Macocha (de Montépin, 1931)/Tom III/VII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Macocha
Podtytuł Powieść
Data wyd. 1931
Druk Sz. Sikora
Miejsce wyd. Warszawa — Kraków — Lwów
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Marâtre
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


VII.

Daumontowie ze zdziwieniem słuchali ajenta, nie rozumiejąc tych mea culpa przeszłości, od wielu bowiem miesięcy nie wątpili już o śmierci swej córki.
— Zapewne — odezwał się z pewnem wahaniem Robert Daumont — można było początkowym poszukiwaniom dać kierunek inny, ale po upływie tak długiego czasu rozpoczynać je na nowo, to rzecz bezużyteczna. Wszak pan sam zapewniałeś nas, że biedne dziecko nasze musiało odebrać sobie życie.
— Tak, zapewniałem, bo wierzyłem, i to właśnie dowodzi mojej głupoty.
— Jak to, więc to nie miałoby być prawdą? — zapytał żywo Robert.
— Masz pan może jakie wiadomości? — przerwała mu Eugenja, poruszona ostatniemi słowami ajenta.
— Tak, córka państwa żyje!...
— Nasza córka żyje! — zawołali naraz Daumontowie. — Nie mylisz się pan?
— Nie mylę się, widziałem ją własnemi oczyma.
— Widziałeś pan Teresę? Kiedy?
— Przed dwiema godzinami.
— Gdzie?
— Na folwarku Etangs de Commelle.
— Ależ pan nie znasz naszej córki...
— Znam ją z fotografji, którą mam przy sobie.
— Zdaje się, że musiało pana złudzić podobieństwo...
— Nie! Osoba którą widziałem, jest napewno panną Teresą.
— A więc żyje... — wycedziła przez zęby Eugenja.
— Gdzież to leży ten folwark.
— W lesie Chantilly, o dwadzieścia minut drogi od stacji Orry-la-Ville.
— Musiała się przez ten czas zmienić bardzo... zauważyła Eugenja.
— Zmieniła się i do tego na korzyść. Wydała mi się jeszcze piękniejszą, niż na fotografji.
— Lecz cóż ona tam robi?
— Zmuszony jestem zadać państwu cios bardzo boleśny — rzekł ajent głosem rzewnym. — Uzbrójcie się w odwagę.
— Mamy jej dość, przecież wierzyliśmy, że nie żyje...
— Zresztą, wszystkiego spodziewamy się po tej córce bez serca, która nam tyle cierpienia sprawiła — dodała Eugenja. — Mów pan śmiało i nie ukrywaj nic przed nami.
— Kiedy tak... więc... szła odwiedzić...
— Kogo?
— Swoje dziecko...
— Swoje dziecko! — zawołali naraz Daumontowie.
— Więc ma dziecko, nikczemna! — syknęła Eugenja groźnie.
— Tak... prześliczną córeczkę...
— Więc skoro pan znasz jej hańbę, to musisz znać i sprawcę...
— Znam.
— Jakże się nazywa?
— Gaston Dauberive.
— Gaston Dauberive — powtórzyła Eugenja — pierwszy raz słyszę to nazwisko. Zepewne człowiek jeszcze młody.
— Młody i przystojny.
— Ach, nikczemni! podli! — wybuchnęła z wściekłością Eugenja. — A więc zahańbiła się na zawsze. Tysiąc razy wolałabym, żebyśmy ją byli odnaleźli nieżywą, aniżeli zahańbioną. Nieprawe dziecko w takiej rodzinie jak nasza! Co za okropność, co za poniżenie! Nie przeżyję tego, ale chcę żyć, żeby ukarać, żeby się zemścić!...
— Uspokój się — rzekł Robert, przestraszony jej namiętnym wybuchem.
— Ja mam się uspokoić!... Alboż to rzecz możliwa? Chcesz, żebym obojętnie słuchała tak strasznej wiadomości? Czyż ty jesteś spokojny? Czy nie czujesz nienawiści dla tych nikczemnych, którzy zatruli całe życie nasze? Więc może jeszcze litujesz się nad nimi i chcesz przebaczyć tej córce wyrodnej i bezwstydnej i temu zbrodniarzowi, który hańbiąc Teresę, zniszczył całą przyszłość świetną jej i naszą?... Więc dobrze! Skoro jesteś takim niedołęgą i nie masz krwi w sobie, przebaczaj!... lecz ja nie przebaczę im nigdy!...
— Bardzo dobrze rozumiem gniew pani — zaważył Touret — jest on słusznym, i pan Daumont podziela zapewne chęć zatarcia wszelkiemi środkami plamy... lecz, aby dojść do tego celu, potrzeba zastanowić się z zimną krwią i rozwagą.
— Wiem o tem równie dobrze — odparła Eugenia — lecz pojmujesz pan, że trudno mi było zapanować nad uczuciem oburzenia, dowiedziawszy się że córka moja, którą uważałem za najlepszą istotę, była przewrotną, hipokrytką, i czuje się szczęśliwą pomimo swej hańby. Opanowała mnie zgroza, silniejsza nad moją wolę i rozum... Daruj pan i wróćmy do pańskiego odkrycia. Cóż to za jeden jest ten Gaston Dauberive?
— Spieszyłem się, by zakomunikować państwu tę ważną wiadomość, nie chciałem bowiem stracić ani chwili i dlatego nie miałem jeszcze czasu zasięgnąć objaśnień. O Gastonie Dauberive nic nie wiem więcej. Mogę tylko państwa zapewnić, że panna Teresa od chwili ucieczki, mieszkała z nim ciągle w Monfgrèsin, niedaleko od folwarku Commelle.
Po kilku chwilach milczenia, pani Daumont, której twarz zaczęła się rozjaśniać pod wpływem jakiejś myśli, rzekła głosem już łagodniejszym.
— Powiedziałeś pan, że Teresa jest jeszcze piękniejszą, aniżeli była nią w chwili fotografowania się?
— Tak rzeczywiście...
— Więc powiedz mi — przerwała Eugenia, zwracając się nagle do męża — cóż myślisz teraz przedsięwziąć? Twoja córka żyje i jest w rękach nikczemnika, który ją wykradł i zhańbił... Taki stosunek nie może trwać dłużej... jakże więc myślisz postąpić?
— Zdaje mi się, że przedewszystkiem trzeba dowiedzieć się, co to za człowiek ten Gaston Dauberive, skąd pochodzi, czem się zajmuje, a jeżeli należy do rodziny uczciwej, zgodzić się na małżeństwo jego z Teresą, choćby tylko dla uniknięcia skandalu...
Pani Daumont gniewnie uderzyła nogą o ziemię.
— Więc to takiej kary pragniesz dla zbrodniarza który sprawił nam tyle złego! — zawołała gwałtownie. — Wiesz, co zabrał nam ten człowiek wykradając nasze dziecko i zgadzasz się przyjąć go za zięcia? I ty nie wstydziłbyś się nazywać swym synem tego, który zamordował barona Rittera? I ty chciałbyś bym pieściła dziecko zrodzone z takiego błędu, a raczej zbrodni! Ależ ty jesteś zupełnym wariatem! Robercie, albo nie znasz mnie dotąd. I ty myślisz, że ja byłabym zdolną zapomnieć i przebaczyć? Nie!... nigdy!... Słyszysz mię?... Nigdy! Małżeństwo to jest niemożliwie!...
Robert, pragnąc w obecności Toureta okazać pewną samodzielność, ośmielił się zaoponować.
— Czy tylko postanowienie to nie będzie za pośpieszne? Zdaje mi się, że trzebaby najprzód dowiedzieć się co za jeden... a nuż będzie on w stanie zastąpić nam barona Rittera?
Eugenia miała znowu wybuchnąć gniewem, lecz Touret, uprzedzając ją, rzekł:
— Czy pani pozwoli mi wypowiedzieć moje zdanie?...
— Po przysłudze, jaką nam pan uczyniłeś, nie mogę panu odmówić.
— Otóż pan Daumont mówi bardzo rozsądnie, skoro żąda chłodnego zastanowienia się...
— Tak pan sądzisz? — przerwała Eugenja z ironją — i z jakich powodów, jeśli mogę zapytać?
— Pragniecie państwo uniknąć skandalu, wszak tak?...
— Naturalnie... za wszelką cenę.
— Więc nie może być nawet mowy o zapozwaniu Gastona Daubierive przed sądem o uwiedzienie małoletniej. Zapewne, byłby on w takim razie napiętnowany publicznie, lecz jednocześnie i hańba córki państwa stałaby się głośną. Otóż, po cóż myśleć o zemście, jeżeli winowajca, pomimo swego błędu czy zbrodni, jest człowiekiem uczciwym, jeżeli działał pod wpływem miłości, i gotów jest naprawić swą winę? Nie mamy wcale dowodów, że nie należy do rodziny uczciwej, i że nie jest w stanie zapewnić pannie Teresie wygodnego bytu i szczęścia...
Touret zaczynał pojmować, że źródłem gniewu Eugenji był żal z utraty marzonej przyszłości świetnej, nie chcąc się więc jej narazić, dodał tylko: — Dlatego też, niech pani pozwoli mi zebrać o nim wiadomości...
— Owszem... proszę — odrzekła niechętnie. — Zobaczymy później.
Ale w myśli już postanowiła, że jeżeli Gaston Dauberive nie posiada majątku tak wielkiego, by mogła zeń korzystać i sama, w takim razie musi być potępiony bez wahania.
— Czy mogę mieć w panu zaufanie zupełne? — zapytała ajenta, utkwiwszy weń swój wzrok przenikliwy.
— Najzupełniejsze...
— Otóż, postaraj się pan dowiedzieć, jaka jest rzeczywiście pozycja tego Gastona Dauberive, a jeżeli nie jest taką, jakiej mamy prawo wymagać, przyrzeknij, że pomożesz mi zemścić się... Och, bądź pan spokojny — dodała żywo, spostrzegłszy w nim pewne zdziwienie — zemsta moja będzie cichą, nikomu nieznaną, nie wywoła skandalu i nie narazi pana w niczem...
— Jeżeli tak, przyrzekam pomoc najchętniej.
— W chwili, w której będziemy mogli powiedzieć sobie, iż hańba nasza w oczach świata w jakikolwiek sposób została zatratą, i lepsza przyszłość nasza zapewnioną, w chwili takiej ofiaruje panu dziesięć tysięcy franków.
— Przyjmuję je w przekonaniu, iż zasłużę na nie — odrzekł Mioduś z uśmiechem.
— Więc nie zwlekaj pan. Kiedy zobaczymy się?
— Muszę wrócić do Compiégne, gdzie znajduje się dwór, i dokąd powołuje mię obowiązek. Dopiero więc jutro będę mógł zająć się tą sprawą. Przyjdę wieczorem, a najpóźniej pojutrze rano.
— Będę na pana czekać.
I pożegnawszy Daumontów, udał się śpiesznie na dworzec kolei północnej.
— Więc cóż zamyślasz uczynić? — zapytał Robert żonę, gdy zostali sami.
— Powiedziałam to przed chwilą. Chcę zatrzeć przeszłość i przygotować przyszłość. Jak się okazuje, Teresa jest piękniejszą, niż była przedtem... nic więc niema straconego. Gdy będzie znowu przy mnie, gdy zostanie oddzieloną na zawsze od swego uwodziciela, gdy będzie w moich rękach, musi mi być posłuszna i zrobi wszystko co zechcę!
— Mówisz głosem, który mnie przeraża — rzekł Robert, czując dreszcz przechodzący po ciele.
Eugenja nic nie odpowiedziała i jak zwykle, tylko pogardliwie wzruszyła ramionami.
Służąca weszła z oznajmianiem, iż podany już obiad.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.