Magja i czary/Wysoka Magja/Rozdział III
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Magja i czary |
Podtytuł | Szkice z dziedziny wiedzy tajemniczej |
Wydawca | Biblioteka „Izyda” |
Data wyd. | 1926 |
Druk | Olesiński, Merkel i S-ka |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Nim przystąpię do samej treści muszę czytelnikowi przypomnieć następujące kardynalne zasady:
Człowiek składa się
1) z duszy
2) z ciała astralnego
3) z ciała fizycznego
Dusza inaczej ciało psychiczne, jest pierwiastkiem boskim a boskość przejawia się tam przez natchnienie; ciało fizyczne jest siedliskiem namiętności i rządzi zmysłami; ciało fizyczne lub materjalne jest naszą powłoką zewnętrzną.
Ciało astralne czyli fluidyczne ma tą właściwość, że może oddzielić się od ciała fizycznego i działać zupełnie samodzielnie, nawet na dużą odległość.
Wyjście ciała astralnego może być bezwiedne, naprzykład w chwili jakiegoś potężnego wstrząsu nerwowego, podczas snu, w czasie ciężkiej choroby gorączkowej. Sami nie wiedząc i nie czując tego, zwiedzamy nieznane lądy i kraje; bawimy w zaświatach, rozmawiamy ze zmarłemi, przyjmując te wszystkie wrażenia po powrocie do przytomności, za wizję, koszmar, senną złudę. W ten sposób tłumaczą się sny prorocze.
Drugim wypadkiem będzie — wyjście ciała astralnego na skutek obcej woli np. podczas stanu hypnozy, spowodowane wolą usypiającego. Ciało astralne staje się wówczas posłuszne woli magnetyzera, który może je zmusić do wykonania różnych czynności. Może ono przenosić się z miejsca na miejsce, przenikać ściany, poruszać i przenosić przedmioty, dotykać obecnych a nawet bić i zadawać rany na odległość. Znanym jest wypadek (eksperyment dr. Grena w Tyflisie) gdy zahypnotyzowanemu uczniowi rozkazano uderzyć, dla żartu, znienawidzonego profesora w twarz, profesor siedzący w kawiarni, odległej o parę ulic, otrzymał policzek z niewidzialnej ręki i twarz miał zaczerwienioną. Właściwości powyższe działania przez ciało astralne innych, jak przez żywego człowieka, zużytkowane są w magji najprzeróżniej. Biali adepci przy pomocy medjów leczą choroby, przewidują przyszłość — czarni — popełniają niejednokrotnie najstraszliwsze zbrodnie, nawet morderstwa.
Trzecim i najwyższym stopniem, nakoniec, będzie świadome wydzielanie ciała astralnego. Należy do najwyższych arkanów magji i sztuki tej uczyli w mrokach swych świątyń egipscy kapłani. Wystarczy jeśli powiem, że istnieje do tej umiejętności klucz, którego szukać należy w boskim tetragramatonie.
Wtajemniczeni potrafią spowodować wyjście ciała astralnego, co połączone jest z wielkim niebezpieczeństwem, gdyż przenikając w zaświaty w t. zw. plan astralny, zamieszkały przez istoty straszne pod nazwą larw lub elementali — narażają się na wszelakie możliwości do utraty życia, włącznie.
Na to może mi odpowiedzieć czytelnik, że nie koniecznie trzeba być magiem, by świadomie rozdwajać się, emanować astral z siebie. Że czyni to cały szereg osób, obdarzonych zdolnościami medjalnemi np. choćby w Warszawie inż. Stefan Ossowiecki, bez wszelkiej inicjacji. Zgoda! odpowiem na to — lecz medja czyniąc to nieświadomie, same nie wiedzą na co się narażają i przeciwdziałać nie mogą grożącym im katastrofom — podczas, gdy wtajemniczony, będąc w posiadaniu środków obrony, swemi „wędrówkami eterycznemi“ kieruje pewnie i wprawnie.
Przeważnie ciało astralne, po wydzieleniu się, jest niewidoczne. Niejednokrotnie jednak przybiera kształt mgławicy, niewyraźnej zjawy (co też nazywają „zjawami ludzi żyjących“) a w wielu wypadkach nawet kształtuje się całkowicie, jak ciało materjalne nie różni od fizycznego. Wtedy mówimy o dwojnictwie, o wytworzeniu sobowtóra. Ze znanych faktów historycznych przytoczę, iż widziano Św. Franciszka Liguori w dwóch miejscach naraz; gdy odprawiał mszę — a jednocześnie w tymże czasie asystował przy ceremonjach pogrzebowych za zmarłego papieża w Rzymie. Podobnych faktów można cytować szeregi.
Z punktu widzenia wysokiej magji najważniejszem jest świadome dwojnictwo; ono to daje magowi tą część wszechpotęgi o której na wstępie mówiłem: „przenosić się z miejsca na miejsce dowolnie, widzieć co się dzieje na krańcach świata, jak Apolonius z Tyany, przewidywać przyszłość, znać zaświaty...“ Przy pomocy tego atrybutu można czynić nawet doświadczenia praktyczne: poszukiwać zaginionych, odnajdywać zbrodniarzy.
By nie być gołosłownym opiszę magiczne poszukiwania Gilewicza, dokonane przez znanego okultystę Punar Bhavę (dr. Czesława Czyńskiego), poszukiwanie, które narobiło niezwykłej wrzawy i sensacji, swego czasu, w Rosji.
Dla czytelników, którzy może nie pamiętają tej rozgłośnej sprawy, przypomnę ją pokrótce. Dnia pewnego, w jednym z hotelików, w Lesztukowym Piereułku, w Petersburgu, odnajdują zmasakrowane zwłoki. Z papierów będących w ubraniu ofiary oraz z meldunku w księdze hotelowej wynikałoby, iż jest to trup inżyniera Andrzeja Gilewicza. Początkowo nikt nie powątpiewał, iż nieszczęsny inżynier padł ofiarą bestjalskiego mordu, zapewne w celach rabunku. Lecz im bardziej władze śledcze wnikają w aferę — tem bardziej poczyna się przedstawiać tajemniczo... aż w końcu, wyziera całkiem inna prawda. Zwłoki nie są zwłokami Gilewicza; sam on popełnił to morderstwo, symulując własną śmierć, celem otrzymania polisy na 250 tys. rubli. Popełnił je w wyrafinowany sposób, przewożąc do hotelu w koszu, ciało zamordowanego mężczyzny, ciało o twarzy całkowicie zniekształconej, by łatwiejszą była inscenizacja... Tyle ustala policja. Lecz cóż dalej? Gdzie jest prawdziwy Gilewicz? Rozsyłają listy gończe na wszystkie strony świata — bezskutecznie. Aresztują matkę, brata zbrodniczego inżyniera — pociecha niewielka: brat, Konstanty, z rozpaczy odbiera sobie życie w więzieniu, od matki nic wydobyć nie można. Zresztą, możliwe, że oboje nic wspólnego ze zbrodnią nie mieli.
Dalej druga zagadka. Kim jest mężczyzna zamordowany, którego zwłoki znaleziono w Lesztukowym Piereułku? Przypuszczają, że niejaki Andrejew, lecz jest to tylko przypuszczenie, po za tem nic więcej.
Sprawa zamiera na martwym punkcie.
Wtedy to „Gazeta Petersburska“ w ironicznym artykule, wysławiającym detektywów, którzy śledzili Andrzeja Gilewicza po miastach wschodu i zachodu bezskutecznie, pisze: ponieważ mamy tylu w stolicy magów, hypnotyzerów, jasnowidzów i innych „istot boskich“ czy który z tych panów nie dopomógłby policji w jej poszukiwaniach. Czekamy!...“
Wezwanie to, niezbyt dla policji miłe, zdawałoby się pozostanie bez odpowiedzi, gdy wtem pewnego dnia „Gazeta Petersburska“ otrzymuje list. List ten jest napisany przez Punar Bhavę i brzmi następująco: „W myśl zaproszenia Redakcji oczekiwałem, iż zgłosi się ktoś bardziej kompetentny niż ja. Przypuszczałem jednak odrazu, że ani hypnotyzer, ani magnetyzer, ani też medjum na eksperyment nie odważy się. Gdy po czterech dniach sprawdziły się moje supozycje, postanowiłem przedsięwziąć wyprawę niebezpieczną dla życia, w najlepszym razie grożącą opętaniem lub obłąkaniem, konsekwencjami wszelkich śmiałych wycieczek po za sferę myśli.
Zaciekawi może Redakcję na czem polega niebezpieczeństwo? Polega ono na zerwaniu nici, wiążącej świat organiczny w postaci ciała fizycznego z ciałem astralnem i prawdopodobnej możliwości niepowrotu do ziemskiego bytowania naszego (Według okultystów podczas „duchowych wycieczek“ ciało astralne wiąże cienka nić z ciałem fizycznem — jeśli nić się zrywa — następuje śmierć).
Dla zrozumienia muszę dodać, że operator nie jest we właściwem słowa znaczeniu medjum, gdyż medjum jest biernem, a operator musi przez cały czas czuwać własnem Ja nad niebezpieczeństwami. Wyjście astralne ciała — to przebycie sfer, zapełnionych miriadami istot, polujących na intruza i pragnących unicestwić go sposobami — o których zawcześnie mówić. Wielki Agrypa, dalej Eliphas Levi i mag Papus temi słowy adeptów tajemnej wiedzy przestrzegają: „pamiętajcie, że w przestworzach międzyplanetarnych, między niebem a ziemią znajduje śmiałek szczęście lub śmierć — tajemnice światów tych są ściśle strzeżone — każdy z was stać się może łupem wampirów astralnych“.
Takim był list dr. Czyńskiego.
Rezultaty tej wyprawy odnajdujemy w broszurze, wydanej w 1910 r., która narobiła hałasu niemało. Czytamy: „nie szukajcie Gilewicza ani w Serbji, ani w Bułgarji, ani w Egipcie — nigdy się tam nie udawał. Przejechał Aleksandrów do Niemiec ze swym wspólnikiem, przebranym za kobietę. Jest obecnie we Francji; ma zamiar odpłynąć do Brazylji. Był w Hawrze, gdzie chciał wsiąść na statek, lecz, ujrzawszy rosyjskiego ajenta, przechadzającego się po porcie — zawrócił. Skręcił do Paryża i zamieszkał w hotelu Trevise. Zamierza udać się do Bordeaux, z tamtąd do Brazylji. Do Rosji żywy nie przybędzie.
Brat jego Konstanty jest niewinny“.
Parę tygodni minęło od tych rewelacji... lecz oddajmy głos „Dziennikowi Petersburskiemu“.
„W tej chwili odebraliśmy wiadomość o aresztowaniu inżyniera Gilewicza w Paryżu i o jego samobójstwie (Gilewicz widząc, że wyjścia niema, poprosił o zezwolenie udania się do ustępu i tam zażył truciznę). Więc fakty podane przez naszego okultystę dnia 27 października zgadzają się z rzeczywistością i dowiódł:
1. Że Gilewicz żywym do Rosji nie wróci,
2. że jechał przez Aleksandrów do Niemiec,
3. że przebywa we Francji,
4. że towarzyszy mu mężczyzna, przebrany za kobietę,
5. że ofiara z Lesztukowego Zaułka nie jest Andrejewem,
6. że w przeciągu dwóch miesięcy znane będzie nazwisko ofiary,
7. że poszukiwania, czynione przez władze policyjne, w Konstantynopolu, Serbji, Bułgarji ect. — szły po złym tropie,
8. że Gilewicz zamierzał udać się do Brazylji,
9. że Gilewicz, dla zmylenia śladów, ucharakteryzowany był na bruneta,
t. j. stwierdzamy, że wszystkie podane przez dr. Czyńskiego punkty zgadzają się z rzeczywistością!“
Czyż jeszcze potrzeba komentarzy? pyta redakcja „Dziennika Petersburskiego“.
Lecz niema tragedji bez komedji.
Po zlikwidowaniu afery Gilewicza i przywiezieniu jego głowy (dla muzeum kryminalnego) do Newskiej stolicy, dr. Czyński zaszczycony zostaje wizytą. Zjawia się doń wyższy urzędnik Kuncewicz z zaproszeniem do naczelnika policji śledczej Filipowa.
Filipow, gdy przybywa, pyta „powiedz mi pan, skąd te wszystkie szczegóły? Przypuszczam, a raczej podejrzewam — dodaje — że pan jest wspólnikiem Gilewicza!“
Punar Bhava opanował śmiech, chwilę patrzył na Filipowa poczem rzekł: „Czy szanowny dyrektor niema mi nic pozatem do powiedzenia?“
— Chwilowo nie! — brzmiała odpowiedź.
Czyż takich Filipowych nie więcej naliczymy?
Jeśli cię to zainteresowało czytelniku, przytoczę jeszcze jedno doświadczenie Punar Bhavy. O ile poszukiwanie Gilewicza jest znane — o tyle poniższe dotychczas niepublikowane, tem bardziej ciekawi, że działo się śród osób, ogólnie w Polsce popularnych.
Dnia pewnego — pisze dr. Czyński — przybył do mnie Józef hr. Załuski w towarzystwie p. Wacława Rymarkiewicza. Zwrócił się z prośbą czy za pomocą „wyjścia astralnego“ nie mógłbym ustalić co się stało z jego szwagrem, wielce rozgłośnym swego czasu Waldemarem hr. Tyszkiewiczem.
— Od dwóch lat — mówił hr. Załuski — nie mamy o nim wiadomości. Niezmiernie byłbym rad, gdyby pan doktór zechciał zagadkę rozwiązać. Wiem, że nie jest to łatwe...
Dodać muszę, że proponował istotnie nader niebezpieczny eksperyment. Działo się to podczas wojny światowej, co utrudniało bardziej poszukiwania, grożąc śmiercią fizyczną. Tak, fizyczną — bo wszelkie poważne uszkodzenia ciała eterycznego, zerwanie wiążącej go nici — powodowało zgon operatora.
Tem niemniej zdecydowałem się.
Z pierwszej wyprawy wróciłem z lewą ręką nieruchomą; podczas drugiej — doznałem nieopisanych przejść, nie dających się wyrazić słowami ani objaśnić, zresztą nawiasem mówiąc, wogóle objaśniać ich nie wolno; niech wystarczy, że i z tej drugiej wyprawy też przyniosłem pamiątkę — nadwyrężone oko.
Na śladach zagubionego jednak już byłem... i podczas trzeciej podróży... odnalazłem go w Samarze.
Waldemar Tyszkiewicz był po świeżo przebytej ciężkiej chorobie. Przysłuchiwałem się rozmowie, toczącej w jego pokoju. Obecna kobieta pytała czemu nie zwróci się do hr. Załuskiej, swej siostry i nie zawiadomi ją o miejscu pobytu.
Chwilę milczał, później rzekł:
— Ty nie rozumiesz, dla czego? Gdyby rosjanie dowiedzieli się, gdzie jestem — zostałbym skazany na śmierć. No... no... ty wiesz za co...
Nie przypuszczał p. Waldemar, że i Punar Bhava wie za co, bo zaletą czy wadą jest ducha, że potrafi człowieka na wskroś przeczytać, nawet najtajniejsze myśli ukryte.
— Ale czy na długo starczy nam środków — zabrzmiał głos kobiety — ostatnią szpilkę brylantową sprzedałam.
— To też ta agrafka — on na to — da nam środki do ucieczki. Uciekniemy na Konstantynopol, Saloniki. Przez Serbję do Austrji, a z tamtąd do mojej siostry (do Iwonicza). Ale taka podróż okrężna potrwa ze trzy miesiące.
— Sądzisz?
— Co najmniej!
A że jest Punar Bhara, te słowa piszący, często jest chochlikiem i żartownisiem — usłyszeli głos:
— Dojedziecie! Dojedziecie!
Wyobrażam sobie, jakie to wrażenie musiało uczynić na biednych zbiegach.
Po niejakim czasie przychodzą do mnie pp. Załuski i Rymarkiewicz a widząc moją nieruchomą rękę i wysadzone na wierzch oko, pytają co się stało.
— Wracam z wyprawy, jako inwalida, z wyprawy po złote runo, po złotego Waldemara. Jest chory, przygnębiony, ale za trzy miesiące szczęśliwie powróci.
Zdumieni patrzą na Punar Bhavę.
— Tak, panowie, za trzy miesiące przekonacie się!
— Jak niezmiernie będę wdzięczny — woła hr. Załuski a zwracając się do p. Rymarkiewicza dodaje — wiem, że nasz mistrz nie przyjmuje honorarjum pieniężnego, lecz jestem w posiadaniu pewnego klejnotu rodzinnego, bardzo cennego, szpilki amuletu — rad będę jeśli Punar Bhava ją przyjmie.
W trzy miesiące później, działo się to w końcu okupacji niemieckiej, otrzymałem znowu wizytę tych panów — lecz tym razem był z niemi i Waldemar Tyszkiewicz.
Potwierdził on całkowicie wszystkie przezemnie przytoczone fakty, wyraził swe zdumienie, gdy usłyszeli głos: „dojedziecie!“
Co jeszcze w tej historji zainteresować może: chyba to, że od tej pory hr. Załuski znikł a przyobiecanej szpilki nigdy nie oglądałem...
Obecnie Waldemar hr. Tyszkiewicz, wraz z rozwiedzioną żoną hr. Józefa Załuskiego, swą siostrą, przebywa w jednym z majątków w pow. Kolskim, będącym własnością hr. Załuskiej.
(dr. Czesław Czyński)
Dałem przykłady nie jasnowidzenia, nie psychometrji, nie medjumizmu, nie widzenia na odległość, lecz straszliwie niebezpiecznego wyjścia astralnego czy „duchowego“ z woli świadomej operatora.
Z niebezpieczeństw najważniejsze: albo zerwanie całkowite nici wiążącej z ciałem fizycznem — wtedy śmierć; albo opanowanie, samotnie pozostawionego ciała materjalnego, przez istności astralu niższe, jako to elementale, larwy ect. — a wtedy następuje opętanie, szaleństwo. Nawet w Warszawie znane są wypadki, gdzie próbujący swych sił, odpokutowali śmiałość w domach dla obłąkanych, a medycyna wówczas jest bezsilną!
Znane są również przykłady samobójstwa pod wpływem bękartów mieszkańców światów astralnych!