmaty kształt zwierza na okrucieństwo monarszej purpury.




  1. Patrz Fizjologja małżeństwa. Rozmyślanie VII.
  2. Samiec, mężczyzna.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Honoré de Balzac i tłumacza: Tadeusz Boy-Żeleński.