Mali mężczyzni/Rozdział dziewiąty

<<< Dane tekstu >>>
Autor Louisa May Alcott
Tytuł Mali mężczyzni
Wydawca Ferdynand Hösick
Data wyd. 1877
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Zofia Grabowska
Tytuł orygin. Little men
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Rozdział dziewiąty.
Bal u Stokrotki.

„Pani Smith prosi na bal, w dniu dzisiejszym, o godzinie trzeciéj, panów: Adama, Tomasza i Alfreda.
P. S. Pan Alfred niechaj przyniesie skrzypce, żebyśmy tańczyć mogli; i niech wszyscy chłopcy sprawują się grzecznie, bo inaczéj nie dostaną przysmaków, przez nas przygotowanych.“
Kto wié, czyby to uroczyste zaproszenie odrzuconém nie zostało, gdyby nie ostatnie słowa przypisku?
„Idźmy, bo mię naprawdę zalatywała woń różnych dobrych rzeczy,“ odezwał się Tomek.
„Nie potrzebujemy tam siedziéć po traktamencie, to się samo przez się rozumié,“ odezwał się Adaś.
„Powiedzcie mi, co będziemy tam robić, — bo jak żyję, nie byłem na balu,“ rzekł Alfred.
„Będziemy udawać dorosłych, siedząc sztywno i w milczeniu, jak prawdziwi kawalerowie. Wypadnie téż trochę potańczyć, dla sprawienia przyjemności panienkom; następnie, uraczywszy się łakociami, wymkniemy się coprędzéj.“
„Jeżeli tylko o to chodzi, to pójdę,“ powiedział Alfred po chwilce namysłu.
„Trzeba odpisać, że się stawimy,“ rzekł Adaś i wyprawił następującą karteczkę:
„Wszyscy przyjdziemy: proszę przygotować dużo jedzenia.A. B. Eskir.“
Damy wielce były przejęte tym balem, gdyż w razie, gdyby się powiódł, zamierzały wydać obiad, dla małéj garstki wybranych.
„Ciocia Ludka rada jest, jak się chłopcy z nami bawią, byleby się tylko nie zachowywali bardzo grubijańsko,“ rzekła Stokrotka, nakrywając stół.
„Adaś i Alfred będą grzeczni, ale Tomek z pewnością coś zbroi,“ odpowiedziała Andzia i potrząsała główką, układając ciastka w koszyczku.
„Zarazbym go wyprosiła,“ odezwała się Andzia stanowczym tonem.
„Tak się nie robi na proszonéj zabawie; to byłoby nieprzyzwoicie.“
„Doskonała myśl! Byłoby mu bardzo przykro nie przyjść na nasz obiad, prawda?“
„Spodziéwam się! Dałybyśmy takie wyborne rzeczy: prawdziwą zupę w wazie z łyżką, ptaszka w miejsce indyka, sos i różne smaczne jarzynki.“
„Już blisko trzecia, musimy się ubrać,“ rzekła Andzia, która przysposobiła piękny strój na tę okoliczność, i pilno jéj było włożyć go na siebie.
„Ja jestem matką, więc się nie potrzebuję bardzo stroić,“ odezwała się Stokrotka, kładąc czépek nocny, przybrany ponsową kokardą, długą suknię cioci Ludwiki i szal; gdy okulary i duża chustka do nosa dopełniły resztę jéj stroju, wyglądała na tłuściutką, rumianą jéjmościulkę.
Andzia miała wieniec ze sztucznych kwiatów, stare różowe trzewiczki, żółtą szarfę, zieloną muślinową suknię i wachlarz z piór od okurzania; a na domiar elegancyi, flakonik bez pachnidła.
„Ja jestem córką, więc się bardzo wystroję. Muszę téż więcéj tańczyć, śpiewać i rozmawiać, niżeli ty. Do matki należy tylko zająć się herbatą i być przyzwoitą.“
W téj chwili zapukano bardzo głośno, skutkiem czego miss Smith padła na krzesło i gwałtownie zaczęła się chłodzić wachlarzem; mama zaś sztywno siedziała na sofie, strojąc minkę spokojną i „przyzwoitą“. Mała Becia, będąca tam w odwiedzinach, odgrywała rolę pokojówki, — otworzywszy zatém drzwi, rzekła z uśmiéchem:
„Wejdźcie, panowie, już wszystko gotowe!“
Dla uczczenia téj uroczystości, chłopcy się ubrali w stojące papiérowe kołnierzyki, w wysokie czarne kapelusze i rękawiczki różnych barw i z różnych materyałów.
„Dzień dobry paniom,“ odezwał się Adaś, tak zgrubiając głos, że się przez to musiał ograniczyć na tém krótkiém powitaniu.
Wszyscy uścisnęli się z sobą za ręce i zasiedli, strojąc tak zabawne miny, że kawalerowie zapomniawszy o przyzwoitości, zaczęli się pokładać ze śmiéchu.
„O bardzo proszę!“ odezwała się z urazą pani Smith.
„Już tu nigdy żaden z was nie przyjdzie, jeżeli się macie tak zachowywać,“ dodała panna Smith, rzucając flaszeczką w pana Tomasza, który śmiał się najgłośniéj.
„Trudno się wstrzymać, bo wyglądacie, jak czarownice,“ odparł Tomek z niegrzeczną otwartością.
„I ty także, alem ci tego nie powiedziała, bo nie jestem grubijanką. — Nie zaprosimy go na obiad, prawda, Stokrotko?“ zawołała Andzia z oburzeniem.
„Zdaje mi się, że należałoby teraz potańczyć. Czyś pan przyniósł skrzypce?“ zapytała pani Smith, usiłując być ciągle spokojną i „przyzwoitą“.
„Są za drzwiami,“ odrzekł Alfred i poszedł po nie.
„Wypijmy lepiéj herbatę,“ odezwał się zuchwały Tomek, mrugając na Adasia, żeby mu przypomniéć, że im prędzéj podadzą przekąski, tém wcześniéj oni umkną.
„Bal nigdy się nie zaczyna od wieczerzy, i jeżeli nie będziesz ładnie tańczył, to nie dostaniesz ani kawałka!“ odezwała się pani Smith tak surowo, że ci niecywilizowani goście miarkując, iż niéma żartów, natychmiast zaczęli być uniżenie grzeczni.
„Ja nauczę pana Tomasza polki, bo ją nieznośnie tańczy,“ dodała gospodyni ze spojrzeniem pełném wyrzutu, — skutkiem czego Tomek nastroił się na powagę.
Alfred pociągnął smyczkiem i zaczął się bal we dwie pary; wprawdzie obie wykonywały pas sumiennie, ale trzeba przyznać, że się w wyborze tańca różniły. Damy wywiązywały się z tego zadania dla przyjemności, lecz panowie mieli samolubniejsze przyczyny, wiedzieli bowiem, że muszą zapracować na wieczerzę.
Gdy się już wszyscy zmęczyli, nastąpił wypoczynek; pani Smith potrzebowała go najwięcéj, potykając się ciągle w tańcu przez swę długą suknię. Mała pokojówka obnosiła potém wodę z melasem, w tak maleńkich filiżaneczkach, że jeden z gości wypił ich dziewięć, a nawet ostatnią włożył w usta wraz z napojem i zakrztusił się w obec całego towarzystwa.
„Poproś teraz Andzię, żeby grała i śpiewała,“ rzekła Stokrotka do brata, który siedząc osowiały, z szyją uwięzioną w zbyt wysokim kołnierzyku, przyglądał się téj zabawnéj scenie.
„Prosimy panią o jaką pieśń,“ odezwał się gość, zaciekawiony, gdzie téż jest fortepian.

Panna Smith przystąpiła poważnie do sekretarzyka, i wtórowała sobie z taką siłą, że stary gruchot trząsł się cały, gdy śpiewała tę nową i miłą piosenkę, zaczynającą się od słów:

„Kiedy trubadur do domu wracał,
Aby odpocząć po wojny gwarze,
Muzyką długą drogę ukracał,
Wesołe piosnki grał na gitarze.“


Ponieważ kawalerowie z zapałem klaskali w dłonie, tak ich długo darzyła rożnemi aryami, że w końcu dali do poznania, iż nie pragną ich więcéj. Pani Smith, wdzięczna za pochwały oddawane córce, odezwała się wówczas łaskawie:
Teraz wypijemy herbatę. Zasiądźcie państwo spokojnie, i nie dotykajcie się niczego.“
Przyjemnie było patrzéć, z jaką godnością ta dama robiła honory i jak mężnie znosiła drobne niepowodzenia, mianowicie: gdy najładniejszy placuszek, krajany zbyt tępym nożem, upadł na ziemię; gdy chléb z masłem znikł tak prędko, że jako gospodyni musiała się zawstydzić; a co gorsza, gdy śmietankowe ciastka nadto się rozpłynęły i trzeba je było pić, zamiast elegancko jeść, nową łyżeczką cynową.
Przykro mi wyznać, że panna Smith z pokojówką wydziérały sobie najsmaczniejsze kąski, skutkiem czego ta ostatnia rzuciła ze wzgardą cały talérz w powietrze i rozpłakała się, a przed nią upadł deszcz z ciasteczek. Pocieszyła się jednak, skoro posadziwszy ją przy stole, poczęstowano szklaneczką wody z melasem.
Wśród tego zamętu, znikł duży talérz z ciastkami, i nie można go było odnaleść. Ponieważ stanowił główną ozdobę uczty, pani Smith mocno się zmartwiła, zwłaszcza że się sama zajmowała pieczywem, które się jéj ślicznie udało. Każda z dam przyzna, że mogło jéj być przykro, gdy naraz sprzątnięto dwanaście ciastek, zrobionych z mąki, soli, wody, cukru, i ubranych rodzénkami na wierzchu.
„Tomku, pewna jestem, żeś ty je wziął,“ zawołała znieważona gospodyni, zamierzając się garnuszkiem śmietanki, na gościa.
„Nie wziąłem.“
„Wziąłeś!“
„To nieładnie zapiérać się!“ wykrzyknęła Andzia, żwawo zjadająca galaretę w czasie tego sporu.
„Oddaj, Adasiu!“ odezwał się Tomek.
„Czemu kłamiesz, kiedyś je sam włożył do kieszeni?“ zawołał tenże, oburzony niesprawiedliwém oskarżeniem.“
„Odbierzcie mu ciastka! Nie godzi się pobudzać Stokrotki do płaczu,“ powiedział Alfred, dla którego ten pierwszy bal okazał się nadspodziéwanie bogatym we wrażenia.
Stokrotka zalała się łzami, Becia zaś jako wierna sługa, poszła za jéj przykładem i nazwała cały ród męski „plagą“. Tymczasem między młodzieńcami toczyła się bitwa, bo skoro dwóch obrońców niewinności rzuciło się na nieprzyjaciela, ten zuchwały chłopak oszańcował się stolikiem i rzucał w nich skradzione ciastka, które okazały się dobrym nabojem, gdyż prawie tak były twarde, jak kule. Póki starczyło téj amunicyi, napastnicy trzymali się tęgo, ale gdy ostatnia sztuka padła z poza stołu, schwytali złoczyńcę, z wrzawą wyciągnęli z pokoju i rzucili na ziemię, jakby kupę śmieci. Zwycięscy wrócili rozgrzani odniesionym tryumfem, i podczas gdy Adaś pocieszał biédną panią Smith, Alfred i Andzia zbiérali porozrzucane placuszki, kładli rodzenki na właściwe miejsca, i tak ustroili talérz, że wyglądał, jak przedtém, tylko że znikł z wierzchu cukier, największa ozdoba; nikt jednak nie chciał jeść tych ponętnych niegdyś ciastek, po zadanéj im zniewadze.
„Podobno już czas ztąd odejść,“ odezwał się nagle Adaś, usłyszawszy na wschodach głos cioci Ludki.
„I ja tak sądzę,“ odrzekł Alfred, spiesznie połykając porwane ciastko.
Lecz zanim zdołali uskutecznić odwrót, już pani Ludwika znajdowała się pośród nich, i panienki zwierzały jéj swe żale.
„Nie zapraszajcie już tych szkaradnych chłopców, póki wam tego nie wynagrodzą jaką grzecznością,“ rzekła, kręcąc głową na trzech winowajców.
„Myśmy tylko żartowali,“ odezwał się Adaś.
„Nie lubię żartów, które kogoś zasmucają.“
„Zawiodłeś mię, Adasiu, bom się spodziéwała, że nigdy nie będziesz dokuczał Stokrotce, która jest dla ciebie tak dobrą siostrzyczką.“
„Tomek powiada, że chłopcy zawsze dokuczają swym siostrom,“ mruknął Adaś.
Moim chłopcom niewolno dopuszczać się tego, i jeżeli nie będziecie bawić się grzecznie, to odeszlę Stokrotkę do domu,“ rzekła pani Bhaer surowo.
Usłyszawszy tę straszną groźbę, Adaś przysunął się żywo do siostrzyczki; ona zaś, coprędzéj osuszyła łzy, bo nie mogło być nic okropniejszego dla tych bliźniąt, jak żyć w rozłączeniu.
„Alfred był także niedobry, a Tomek najgorszy ze wszystkich,“ odezwała się Andzia, z obawy, żeby ci dwaj grzesznicy nie uniknęli zasłużonéj kary.
„Żałuję tego,“ powiedział Alfred, bardzo zawstydzony.
„A ja — nie!“ krzyknął Tomek przez dziurkę od klucza, gdzie podsłuchiwał.
Panią Ludwikę brała chętka do śmiéchu, ale się powstrzymała, i wskazując na drzwi, rzekła z naciskiem:
„Możecie już odejść, chłopcy; ale pamiętajcie, że wam niewolno ani rozmawiać, ani się bawić z dziewczynkami, póki ja nie pozwolę. Ponieważ nie zasługujecie na tę przyjemność, więc ją wam odbiéram.“
Niegrzeczni panicze oddalili się spiesznie, a zatwardziały Tomek przyjął ich szyderczo za drzwiami, i z jaki kwadrans nie chciał się z nimi zadawać.
Stokrotka wkrótce pocieszyła się po nieudanym balu, ale żałowała wyroku rozłączającego ją z bratem, i w głębi tkliwego serduszka, ubolewała nad jego przekroczeniem.
Andzię zabawiło całe to zdarzenie, i z góry spoglądała na grzeszną trójkę, a zwłaszcza na Tomka, który udając, że go to nic nie obchodzi, przechwalał się, iż bardzo rad, że się pozbył „tych głupich dziewcząt“. W duszy pożałował jednak nierozważnego postępku, bo coraz mocniéj tęsknił do ich miłego towarzystwa.
Reszta chłopców także pragnęła zgody: Stokrotka bowiem dogadzała im we wszystkiém i częstowała przysmaczkami, Andzia bawiła ich i gromiła zarazem, a pani Ludwika uprzyjemniała i ułatwiała życie. Jak na złość — ta ostatnia, widocznie brała stronę obrażonych dziewczynek, bo się prawie nie odzywała do winowajców, udawała, że ich nie widzi, i na każde żądanie odpowiadała brakiem czasu. Ta nagła utrata łask, rzuciła pomrokę na ich dusze, bo gdy ich matka Bhaer odstąpiła, słońce nie świeciło nawet w południe, i nie mieli już do kogo się uciec.
Ten nienaturalny stan rzeczy trwał przez trzy dni; poczém nie mogąc znosić go dłużéj, i obawiając się, by zaćmienie słońca nie stało się całkowitém, udali się do pana Bhaer, po radę i pomoc.
Jestem przekonana, że otrzymał wskazówki jak się znaleść w takim razie, ale chłopcy nie zmiarkowali tego, i z wdzięcznością przyjąwszy niektóre rady, w następujący sposób wprowadzili je w czyn: Pewnego dnia, zamknęli się na poddaszu i kilka godzin przeznaczonych zabawie, poświęcili wyrabianiu jakiegoś tajemniczego przedmiotu, do którego było im trzeba tyle mąki na kléj, że aż się Azya gniéwała, a dziewczynki nie mogły sobie dać rady z ciekawości. Andzia bezustanku podpatrywała przez dziurkę od klucza, a Stokrotka głośno ubolewała nad tém, że się nie mogą bawić wszyscy razem, i że chłopcy jakieś okropne tajemnice mają. W pewne wtorkowe popołudnie, po długich naradach o stanie powietrza, Antoś z Tomkiem wyruszyli z domu, niosąc ogromną, płaską pakę, przykrytą gazetami. Andzia umierała z powściąganéj ciekawości, Stokrotka płakała prawie z rozdrażnienia, i obie zadrżały, gdy Adaś wszedł do pokoju pani Bhaer z kapeluszem w ręce, i rzekł, o ile umié najgrzeczniéj, chłopiec w jego wieku:
„Ciociu Ludko, czy będziesz łaskawą wybrać się wraz z dziewczynkami na wycieczkę z niespodzianką, którąśmy dla pań przysposobili? Prosimy ślicznie, bo to będzie coś bardzo ładnego.“
„I owszem, wybierzemy się chętnie, ale muszę ze sobą wziąć i Teodorka,“ odrzekła pani Bhaer z uśmiéchem, który się tak miłym wydał Adasiowi, jak promień słońca po deszczu.
„Będzie nam bardzo przyjemnie mieć go z sobą. Dla dziewczynek przygotowaliśmy wózek, a i ciocia może zechce wybrać się na pagórek?“
„Poszłabym chętnie, — tylko czy wam nie będę przeszkadzać?“
„O bynajmniéj, ślicznie prosimy! Zepsuje się cała zabawa, jeżeli ciocia odmówi,“ zawołał Adaś.
„Dziękuję ci uprzejmie, mój panie,“ odrzekła, oddając mu głęboki ukłon; niemniéj bowiem była figlarną, jak jéj młodzi wychowańcy.
„Panienki, nie dajmy na siebie czekać! Kapelusze na głowy — i ruszajmy. Usycham z ciekawości, jaka to będzie niespodzianka.“
Podczas, gdy pani Bhaer mówiła te słowa, wszyscy się krzątali, i w pięć minut trzy dziewczątka i Teodorek zostali usadowieni w „koszu od bielizny“, tak się bowiem nazywał wózek wyplatany, do którego zaprzężono Tobiaszka. Adaś postępował na czele orszaku, a pani Ludwika zamykała pochód, — wraz z Bukietem. Była to bardzo świetna wyprawa, bo osiołek miał na łbie czerwone piórka od kurzu; przy wózku powiewały dwie jaskrawe flagi; psu zawiązano w miejscu obroży, wstążeczkę niebieską, od czego wściekał się prawie; Adaś zatknął bukiecik w dziurce od guzika; a pani Bhaer wzięła komiczną, japońską parasolkę.
Dziewczęta całą drogę były zgorączkowane; Teodorek z wielkiéj radości upuszczał ciągle kapelusik na ziemię; a gdy mu go odebrano, chciał sam wypaść, czując widocznie, że należy coś uczynić, dla zabawienia całego towarzystwa.
Gdy przybyli do Pagórka, nie było nic widać, i dzieci zaczęły stroić zawiedzione minki; ale Adaś odezwał się uroczyście:
„Wysiądźcie teraz i stójcie spokojnie; niespodzianka wkrótce się ukaże.“ To rzekłszy, usunął się za skałę, gdzie przez pół godziny małe główki zaglądały od czasu do czasu.
Jeszcze upłynęła chwila żywéj ciekawości, aż nareszcie Alfred, Adaś i Tomek wysunęli się z poza skały: każdy niósł nowego latawca i podał go jednéj z panienek. Wówczas powstały okrzyki radości, powstrzymane jednak przez chłopców, którzy zawołali radośnie: „To jeszcze nie wszystko!“ i znowu pobiegłszy wynieśli czwartego, ogromnych rozmiarów latawca, z napisem drukowanym żółtemi literami: „Dla matki Bhaer.“
„Sądziliśmy, że i pani sprawi to przyjemność, kiedyś zarówno z dziewczynkami gniewała się na nas!“ wołali wszyscy trzéj, zanosząc się od śmiechu, gdyż ta część niespodzianki była nią i dla pani Ludwiki. Rozweselona ich figlem, zaczęła klaskać w ręce, śmiejąc się serdecznie.
„To śliczna rzecz, moje chłopcy; a czyjego jest pomysłu?“ zapytała, przyjmując olbrzymi dar z żywą przyjemnością.
„Wuj Fritz doradził nam zbudować tego potwora, bo mu się zdawało, że się to cioci spodoba!“ zawołał Adaś, rozpromieniony udanym spiskiem.
„Wuj Fritz wié, czém mi przyjemność sprawić. Jakieżto wspaniałe latawce! Szkoda, żeśmy ich nie miały, gdyście puszczali swoje, — prawda dziewczęta?“
„Dla tegośmy je téż zrobili!“ odezwał się Tomek, stając na głowie, jak gdyby to był najwłaściwszy sposób objawiania wrażeń.
„Puśćmy je w górę,“ rzekła rzutka, jak zawsze, Andzia,
„Ja nie umiem,“ odparła Stokrotka.
„To cię nauczymy!“ zawołali chłopcy, którzy tego dnia gotowi byli do wszelkich poświęceń.
Adaś wziął latawca Stokrotki, Tomek Andzi, Alfred zaś, choć z trudnością, nakłonił jednak Becię, aby mu powierzyła swój niebieski.
„Jeżeli chwilę zaczekasz, ciociu, to puścimy i twój,“ odezwał się Adaś, niechcąc stracić łask pani Bhaer.
„Ja sama potrafię, mój drogi, i oto nadchodzi chłopaczek, który mnie pewno zechce wyręczać,“ dodała pani Ludwika, skoro profesor wychylił się z figlarną miną, z poza skały.
Wyszedłszy stamtąd, podrzucił zaraz ogromnego latawca w górę; pani Ludwika biegała z nim bardzo zręcznie, a dzieci jéj się przyglądały. Jeden po drugim, wszystkie latawce wzbiły się i fruwały, jak różnobarwne ptaki, kołysane lekkim wietrzykiem. Dopiérożto się ubawili! Krzyczeli, biegali, podrzucali i chwytali, śledzili je w powietrzu; one zaś wyrywały się z rąk, jakby żyjące istoty. Andzia szalała, Stokrotce ta nowa zabawka wydawała się prawie tak zajmującą, jak lalki, a Becia zachwycona swym maleńkim latawcem, niechcąc go puszczać wysoko, wolała trzymać na kolanach i przyglądać się ładnym malowidłom śmiałego pędzla, Tomka. Pani Ludwika także bawiła się doskonale, i zdawało się, że jéj latawiec wié, do kogo należy, bo całkiem niespodzianie to spadał na głowę, to czepiał się drzewa, to groził, że zatonie w rzece, — nareszcie wzbił się tak wysoko, że wyglądał jak plamka pomiędzy chmurami.
Powoli jednak wszystkim siły ustały i przywiązawszy do drzew sznurki od latawcy, usiedli żeby wypocząć, a pan Bhaer poszedł obejrzéć krowy, z Teodorkiem na barkach.
„Czy się pani bawiła kiedy tak doskonale?“ zapytał Alfred, gdy leżąc na trawie, wyglądali wszyscy jak stado baranów.
„Ani razu, od bardzo dawna, kiedy będąc małą dziewczynką, także puszczałam jednego dnia latawca,“ odrzekła pani Ludwika.
„Żałuję, żeśmy się nie znali wówczas, bo pani musiała być bardzo wesołą.“
„Wyznaję ze wstydem, że byłam niezmiernie rozpustną.“
„Lubię takie dziewczynki,“ rzekł Tomek, spoglądając na Andzię, która odwdzięczyła się szkaradną miną za ten kompliment.
„Dla czego ja nie pamiętam cioci, — czym był za młody?“ spytał Adaś.
„Cokolwiek, mój drogi.“
„Może nie miałem jeszcze pamięci? Dziadunio powiada, że rozmaite cząstki naszego mózgu rozwijają się w miarę jak rośniemy, więc pamięć moja nie rozwinęła się jeszcze, gdyś ty była małą, ciociu, i dla tego nie mogę sobie przypomnieć, jakeś wyglądała,“ tłumaczył Adaś.
„Mój ty mały Sokratesie, zachowaj lepiéj te pytania dla dziadunia, gdyż przechodzą moje siły.“
„Dobrze; on wié wszystko o takich rzeczach, a ty, ciociu, nic nie wiész,“ rzekł Adaś, myśląc sobie, że latawce są widać najodpowiedniejsze do pojęć obecnego tam grona.
„Opowiédz nam, pani, co to było, gdyś puszczała ostatni raz latawca!“ rzekł Alfred, miarkując z jéj śmiéchu, że to musi być coś ciekawego.
„Ach, to śmiészna historya! Będąc już wtenczas piętnastoletnią dziewczyną, wstydziłam się dziecinnych gier; ale pewnego razu, pokryjomu zrobiliśmy z wujem Teodorkiem latawce, i ubawiwszy się nimi w polu, odpoczywaliśmy, jak teraz oto. Wtém, dają się słyszeć jakieś głosy, i ukazuje się grono panien i młodzieńców, wracających z pikniku. Teodorek nic sobie z tego nie robił, chociaż także był za duży na latawca, ale ja bardzom się zmięszała, bo wtenczas tak mię nielitościwie wyśmiéwano i prześladowano za żywość, jak my teraz Andzię.
„Co tu robić?“ szepnęłam do Teodorka, gdy się głosy coraz bardziéj zbliżały.
„Zaraz ci pokażę,“ odpowiedział, i wyjąwszy z kieszeni nożyk, odciął sznurki; latawce wzbiły się w górę, a gdy owe towarzystwo nadeszło, zrywaliśmy niewinnie kwiatki. Nikt nie odgadł, co się przedtém działo, myśmy się zaś uśmieli ze swego figla.“
„Czy latawce przepadły, ciociu?“ zapytała Stokrotka.
„Ma się rozumiéć; ale mnie to nie obeszło, bom postanowiła odłożyć tę zabawę do czasu, gdy będę niemłodą, i jak widzicie, doczekałam się tego,“ rzekła pani Ludwika, biorąc się do zwijania swego podarku, bo się już spieszyła do zajęć.
„Czy już musimy wracać do domu?“
„Ja muszę, bo inaczéj nie mielibyście wieczerzy, a taka niespodzianka byłaby przykrą; — prawda, moje pisklęta?“
„A co, czy dzisiejsza wycieczka nie była przyjemna?“ zapytał Tomek z zadowoleniem.
„Wspaniała!“ odrzekli wszyscy.
„Wiecie dla czego? oto wasi goście dobrze się zachowali i przez to wszystko szło, jak z płatka. Rozumiécie co chcę przez to powiedziéć?“
„Rozumiemy!“ Tyle tylko odrzekli chłopcy, ale ze wstydem spoglądając na siebie, zwinęli latawce i poszli ku domowi, z myślą zajętą inném zebraniem, które się nie powiodło, bo się goście nie zachowali dobrze.







Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Louisa May Alcott i tłumacza: Zofia Grabowska.