Magja i czary/Wysoka Magja/Rozdział II
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Magja i czary |
Podtytuł | Szkice z dziedziny wiedzy tajemniczej |
Wydawca | Biblioteka „Izyda” |
Data wyd. | 1926 |
Druk | Olesiński, Merkel i S-ka |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
„W świetle astralnem zachowują się obrazy osób i rzeczy. W tym to świetle wywoływać można kształty tych, którzy już nie są z naszego świata i w ten to sposób odbywają się bezspornie realne misterja nekromancji.
Kabaliści, którzy mówili o świecie duchów, opowiadali jedynie wrażenia podczas ewokacji otrzymane.
Eliphas Levi Zahed, ten, co pisze te wiersze, wywoływał i widział.
Można czytać w hebrajskiej księdze zatytułowanej „Rewolucja dusz“, że istnieją dusze trojakiej kategorji: córy Adama, córy aniołów i córy grzechu. Istnieje również, według tejże księgi trojaki podział duchów: duchy uwięzione, duchy błąkające się i duchy wolne. Dusze bywają wysyłane parami. Istnieją jednak dusze mężczyzn, które rodzą się samotne, i których małżonki trzymane są w niewoli przez Lilith i przez Naëmach, królowe strzyg; są to dusze, co muszą odpokutować śluby niewczesnego celibatu. Skoro więc człowiek od dzieciństwa zrzeka się miłości kobiet, oddaje on na pastwy demonów rozpusty małżonkę, jaka mu przeznaczona była. Gdyż dusze rozmnażają się w niebie również, jak ich ciała na ziemi, a dziewicze — są córami pocałunku aniołów.
Nic nie może powrócić do nieba, co z nieba nie jest rodem. Po śmierci więc, duch boski, ożywiający człowieka, li tylko sam powraca, pozostawiając zwłoki dwojakiego rodzaju: jedne ziemskie, elementarne, zaś drugie — astralne; jedne nieruchome, zaś drugie, ożywione jeszcze przez ruch duszy wszechświata, lecz przeznaczone na śmierć powolną, pochłaniane przez potęgi astralne, które je wytworzyły. Trup ziemski jest widoczny, zaś drugi niewidzialny dla oczu żyjących i może zostać dostrzeżonym, gdy jasnowidz włączy się w wielkie fale eteru.
Jeśli człowiek żył sprawiedliwie, ciało astralne unosi się jak obłok w sfery wyższe; lecz jeśli człowiek żył w grzechu i zbrodni, ciało astralne ciążyć będzie ku ziemi, do swych poprzednich namiętności. Będzie wówczas zatruwał sny młodych dziewic, kąpał się we krwi świeżo rozlanej, krążył dokoła miejsc, gdzie upływały uciechy jego żywota: strzeże on jeszcze skarbów, co posiadł i schował, wysila się daremnie, by odzyskać organy ziemskie, by powrócić do życia.
Lecz światła planet wchłaniają go stopniowo; czuje, jak inteligencja jego słabnie, jak pamięć zamiera, jak całe jego jestestwo topnieje powoli... Stare namiętności ukazują mu się i prześladują w straszliwej postaci, napadają nań, pożerają go... Nieszczęsny traci w ten sposób członki, które służyły mu do grzechu i umiera powtórnie, lecz ostatecznie, bo zatraca osobowość i pamięć.
Dusze, mające żyć nadal, a w dostatecznej mierze nieoczyszczone, pozostają mniej lub więcej przykute do astralnego ciała i, by się od tego ciała uwolnić, wstępują te dusze cierpiące w żyjących i pozostają w nich w stanie, zwanym przez kabalistów „embrjonalnym“.
Te „cienie“, te zwłoki powietrzne, wywołuje się za pomocą nekromancji. Są to barwy, substancje umierające lub umarłe, z któremi wchodzi się w kontakt; możemy się z niemi porozumiewać przeważnie w myślach i snach naszych, by zaś je widzieć, my żyjący, musimy wprowadzić się w stany wyjątkowe, stany pomiędzy snem a śmiercią, sami się zamagnetyzować, być w rodzaju somnambulizmu, lecz świadomego, rozbudzonego, co wymaga wielkiej siły woli i rozlicznych przygotowań“.
Jak się taka ewokacja odbywa, opowiada nam w dalszym ciągu Mistrz Eliphas Levi, przyczem zaznaczam, że aczkolwiek o ceremonjach tych w dziełach magicznych, znajdują się liczne wzmianki, nikt jej jeszcze dotychczas szczegółowo opisać się nie ośmielił. Tu jednocześnie czytelnik odnajdzie szczegóły praktykowanego w tych wypadkach ceremonjału, przez co całkowicie zrozumiałemi mu się staną rozdziały poprzednie naszej książki.
Eliphas Levi pisze:
Na wiosnę 1854 r. udałem się do Londynu, by zapomnieć o wewnętrznych troskach, a również oddać się bez przeszkód magicznym dociekaniom. Miałem listy polecające do wielu osób wpływowych, a ciekawych rewelacji świata nadprzyrodzonego. Byłem u paru... przyjęto mnie z wyszukaną grzecznością... lecz zapatrywania ich na sprawy mnie obchodzące były bardzo powierzchowne i lekkomyślne. Żądano odemnie nadzwyczajności, jak od szarlatana. Uraziło mnie to nieco, gdyż, jeśli mam być szczery, daleki byłem od wtajemniczenia innych w arkana magji ceremonjalnej; obawiałem się zawsze dla siebie jej iluzji i zmęczeń; zresztą rytuał wymaga kosztownych i skomplikowanych przygotowań. Zamknąłem się więc w studjach wyższej kabały i przestałem myśleć o angielskich adeptach, gdy pewnego dnia, powracając do hotelu, zastałem list, adresowany na me nazwisko. Koperta zawierała połowę biletu wizytowego, przeciętego horyzontalnie. Na połówce widniała pieczęć Salomona, zaś na maleńkim świstku papieru skreślono słowa ołówkiem: „jutro, o trzeciej, przed Westminsterskim opactwem okażą panu drugą połowę biletu“.
Zaciekawiony udałem się na to osobliwsze spotkanie. Kareta stała na rogu. Szedłem, trzymając mój kawałek karty; służący zbliżył się do mnie i dał znak, otwierając drzwiczki pojazdu. Wewnątrz znajdowała się czarno ubrana dama, której kapelusz otulał szczelnie gęsty woal; skinęła, bym zajął obok niej miejsce, okazując drugą połowę wizytówki. Drzwiczki zatrzaśnięto, pojazd ruszył, a gdy dama uchyliła swej zasłony, zauważyłem, iż znajduję się w towarzystwie niemłodej już kobiety; z pod siwych brwi spoglądały oczy dziwnie żywe o niesamowitym blasku.
— Sir — rzekła do mnie, z wybitnym angielskim akcentem — wiem, że tajemnica jest silnie przestrzegana między adeptami. Przyjaciółka sir B*** L***[1], która pana poznała, wspominała mi, że proponowano mu doświadczenia i że pan odmówił. Może z powodu nieposiadania przyrządów niezbędnych; pragnę pokazać swój gabinet magiczny, lecz wymagam bezwzględnej dyskrecji.
Uczyniłem obietnicę, której żądano i dochowywam, nie podając o pani tej żadnych bliższych szczegółów. Z dalszej rozmowy poznałem, iż była ona wtajemniczoną, jeśli nie najpierwszorzędniejszego, to w każdym razie wysokiego stopnia. Miałem z nią parę dłuższych rozmów, podczas których nalegała na doświadczenia praktyczne, celem uzupełnienia inicjacji. Pokazała zbiór szat i instrumentów magicznych, pożyczyła parę książek, jakich mi brakło, jednym słowem nakłoniła do uczynienia próby ewokacji całkowitej, do której to ceremonji przygotowywałem się w ciągu dwudziestu i jeden dni, zachowując ścisłe praktyki, przepisane w Rytuale.
Wszystko zostało zakończone w dniu 24 lipca. Chodziło o to, by wywołać zjawę boskiego Apolloniusa z Tyany i zapytać go o dwa sekreta: jeden z nich tyczył się mnie osobiście, drugi interesował pomienioną panią.
Miała ona początkowo być obecną przy ewokacji, wraz z pewną zaufaną osobą; lecz, że w ostatniej chwili osoba ta kategorycznie odmówiła z bojaźni, zaś przy ceremonji rytów magicznych liczba trzy, lub jedność muszą być ściśle zachowane — pozostawiono mnie samego.
Komnata, obrzędowa, znajdowała się w wieżyczce; ustawiono tam cztery wklęsłe zwierciadła, rodzaj ołtarza, którego wierzch z białego marmuru, otoczono łańcuchem, namagnetyzowanego żelaza. Na marmurze wyryty był i pozłocony znak pentagramu i takiż znak w różnych kolorach widniał na skórze jagnięcia, rozpostartej u stopni ołtarza. Pośrodku marmurowego stolika stał mały żelazny piecyk, pełny węgla, myrrhy i lauru, drugi znajdował przede mną na trójnogu.
Byłem ubrany w białą szatę, podobną do ubioru naszych katolickich księży, lecz dłuższą i szerszą, na głowie miałem wieniec z liści werweny, przewity złotym łańcuchem. W jednym ręku dzierżyłem miecz, zaś w drugim Rytuał.
Rozpaliłem obydwa ognie przepisanemi substancjami i począłem, zrazu cicho, poczem głosem podniesionym inwokacje. Dym rozpościerał się, płomień zamigotał i zgasł nagle. Zdawało mi się, że ziemia zadrżała, szumiało w uszach, serce biło silnie. Dołożyłem parę gałązek, oraz wonności do piecyków, a, gdy płomień zajaśniał na nowo — dostrzegłem wyraźnie, przed ołtarzem, postać człowieka nadnaturalnej wielkości, postać chwiejną i mglistą. Powtórzyłem zaklęcia i wszedłem w krąg, który nakreśliłem zawczasu pomiędzy ołtarzem, a trójnogiem: wówczas ujrzałem, jak głąb lustra, znajdującego się na wprost, poczęła się stopniowo rozjaśniać, a z niej wyłaniała forma, zbliżająca się, gdyby ku mnie.
Zawołałem trzykrotnie imię Apolloniusa, przymykając oczy, a gdy je otwarłem, jakiś człowiek stał przedemną, okutany całkowicie w coś w rodzaju całunu, który wydawał się raczej szarym, niż białym, twarz zjawy była wychudła, smutna i bez zarostu, co bynajmniej nie odpowiadało wyobrażeniu, jakie sobie wytworzyłem o Apolloniusie.
Odczuwałem zimno niezwykłe, a gdy otwarłem usta, by pytanie zadać zjawie, było mi niesposób wydać dźwięk artykułowany. Położyłem wówczas rękę na znak pentagramu, kierując jednocześnie ku widmu ostrze szpady i rozkazując myślowo tym znakiem, nie przerażać mnie i być posłusznym. Wtedy jego kształty poczęły się stawać niejasne i nagle znikł. Rozkazałem mu powrócić: poczułem tedy coś, co owiało, jak tchnienie, coś uderzyło w rękę, która trzymała szpadę, ręka ma opadła bezwładnie, gdyby sparaliżowano po ramię. Zdawałem rozumieć, iż broń obrażała zjawę, wetknąłem ją ostrzem wewnątrz koła. Twarz ludzka ukazała się natychmiast, lecz poczułem osłabienie tak wielkie i zbliżające omdlenie, iż uczyniłem dwa kroki, by usiąść. Skoro tylko usiadłem, zapadłem w sen głęboki, pełen mar, z których po obudzeniu, pozostało zaledwie wyblakłe wspomnienie.
Przez dni parę ramię było obolałe i nieruchome. Widmo nie rzekło ni słowa, lecz zdało się, że pytania, które miałem postawić, rozwiązały, jakby same w mym umyśle. Na damy — głos zewnętrzny odpowiadał „Zmarł“ (chodziło o drogiego jej człowieka).
Co zaś mnie się tyczyło, to pragnąłem wiedzieć, czy pogodzenie i zbliżenie pomiędzy dwoma osobami, o których myślałem jest możliwe. Lecz echo wewnętrzne odpowiadało bezlitośnie „Umarli“.
Opowiadam tu fakty, jak odbyły istotnie, nie pragnąc ich narzucać niczyjej wierze. Doświadczenia te wywarły na mnie wrażenia niewytłomaczone. Nie byłem tym samym człowiekiem; coś z tamtego świata weszło we mnie; nie byłem ani wesół, ani smutny, lecz czułem dziwny pociąg do śmierci, nie łączyły się z tem jednak popędy samobójcze. Zanalizowałem, me wrażenia, mimo bardzo silnej nerwowej odrazy, powtórzyłem eksperyment dwukrotnie, w dni parę później.
Rezultat fenomenów, które nastąpiły był mało odmienny od opisanych, bym przedłużać i tak już długą opowieść. Lecz, dzięki ewokacjom, otrzymałem rewelacje dwóch sekretów kabalistycznych tej miary, że, gdyby zostały odsłonięte wszystkim, spowodowałyby rychły i pewny przewrót w stosunkach świata.
Czyż mam z tego wnioskować, że rzeczywiście wywołałem, rozmawiałem i dotykałem wielkiego Apolloniusa z Tyany?
Nie jestem ani w dostatecznej mierze fantastą, ani też zbyt mało poważnym człowiekiem, bym to twierdził na serjo.
Zespół przygotowań, wonności, luster, pentakli jest prawdziwym oszołomieniem wyobraźni, które musi działać potężnie na osobę nerwową i wrażliwą. Nie tłomaczę na zasadzie jakich praw psychicznych, widziałem i dotykałem, twierdzę jedynie, że dotykałem i widziałem, że widziałem wyraźnie, bez snu, a to powinno wystarczyć do uznania skuteczności ceremonji magicznych. Pozatem uznaję te praktyki za niebezpieczne i szkodliwe, zdrowie zarówno moralne, jak fizyczne długo ostać się nie może, gdyby podobne operacje stały się zwykłemi. Najlepszym tego przykładem jest owa pani, o której wspominam, gdyż mimo jej zaprzeczeń, nie wątpię, iż często musiała mieć do czynienia z praktykami nekromancji. To też mówiła ona częstokroć od rzeczy, lub popadała bez przyczyny, w niczem niepowstrzymywany gniew. Opuściłem Londyn bez pożegnania się z nią, a obietnicy dotrzymałem, gdyż w żadnym piśmie niema wzmianki, któraby mogła dokładniej wskazać osobę.
Bezwzględnie jej magiczne eksperymenty nieznane były rodzinie; ta — o ile wiem, jest dość liczna i cieszy wielkim poważaniem.
Bywają ewokacje z chęci poznania, ewokacje z miłości i ewokacje z nienawiści, lecz nic nie dowodzi, raz jeszcze, aby duchy opuszczały sfery wyższe celem porozumienia się z nami, odwrotne jest znaczenie prawdopodobniejsze. Wywołujemy wspomnienia, pozostawione w świetle astralu; jest on rezerwuarem wspólnym magnetyzmu wszechświata. W tym to świetle cesarz Justynian ujrzał bogów, lecz starych, chorych, wynędzniałych, dowód najlepszy wpływu opinji utartych na refleksy tego czynnika magicznego, co porusza stoliki i daje odpowiedzi, stukając w ściany.
Po ewokacji opisanej, odczytałem z uwagą żywot Apolloniusa, którego historycy starożytni przedstawiają, jako wzór piękności i elegancji antycznej. Wtedy spostrzegłem, że pod koniec życia Apollonius został ogolony i że go męczono w więzieniu.
Szczegół ten, prawdopodobnie zapamiętany niegdyś, a zapomniany w chwili ewokacji, zdeterminował mało pociągającą formę wizji; traktuję ją, jako dobrowolny sen człowieka na jawie. W dwóch innych wypadkach ujrzałem fantomy, mniejsza czyje, również zgoła odmienne od obrazu, uprzednio wytworzonego. Zalecam, zresztą wszystkim, doświadczeniom poświęcić pragnącym, jaknajwiększą powściągliwość, gdyż pociągają te eksperymenty silne zmęczenie, częstokroć poważne zaburzenia zdrowia.
Nie zakończę rozdziału, nie wspominając o opinji pewnych kabalistów, rozróżniających śmierć pozorną od rzeczywistej; sądzą, że obie następują rzadko jednocześnie. Według ich twierdzeń, większość osób, które zostają pochowane — byłyby żywe, zaś wiele innych poczytywanych za żywe — byłyby zmarłemi. Obłęd nieuleczalny, naprzykład, to, według nich, śmierć niecałkowita, lecz rzeczywista, pozostawiająca ciało ziemskie pod kierownictwem li tylko instynktownem ciała astralnego. Skoro dusza ludzka znosi gwałt czyjś i znieść go nie jest w stanie, oddzielałaby się ona od ciała i pozostawiałaby na swoje miejsce duszę zwierzęcą, lub ciało astralne, co mniej jest żywotne, niźli zwierzę prawdziwe. Rozpoznaje się podobnych umarłych po zupełnej nieczułości na miłość lub moralność: nie są ani źli, ani dobrzy, są martwi. Istoty te, grzyby trujące rodu ludzkiego, absorbują ile mogą życie żyjących, dla tego też w ich pobliżu dusza nasza zamiera, serce oziębia się. Te półtrupy, gdyby egzystowały, realizowałyby to wszystko, co twierdzono ongi o wilkołakach i wampirach.
Czyż nie istnieją ludzie, przy których czujemy się mniej inteligentni, mniej dobrzy, częstokroć mniej uczciwi?
Czyż nie ich blizkość pozbawia nas wszelkiej wiary i wszelkiego entuzjazmu? Czyż nie oni rządzą nami za pomocą naszych słabości, naszych złych skłonności, i każą nam powoli zamierać duchowo! Umarłych — przyjmujemy za żywych, wampiry — uważamy za przyjaciół!
W pamiętnikach ambasadora francuskiego w Petersburgu p. M. Paléologue’a z 1916 r. czytamy.
„W 1900 roku przybył do Petersburga odnowiciel hermetyzmu francuskiego, mag Papus, którego istotne nazwisko brzmi dr. Encausse i wkrótce pozyskał liczne grono zwolenników. Przyjeżdżał często i lat następnych; cesarz i cesarzowa darzyli go zaufaniem. Ostatnia jego wizyta datuje się z 1906 r.
„Pisma nadeszłe donoszą, iż zmarł on 25 października. Przyznaję nie zwróciłem na tą wieść specjalnej uwagi, gdyby nie konsternacja, jaka zapanowała, śród zwolenników „mistrza duchowego“.
Pani R., wielka zwolenniczka spirytyzmu a jednocześnie wielbicielka Rasputina, wytłomaczyła mi ten niepokój: śmierć Papusa ma oznaczać ni mniej ni więcej tylko koniec caratu! Oto w jaki sposób.
W październiku 1906 r. Papus został zawezwany przez swych wiernych, wysokich dygnitarzy dworskich, którzy pragnęli, by ich oświecił w sprawie straszliwego kryzysu, jaki Rosja przeżywała. Klęski na polach Mandżurji wywołały zamieszki w różnych częściach Cesarstwa: raz po raz wybuchały strejki; urządzano pogromy, masowe mordy, płonęły wsie, buntowali chłopi i robotnicy.
Cesarz żył w ustawicznym niepokoju, nie mogąc zdecydować się na żadną z różnorodnych i sprzecznych rad, jakiemi go rodzina, ministrowie, generałowie, dworacy codziennie zasypywali. Jedni twierdzili, że nie ma prawa ustępować z drogi starych tradycji, zrzekając się autokratyzmu, że winien przedsięwziąć jak najostrzejsze represje, inni — zaklinali, by zastosował się do ducha czasu i lojalnie zaprowadził system konstytucyjny.
Tegoż dnia, w którym Papus przybył do Petersburga, — rewolucja poczynała działać terrorem, a tajemniczy komitet proklamował powszechny strejk kolejowy. Mag natychmiast został zawezwany do Carskiego Sioła. Po krótkiej rozmowie z cesarzem i cesarzową, postanowił urządzić nazajutrz wielki eksperyment zaklęć i nekromancji. Po za cesarską parą, tajemnemu obrzędowi asystował jedynie adjutant cara, kapitan Mandryka, który jest obecnie generał-majorem i gubernatorem Tyflisu. Przez niebywałe skoncentrowanie woli, przez potężną egzaltację dynamizmu fluidycznego wywołał „mistrz duchowy“ widziadło wielce pobożnego cara Aleksandra III; niezbite dowody świadczyły o obecności widma.
Mimo przestrachu, jaki go ogarniał, zapytał Mikołaj II w sposób wyraźny ojca, czy ma reagować na falę liberalizmu, zalewającą Rosję.
Widmo odrzekło:
„Masz za wszelką cenę zdusić rewolucję, która nadciąga. Lecz pamiętaj: jest to początek: odrodzi się ona i tem będzie straszliwszą, im represje dziś będą silniejsze. Lecz nie zważaj na to! Odwagi mój synu! Nie ustawaj w walce!“
Podczas, gdy monarsza para siedziała w zadumie nad treścią przygnębiającej przepowiedni, Papus oświadczył, że jego potęga maga daje mu możność powstrzymania grożącej katastrofy, przy pomocy zaklęć. Zaznaczył jednak, że utracą one swą moc „gdy on odejdzie z tego świata“, poczem uroczyście przystąpił do odnośnych obrzędów.
A więc skoro od 25 października, mag Papus, „nie jest już z tego świata“, siła ich została anulowaną. Grozi nam rewolucja...
Sądzę, że komentarze są zbyteczne! Bolszewicy rządzą Rosją — a rodzina cesarska w bestjalski sposób wymordowaną została.
Ewokacje prawdziwego maga muszą mieć stale cel szlachetny na widoku, jeśli niemi powoduje ciekawość lub złość, zamieniają się w czarownictwo, „czarną magję“. Celem szlachetnym ewokacji może być, albo dążenie do poznania, jak to w obu poprzednich wypadkach opisałem, lub też gorąca miłość, chęć ujrzenia ukochanego zmarłego.
Ewokacje z miłości tem różnią się od innych, że nie wymagają skomplikowanych magicznych przyrządów. Eliphas Levi (Rytuał, str. 199) pisze:
Należy zebrać starannie pamiątki po zmarłej osobie, więc jej rzeczy, drobiazgi, ulubione sprzęty i umeblować niemi pokój w którym za życia mieszkała, lub w identyczny sposób inny lokal. W pokoju ustawić portret zmarłej, czy zmarłego, przesłonięty białą gazą, pośród ulubionych przezeń kwiatów, kwiaty winny być co dnia odnawiane.
Następnie wybrać dzień, wiążący się z pamięcią zmarłego: czy to dzień urodzin, czy imienin, czy innego ważnego zdarzenia życiowego, dzień taki, kiedy można przypuszczać, że dusza tego, co odszedł, jakkolwiek szczęśliwą w zaświatach się czuje, nie zatraciła w swej pamięci. Ten dzień będzie dniem ewokacji — a do ceremonji należy przygotowywać się przez dni czternaście.
Więc przez ten czas wystrzegać dawania komukolwiek tych samych dowodów miłości, które zmarły, czy zmarła za życia od nas otrzymywał; żyć w całkowitej czystości, najlepiej w odosobnieniu, nie widywać się z nikim, pokarmów przyjmować mało — zadawalniać się skromnym obiadem i lekką kolacją.
Codziennie wieczór należy się zamknąć samotnie w pokoju nieboszczyka, oświetlonym słabem światłem, więc małą lampą, czy świecą i przed zawualowanym portretem przebyć godzinę na rozmyślaniach i modlitwie.
Dnia czternastego, t. j. dnia wyznaczonego na ewokację ubrać odświętnie szaty, dzień spędzić możliwie unikając ludzi, obiad zaś spożyć w pokoju zmarłego: Winny być dwa nakrycia, jak gdyby oczekiwało kogoś żywego; posiłek składać się będzie jedynie z owoców, chleba i wina. Posiłek ten ma być spożyty w milczeniu przed portretem nieboszczyka, poczem komnatę opuścić.
Wieczorem o zmierzchu, nakoniec, nastąpi najważniejszy moment. Należy zamknąć się w pokoju, rozpalić ogień możliwie z cyprysowego drzewa, a nań rzucać listki myrrhy.
Dalej zgasić wszelkie światło i pozostać w skupieniu — a gdy ogień na kominku wygaśnie, rozpocząć gorące modły stosownie do religji, do której zmarły, czy zmarła należała.
Modląc trzeba, jakby zindentyfikować z nieboszczykiem — modlić tak, jak on miał zwyczaj się modlić, przedstawić sobie, że jest się nim samym.
Poczem czas jakiś, po ukończonej modlitwie, rozmyślać o ukochanym, co w zaświaty odszedł; błagać, by chciał się ukazać a w końcu zacisnąć rękoma silnie oczy i trzykrotnie głośno wymówić jego imię.
Gdybyśmy — dodaje Eliphas Levi — po odjęciu rąk od oczu widma nie ujrzeli — operację ponowić — a bezwzględnie za następnym razem się ukaże.
Z mej strony dorzucę następujący komentarz.
Wierzę, że osoby, szczególniej nerwowe, pożądane zjawisko w ten sposób ujrzą; nie będzie to, rzecz prosta duch, lecz widziadło wytworzone przez wyobraźnię, gdyż długa procedura przygotowań do ewokacji, niema innego celu, jak stopniowe zaprawianie się do samohypnotyzy. Więcej jeszcze, święcie wierzę, że osoby nadwrażliwe, skłonne do halucynacji, nie czekając dni czternastu, w pierwszych już dniach samotnego pobytu w pokoju nieboszczyka, zjawę zobaczą, lub wydawać się im będzie, że ją widziały.
Jest tu jednak małe ale!
Mimo całej szlachetności celu — nie polecam tego sposobu nikomu, gdyż musi spowodować rozstrój nerwowy — a sprowadzając osoby chorowite na tory samohypnozy — bezwzględnie szkodliwie na zdrowiu odbić się może, jak również sprowadzić może na niebezpieczną drogę wizji — która częstokroć kończy się obłędem.